7

Olsztyn nie był może tak szybki jak Warszawa, gdzie w centrach handlowych zaczynali puszczać kolędy, kiedy jeszcze dogasały zapalone na Wszystkich Świętych znicze, ale w pierwszy grudniowy poniedziałek czuć było atmosferę świąt. W „Staromiejskiej” wisiały bożonarodzeniowe dekoracje, za oknem na rynku stała już połowa choinki, w „Gazecie Olsztyńskiej” skwapliwie odnotowano, że ścięto najważniejsze warmińskie drzewko, które za chwilę ozdobi plac przed ratuszem. Szacki wyjrzał za okno i poczuł przemożne, dziecięce pragnienie, żeby spadł śnieg. Nie wynikało ono z nostalgii za bezgrzesznymi latami, za sankami, śnieżkami i beztroską, lecz z ubiegłorocznego wspomnienia. Olsztyn był dla niego jeszcze nowy, Żenia była nowa, przepełniała go euforia nowego życia. Euforia fałszywa, w wieku czterdziestu trzech lat nowe mogą być złudzenia i choroby, życie już niespecjalnie. Wtedy oczywiście tego nie czuł, euforia nie zostawia miejsca na zdrowy rozsądek. Olsztyn podarował mu wówczas magiczne tło dla jego ekscytacji. Spadł piękny śnieg, na starym mieście trwał przedświąteczny jarmark, pachniało zimą i grzanym winem. Żenia trzymała rękę w kieszeni jego płaszcza, jak nastolatkowie bawili się swoimi palcami, chichocząc, spacerując razem z tłumem wśród lodowych rzeźb na małym rynku i między oświetlonymi rzęsiście kamienicami starówki. Żenia opowiadała mu swoje olsztyńskie przygody z lat licealnych, a on dzięki temu sam czuł się młody, nowy i szczęśliwy.

Bardzo pragnął, żeby w tym roku też spadł śnieg. Choć na chwilę.

– Nie no, tato, jak chciałeś sobie pomyśleć w samotności, to naprawdę trzeba było powiedzieć.

Spojrzał na córkę siedzącą po drugiej stronie restauracyjnego stolika. W ustach rosła mu riposta, że nie mógł przewidzieć, że rozładuje jej się telefon, przez co nie będzie mogła pisać SMS-ów i nieoczekiwanie zażąda kontaktów z ojcem. I że chętnie skoczy po ładowarkę, żeby mogła spędzać z nim czas tak, jak lubi najlepiej.

– Przepraszam. Myślałem, że chciałbym, żeby spadł śnieg.

– Tutaj to niebezpieczne. Czytałam wczoraj, że wilcy w okolicy podchodzą pod ludzkie siedziby, na inwentarz polują. Jeszcze by do miasta przyszły, niebezpiecznie by mi było brnąć do szkoły przez zaspy, omijając dzikich zwierząt hordy.

– Odpuść, Żeni nie ma.

Zamiast odpowiedzi zrobiła minę, która bardzo jasno wyrażała myśl, że to bardzo wyjątkowa sytuacja, kiedy nie musi dzielić czasu swojego ojca z jego irytującą wybranką. Odczytał komunikat w stu procentach trafnie i sięgnął po menu, żeby zrobić to, co zawsze robił w takich sytuacjach: zmienić temat i udawać, że wszystko jest w porządku i że nie ma pojęcia, o co chodzi.

Przypomniał sobie powtarzane do znudzenia słowa Żeni, że dla niego nie ma to znaczenia, ale Heli wyrządza krzywdę, uciekając od każdego trudnego tematu, traktując ją albo jak samodzielną, niewymagającą żadnej atencji kobietę, albo jak małą dziewczynkę, w zależności od tego, co akurat bardziej było mu na rękę i co pozwalało uniknąć konfrontacji.

Odłożył menu.

– Powiedz to.

– Nie rozumiem.

– Zamiast patrzeć na mnie wymownie, powiedz to słowami. Na pewno słyszałaś, że ludzie czasami stosują taki sposób komunikacji.

– Nie rozumiem. Co mam powiedzieć słowami?

– Że chociaż odczuwasz niewysłowioną ulgę, że nie ma tutaj Żeni, to nie jesteś w stanie mi zapomnieć, że to są chwile wyjątkowe rzadkie, kiedy zmuszam się, żeby poświęcić uwagę tobie i tylko tobie.

Zagryzła wargę.

– Jezu, nie musisz być od razu agresywny.

– Nie jestem agresywny – odpowiedział spokojnie. – Chcę ci tylko ułatwić rozmowę na interesujące cię tematy.

– Nie interesują mnie rozmowy na te tematy.

– Ale mnie interesują.

– To porozmawiaj o nich z kimś. Z Żenią albo z jakimś specjalistą najlepiej.

Zajebię gówniarę, pomyślał, i tyle będzie z traktowania jej poważnie.

– Bałaś się mnie kiedyś?

– Słucham?

– Bałaś się kiedyś, że cię uderzę? Popchnę, spoliczkuję, zrobię fizyczną krzywdę.

– Teraz się boję, że zwariowałeś.

– Poważnie pytam.

Spojrzała na niego. Miał wrażenie, że po raz pierwszy od bardzo dawna normalnie. Nie z odrzuceniem, nie z wystudiowaną, fałszywą normalnością. Tylko normalnie, tak po prostu, jak jeden przyjaciel patrzy na drugiego w czasie rozmowy.

– Państwo już wybrali? – Kelnerka stanęła przy stoliku z notesikiem w dłoni.

– Dwa razy kołduny w rosole? – spytał Szacki, patrząc na córkę.

Hela skinęła głową. Kelnerka zabrała karty i zniknęła.

– Poważnie pytam – powtórzył. – Mam taką sprawę, to znaczy nadzoruję, nieważne. Normalna rodzina, we wsi, jak się jedzie na Gdańsk. Wiesz, jak to wygląda. Osiedle na klepisku, małe kwadratowe działki, nowe domy, na podjeździe fura, za domem grill i trampolina dla dziecka, w środku plazma na ścianie. On, ona, trzylatek. Ona siedzi w domu z małym, on zasuwa w Olsztynie, żeby mogli spłacić kredyt. W wakacje pewnie jadą nad morze na dwa tygodnie. Sto procent normalności, dzień do dnia podobny. Tylko że ona się boi. Teoretycznie nic się nie dzieje, ale ona i tak się boi, z dnia na dzień coraz bardziej. On pewnie jest tradycyjny, może władczy, dumny z domu, drzewa i syna. A ona się boi. W końcu nie może wytrzymać i mu mówi. Cięcie. A potem ja ich znajduję. Jego nie ma. Ona leży z dziurą w głowie, w kałuży krwi i rozlanego mleka. Dziecko bawi się przy niej, w kółko te same dwa kawałki układanki ze sobą łączy.

Hela patrzyła na niego oniemiała.

– Wiesz, że pierwszy raz opowiadasz mi o pracy?

– Serio?

Potwierdziła skinieniem głowy. Dziwne, nie zdawał sobie sprawy, zawsze miał wrażenie, że rozmawiają o wszystkim.

– I zastanawiałem się, czy ja też jestem zdolny do czegoś takiego. Czy każdy mężczyzna obnosi swoją fizyczną przewagę, gotowość do przemocy, taką niewysłowioną groźbę, że wszystko jest cacy, ale jakby co, to pamiętajcie, kto waży trzydzieści kilo więcej i ma z natury mocniejsze mięśnie szkieletowe. Dlatego pytam.

Milczała przez chwilę.

– Ale nic mi nie zrobisz, jak nie trafię z odpowiedzią?

– Bardzo śmieszne.

– Nigdy się nie bałam, że mnie uderzysz. Nawet jak wyrzuciłeś mi Milusia przez okno.

– Nie mów, że to pamiętasz.

– Jakby to było wczoraj.

– Puściły mi nerwy, ale to było pół żartem. Zaraz go przyniosłem zresztą.

– Wiem, wiem. Ale wtedy się bałam. Nie, że mnie uderzysz, tylko to było takie straszne. Krzyczałeś i machałeś rękami, i w ogóle.

Nie wiedział, co powiedzieć. Dla niego to była zabawna anegdota, opowiadał ją czasami, żeby rozerwać towarzystwo. Myślał, że to koniec, że wyłgał się jednym wydarzeniem i że może odetchnąć z ulgą. Ale Hela mówiła dalej.

– Czasami bałam się, że będziesz krzyczał. W pewien sposób ciągle się boję.

– No fakt, jestem cholerykiem. – Próbował zbagatelizować sprawę.

– Nie wiesz, jak to wygląda z drugiej strony. Jak ktoś nachyla się nad tobą taką wielką twarzą i wydaje głośne dźwięki. Twarz człowieka w złości robi się taka zwierzęca. Pamiętam ten twój grymas, tak blisko, że widziałam, jak ci pod wieczór zarost odrasta na policzkach, takie mikroskopijne włoski. I hałas. Pamiętam, że nie słyszałam słów, tylko hałas, jakby mnie atakowały te dźwięki, trzymały, nie pozwalały uciec. − Mówiła to spokojnie, beznamiętnie, lekko zamyślona, uważnie wyławiając wspomnienia. – Tego się bałam. Czekałam czasami wieczorem, aż wrócisz, i z jednej strony bardzo tęskniłam, chciałam, żebyśmy coś porobili razem. Układali te obrazki z plastikowych koralików, pamiętasz? Ale jak słyszałam dźwięk drzwi od windy i twoje kroki, czułam też lekki niepokój. Zastanawiałam się, czy będziesz zły.

Milczał.

– To znaczy „zły” to złe słowo. Nie jesteś zły, jesteś bardzo dobrym człowiekiem, wiesz? Naprawdę. – Poklepała go po dłoni. – Tylko jesteś... – Zawiesiła głos, szukając właściwego określenia. – ...jak by to powiedzieć, nie poirytowany i nie agresywny. O, wiem, gniewny. Może to kwestia twojej profesji, ale gdybym miała wybrać jedną cechę, która identyfikuje mojego ojca, to powiedziałabym, że jest to gniew.

Na szczęście w tej samej chwili kelnerka postawiła przed nimi dwa parujące talerze rosołu z kołdunami. Oka tłuszczu przepychały się na powierzchni z szatkowaną natką pietruszki, a pierożków było tyle, że faktycznie nazwa „kołduny w rosole” wydawała się bardziej uzasadniona niż tradycyjny „rosół z kołdunami”.

Hela zaczęła jeść z apetytem, jak gdyby nigdy nic. On za to był zdruzgotany.

– Przepraszam, nie wiedziałem. Nie chciałem.

– Jezu, tato, wyglądasz, jakbyś miał się rozpłakać – odparła z pełnymi ustami. – Pytałeś, czy się bałam, to odpowiedziałam. Gdybyś się pytał o fajne rzeczy, tobym też odpowiedziała. Jakiś kryzys masz, czy co? Może znajdź sobie kogoś młodszego. Miałabym w domu rówieśniczkę, Żenia jest jednak starsza ode mnie. Niewiele, ale zawsze.

Mentalnie zaklaskał z uznaniem. Najpierw go rozmiękczyła, a potem strzeliła prosto w gębę. Z przykrością musiał uznać, że nie miała tego po matce. Jego geny, sto procent. Biorąc pod uwagę, że od matki też wzięła swoje, to przed końcem wieczoru przerobi jeszcze jeden płacz i jeden szantaż emocjonalny. Czemu nie poszli do kina? Nie trzeba byłoby rozmawiać.

– Jesteś niesprawiedliwa.

Wzruszyła ramionami. Przez chwilę jedli w milczeniu.

– Jedno mnie ciekawi – powiedział w końcu. – Nie pytam się złośliwie, nie chcę się kłócić, nie odbieraj tego jako atak. Nie jestem ślepy, widzę, że w ogóle się dogadujecie, może nawet przyjaźnicie. Czemu jak tylko się pojawiam, wchodzę na pole bitwy? Albo słyszę uwagi jak ta teraz?

– Jedz, zimny rosół jest do niczego.

Drgnął, te same słowa, wypowiadane identycznym tonem i głosem, słyszał od matki Heli przez dekadę. Jedz, zimny rosół jest do niczego.

– Skoro szczerze rozmawiamy – zaczęła po chwili – to powiem, że lubię Żenię. Nie sądzę, żeby była ładna, jakoś specjalnie błyskotliwa chyba też nie jest, ale za to bardzo mądra. Przenikliwie, głęboko mądra.

– To dlaczego ten teatr?

– To nie teatr. Jak widzę was razem, nie mogę tego znieść. To fizyczne odczucie, jakby ktoś mnie głaskał drutem kolczastym. Nie rozumiem tego. Nie proś, żebym to wytłumaczyła.

Nie poprosił.

– Najgorsze są czasami takie małe rzeczy, takie zupełnie nieistotne.

Spojrzał pytająco.

– Będziesz się śmiał.

– Nie będę.

– Jak oglądacie Przyjaciół, mam ochotę uciec. Serio, założyć kurtkę, wyjść przez okno i uciec.

Tego się nie spodziewał.

– Te starocie? Oglądamy, bo to ulubiony serial Żeni. Ma wszystko na DVD, ściągnąłem z półki dla żartu. Nie powinnaś nawet wiedzieć o istnieniu tego antyku.

– Tato, ja zasypiałam przy tej muzyce, wiesz?

Nie wiedział.

– Zasypiałam, a wy oglądaliście z mamą telewizję. Pewnie różne rzeczy, ale to akurat zapamiętałam. Nie serial, nie tych ludzi czy żarty, tylko muzykę. Ta muzyka to mój dom, moje dzieciństwo, moje bezpieczeństwo. Że mama i tata są obok, oglądają telewizję i wszystko jest w porządku, i tak już będzie zawsze.

– So no one told you life was gonna be this way, pam, pam, pam – zanucił wesoło.

Hela opuściła głowę i zaczęła chlipać.

– Przepraszam – wyjąkała i pobiegła do łazienki.

Zrobiło mu się ciężko na sercu. Jadł i zastanawiał się, za czym Hela tak naprawdę tęskni. Nawet jeśli faktycznie określał go gniew, skłonny był się z tym zgodzić, to drugim filarem prokuratora Teodora Szackiego był smutek przemijania. Pielęgnował go u siebie jak piękną, rzadką i wymagającą nieustającej opieki roślinę. Odkąd pamiętał, od najmłodszych lat. Wygląda na to, że przekazał córce gen tego jedynego w swoim rodzaju, nigdy nieznikającego do końca smutku.

Rozmawiali potem jeszcze godzinę, długo i szczerze. Uznał, że powinien obchodzić rocznicę tego dnia, kiedy odbył pierwszą prawdziwą rozmowę ze wspaniałą kobietą, która uczyniła mu zaszczyt bycia jego córką. Siedzieli tak długo, że udało im się nawet zjeść deser. Zwykle nie mieli na to ochoty, bo oznaczało to starcie z kubków smakowych powidoków po kołdunach.

– Przepraszam za te sceny – powiedziała Hela, kiedy stali już w podcieniach przed „Staromiejską”. – Nigdy mnie nie uderzyłeś i w ogóle, a ja marudzę.

Pocałował ją w czoło.

– Nie gadaj głupot. Zapnij się lepiej.

Wyjątkowo posłuchała. Temperatura musiała spaść poniżej zera, gęsta mgła zamarzała na trotuarze, pokrywając go lśniącą powierzchnią. W taką pogodę nawet nastolatki się zapinały.

– Myślę czasami, czy będę szukała męża podobnego do ciebie.

Też o tym myślał czasami. Miał szczerą nadzieję, że nie. Uważał jednak, że powiedzenie tego byłoby niewłaściwie, i w ogóle nie za bardzo miał pomysł, jak to skomentować.

– Jesteś wspaniałą, mądrą kobietą. I jestem dumny, że jesteś moją córką.

– Czy to znaczy, że mogę jutro...

– Nie – wszedł jej w słowo. – Wtorek jest święty. Oczekuję dwóch dań i deseru.


Загрузка...