2

Rozejrzał się po wyjściu z Anatomicum. „W głębi” musiało oznaczać dalej od ulicy i faktycznie zza pruskiej zabudowy wyłaniał się nowy budynek. Szacki ruszył w tamtym kierunku przez szpitalny dziedziniec. W lecie był to pewnie ładny ogród, teraz kilka poprzecinanych alejkami placków błota i starej trawy, z której wystrzeliwały czarne pnie starych drzew.

Po dojściu do nowej części kompleksu z przyjemnością zauważył, że projektanci szpitala byli nie tylko pierwszymi w powojennej historii miasta, którym udało się osiągnąć coś więcej, niż puścić pawia w przestrzeń publiczną. Byli też pierwszymi, którym udało się dość składnie połączyć charakterystyczne czerwonoceglane pruskie budownictwo z nowoczesną architekturą. Przez co nowy kompleks sprawiał tyleż współczesne i profesjonalne, co sympatyczne wrażenie − taki szpital, w którym chciałoby się chorować, jeśli już gdzieś trzeba.

Przeszedł przez rozsuwane drzwi oraz izbę przyjęć i wjechał windą na drugie piętro. Jak zwykle w szpitalach, na parterze panował gwar i rozgardiasz, na oddziałach natomiast spokój, korytarze świeciły pustkami, pachniało płynem do dezynfekcji i kawą, szepty mieszały się ze szmerem aparatury medycznej.

Za ladą dyżurki oddziału nikogo nie było, Szacki stanął obok i czekał. Tak naprawdę szukał pretekstu, żeby się stąd ulotnić. Dlatego nawet nie szukał kontaktu wzrokowego z lekarką, która wyszła z jednego z pokoi i z teczką w ręku szybkim krokiem dokądś zmierzała. Był pewien, że go minie, ale ona spojrzała na niego, zmarszczyła brwi i zatrzymała się gwałtownie.

– Pan kogoś szuka? – zapytała.

Spojrzał na nią. Kilka lat po czterdziestce, drobna budowa, ciemne włosy, okulary, grzywka. Typ prymuski. Zasłaniała się teczką jak tarczą.

Podał imię i nazwisko.

Lekarka, zamiast odpowiedzieć, przekrzywiła głowę, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiała. Charakterystyczny gest wydał mu się znajomy. Kto tak robił? Żenia? Szefowa?

– A kim pan jest dla chorej?

– Prokuratorem. Teodor Szacki.

Na te słowa zachowująca profesjonalny chłód lekarka rozpromieniła się, jakby zobaczyła listonosza ze zwrotem podatku.

– No właśnie, prokurator Szacki we własnej osobie! Zastanawiałam się, skąd pana znam. Bardzo, bardzo się cieszę, że mogę pana poznać. Przepraszam, porozmawiałabym chętnie dłużej, ale już jestem spóźniona na konsylium. Może następnym razem, dobrze? – Uśmiechnęła się zachęcająco.

Pokiwał głową, nie mając pojęcia, czemu zawdzięcza swoją sławę na oddziale neurochirurgii.

– Ostatnie drzwi po prawej stronie! – krzyknęła, zanim weszła do windy.

Podziękował, zaczekał, aż zamkną się drzwi, postał jeszcze chwilę i w końcu uznał, że musi mieć tę konfrontację jak najszybciej za sobą. Ruszył szybkim krokiem, minął kilka szpitalnych sal, pustych lub prawie pustych, i w końcu znalazł się w pokoju, gdzie na jedynym łóżku leżała młoda kobieta.

Wyglądała dość zwyczajnie.

Загрузка...