ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Czwartek, 23 października 2003 r. 00. 05


Telefon wyrwał Stacy z głębokiego snu. Szybko jednak oprzytomniała i sięgnęła po słuchawkę.

– Porucznik Killian – powiedziała, przekonana, że to ktoś z pracy.

– Stacy? Tu Ted Jackman. Asystent Jane. Usiadła na łóżku, opuszczając stopy na podłogę.

– Cos’ się jej stało?

Przez chwilę się wahał, jakby się zastanawiał nad odpowiedzią.

– Fizycznie nie – mruknął w końcu. – Ale ktoś podrzucił jej bardzo niepokojący list. Dobrze by było, gdybyś przyjechała.

Wstała i przeszła do komody.

Przyciskając aparat ramieniem do ucha, otworzyła górną szufladę, z której wyjęła sweter, a następnie zamknęła ją biodrem. Otworzyła kolejną i wzięła dżinsy.

– Czy ten list ma coś wspólnego z Ianem albo morderstwami? – spytała.

– Nie. Przynajmniej tak mi się wydaje. Był w nim Wycinek z 1987 roku. Stacy zamarła.

– To wszystko?

– Nie, ktoś dopisał, że zrobił to specjalnie. Żeby usłyszeć jej krzyk.

– Już jadę.

Zakończyła rozmowę i natychmiast wybrała numer Maca.

– Tu Stacy – powiedziała, kiedy wreszcie się odezwał. – Możesz się ze mną spotkać u mojej siostry? Najszybciej, jak to tylko możliwe.

Niecały kwadrans później oboje zjawili się pod domem Jane. Mac zaparkował z piskiem opon i wyskoczył z wozu.

– Co się stało? – spytał, podchodząc do Stacy.

– Dzwonił do mnie asystent Jane. Ktoś wrzucił jej przez otwór na listy stary wycinek z prasy na temat jej wypadku. Do tego informację, że zrobił to specjalnie.

– Zatknęła kosmyk włosów za ucho. – Pomyślałam, że ty też powinieneś być przy oględzinach. Tak na wszelki wypadek.

Drzwi się otworzyły. Zobaczyli ciemną sylwetkę na ich tle. Ted wyszedł do nich i zaczął opowiadać, jak dowiedział się z wiadomości o aresztowaniu Iana i przyjechał do Jane.

– Koperta leżała w przedpokoju na dole, o tutaj – dodał. – Jane na nią nadepnęła. – Zamknął drzwi na zasuwę i skierował się w stronę schodów. – Uważajcie, nie ma światła.

Jane siedziała na kanapie w salonie, przykryta kocem, z kolanami przy brodzie.

– Zawsze wiedziałam – szepnęła. – Zawsze wiedziałam, że zrobił to specjalnie.

Stacy spojrzała na Maca, a potem podeszła do siostry. przykucnęła przy niej.

– Gdzie jest ten wycinek, Jane?

Wskazała głową na stolik. Wzrok Stacy spoczął na złożonej kartce papieru.

Zerknęła jeszcze raz na Maca, a on skinął lekko, dając jej znak, że może działać. Nie mając lateksowych rękawiczek, sięgnęła po ligninową chusteczkę i rozłożyła kartkę. Przeczytała dwa razy to, co było napisane, i podała list Macowi. Przeczytał go i zwrócił bez komentarza.

– To tak, jak w moim koszmarze – cicho powiedziała Jane… – Wrócił, żeby skończyć to, co zaczął.

Stacy poczuła, że robi jej się sucho w ustach.

– To raczej jakiś upiorny żart.

– Nie. – Jane potrząsnęła głową. – To on. Czuję go. Stacy przesunęła się w stronę siostry i przyklękła przy niej. Wzięła ją za ręce, a kiedy poczuła, że są niczym dwa sople lodu, zaczęła je rozcierać.

– Zastanów się nad tym. To prawda, że nie mógł wybrać lepszego momentu, ale prawdopodobieństwo, że to ten sam facet, jest prawie zerowe. Jakiś psychol musiał wypatrzyć ten artykuł w,, Texas Monthly”. Zresztą wiele osób w Dallas zna twoją historię. Ktoś postanowił w ten sposób zażartować.

Jane cofnęła dłonie i zacisnęła je w pięści.

– Być może rzeczywiście widział ten artykuł, ale wiem, że to on.

Stacy spojrzała na siostrę, a potem na obu mężczyzn. Mac wyglądał na poważnie zaniepokojonego. Ted marszczył brwi i wpatrywał się w Jane. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo mu na niej zależy.

– Zbadamy z Makiem tę sprawę. Sprawdzimy też odciski palców i inne ślady. Dotykaliście tego oboje?

– Tak, przepraszam – rzekł z westchnieniem Ted. Stacy wyprostowała się.

– Obiecaj, że zadzwonisz do mnie, jak tylko dostaniesz cos’ podobnego. – Potrząsnęła listem.

Jane skinęła głową. Stacy skierowała się do drzwi. Zatrzymała się w nich jeszcze, walcząc z chęcią, by zaproponować siostrze, że zostanie.

Nie, Jane wciąż uważa ją za wroga. Powiedziała jej to, kiedy Stacy ostatnio proponowała pomoc.

Jane powiodła po nich niewidzącym wzrokiem.

– Tylko ja uważałam, że zrobił to specjalnie – niemal szepnęła. – Ale to ja byłam w wodzie. Nikt inny.

Stacy spojrzała na nią z bólem. Czuła się winna. Tak, to Jane była w wodzie. A ona, jej starsza siostra, zachęcała ją do tego, żeby pokazała im, co umie. To było podłe. Naprawdę podłe.

– Dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. O każdej porze.

Słowa trafiły w pustkę. Jane jej nie usłyszała albo nie chciała usłyszeć. A może uznała to za zwykłą uprzejmość. Pusty gest bez znaczenia…

Wyszli z Makiem, który odprowadził ją aż do jej samochodu.

– Może powinnaś z nią zostać?

Stacy spojrzała w górę, na okna mieszkania Jane.

– Ona tego nie chce. Mac pokręcił głową.

– Nie byłbym tego taki pewny. Przecież jesteś jej najbliższą rodziną.

– Nie teraz. Teraz jestem gliną.

Powiew wiatru rozwiał jej włosy. Mac wyciągnął rękę i odgarnął kosmyki za jej ucho.

– Chcę ci coś opowiedzieć…

Zupełnie zaskoczyła ją głęboka intymność tego gestu. Nagle zdała sobie sprawę, że Mac stoi bardzo blisko. Za blisko jak na kolegę z pracy.

Poczuła mrowienie na plecach i natychmiast się cofnęła.

– Co takiego?

– Myślę, że powinienem ci powtórzyć pewną historie, którą słyszałem w policji obyczajowej.

– Prawdziwą czy nie?

– Sama musisz zdecydować. Opowiedział mi ją nasz informator, facet o ksywce Doobie. Wiesz, tak jak Scoobie-Doobie. – Mac spojrzał w bok. – Chodziło o to, że bez przerwy się bał i jęczał. Ciągle narzekał, że to czy tamto. I że to wszystko czyjaś wina.

– To był jakiś sutener czy bukmacher?

– Jedno i drugie po trochu. Robił, co mu się opłacało, między innymi współpracował z policją, ale i tak był strasznym frajerem. A kiedy mu coś nie wychodziło, zwalał to na ciężkie doświadczenia z przeszłości. Podobno kiedyś dali z kumplem nogę ze szkoły, kupili skrzynkę piwa i wsiedli na łódź, która należała do ojca tego kumpla. – Mac wciągnął powietrze do płuc. – Sporo już wypili, kiedy natrafili na samotną dziewczynę na jeziorze. Zupełnie jej się tam nie spodziewali.

Stacy wiedziała już, czego oczekiwać. Starała się na to przygotować.

– Doobie twierdził, że to miał być żart. Kumpel skierował łódź na dziewczynę, żeby ją przestraszyć. Pośmialiby się trochę i tyle… Ale kumpel nie skręcił. Doobie starał się przejąć stery, ale już było za późno. – Mac zamilkł na chwilę. Przeciągnął dłonią po zmęczonej twarzy. – Dziewczyna krzyknęła. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy usłyszał stuknięcie i zobaczył zabarwioną na czerwono wodę.

Dopiero teraz Stacy zauważyła, że wstrzymała oddech. I że tak zacisnęła pięści, aż pobielały jej knykcie. Zmusiła się, żeby zaczerpnąć powietrza i rozprostować palce.

Mac pozwolił, by nieco ochłonęła, a potem dokończył opowieść:

– Doobie mówił, że się rozpłakał. Że błagał kumpla, aby wrócili i pomogli dziewczynie. Ale tamten go wyśmiał i powiedział, że jest maminsynkiem. Groził Doobiemu, że go zabije, jeśli komukolwiek o tym powie.

– A on mu uwierzył?

– Rodzina tamtego chłopaka była bardzo bogata. Mieli sporą władzę w Dallas. Tak czy siak, Doobie bał się wejść z nimi w konflikt.

Stacy ponuro pokiwała głową. Jane zawsze uważała, że ktoś zrobił to specjalnie. Miała rację.

A teraz, być może, ten sam napastnik chciał uderzyć raz jeszcze.

Starała się powstrzymać strumień emocji i na zimno rozważyć to, czego dowiedziała się od Maca. A potem zdecydować, co dalej.

– Doobie twierdził, że potem nic mu w życiu nie szło. Ciągle wspominał tę dziewczynę. Jej krzyk i to uderzenie o łódź. Budził się w nocy, bo pojawiała mu się w snach, zakrwawiona, nieprzytomna, ledwie widoczna wśród fal.

Tak samo jak ja, pomyślała Stacy.

– Jak nazywał się ten chłopak, który prowadził łódź?

– Nie wiem. Doobie nie chciał tego powiedzieć.

– Muszę znać to nazwisko!

– Popytam, może powiedział komuś innemu. Może też zdołam trafić na samego Doobiego, chociaż tacy faceci nie żyją długo.

– Trudno się dziwić.

Mac pokiwał głową, a potem spojrzał na nią przenikliwie.

– Szansa, żeby to była ta sama osoba, jest bardzo mała. Minęło przecież szesnaście lat. Dobrze, że powiedziałaś to siostrze. Nie powinna sobie robić nadziei.

Stacy zaśmiała się ponuro z tego okrutnego żartu.

– Masz rację, ale jeśli istnieje taka możliwość, to muszę wszystko sprawdzić. Przecież to moja siostra.

– Te słowa, które napisał, że chciał usłyszeć jej krzyk… Nie sądzisz, że mogą pochodzić z jakiegoś starego brukowca? Sama Jane mogła ich użyć, a prasa na pewno by je podchwyciła. To wstrząsający tytuł.

I jeszcze to, że Jane upierała się, iż zrobił to specjalnie, pomyślała Stacy.

– Sama nie wiem – mruknęła. – Przejrzę gazety z tamtego okresu. – Zmarszczyła brwi. – Jednak przede wszystkim musimy zdecydować, jak poważnie potraktować ten dzisiejszy incydent. Czy to głupi żart, czy groźba.

– Chcesz wiedzieć, co myślę?

– Oczywiście.

– Na razie powinniśmy potraktować to jako wybryk. Jeśli twoja siostra dostanie jeszcze jeden anonim, sprawa będzie poważniejsza. – Uniósł głowę, żeby też spojrzeć w oświetlone okna. – Jak dobrze znasz tego Teda?

– Teda? Tak sobie, chociaż pracuje z nią już od jakiegoś czasu. Jane bardzo go lubi. Czemu pytasz?

– Był tu, kiedy wróciła. Tak jak koperta. Być może to przypadek… – Mac zawiesił głos.

– Albo i nie. – Przez chwilę milczeli. Stacy była zła, że nie pomyślała wcześniej o Tedzie. Nakazywała to policyjna rutyna. – Może dowiem się, co to za typek.

– Poproszę kumpli z obyczajówki, żeby ci pomogli.

Spojrzał jej w oczy. Stacy zdziwiła się, że tak bardzo podziałało na nią to spojrzenie. Następnie przeniósł je na swój zegarek.

– Przykro mi, że muszę cię opuścić o tak wczesnej porze, ale czeka mnie ciężki dzień.

– Jedź już. Ja też zaraz ruszam.

Otworzyła drzwiczki swego wozu. Zanim jednak zdołała wsiąść, usłyszała swoje imię.

– Tak? – Spojrzała na Maca.

– Ten nasz informator, Doobie, wciąż bał się swojego kumpla. I to po tylu latach. Dlatego nie chciał powiedzieć, jak się nazywa. Twierdził tylko, że to najgorszy skurwysyn, jakiego można sobie wyobrazić.

Загрузка...