Teraz

Prokurator Teodor Szacki czuł spokój, ponieważ wiedział, że tak czy owak w tym domu wszystko się skończy. Ilość możliwych wariantów była skończona i choć logika nakazywała przypuszczać, że w prawie wszystkich wariantach ginie jego córka, a także i on, i tak kurczowo trzymał się myśli, że jakoś się uda. Że coś wymyśli. Że wydarzy się coś, czego nie przewidział. Albo że wszystko okaże się koszmarnym żartem.

Głupia nadzieja. Doświadczenie prokuratorskie uczyło, że w życiu nic nigdy nie okazuje się żartem, wszystko jest zazwyczaj na śmiertelnie poważnie. Sprawę pogarszał fakt, że szaloną mścicielką okazała się osiemnastolatka. Ludzie w tym wieku mają tendencję do powagi, betonowo niezmiennych przekonań i radykalizmu, który dekadę później byłby już śmieszny. Co oznacza, że niezależnie od tego, jak bardzo pokręcony morderczy plan powstał w głowie dziewczyny – albo już go zrealizowała, albo na pewno zrealizuje.

Chyba że coś się wydarzy. Zawsze przecież może się wydarzyć coś nieoczekiwanego.

Przeszedł przez obejście i stanął przy drzwiach wejściowych. Teren pomiędzy ogrodzeniem i domem, kiedyś może to było podwórko albo ogródek, przypominał eksperymentalną hodowlę chwastów, teraz zwiędłych, zgniłych i obumarłych, złowieszczo czarnych w zimową noc.

Sam dom z bliska sprawiał lepsze wrażenie. Z daleka wyglądał jak wybudowana na początku dwudziestego wieku niemiecka chałupa, leśniczówka może, która miała całe sto lat, żeby się rozsypać. Teraz Szacki widział po architekturze i użytych materiałach, że konstrukcja pochodziła z lat dziewięćdziesiątych, a jej zły stan jest efektem pożaru przed dziesięciu laty. Dało się zauważyć, że ogień szalał w prawej części domu, nie było tam stolarki okiennej, zapewne spalonej, a dach zapadł się do środka wskutek naruszenia więźby przez ogień.

Zdziwił się, że wszystkie okna były szczelnie zabezpieczone porządnymi, kutymi kratami. Ciekawe, czy założono je po pożarze i wyprowadzce, żeby zabezpieczyć nieruchomość przed złodziejami i włóczęgami, czy zamontowano je wcześniej. Raczej to drugie. Spalonej nieruchomości nie zdobi się kowalstwem artystycznym, raczej każe wypełnić ziejące otwory prętami zbrojeniowymi albo po prostu zabija się na amen dechami.

Zerknął na zegarek. Północ.

Nacisnął klamkę i wszedł do środka, mając nadzieję, że nie natknie się na zwłoki Heleny Szackiej.

Otóż nie. Przywitało go słabe światło i intensywny zapach mocnej, świeżo zaparzonej kawy. Podążył za zapachem i znalazł się w pustym pomieszczeniu, które kiedyś musiało pełnić funkcję salonu.

Prawie pustym pomieszczeniu. Na środku znajdował się stolik kempingowy z gatunku tych, które składają się w zgrabną walizeczkę. Na nim turystyczna lampa gazowa, nakręcana na niewielki kartusz, termos i dwa kubki termiczne. A po obu stronach stolika dwa turystyczne krzesła, parę kawałków zielonego płótna, rozpiętych na aluminiowym stelażu. Jedno krzesło stało puste, na drugim siedziała Wiktoria Sendrowska. Młoda, piękna i spokojna. Wyjątkowo z rozpuszczonymi włosami. Długie, czarne pasma opadały jej do pasa, w połączeniu z bladą twarzą w migotliwym świetle lampy zamieniały ją w postać z japońskiego horroru.

– Dobry wieczór, panie prokuratorze – powiedziała, wskazując mu krzesło.

Usiadł, założył nogę na nogę, poprawił kanty spodni.

– Cześć, Mana.

– Nie mów tak do mnie.

Wzruszył ramionami.

– Gdzie moja córka?

– Dowiesz się za chwilę. Obiecuję. Kawy?

Skinął głową. Rozejrzał się. Lampka dawała mało światła, kąty i ściany ginęły w ciemnościach. Ktoś mógł tam się czaić, ktoś mógł stać za drzwiami. Ktoś mógł teraz do niego celować z broni albo zaciskać ręce na metalowej rurce. Właściwie wszystko wskazywało, że to ostatnia rozmowa, jaką przeprowadza w swoim życiu. A mimo to nagle poczuł znużenie, spać mu się chciało jak jasna cholera.

Przesunęła w jego stronę kubek z kawą.

– Jakieś pytania?

Napił się kawy. Czarna, mocna i pyszna. Taką mógłby pić codziennie. Zastanowił się nad tym, co właśnie powiedziała. Przy całej swojej wyjątkowości Wiktoria Sendrowska nie była wolna od typowej dla przestępców megalomanii. Przebierała nóżkami jak przedszkolak, żądna podziwu za jej przebiegłość.

– Nie – powiedział. – Znam już wszystkie odpowiedzi. Chcę zabrać córkę i wrócić do domu.

– No proszę, jaki zdolny prokurator. I jakie to odpowiedzi?

O kurwa, ale mu się nie chciało. Zmusił się, myśląc o tym, że może, jeśli zadowoli ego nastoletniej wariatki, cała sprawa skończy się lepiej, niż teraz przypuszcza.

– Skrócona wersja, może być? Urodziłaś się jako Marianna Najman, mieszkałaś – gestem pokazał otoczenie – w tej uroczej leśniczówce grozy z rodzicami i młodszym bratem. Zapewne byłaś ofiarą przemocy domowej lub molestowania, może tylko świadkiem tego, co działo się z matką. Dziesięć lat temu zdarzył się pożar. Twoja matka zginęła, twój braciszek umarł niedługo potem w psychiatryku, a tobie coś poprzestawiało się w głowie. Zdolne, śliczne dziecko, szybko zostałaś adoptowana przez Sendrowskich, którzy nie dostrzegli albo nie chcieli dostrzec twojej skazy. Nie wiem, dlaczego twojemu ojcu odebrano prawa, nie dotarłem do akt w sądzie rodzinnym, jedynie do papierów w USC. Adoptowanemu dziecku przybrani rodzice zapewnili, z tego co widziałem i słyszałem, doskonałe warunki rozwoju, dzięki czemu wyrosłaś na mądrą i piękną kobietę. Którą to piękną i mądrą kobietę cały czas trawiła żądza zemsty. Na ojcu w szczególe, na winnych przemocy w ogóle. Doczekałaś swoich osiemnastych urodzin, bo dopiero wtedy mogłaś uzyskać wgląd w akta sprawy adopcyjnej i w akta pozbawienia twojego ojca praw rodzicielskich.

– Nie docenia mnie pan. Od trzech lat mam te akta.

Był bardzo zmęczony, ale mimo to w jego prokuratorskiej głowie zabrzęczał wykrywacz ściemy. Coś było nie tak. Nie miał pojęcia co, ale wtedy po raz pierwszy pomyślał, że źle połączył fakty. Niestety, wydrenowany i wyczerpany, nie potrafił podążyć za tą myślą.

– Czekałam do osiemnastki, bo wydawało mi się to symboliczne, poza tym obserwowałam go. Dopuszczałam do siebie myśl, że jednak się zmienił i że zapewni Piotrusiowi to, czego nie miał Pawełek.

– No właśnie, Piotruś. – Nie pozwalał jej się rozwinąć dramatycznie, bo chciał mieć to podsumowanie jak najszybciej za sobą. – Zaprzyjaźniłaś się z rodziną Najmanów, przede wszystkim z Piotrusiem, może nawet pracowałaś jako opiekunka. Wbrew pozorom bezpieczne rozwiązanie. Najman ciągle wyjeżdżał, żona potrzebowała wtedy kogoś do pomocy. Mijaliście się z ojcem, być może nawet do ostatniej chwili nie spotkaliście się twarzą w twarz.

Wiktoria potwierdziła gestem.

– Mały cię polubił. To zrozumiałe, traktowałaś go jak brata, którym w istocie był. Przypuszczam, że któregoś dnia, albo przed porwaniem, albo tuż po, opowiedziałaś Monice Najman swoją smutną historię. Uwierzyła ci i palcem nie kiwnęła w sprawie losu swojego męża. Z jednej strony być może sama już wiedziała, jakim człowiekiem jest Najman, jej dziecko opowiedziało w czasie przesłuchania o wysyłaniu jej na strych w ramach małżeńskiej kary. Z drugiej masz w sobie coś takiego, że ludzie ci wierzą, że chcą się ciebie słuchać. Najwidoczniej to cecha rodzinna. Prawda, Wiktorio?

Skinęła głową, z uśmiechem przyjmując komplement.

– Po czym rozpuściłaś pana tatę w ługu sodowym i spreparowałaś nam zgrabny rekwizyt z kości jego i innych sprawców przemocy, podrzucając go w mieście. Ciekawe, że od początku sugerowałem się tym, że podziemny tunel prowadzi do szpitala, miałem wrażenie, że tu jest rozwiązanie. Znajomość anatomii i tak dalej. Tymczasem drugi koniec prowadzi przecież do akademika.

– A cóż bardziej naturalnego niż osiemnastolatka w akademiku, co nie? – uzupełniła z uśmiechem.

– Właśnie. Niestety dopiero dziś mi się to wyświetliło ze szczegółami. I to właściwie tyle. Od kilku dni podejrzewam, że wszystko to przygotowania do czegoś naprawdę wielkiego. Ja i moja córka jesteśmy częścią tego planu, ja mam zapewne zostać ukarany jako symbol niekompetentnego i nieczułego aparatu sprawiedliwości. Przepraszam, że to mówię, rozumiem, że działasz w dobrej wierze. Ale czy słyszysz, jak bardzo jest to wszystko dziwaczne? Nie jesteś za mądra na taki wodewil?

Królewskim gestem odrzuciła włosy za plecy.

– Tak właśnie wyobrażam sobie wymiar sprawiedliwości – powiedziała. – Niby odpowiedzi prawidłowe, a wszystko suche, pozbawione emocji, nijakie.

Wzruszył ramionami. Pomyślał, że jeśli jeszcze raz wykona ten gest, to jakiegoś tiku na resztę życia dostanie. Nie żeby planował dożyć setki, chwilowo nawet czterdzieste piąte urodziny wydawały się poza zasięgiem. Ale nowe schorzenie na sam finał? Bezsensowna złośliwość losu.

– Nie byłam molestowana, nikt mnie nigdy nie uderzył. Pawełka też nie, to tak do protokołu. Matka to co innego. Była słaba, dawała z sobą robić wszystko, zastraszona wieśniaczka, niewyobrażająca sobie, że może być inaczej. Nie mam dla niej krzty litości. Natura nie powinna pozwalać się rozmnażać ludziom słabym, zbyt słabym, aby troszczyli się o młode.

Nagle zrozumiał.

– Kobiece kości w twoim rekwizycie?

– A jakże. Nie zasłużyła na to, żeby spoczywać w pokoju. Pozwalała, żeby cały dom był wypełniony strachem. Codziennym, nieustannym strachem.

– Przecież mówiłaś...

– Tak, mówiłam, że nigdy nas nie dotknął. Ale byliśmy pewni, że któregoś dnia to się zmieni. Cały czas rosnące napięcie, poczucie zagrożenia, od którego można zwariować.

– Pożar?

– Tak. Była za głupia, żeby odejść, wziąć dzieci i uciec. Zapowiedziała to z wielką pompą, a kiedy zrozumiał, że to na poważnie, zamknął ją w pokoju, gdzie ją zwykle zamykał, a potem spalił. Widział pan kratę na prawo od wejścia?

Przytaknął.

– Na tej kracie umarła. Wybiła okno, ponieważ jak już wspomniałam, była dość głupia i nie wiedziała, że dodatkowa porcja powietrza raczej wzmaga ogień, niż go gasi. Po czym zawisła na tej kracie i się na niej usmażyła. Staliśmy z Pawełkim przy bramie, patrzyliśmy na to bardzo długo. Teraz oczywiście wiem, że nie powinnam na to pozwolić, ale wtedy miałam osiem lat, sparaliżowało mnie.

Zawiesiła się na chwilę.

– Ale ja też za to zapłacę – powiedziała cicho, a przez jej piękną twarz przebiegł cień strachu i żalu. – Wiesz, Teodorze... Nie gniewasz się, że tak mówię, prawda? Super. Mojego ojca zawsze wszyscy uwielbiali. Naprawdę był takim gościem, z którym wszyscy chcieli się przyjaźnić, słuchać go, przebywać z nim. Potrafił ludzi owijać sobie wokół palca. Typ sprzedawcy. Ale w końcu robił w usługach, daleko by nie zajechał jako odstręczający nudny typek. Przez to miał bardzo dużo znajomości, wiele kontaktów. I po pożarze wszystko potoczyło się bardzo szybko. Stał się główną ofiarą tragedii, mnie nikt nie chciał słuchać. Rozdzielili nas z Pawełkiem, mnie zabrali do domu dziecka, bo on udawał zbyt pogrążonego w bólu, aby się mną zajmować. Jako córka nie liczyłam się dla niego, te wszystkie dupki gardzą kobietami w każdym wieku, mają mentalność egipskich wieśniaków. Kiedy Pawełek umarł, mnie szybko się pozbył, doprowadził przez znajomych do odebrania mu praw rodzicielskich, poszło naprawdę szybko. Uwierzysz, że o śmierci brata dowiedziałam się miesiąc po pogrzebie? Wtedy postanowiłam, że się zemszczę. Że sprawię, że będzie cierpiał bardziej niż matka, bardziej niż Pawełek, bardziej niż ja.

Zawiesiła się na chwilę, spojrzała w bok, w ciemność.

– Z tym ługiem niezłe, co nie?

Zgodził się, zresztą, co miał zrobić.

– Tak, wiem, nie akceptujesz samosądów i tak dalej, masz przecież kodeks i garnitur, bla, bla, bla, nudy. – Oczy jej się zaświeciły. – Tyle byłam od jego twarzy, jak umierał, wiesz? – Wyciągnęła dłoń przed siebie. – Aż słabo mi się zrobiło od tych oparów, gardło mnie potem szczypało przez kilka dni. Lecz nie mogłam sobie darować ani sekundy. Bałam się, że straci szybko przytomność, ale on się rozpuszczał przez dobry kwadrans. Widziałam już zęby przez policzki, a jeszcze wierzgał. Nie darł się niestety, bo się nałykał tego świństwa za szybko. Ale to tylko wzmagało dramaturgię.

Wiedział, że zachęcanie ją do wynurzeń to błąd, niezależnie od swoich niewyobrażalnych krzywd i strat, była osobą szaloną, ale jedna kwestia naprawdę go ciekawiła.

– Ilu was jest?

Spojrzała niepewnie. Powinien wtedy prawidłowo odczytać ten gest. Jako gest osoby, którą nagle ktoś wytrąca z roli i która zaczyna się gubić. Ale był tak zmęczony. I tyle rzeczy zrobił tego wieczoru nieprawidłowo.

– Cóż, oczywiście nie zdołałabym zrobić wszystkiego sama. Wiedziałam od początku, że potrzebuję sojuszników. Sojuszników z misją. Niektórych... – Zawahała się, jakby pewnych rzeczy nie wolno jej było zdradzić. – ...niektórych znałam od dawna. Niektórych znalazłam. Nie uwierzyłbyś, jak łatwo znaleźć ludzi z odpowiednią motywacją. Jakie zło jest powszechne, jakie codzienne, jak wszechobecne.

Zawiesiła się na moment.

– Szybko doszłam do wniosku, że zemsta niczego nie załatwia, potem człowiek zostaje z pustką, pan Dumas to opisał ze szczegółami. A że potrzebowałam ludzi, postanowiłam dać im cel: naprawę świata. Zawsze podejrzewałam, że wszystkie te chujki są tchórzami. I tak faktycznie jest. Nie chcę cię, jako prokuratora, pozbawiać złudzeń co do efektów twojej pracy, ale prawda jest taka, że jeden wpierdol jest wart sto razy więcej niż trzy lata w zawiasach, niż grzywna, niż wsadzenie kogoś na jakiś czas. Zresztą widziałeś efekty naszej pracy. Dosłownie srali po gaciach. Myślę, że bali ci się potem podać PESEL.

Potwierdził. Poczuł smutek. Niezależnie od wszystkiego żal mu było tej szalonej, skrzywdzonej dziewczyny.

– My też widzieliśmy te efekty i to nas utwierdzało w przekonaniu, że postępujemy słusznie, że naprawdę zmieniamy świat na lepsze. Od organów państwowych reagujemy szybciej, mocniej i staramy się to zrobić, zanim wydarzy się tragedia.

– My, czyli kto?

Zawahała się.

– Różni ludzie.

Pomyślał o tym, co słyszał kilka godzin wcześniej od szczęśliwej wdowy na Mickiewicza. Wirus. Wszyscy, którzy w dorosłym życiu zostają ofiarami albo katami, doświadczyli przemocy w dzieciństwie. Sto procent. A kim jest Wiktoria Sendrowska? Kim są jej przyjaciele? Bez wątpienia nie ofiarami, to pewne. Ale czy można postawić ich na równi z katami? W pewien sposób tak, przecież pozwolili się uaktywnić wirusowi, który zmusza ich do wywoływania w innych strachu. Tylko tym razem terror nie został skierowany w najsłabszych, tylko w krzywdzicieli. Trochę jak filmowi superbohaterowie, którzy muszą wybrać, czy swoją skazę wykorzystają dla dobrej lub złej sprawy. Prawnie sprawa jest oczywista: ci ludzie są przestępcami i należałoby ich wsadzić, zanim upiją się swoją potęgą i zaczną obcinać nogi ludziom, którzy ciężko zgrzeszyli, przechodząc na czerwonym świetle.

– Sama ich zgromadziłaś?

– Mam coś takiego, że ludzie chcą mnie słuchać.

– Wspaniały dar. – Nie potrafił ukryć złośliwości. – A co ja w tym wszystkim robię? I przede wszystkim, jaką rolę odgrywa moja córka?

– Jak się zapewne domyślasz, w historii tej ważną rolę odegrał pewien prokurator. Pani prokurator, ściśle rzecz biorąc. Pierwsza osoba, u której moja matka postanowiła poszukać pomocy. Na pewno już wiesz, jaki będzie ciąg dalszy, opisują to często w gazetach. Ta się specjalnie nie różniła. Niby pani prokurator była życzliwa, ale zamiast wdrożyć procedury, namawiała matkę, żeby porozumieć się z mężem, dogadać poza salą sądową. Matka wpadła w histerię, na co ta głupia cipa z prawniczym dyplomem zaczęła ją straszyć, że mogą zlecić badania psychiatryczne. Oczywiście miała na myśli matkę, nie ojca. Żeby sprawdzić, czy nie konfabuluje, czy jest normalna. Moja matka była głupia, ale nie aż tak, żeby nie wiedzieć, że takie badania w czasie sprawy rozwodowej będą świadczyły przeciwko niej. Wycofała się. Wytrzymała rok, ze śladami pobicia wylądowała u tej samej prokuratorki. Ta nie wysłała jej na obdukcję, kazała się umyć i wmawiała, że jest agresywna i nie potrafi opanować emocji, skoro prowokuje awantury w domu. A potem umorzyła sprawę, bo ojciec zeznał, że walnął ją, ponieważ się bronił, gdy matka uderzyła go żelazkiem.

– I co się stało z panią prokurator?

Znowu zawahanie.

– Zginęła w wypadku. O mało nie uwierzyłam w siłę wyższą, jak się dowiedziałam.

Stary nawyk śledczego kazał Szackiemu zanotować w myślach, że Sendrowska musi mieć wejścia w organach ścigania. W policji albo prokuraturze.

– Ale to nie była tylko ona. Niedawno przejrzałam akta mojej matki dzięki jednemu z przyjaciół. Jeszcze dwie prokuratorki, kilkoro policjantów. W sumie kilkanaście razy szukała pomocy, wierząc, że system jej pomoże. A system jej powiedział, żeby spierdalała.

Nagle zrozumiał, co Wiktoria mówi mu między wierszami, i nie mógł w to uwierzyć.

– I co? I ja mam być jakąś ofiarą zastępczą? Zapłacić za błędy niekompetentnego i nieczułego wymiaru sprawiedliwości? Czy ty zwariowałaś, dziewczyno, do reszty?

Nie odpowiedziała. W ogóle nie zareagowała. Patrzyła tylko na niego w milczeniu, smutna. Może gdyby nie był taki wyczerpany, i wydrenowany emocjonalnie, być może odczułby fałsz tej sceny i całej sytuacji. Przynajmniej tak sobie to wytłumaczył później. Był jednak bardzo zmęczony. Instynkt, który normalnie w tej sytuacji by go kopnął, tylko ledwo go ukłuł, Szacki poczuł jedynie ukąszenie komara i zlekceważył.

Niestety.

– Na pierwszy rzut oka wydajesz się wyjątkowa – powiedział chłodno. – Ale w gruncie rzeczy nie różnisz się od tych wszystkich pojebów, których przesłuchuję od dwudziestu lat. Lubisz śmierć, ból i cierpienie, bo w twoim mózgu coś nie kontaktuje. I dorabiasz do tego ideologię, dzięki której w swoich oczach zamieniasz się w demonicznego geniusza, mściciela z filmu klasy B. A jesteś po prostu złą, zepsutą pannicą, która spędzi resztę życia w Grudziądzu. I już po tygodniu zrozumie, że żadnego romantyzmu w tym nie ma. Jest ciasnota, smród i kiepskie jedzenie. A przede wszystkim niewyobrażalna, niekończąca się nuda.

Ziewnął ostentacyjnie.

– W przeciwieństwie do ciebie ja wymierzam sprawiedliwość – warknęła, w jej oczach zapaliły się ogniki.

– Oczywiście. A czy są tu jacyś dorośli, z którymi mógłbym porozmawiać?

– W moich rękach jest życie twojej córki. Zdajesz sobie z tego sprawę?

– Zdaję. Ale właśnie zrozumiałem, że nie mam wpływu na to, co zrobisz w swoim szaleństwie. Przykro mi, ale jesteś za daleko od normy, żeby zwykły człowiek mógł się z tobą dogadać. Kończmy tę szopkę. Moja propozycja jest prosta. Jeśli moja córka żyje, puść ją wolno, możesz sobie wtedy zatrzymać mnie i rozpuszczać do woli. Jeśli nie żyje, to się do tego przyznaj.

– I co wtedy?

– Wtedy cię zabiję.

Zdziwił się, jak łatwo te słowa przeszły mu przez gardło. Nie dlatego, że kłamał, tylko dlatego, że zdradził swoje najgłębsze emocje. Był stuprocentowo pewien, że jeśli Hela nie żyje, zatłucze Sendrowską gołymi rękami i nawet mu powieka nie drgnie. Po raz pierwszy zrozumiał, co mieli na myśli przesłuchiwani przez niego sprawcy, kiedy w kółko powtarzali, że w tamtym momencie byli pewni, że nie mają innego wyjścia. Zawsze uważał, że to głupie kłamstwo. Teraz wiedział, że mówili najszczerszą prawdę.

– Proszę, proszę, zupełnie jakbym ojca słyszała.

– Cóż, raz niegrzeczna gówniara, zawsze niegrzeczna gówniara.

Światło w pokoju, do tej pory ciepłe i żółte, uległo zmianie. Rozejrzał się. Z prawej strony rozjarzył się telewizyjny ekran, do tej pory niewidoczny. Przez chwilę Szacki oglądał zakłócenia, potem zobaczył czubek głowy swojej córki, wsadzonej do wnętrza żeliwnej rury. Obraz był tak dobrej jakości, że widział na jej czarnym golfie plamki łupieżu, z którym nie mogła sobie ku swojej nastoletniej rozpaczy poradzić.

Wtedy powinien był zrozumieć wszystko. Ale był taki zmęczony.

Szacki wstał i zrobił kilka kroków w stronę ekranu. Hela zadarła głowę. Piękne oczy rozszerzone strachem, ale bez śladu łez i paniki. Za to z wyrazem pogodzenia.

Do obrazu dołączył dźwięk. Słyszał jej przyspieszony oddech.

Zacisnął pięści. Poczuł za sobą ruch i odwrócił się. Wiktoria stała tuż za nim. Posągowo piękna bogini zemsty, porcelanowa twarz o klasycznych rysach, obramowana czarnymi włosami.

– Masz ostatnią szansę, żeby przerwać to szaleństwo – wychrypiał.

– Cały dzień siedziała w jednym miejscu, łatwym do znalezienia, pilnowana przez jedną osobę. Mogłeś uratować córkę. Dałam ci szansę, której nie wykorzystałeś, ponieważ jesteś niekompetentny, jak wy wszyscy. I teraz poczujesz, jaki ból potrafi sprawić niekompetentny wymiar sprawiedliwości. Patrz.

Z telewizora dobiegł szelest.

Szacki obejrzał się, zobaczył cień na twarzy swojej córki, ktoś zasłonił źródło światła. Wszystkie jej mięśnie się napięły w grymasie przerażenia, przez co jej śliczne rysy na moment straciły człowieczeństwo, stały się mordką zwierzątka, które wie na pewno, że zginie, wie, że nie może temu zapobiec, i nic już w nim nie ma. Oprócz strachu. Nigdy nie widział takiego grymasu na twarzy żywego człowieka. Pamiętał za to zwłoki, które znajdywano z takim właśnie wyrazem twarzy.

Nie zemdlał, ale stało się z nim coś dziwnego, jakby odkleił się od siebie. Następne kilka sekund czuł się widzem tej sceny, a nie jej bohaterem. Tak to zapamiętał.

Patrzy z boku. Z lewej stolik z termosem i lampką. Potem Wiktoria, smukła, dumna, wyprostowana, z rękami założonymi na piersiach i rozrzuconymi czarnymi włosami. Potem on, plama czarnego płaszcza na tle czarnej ściany, tak naprawdę biały punkt twarzy i włosów lewitujący w powietrzu. Z prawej strony duży telewizor, skurczona twarz Heli, wypełniająca cały kadr.

A potem nieprzyjemny szelest, strumień białych kulek wsypujących się do żeliwnej rury i straszny, zwierzęcy krzyk jego córki, połączony z odgłosami głuchych uderzeń, kiedy jej ciało w rozpaczy, panice i bólu zaczyna konwulsyjnie się bronić.

Białe granulki wodorotlenku sodu błyskawicznie wypełniły wnętrze rury, zasypały Helę po szyję i wyżej, robi wszystko, żeby ich nie łykać, wyciąga szyję i przechyla głowę do góry, szybko oddychając przez nos, widział, jak poruszają jej się płatki nozdrzy. Widział przerażone, nieludzkie oczy. Widział, jak wbrew sobie otwiera usta, jak dziki krzyk zamienia się w kaszel, kiedy do jej gardła wpadają pierwsze rozpuszczające ciało kulki.

W tej samej chwili odwrócił się i zacisnął dłonie na gardle Wiktorii Sendrowskiej.


Загрузка...