ROZDZIAŁ CZWARTY

Poniedziałek, 20 października 2003 r. 14. 00


Wydział Zabójstw mieścił się w centrum Dallas, w Urzędzie Miasta na rogu Commerce Street i Harwood Street. Budynek stanowił klasyczny przykład państwowej budowli – był szary i ponury, ale funkcjonalny. Na parterze płaciło się mandaty i ustalało terminy kolegiów związanych z wykroczeniami drogowymi. Na pierwszym i drugim piętrze odbywały się rozprawy, poza tym znajdowała się tam kwatera główna policji, a także biura różnych oficjeli. Wydział Zabójstw mieścił się na drugim. W budynku Urzędu Miasta bez przerwy było pełno ludzi.

Omijali z McPhersonem różne grupki ludzi, z których większość kierowała się w stronę wind lub wyjścia. Do Stacy docierały fragmenty rozmów, niektóre po angielsku, inne znów po hiszpańsku.

Hijo de una perra!

Ponieważ przez całe życie mieszkała w Teksasie, rozumiała i mówiła po hiszpańsku. Dżentelmen, który tuż nad jej uchem wyzwał kogoś od sukinsynów, musiał mieć wyjątkowo zły dzień.

Oczywiście nie było to niczym nowym w tym budynku. Jeśli ktoś tu przychodził, to tylko dlatego, że wdepnął w jakieś gówno. W najlepszym przypadku miał być świadkiem w czyjejś sprawie, co też nie należało do przyjemności.

Jeśli szło o nią i o Maca, to przyszli tu w związku z morderstwem.

Nieprzyjemna sprawa. Można powiedzieć, że też mieli zły dzień.

Stacy poczuła zapach drogich perfum, który zmieszał się nieprzyjemnie z wonią potu i odorem papierosów, pochodzącym od jakiegoś namiętnego palacza. Dallas, miasto bogaczy i biedaków, tych ze świecznika i tych ze śmietnika. To prawda, że zwykle się nie kontaktują, ale i tak w końcu spotykają się właśnie w tym miejscu.

Przywitali się z oficerem, który stał obok informacji, i skierowali się do windy. Drzwi ze stali nierdzewnej z pionowym rzędem złotych gwiazdek otworzyły się bezszelestnie i mogli wejść do środka.

Mac spojrzał na Stacy.

No i co teraz?

– Opowiemy wszystko kapitanowi i poprosimy, żeby przydzielił nam pomoc do tych kaset – odparła. – Morderca jest na jednej z nich. Musimy go dopaść.

Winda zatrzymała się na drugim piętrze. Wysiedli. Przed nimi widniał napis: „Wejście tylko dla osób upoważnionych”. Przy ścianie naprzeciwko windy stał rząd starych, połamanych lub powykręcanych krzeseł. Jeśli jakieś się psuło, policjanci odstawiali je do tej trupiarni. I tak tu tkwiły.

Przeszli do swego wydziału i odebrali wiadomości, które dotarły tu, gdy ich nie było. Stacy zaczęła przeglądać swoje.

– Jest kapitan? – nie podnosząc głowy, spytała sekretarkę.

– Mm, u siebie. – Dziewczyna, jak przystało na sekretarkę, miała na imię Kitty. Kiedy strzeliła gumą do żucia, Stacy wreszcie na nią spojrzała. Zauważyła, że guma jest różowa, podobnie jak sweterek z angory i szminka.

– Jest sam?

– Tak. Czeka na ciebie. O, cześć, Mac. – Sekretarka wyraźnie się ożywiła i poprawiła fryzurę.

– Cześć, Kitty. Jak się miewasz?

– Rrrewelacyjnie. – Przeciągnęła „r”, które zabrzmiało niczym mruczenie kota.

Stacy przewróciła oczami.

– Cieszę się. To na razie, musimy lecieć. Odwrócili się i podeszli do drzwi szefa. Kiedy Stacy uznała, że Kitty nie może ich słyszeć, zamrugała oczami i powiedziała:

– Rrrewelacyjnie.

Mac wzruszył ramionami.

– Jest jeszcze bardzo młoda.

– Więc czemu się rumienisz? – rzuciła ze śmiechem.

– Hej, Killian, McPherson! Musimy pogadać.

Ta odzywka pochodziła od Beane’a, jednego ze śledczych. Jego partner, Bell, stał obok. Obaj policjanci, znani w wydziale pod wdzięcznym pseudonimem Be-Be, wyglądali, jakby przeżyli ciężki ranek.

– Tak? O co chodzi? – Stacy od razu zauważyła, że żartują, ale zdecydowała się podjąć grę.

– Jak to się stało, że wy byczyliście się w La Plaża, kiedy my musieliśmy się męczyć ze sztywniakiem na Bachman Transfer Station?

Bachman Transfer było jednym z trzech wielkich śmietnisk Dallas.

– Tak, to się czuje. – Stacy zmarszczyła nos. – Na waszym miejscu coś bym z tym zrobiła.

– To jest dyskryminacja i cholerny seksizm – żołądkował się Bell. – To dlatego, że jesteś kobietą.

– Daj spokój, stary. – Mac nie mógł powstrzymać chichotu. – Po prostu jesteś zazdrosny.

– Beane niedługo idzie na emeryturę. Zobaczycie, że też znajdę sobie jakąś laskę.

– Tak, do podpierania się – skomentowała Stacy. Wciąż roześmiani, zapukali do drzwi szefa. Tom Schulze pracował w Wydziale Zabójstw od dwudziestu lat. Był twardym, ale sprawiedliwym zwierzchnikiem. Stacy szanowała go za bezbłędny instynkt, ale napawał ją lękiem, kiedy wpadał w złość. Współczuła też wszystkim, którzy mu podpadli, co zresztą nigdy nie działo się bez istotnej przyczyny. Tyle że wtedy, w sensie dosłownym, stawali się ofiarami szefa.

Weszli do środka, nie czekając na zaproszenie. Kapitan rozmawiał przez telefon, ale dał im znak, żeby się rozgościli. Mac usiadł, Stacy wolała stać.

Schulze po chwili zakończył rozmowę. Stacy znała go już dziesięć lat. W tym czasie jego rude włosy przerzedziły się i pokryły siwizną, ale oczy zachowały intensywny błękit i dawny, niemal drapieżny wyraz. Szef spojrzał na nią.

– No, kawa na ławę.

– Ofiara to Elle Vanmeer- zaczęła. -Wygląda na to, że ją uduszono. Pete ma dzwonić w nocy.

Kapitan uniósł nieco brwi, ale pozostawił to bez komentarza.

– Co jeszcze?

– Zameldowała się wczoraj wieczorem, koło ósmej – powiedział Mac. – Była sama. Sprzątaczka znalazła ją dzisiaj piętnaście po jedenastej. Kierownik nie pozwolił nam przeszukać innych pokojów i przesłuchać gości.

Stacy, by uprzedzić gniewną reakcję szefa, szybko dodała:

– Ale mamy od niego taśmy wideo z klatek schodowych i wind.

– Ile ich jest?

– Dwie dla gości i jedna służbowa. I trzy klatki schodowe.

Kapitan Schulze zastanawiał się przez chwilę.

– Niezależnie od tego, kiedy Pete skończy badania, i tak trzeba przejrzeć ponad piętnaście godzin filmu z każdej windy. To samo z klatkami schodowymi.

– Pete uważa, że panią Vanmeer zabito jakieś dziesięć, dwanaście godzin przed naszym przybyciem.

– To trochę lepiej.

– Wygląda na to, że bywała tam dosyć często. Zawsze zamawiała świeże kwiaty, szampana i truskawki w czekoladzie.

– Po co przyjeżdżała?

– Wydaje mi się, że spotykała się w La Plaza z kochankiem. Podejrzewam, że albo jedno z nich, albo oboje mieli małżonków.

– Prawie nie miała bagażu – dodał Mac. – To wyraźnie wskazuje, że chodziło o seks.

– Myślicie, że zabił ją kochanek?

– Tak. – Stacy spojrzała na Maca. – Albo zazdrosny mąż.

– Potrzebujecie pomocy przy tych taśmach?

– Tak, panie kapitanie.

– Dobrze, przydzielę wam Campa, Riggia, Falona i…

– Falon jest chory na grypę – powiedział Mac. – Moore też.

Tom Schulze zaklął. Grypa żołądka wykosiła chyba pół wydziału. Większość policjantów brała nadgodziny albo pracowała przez dwie zmiany.

– Więc to musi wam wystarczyć. – Sięgnął po słuchawkę, dając znać, że uważa spotkanie za skończone. – Wydaje się, że to prosta sprawa. Załatwcie ją szybko.

Загрузка...