ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Środa, 22 października 2003 r. 19. 30


Zwinięta w kłębek Jane leżała na kanapie, a obok niej Ranger, który trzymał swój wielki łeb na jej biodrze. Chociaż miała na sobie ciepły sweter z wielbłądziej wełny, jakoś nie mogła się rozgrzać. Zrobiło jej się zimno w chwili, kiedy Stacy wyszła.

Jane zamknęła oczy, przypominając sobie słowa, które powiedziała siostrze. Dyktował je gniew. Były w nich bezpodstawne oskarżenia. A wszystko to podszyte strachem.

Wiedziała, że tak naprawdę Stacy chce jej pomóc. Przychodząc tu, udowodniła, że rodzina jest dla niej ważniejsza od pracy.

Poza tym siostra w żaden sposób nie przyłożyła się do oskarżenia Iana. Zrobiła źle, że tak na nią napadła. Źle i niemądrze.

Przecież Stacy jest jej jedyną bliższą rodziną. I mimo tego, co się z nimi działo w ciągu ostatnich lat, Jane wciąż ją kochała.

Bez namysłu sięgnęła po przenośny telefon i wybrała numer siostry. Automatyczna sekretarka odpowiedziała po trzecim dzwonku.

Jane zaczęła mówić, gdy tylko usłyszała sygnał, jakby bała się, że nie zmieści w tak krótkim czasie wszystkiego, co chciała powiedzieć.

– Stacy? Tu Jane. Chciałam cię przeprosić za to, co powiedziałam. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Byłam przestraszona i nie wiedziałam… Oddzwoń, jeśli możesz. Naprawdę cię… kocham – zakończyła już po czasie. – Kocham cię, Stacy.

Wyłączyła telefon i przytuliła głowę do Rangera.

– Co się dzieje? – spytała z westchnieniem samą siebie. – Dlaczego nagle wszyscy uwzięli się na Iana? Powinni zrozumieć, że to nie ma sensu.

Ranger zaskowyczał w odpowiedzi. Potarła policzkiem o jego miękką sierść, a potem się wyprostowała.

Po raz pierwszy znalazła się w sytuacji podobnej do tych, o których nieraz czytała w gazetach. Ciąg przypadkowych zbiegów okoliczności powodował, że niewinne osoby trafiały do aresztu, a nawet były sądzone i skazywane za czyny, których nie popełniły. Czasami udawało im się wrócić do dawnego życia, ale jego część była już bezpowrotnie zniszczona.

Jane zadrżała. Nie może dopuścić, by coś takiego stało się z Ianem. Policja powinna w końcu trafić na właściwy trop i znaleźć tego, kto naprawdę popełnił te zbrodnie!

Gdyby miała w sobie choć odrobinę stoicyzmu, uznałaby to za życiowy test, któremu ona i Ian muszą sprostać.

Ale Jane nie miała filozoficznego nastawienia do życia. Przecież to było jej życie! Jej i jej męża! A w dodatku w grę wchodziło jeszcze dobro nienarodzonego dziecka.

Z przedpokoju dobiegł do niej odgłos otwieranych drzwi. Ranger szczeknął radośnie i zerwał się z kanapy. Usłyszała głos męża, który zaczął przemawiać do niesfornego psa.

Ian wrócił.

Ian ma kłopoty. Trzeba wynająć prawnika.

W jaki sposób ma mu to powiedzieć?

– Jane? – zawołał ją cicho z przedpokoju.

– Jestem tutaj.

Stanął w drzwiach. Ich oczy się spotkały. Gdy ujrzała na jego twarzy wyraz beznadziei, jęknęła cicho.

– Co się stało?

Wziął ją w ramiona i ukrył twarz w jej włosach.

– Cii, nic nie mów. Jeszcze nie.

Trzymał ją mocno. Sekundy przechodziły w minuty. Na chwilę przed tym, jak ją puścił, odniosła wrażenie, że cały drży.

Popatrzyła na jego zmiętą twarz.

– Źle się czujesz?

– Nie, tylko…

– W klinice była policja, prawda?

– Tak. Mieli nakaz rewizji.

– Nakaz rewizji? – powtórzyła ze zdziwieniem. – Mój Boże, a co spodziewali się znaleźć?

– Zabrali komputery, listy pacjentów i trochę innych papierów. Poza tym wszystko dokładnie przeszukali. Boję się, Jane.

– Ale przecież nie zrobiłeś nic złego!

– Obawiam się, że to nie mą znaczenia.

– Jasne, że ma. – Ścisnęła mocniej jego dłoń. – Jak długo byli?

– Ponad godzinę. – Cały aż się wstrząsnął. – Przesłuchiwał mnie ten partner Stacy. Chciał wiedzieć, o której byłem dziś w klinice, kiedy ostatni raz rozmawiałem z Marshą i o czym. Pytał mnie też o związki z Elle i z Marshą, a także o inne pacjentki. Pytał, czy… – urwał, jakby te słowa nie mogły mu przejść przez gardło.

– Co? Co takiego? – zaniepokoiła się.

– Kocham cię, Jane. Nie sądziłem, że potrafię aż tak mocno kochać. Wierzysz mi?

– Tak, oczywiście.

– I obiecujesz, że nie przestaniesz mnie kochać?

– Dlaczego pytasz? Boję się.

– Obiecaj. – W jego oczach zapalił się dziwny płomień. – Obiecaj, że nie przestaniesz mnie kochać niezależnie od tego, co o mnie usłyszysz.

– Obiecuję – szepnęła. – Naprawdę.

– Dzięki Bogu.

Oparł się czołem o jej czoło. Po chwili wciągnął głęboko powietrze, jakby szykował się do nadzwyczaj trudnego zadania.

– Pytał, czy to ja zabiłem Elle.

Te słowa zawisły ciężko między nimi.

Więc w końcu wylazło szydło z worka, pomyślała przerażona Jane.

Jak ten policjant mógł w ogóle pytać o coś takiego?

– Zadzwoniłem do mojego prawnika. Nie wiedziałem, co innego mogę w tej sytuacji zrobić.

Jane wzięła go w ramiona. Dotknęła twarzy i pocałowała lekko, żeby go pocieszyć i dać dowód, iż go naprawdę kocha.

Oddał jej pocałunek i to, co zaczęło się tak niewinnie, wkrótce przerodziło się w prawdziwą namiętność. Pospieszyli do sypialni i zaczęli zdzierać z siebie ubrania, jakby czas działał na ich niekorzyść.

Wkrótce mogli się połączyć.

– Trzymaj mnie, Ian – jęknęła, przyciągając go nogami. – Nie puszczaj mnie.

– Nie, skarbie. Nigdy.

Kochali się dziko i namiętnie, jakby świat miał się za chwilę skończyć. Ich świat. Nie wiedzieli, co przyniesie im przyszłość. Czy następnego dnia też będą mogli się kochać.

jednocześnie przeżyli orgazm, a potem Jane poczuła, że łzy ciekną jej po policzkach. Przytuliła się do męża, nie chcąc, by to zauważył. Bicie jego serca towarzyszyło jej oszalałym myślom. Powróciło do niej pytanie, które zadawała swoim modelkom: „Powiedz mi, czego się boisz, Jane. Co cię dręczy, kiedy zostajesz sama?”.

– Nie wiem, dlaczego to się w ogóle stało – powiedział Ian, przerywając strumień dręczących ją myśli. – Mam wrażenie, że to jakiś koszmar, którego nie można przerwać.

Rozumiała go. Czuła to samo.

– Po południu była tu Stacy. Ona też pytała mnie o masę rzeczy.

Odsunął się i spojrzał jej w oczy.

– Jakich rzeczy?

– O tę noc, kiedy zabito Elle Vanmeer. I, wyobraź sobie, czy kibicujesz Bravesom.

– Tej drużynie? Dlaczego o to pytała?

– Nie mam pojęcia. – Spojrzała mu w oczy. – Pytała też, czy jesteś mi wierny.

Ianem wyraźnie to wstrząsnęło.

– Naprawdę o to pytała? I co jej powiedziałaś?

– A co mogłam powiedzieć? Że nigdy mnie nie zdradziłeś.

– Dziękuję. – Przejechał palcem po jej brwi i dalej wzdłuż policzka. – Zastanawiałem się, dlaczego Stacy nie przyszła do kliniki. Teraz już wiem.

– Powiedziała, że nie jest służbowo – rzekła z goryczą Jane. – Że chce nam pomóc.

– Możliwe.

– Zbyt wiele chcesz jej wybaczyć…

Nawet ona, Jane, dała się na to nabrać. I jak głupia prosiła ją przez telefon o wybaczenie.

– O co jeszcze pytała?

„Czy jesteś całkowicie pewna, że w niedzielę wieczorem Ian był w domu?”.

Chłód, który do niego przywarł. Jane zrobiła poważną minę.

– Muszę cię o coś spytać. To dla mnie bardzo ważne. Odsunął się od niej trochę i poprawił poduszkę.

– Oczywiście. Przecież jesteś moją żoną.

– Tej nocy, kiedy zamordowano Elle Vanmeer, a ja miałam ten koszmar, ty… ty gdzieś wychodziłeś. Dlaczego?

Wyglądał tak, jakby go spoliczkowała. Gwałtownie usiadł i potarł dłońmi twarz.

– Widzisz, już im się udało! Posiali w tobie ziarno zwątpienia. Chcą nas poróżnić…

– To nieprawda! Ian, proszę… – Też usiadła i przysunęła się do niego. – Muszę wiedzieć.

– Byłem z Rangerem na spacerze – powiedział oskarżycielskim tonem. – Przecież czasami wyprowadzam go przed snem. I co, lepiej?

Jane westchnęła. Z ulgą? Z wdzięcznością?

– I co dalej, Jane? Zaczniesz mnie dręczyć, bo pomyliłem wtedy godzinę? – Dostrzegł jej minę i zaśmiał się, chociaż nie było w tym ani odrobiny wesołości.

– Skończyły mi się baterie w zegarku. – Urwał na chwilę.

– Kupiłem nowe w De Boulle następnego ranka. Możesz to sprawdzić, jeśli chcesz, bo zapłaciłem kartą.

To był sklep jubilerski w Highland Park, w którym kupił jej pierścionek zaręczynowy. W oczach Jane pojawiły się łzy. Ian musi się czuć w tej chwili zdradzony i osamotniony.

I to z jej powodu!

– Przepraszam cię, naprawdę – szepnęła. – Po prostu strasznie się boję.

Objął ją ramieniem.

– To ja przepraszam. Przecież miałaś prawo o to zapytać. Ja… ja też się boję.

Usłyszeli dzwonek do drzwi. Ranger zaczął szczekać. Jane złapała męża za rękę.

– Nie odpowiadaj.

– Niestety, muszę. Objęła go ciasno.

– Nie, zostań.

I znowu dzwonek. A potem następny. Jakby ktoś postanowił dzwonić aż do skutku. Ian wyswobodził się z jej objęć.

– Naprawdę muszę. I tak nie odejdą.

Poszła za nim i ze ściśniętym sercem patrzyła, jak podnosi słuchawkę od domofonu.

– Tak, słucham? – powiedział.

To znowu byli policjanci. Chcieli rozmawiać z Ianem. Jane to po prostu wiedziała.

– Chwileczkę, zaraz was wpuszczę.

Obrócił się w jej stronę. Wiedział, że wszystkiego się domyśliła.

– Nic mi nie zrobią – rzekł cicho. – Przecież jestem niewinny.

Szybko zaczęli się ubierać, Ian pospieszył do drzwi, a ona przyczesała jeszcze włosy. Z lustra patrzyła na nią pobladła, przestraszona kobieta w nieokreślonym wieku. Wyglądała niczym zahipnotyzowany królik.

Jane potrząsnęła głową, żeby pozbyć się tego wrażenia, i ruszyła do przedpokoju. Dotarła tam w chwili, kiedy partner Stacy zakładał kajdanki jej mężowi.

– Co robicie?! – krzyknęła.

Miała przed sobą trzech policjantów: podporucznika McPhersona, jakiegoś innego śledczego i podoficera w mundurze.

Partner Stacy spojrzał na nią przepraszająco, a potem zwrócił się do Iana:

– Panie doktorze, jest pan aresztowany za zabicie Elle Vanmeer i Marshy Tanner. Wszystko, co od tej pory pan powie, może być użyte przeciwko panu. Może pan milczeć i zadzwonić po prawnika. Jeśli nie może pan sobie pozwolić na adwokata…

Jane słuchała w milczeniu tej wyliczanki. W głowie jej huczało. Co ma teraz zrobić? Co dalej?

– Chodźmy – powiedział ubrany po cywilnemu śledczy, którego nie znała, i popchnął Iana w stronę drzwi. – Samochód czeka.

Poraził ją jego lekki ton i zawodowa obojętność.

– Zaczekajcie!!!

Podbiegła do męża i objęła go mocno. Przycisnęła twarz do jego piersi, czując się tak, jakby odrywano od niej kawałek jej samej.

– Nie zrobiłem tego, Jane.

– Wiem. – Spojrzała w górę. – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Sprawdzę, kto…

Umundurowany policjant pociągnął Iana za rękaw.

– Musimy już iść – powiedział McPherson. – Bardzo mi przykro.

Okrzyk rozpaczy wyrwał się z jej ust. Chciała złapać męża za rękę, ale policjant wypchnął go już na schody.

– Zadzwoń do Whitneya – zawołał jeszcze przez ramię Ian. – Będzie wiedział, co robić.

Jane poszła za nimi. Najpierw na dół, a potem na ulicę. Nie zważała na to, że łzy lecą jej ciurkiem po policzkach.

– Nie! – krzyknęła, kiedy policjanci wsadzili jej męża do oznakowanego samochodu. A potem jeszcze zawołała go po imieniu.

Patrzył na nią zza szyby wozu, wykręcając szyję, kiedy samochód ruszył wolno przed siebie.

Odjechał. Zabrali go.

Skończyło się jej szczęście.

Kiedy wóz policyjny zniknął jej z oczu, obróciła się, żeby wrócić do domu. Zauważyła Snake’a, który stał w drzwiach salonu tatuaży i patrzył na nią. Na jego ustach pojawił się uśmiech. Zasalutował jej dwoma palcami i wrócił do siebie.

Загрузка...