ROZDZIAŁ TRZECI

Poniedziałek, 20 października 2003 r. 12. 45


Rick Deland, kierownik hotelu, był głęboko wstrząśnięty, o czym między innymi świadczyła jego chorobliwie zielonkawa twarz. Stacy wiedziała jednak, że miał ku temu powód, przecież w jednym z pokoi leżała martwa kobieta. W dodatku w hotelu pełno było policji, która zadawała niedyskretne pytania, naciskała, by Deland udostępnił kasety z hotelowych kamer, a także listę gości wraz ze zgodą na jej wykorzystanie.

– La Plaża dba o ciszę i dyskrecję – wyjaśniał cierpliwie. – Tego właśnie oczekują nasi klienci. Mamy tu wiele osób z dużymi pieniędzmi, które wolałyby pozostać anonimowe. Gdybym przekazał wam ich nazwiska, złamałbym niepisaną zasadę, obowiązującą w naszym hotelu. A poza tym narobiłbym sobie masę kłopotów.

Stacy przyjrzała się uważnie ciemnowłosemu kierownikowi. Przeciętniak po czterdziestce, w eleganckim garniturze, stwierdziła. Chyba rzeczywiście potrafi się wtopić w tło i być niezauważalny dla swoich klientów.

Kiedy trzeba, jest pewnie niezłym dyplomatą i zawsze dba o dobre maniery. Zastanawiała się przez chwilę, ile może zarabiać. Mogła się założyć, że znacznie więcej niż oficer policji z Dallas. Nawet taki z dziesięcioletnim doświadczeniem.

Jednak Deland nie zdawał sobie sprawy, z kim ma do czynienia.

Stacy nie przywykła do odmownych odpowiedzi.

– Niestety, przykro mi to stwierdzić, ale zamordowano właśnie jedną z pańskich klientek.

– Tak, to niefortunne zdarzenie, ale nie wiem, jak mógłbym…

– Dobrze usłyszałam, niefortunne? – Popatrzyła na niego zimno. – Więc uważa pan morderstwo jedynie za niefortunne zdarzenie?

– Przepraszam, użyłem złego słowa. – Spojrzał na stojącego za nią Maca. Widząc, że z jego strony też nie otrzyma wsparcia, znowu skierował wzrok na Stacy.

– Bardzo mi z tego powodu przykro.

– Rozmowa nic nie kosztuje, panie Deland. – Pochyliła się w jego stronę. – A może któryś z pańskich gości coś lub kogoś widział? Może ktoś coś słyszał? Musimy się tego dowiedzieć. W takich sprawach większość zabójców udaje się złapać w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Chyba że ktoś… – spojrzała wymownie na kierownika – pozwoli im uciec.

– Właśnie, panie Deland – poparł ją Mac. – Wraz z upływem czasu zmniejszają się szanse na wykrycie mordercy. Proszę nam pomóc w naszej pracy.

– Czy nie przyszło panu do głowy, że mógł to zrobić któryś z pracowników hotelu? – wtrąciła Stacy.

Deland zrobił pełną przerażenia minę.

– Moich pracowników?! Po co ktoś miałby…? – Urwał i potrząsnął głową.

– Nie pomyślał pan, że mają wszędzie dostęp? – drążyła Stacy. – Do wszystkich hotelowych pomieszczeń, włączając w to pokoje gości.

Kierownik raz jeszcze potrząsnął głową.

– Sprawdzamy referencje wszystkich nowych pracowników, poza tym poddajemy ich testom na narkotyki. Mogę ręczyć, że nikt z moich ludzi nie był w to zamieszany.

Na Stacy deklaracja kierownika hotelu nie zrobiła większego wrażenia.

– W pokoju denatki zauważyłam truskawki w czekoladzie i pół butelki szampana. Czy to wszystko dostarczyła obsługa?

– Tak, zaraz po przybyciu gościa. To właśnie czyni La Plaża wyjątkowym hotelem.

– I pewnie dodatkowo kosztuje?

– Tak, oczywiście.

– Były tam również świeże kwiaty. Czy to należy do standardowego serwisu?

– Nie, ale można je zamówić. Mógł też je przysłać ktoś z zewnątrz.

Stacy i Mac wymienili spojrzenia. Zauważyła, że jej partner jest podniecony, co jej nie zdziwiło, bo sama też była podekscytowana. Sprawa wydawała się prosta. Kochanek najpierw przysyła kwiaty, potem zjawia się na umówioną randkę. Jednak z niewiadomego powodu dochodzi do kłótni. Mężczyzna traci panowanie nad sobą i… Gdyby kwiaty zaprowadziły ją wprost do zabójcy, mogłaby odfajkować kolejną sprawę.

Wydawało się to głupie, ale większość przestępstw popełniana była bezmyślnie, często nawet wbrew elementarnej logice.

– Może pan to sprawdzić?

– Oczywiście. Mam tutaj rachunek pani Vanmeer.

– Zaczął się przyglądać kolejnym pozycjom. – O, jest opłata za kwiaty. – Dostrzegł rozczarowanie na twarzach śledczych. – Bardzo mi przykro.

– Mogę zobaczyć ten rachunek?

– Oczywiście. – Podał jej kartkę. – Przy jej nazwisku jest chorągiewka.

– Chorągiewka? Co to znaczy?

– Że gość jest wyjątkowy.

– Często tu się zjawia? Czy może jest bardzo bogaty?

– Chodzi o kogoś, kto zatrzymał się u nas już parę razy i wiadomo, jakiego pokoju i obsługi oczekuje.

– Pokój dla palących lub niepalących, rodzaj łóżka. O takie sprawy chodzi, prawda? – wtrącił Mac.

– Właśnie. – Kierownik uśmiechnął się do niego. – Na przykład wielu gości życzy sobie poduszek z poliestrem zamiast pierza, czekoladowych batonów lub wody Perrier, tego rodzaju rzeczy.

Stacy cały czas notowała. Kiedy Deland skończył, spojrzała mu w oczy.

– A co chciała mieć w swoim pokoju pani Vanmeer?

Deland podniósł słuchawkę i poprosił do telefonu jakąś Marthę. Wypytał ją o wszystko, a następnie podziękował jej i zakończył rozmowę.

– Już wiem. Pani Vanmeer zażyczyła sobie ciętych kwiatów, a także pół butelki szampana, najlepiej White Star, i truskawek w czekoladzie. Chciała też mieć pokój z dużym jacuzzi i podświetlanym lustrem w łazience. Obsługa miała też usunąć z niej wagę.

Stacy pomyślała o bliznach, które pokazał jej Pete. Elle Vanmeer musiała mieć obsesję na punkcie swojego wyglądu. I z pewnością wiązało się z tym wiele jej obaw.

– Lustro i waga – mruknął Mac. – Dziwne.

– Może dla pana. Ale w naszym hotelu staramy się spełniać wszystkie zachcianki gości.

Stacy popatrzyła na Maca, który przewrócił oczami, a następnie znowu zwróciła się do kierownika:

– Często się u was zatrzymywała?

Zawahał się, a potem skinął głową.

– Parę razy w miesiącu.

– Z mężem?

– O ile nam wiadomo, była rozwiedziona.

– Czy pani Vanmeer zawsze spotykała się z tym samym mężczyzną?

– Nie wiem. Nie mieszam się w sprawy naszych gości.

– A w co się pan miesza?

– Słucham?

Stacy uśmiechnęła się lekko.

– Czy rozpoznałby pan któregoś z przyjaciół pani Vanmeer?

– Co takiego? Nie. Może ktoś z obsługi…

– Albo z gości.

Na jego policzkach zakwitły rumieńce.

– Dobrze, dam wam te kasety. Ale nie listę gości.

– Możemy załatwić nakaz sądowy.

– Proszę bardzo. Na pewno go nie dostaniecie. A jak zauważę, że molestujecie moich gości, to wylecicie na zbity pysk z pracy.

Stacy z wściekłością zmrużyła oczy.

– Szkoda by było, gdyby dziennikarze dowiedzieli się wszystkiego o tym morderstwie – syknęła. – Już widzę te nagłówki: „Seks i śmierć w La Plaza”. „Morderstwo w luksusowych wnętrzach”. To nie byłaby chyba dobra reklama…

Rick Deland zerwał się na równe nogi.

– Czy to są groźby?! Bo jeśli tak…

– Jasne, że nie – rzucił Mac i dał mu znak, żeby usiadł. – Tylko tak się składa, że porucznik Killian traktuje poważnie swoją pracę. Powinien pan to zrozumieć.

– Tak, oczywiście. Sam jestem głęboko przejęty tym, co się stało. Ale moi goście nie mają z tym nic wspólnego.

– Cieszę się, że tak bardzo ufa pan swoim gościom. Ale przed chwilą zapewniał pan też, że nie zrobił tego nikt z obsługi. Więc kto nam zostaje? Krasnoludki? Królewna Śnieżka?

Deland znowu się zaczerwienił.

– Mogłaby pani sobie darować ten sarkazm, pani porucznik. Robię, co mogę, żeby wam pomóc, ale przede wszystkim powinienem być lojalny wobec swoich gości.

– Elle Vanmeer też była pańskim gościem. A teraz nie żyje. Zamordowano ją w tym pańskim cudów…

– Dziękujemy za pomoc – przerwał Mac i stanął między nią a Delandem. – Jesteśmy wdzięczni za dostęp do kaset. – Wyciągnął dłoń do kierownika. – Mam nadzieję, że jeśli znajdziemy na nich coś podejrzanego, to nie odmówi nam pan swojej pomocy.

Deland uścisnął jego prawicę.

– Oczywiście.

– Dziękuję. Kiedy dostaniemy kasety?

– Zaraz je przyniosę.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Stacy z wściekłością obróciła się do Maca.

– Cholera! Po co się do tego mieszałeś?

– Chciałem rozładować atmosferę.

– Już go prawie miałam! – wściekała się.

– Wcale nie musi nam dawać tych kaset, Stacy. Mógł zażyczyć sobie nakazu sądowego i bylibyśmy ugotowani.

– Chcę mieć wszystko. Przycisnę drania, tak że…

– Jeszcze chwila, a wykopsałby nas ze swojego biura. I musielibyśmy czekać. Doskonale wiesz, że w takich sprawach liczy się każda minuta.

Mac miał rację. Zdawała sobie z tego sprawę równie dobrze jak on. I dlatego była jeszcze bardziej wkurzona.

– Dobra, jak uważasz.

McPherson zmarszczył brwi.

– O co ci chodzi, Stacy? Nic nie rozumiem…

– Naprawdę? – Założyła ręce na piersi. – Sądzisz, że powinnam się tym przejąć?

– Dlaczego się tak zachowujesz? Czy chcesz wszystkich do siebie zniechęcić?

– Jestem dobrym gliną. Staram się być twarda i dokładna. A jeśli masz jakieś problemy, to powinieneś je omówić z kapitanem.

– Nie mam żadnych… – Urwał i spojrzał na nią wyraźnie przybity. – Stacy, podoba mi się twój styl pracy. I to, jak poważnie wszystko traktujesz. Podziwiam też to, jak potrafisz łączyć fakty i dochodzić do logicznych wniosków.

– Proszę, proszę, facet, który mnie podziwia. Ale mi się trafiło.

Potrząsnął głową, jakby chciał odrzucić jej pełne drwiny słowa.

– Dlaczego tak mówisz? Czemu nie miałbym cię podziwiać?

– Bo to nie jest żaden podziw. Wiem, że czegoś ode mnie chcesz. Tylko czego?

Przez chwilę milczał.

– To prawda – powiedział z westchnieniem. – Chcę, żebyś mnie traktowała jak człowieka. I współpracownika. Swojego partnera.

– A jak cię niby traktuję?

– Jak fagasa. Głupka, którym można pomiatać. – Pochylił się w jej stronę. – To prawda, że nie pracowałem w Wydziale Zabójstw, ale w policji pracuję dłużej niż ty. I to prawda, że jesteś świetna, ale ja też mam coś do zaoferowania.

– Tak uważasz? Cóż, zobaczymy.

Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale właśnie w tym momencie w biurze pojawił się Rick Deland z potężnie zbudowanym mężczyzną z szopą siwych włosów. Przedstawił go jako Hanka Barrowa, szefa hotelowej ochrony.

– Miło mi. – Barrow uścisnął dłonie śledczych. – Jak rozumiem, zgodziliśmy się udostępnić te kasety policji.

– Właśnie. – Mac skinął głową. – Doceniamy ten gest.

– Niestety, mam złą wiadomość. – Ochroniarz spojrzał na szefa, a potem znowu na Maca i Stacy. – Kamery w windzie działały, ale ta na ósmym piętrze nie.

– Cholera! Zepsuła się?

– Niezupełnie. Chodzi o to, że staramy się, by kamery były prawie niewidoczne. Na ósmym piętrze mieliśmy tylko jedną, za sztucznym fikusem w doniczce. Wygląda na to, że sprzątaczka w taki sposób przestawiła go w czasie odkurzania, że zasIaniał liśćmi obiektyw kamery, więc na filmie nic nie widać. Prawdę mówiąc, to się zdarzało już wcześniej.

Stacy zmarszczyła brwi.

– I dopiero teraz to zauważyliście?

– Cóż, kamery zainstalowaliśmy tylko z uwagi na przepisy. Nigdy nie mieliśmy nawet kradzieży, nie mówiąc już o morderstwach.

– Jak długo przechowujecie materiały na kasetach?

– Czterdzieści osiem godzin.

Stacy pomyślała, że mają do czynienia z wyjątkowo sprytnym mordercą. Musiał wiedzieć, gdzie znajdują się kamery i jak do nich dotrzeć.

Jeśli jednak miała rację, było to morderstwo z premedytacją, a nie zabójstwo w afekcie.

– Mam też dobrą wiadomość. Działały kamery na wszystkich klatkach schodowych. Przyniosłem te nagrania.

Znaczyło to, że zbrodniarz nie mógł całkiem ominąć kamer. Musiał się znaleźć w jednej z nich.

– Oczywiście jest tu sam obraz, bez dźwięku.

– Rozumiem.

– Muszę też ostrzec, że znajduje się na nich parę szokujących scen. Wielu gości nie domyśla się obecności kamer i…

– A niektórzy zachowują się tak, bo wiedzą – rzuciła sucho Stacy. – Mimo wszystko dziękuję za ostrzeżenie.

Загрузка...