ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Środa, 22 października 2003 r. 15. 30


Jane przemierzała równymi krokami pokój. Włosy wciąż miała mokre i czuła przyjemne mrowienie skóry po gorącym prysznicu. Jak tylko przyjechali do domu, pobiegła do łazienki. Nie spuściła nawet chłodniejszej wody, tylko szybko zrzuciła ubranie i od razu weszła pod strumień, chcąc zmyć z siebie trupi odór. Usunąć wszelkie wspomnienia po tym, co się stało.

Mydło i szampon zrobiły swoje – pachniała świeżo jak nigdy. Jednak wciąż miała przed oczami fioletową twarz Marshy, z kneblem, jak się później dowiedziała, zrobionym z jej biustonosza.

Jane uniosła drżące ręce do twarzy. Było jej niedobrze. Chciała jednocześnie płakać i przeklinać. Nie mogła uwierzyć, że na tym potwornym świecie są ludzie, którzy mogą innym ludziom zgotować taką śmierć.

Ranger warknął groźnie. Spojrzała w jego stronę. Sierść na karku psa zjeżyła się. Jane nie wiedziała, czy reaguje tak na jej nastrój, czy też wyczuł jednak zapach śmierci.

Zacisnęła usta, myśląc o nieszczęsnym piesku Marshy. Ted zaproponował, że zajmie się suczką aż do chwili, kiedy znajdzie dla niej jakiegoś pana. Była mu za to wdzięczna. Wiedziała, że Ted potrafi obchodzić się ze zwierzętami.

Ian pojechał do kliniki, żeby odwołać operacje z najbliższych dni. Nie chciał zostawiać jej samej i w końcu zadzwonił do Teda z prośbą, żeby do niej przyjechał. Był wstrząśnięty. Oszołomiony. Marsha nie żyła. Ktoś ją zamordował. Policja, włączając w to Stacy, podejrzewała, że miał z tym coś wspólnego.

To było szaleństwo. Czyste szaleństwo. Jane przycisnęła dłonie do oczu. Natychmiast powróciły do niej obrazy, zapachy, dźwięki: usłyszała drapanie Tiny do drzwi, poczuła trupi odór, smak własnych wymiocin…

Opuściła ręce. Ian nie ma z tym nic wspólnego. Nie byłby do tego zdolny. I Stacy doskonale o tym wie. Dlaczego więc nie powiedziała tego swojemu koledze? Dlaczego pozwoliła mu tak się zwracać do Iana?

Usłyszała dzwonek do drzwi. Podeszła do okna i wyjrzała na ulicę. Samochód jej siostry stał przed domem, na pasie dla straży.

Jane zaczęła drżeć. Najpierw chciała się schować, udawać, że zasnęła lub że nie ma jej w domu. Potem obudziła się w niej agresja. Zapragnęła wygarnąć Stacy, co o tym wszystkim myśli. Nie chciała, żeby policja traktowała Iana jak przestępcę, a w każdym razie wolałaby, żeby jej siostra nie miała z tym nic wspólnego.

Podeszła do domofonu i przycisnęła guzik.

– Tak, słucham?

– Jane? To ja, Stacy.

– Chyba raczej porucznik Killian.

– Rozumiem, że masz do mnie pretensje.

– Dobre i to. Czego chcesz?

– Muszę z tobą pogadać. Możesz mnie wpuścić?

– Raczej nie.

– Jestem po twojej stronie. Po stronie Iana. – Zniżyła głos. – To bardzo ważne.

– Jesteś sama?

– Tak.

Jane wpuściła ją bez dalszych komentarzy. Podeszła do drzwi i ruszyła na dół. Spotkały się na schodach. Stacy wyglądała na zmęczoną. Pochyliła się i pogłaskała Rangera, a potem wyprostowała się i spojrzała siostrze w twarz. Jane zauważyła, że jest jej przykro. Tylko dlaczego? Z powodu tego, co się stało, czy też tego, co miało nastąpić?

– Chciałam zobaczyć, jak się miewasz. Trzymasz się jakoś?

– O tyle o ile to możliwe po tym wszystkim.

– Jak twoja głowa?

Jane dotknęła czoła z opatrunkiem.

– Trochę boli, ale to głupstwo w porównaniu… Nie dokończyła. Nie musiała. Oczywiście chodziło jej o Marshę.

– Przykro mi, że… to widziałaś. Wiem, jak to jest za pierwszym razem. Mnie też zrobiło się niedobrze. Skompromitowałam się przed całą ekipą techniczną.

Jane poczuła, że powoli przechodzi jej cała złość. Siostra zwykle nie przyznawała się do swoich słabości.

Westchnęła tylko i zaprosiła ją gestem na górę.

Przeszły przez przedpokój i Jane skierowała się do kuchni.

– Napijesz się kawy albo mrożonej herbaty?

– Nie, dziękuję. – Wskazała krzesła wokół stołu. – Może usiądziemy?

– Wolałabym nie. – Uniosła trochę brodę. – Czy jesteś tutaj jako policjantka czy moja siostra?

– Być może jedno i drugie.

– To niemożliwe.

– Nie mogę inaczej, Jane. Przecież jestem gliną. To nie jest zwykła praca, którą zostawia się za drzwiami biura… – Urwała na chwilę. – Ale to nie znaczy, że nie martwię się o ciebie i… i o dziecko. A także o Iana. Zwłaszcza o niego.

Jane patrzyła na nią przez chwilę. Nigdy nie widziała jej w takim stanie.

– Dobrze, usiądę.

Usiadły obie, Stacy w taki sposób, by móc patrzeć na siostrę.

– Muszę zadać ci parę pytań, Jane.

– Na temat Iana? – Właśnie.

Jane oparła się na stole. – Słucham.

– Czy jesteś całkowicie pewna, że w niedzielę wieczorem był w domu?

To wtedy zamordowano Elle Vanmeer. Jane poczuła, że strach niczym wąż pełznie wzdłuż jej kręgosłupa, pozostawiając zimny ślad.

– Tak, oczywiście.

– Cały wieczór?

Zimne powietrze, które od niego poczuła. Musiał wychodzić. Po co?

– Tak. – Uznała, że powinna to jeszcze jakoś uzasadnić, wyjaśnić. – Zjedliśmy kolację w domu. Ian przygotował steki.

– A potem?

– Posprzątaliśmy, trochę gadaliśmy… A później poszłam do pracowni, żeby skończyć pracę nad filmem na wystawę.

– A Ian?

– Czytał. Musi przeglądać literaturę fachową.

– Jak długo pracowałaś?

– Sama nie wiem. – Drżącą dłonią poprawiła wciąż wilgotne włosy. – Parę godzin.

– Od której godziny do której?

– Nie wiem! – Skoczyła na równe nogi i trochę się zachwiała. – Jakie to ma znaczenie?

– Duże, Jane. – Stacy też wstała i wzięła ją za ręce. – Zaufaj mi. To sprawa życia lub śmierci. Musisz sobie przypomnieć.

Przerażenie odebrało jej wszystkie siły. Opadła na krzesło niczym pozbawiona życia kukła.

– Skończyliśmy kolację po wpół do ósmej, najpóźniej o ósmej. Sprzątanie nie zajęło dużo czasu. Potem poszłam do pracowni, a Ian do swego pokoju.

– To znaczy, że skończyłaś pracę około dziesiątej?

– Ian mnie obudził. Zasnęłam, a potem…

– Zasnęłaś?!

Serce Jane na moment zamarło. Nie powinna była tego mówić. Ale gdyby teraz coś przemilczała, mogło to później zaszkodzić Ianowi. Podważyć zaufanie do jej zeznań. Lepiej wyrzucić to z siebie już teraz.

– Tak – odparła. – Spytałam go, która godzina, a on powiedział, że dziesiąta, ale…

Zegar w salonie pokazywał, że jest później. I to aż o dwie godziny!

Nie, nie, musi się mylić. Jane wsparła głowę na dłoniach. Wydała jej się ciężka, bardzo ciężka.

– Co takiego, Jane? Czy przypominasz sobie coś jeszcze?

– Nie, nie. Miałam dziś… straszny dzień.

– Więc obudził cię o dziesiątej?

– Prawdę mówiąc, wcale mnie nie obudził. Miałam koszmarny sen i obudziłam się z krzykiem, a Ian zaraz do mnie przybiegł.

Stacy wydawała się zadowolona z tej odpowiedzi. Milczała przez chwilę, jakby zbierając myśli.

– Ian wychowywał się w Atlancie, prawda?

– Niedaleko, w Athens.

– Więc kibicuje Bravesom?

– Chodzi ci o tę drużynę bejsbolową?

– Właśnie.

– Być może, chociaż nie interesuje się za bardzo bejsbolem. I w ogóle sportem.

Stacy wstała i podeszła do okna. Spojrzała na panoramę miasta. Jane wyczuła, że jest spięta i że toczy wewnętrzną walkę.

Obróciła się do niej dopiero po dłuższej chwili.

– Muszę cię spytać o coś jeszcze. Wiem, że się na mnie pogniewasz, ale muszę to zrobić. I chcę, żebyś niezależnie od wszystkiego była ze mną zupełnie szczera.

Jane skinęła głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.

– Czy jesteś pewna, że Ian cię nie zdradza?

– Nie możesz przecież…

– Czy jest ci wierny?

– Tak! Jestem pewna.

– I potwierdziłabyś pod przysięgą to wszystko, co usłyszałam od ciebie przed chwilą?

Jane poczuła, jak strach chwyta ją za gardło. Uniosła dłoń do ust.

– Pod przysięgą? Ale dlaczego?… Czy coś przede mną zataiłaś?

– W ogóle nie powinnam była tu przychodzić i… i z tobą rozmawiać. Ale Ian ma kłopoty. Musisz wynająć prawnika.

Przez chwilę nie mogła oddychać. Miała wrażenie, że Ziemia wyskoczyła z orbity.

– Chyba nie mówisz poważnie. To… to musi być jakiś żart.

– Żałuję, ale nie.

Jane z trudem złapała oddech.

Chłód, który przylgnął do Iana. Problemy z czasem.

Gdzie Ian mógł wychodzić, kiedy ona zasnęła w pracowni? Wszystko jedno, ale na pewno nie pojechał do La Plaza, żeby zamordować tę kobietę!

Ian należał do najłagodniejszych ludzi, jakich znała. Był szczery i uczciwy. Prędzej by sobie uciął rękę, niż podniósł ją na kobietę.

Tylko czemu Stacy nie może tego zrozumieć?

– Dlaczego mi to robisz? – zwróciła się do niej.

– Jesteś zazdrosna? Chcesz mi odpłacić za to, że wyszłam za Iana? Czy może mścić się za uprzedzenia mojej babki?

Stacy poczerwieniała.

– Czy nie widzisz, że to nie chodzi o mnie, Jane? Dowody przemawiają na jego niekorzyść.

– Nie wierzę ci! – Jane znowu wstała. – Nie ma żadnych dowodów. Nie może być, skoro Ian tego nie zrobił.

– Przecież staram się wam pomóc. Gdybyś posłuchała mnie przez chwilę…

– I to nazywasz pomocą?! – Jane niemal krzyknęła.

– Po prostu usiłujesz go w to wrobić! Na pewno znalazłabyś innego podejrzanego, gdybyś dobrze poszukała.

– Bardzo bym chciała, ale naprawdę nie mogę niczego zmienić.

– Dlaczego mnie tak nienawidzisz?! – wrzasnęła Jane. – Co ja ci takiego zrobiłam?!

– Przychodząc tu, narażam się, że wywalą mnie z pracy – powiedziała zimno Stacy. – A ty mi tak odpłacasz? To jest twoja wdzięczność? Bardzo ci dziękuję.

Jane założyła ręce na piersi, czując, jak myśli kłębią jej się w głowie. To koszmar. Za chwilę obudzi się z krzykiem.

Mężczyzna na motorówce robi pętlę, żeby przejechać ją raz jeszcze. Żeby skończyć to, co zaczął.

Właśnie tego się podświadomie obawiała. Miała wszystko i teraz zaczęła to tracić. – Jane? Jane? Czy wszystko w porządku?

, Nie, nic już nigdy nie będzie w porządku. – Powinnaś już iść.

Stacy otworzyła usta, a potem bez słowa zaczęła się zbierać do wyjścia. Zatrzymała się dopiero w kuchennych drzwiach.

– Bardzo mi przykro, Jane – powiedziała łagodnie. – Naprawdę.

Jane stała bez ruchu, aż dobiegł do niej trzask zamykanych na dole drzwi. Dopiero wtedy opadła na krzesło i zaczęła płakać.

Загрузка...