Piątek, 24 października 2003 r. 10. 20
Policja zajęła się przeszukiwaniem mieszkania, a Jane wraz z Rangerem czekała w holu przy wejściu. Jeden z mundurowych policjantów został oddelegowany, by jej towarzyszyć.
Elton miał rację. Policjanci szukali wybranych rzeczy: zarówno ubrań, jak i dokumentów, zdjęć i rachunków, które mogłyby wskazywać na powiązania jej męża z ofiarami. O dziwo, z ubrań interesowała ich tylko czapeczka Bravesów i skórzana kurtka.
Ian nie miał nic takiego.
Tak jak się obawiała, zabrali komputer i wszystkie płyty oraz dyskietki z pokoju jej męża. Skonfiskowali też jego komórkę, książkę adresową, wyciągi z konta bankowego i zapłacone rachunki.
Ranger warczał cicho, obserwując kręcących się policjantów. Jane trzymała go na smyczy, ale nie chciała mu nakładać kagańca. On też uważał, że to nie w porządku. Nikt wcześniej nie wdzierał się w ten sposób na jego terytorium. Ich terytorium. Jane zastanawiała się, czy będzie jeszcze kiedyś czuła się tutaj jak u siebie w domu.
Pojawił się Elton. Sprawdził nakaz i stwierdził, że wszystko jest zgodne z prawem, a potem towarzyszył policjantom w dalszych poszukiwaniach. Jane spytała, czy mogłaby na niego poczekać w pracowni.
Odpowiedział, że tak, więc wyszła z Rangerem na chwilę na dwór, by załatwił wszystkie swoje potrzeby, a potem skierowała się do pracowni.
– Co się dzieje? – spytał Ted.
– Wygląda na to, że nieźle się bawią, przeglądając moją garderobę. – Westchnęła i opadła na wiklinową sofkę przeznaczoną dla gości. – Pewnie już znają numery moich majtek i biustonosza.
Ted aż poczerwieniał.
– Trudno się nie wkurzyć – mruknął. Pomyślała o swojej bieliźnie przeglądanej i dotykanej przez obcych facetów. To wcale nie było przyjemne.
Czuła się tak, jakby obmacywali ją samą. Pożałowała, że brakuje jej energii, by się na nich naprawdę rozgniewać.
– Powinnaś spróbować – zasugerował Ted, gdy mu o tym powiedziała.
– Tak, dobrze by mi to zrobiło. Zaburczało jej w brzuchu.
– Widzisz, nawet twój żołądek się zgadza – zaśmiał się Ted.
– Nie, nie, to dlatego, że nic nie jadłam. Masz tu coś do jedzenia?
– Kanapkę z masłem fistaszkowym i jabłko. Okazało się, że Ted też nie jadł jeszcze śniadania.
Podzielili się więc wielkim, soczystym jabłkiem i kanapką z ekologicznego, pieczonego w domu chleba.
– Sam go upiekłeś? – zdziwiła się Jane. – Nie sądziłam, że zajmujesz się takimi rzeczami. Jest naprawdę pyszny.
Zawstydził się nieco.
– Wiesz, przede wszystkim jest zdrowy. Z ziarnami i bez cukru.
– Ojej, nie zdziwiłabym się, gdybyś masło też sam robił – zażartowała, ale po minie Teda poznała, że tak było w istocie. – Niemożliwe!
– Nie wiesz o mnie wielu rzeczy, Jane.
– Wszystko, czego mi trzeba. – Przyjrzała mu się trochę z ukosa. – Wiem, że mogę ci zaufać, bo jesteś uczciwy i lojalny.
– Chyba mówisz o Rangerze.
Jane pogłaskała swego wiernego towarzysza, który uspokoił się już i położył u jej stóp.
– O nim też.
Ted uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony. Doskonale wiedział, ile znaczy dla niej ten pies. Poczuła się syta i spokojna.
– Jest mi tak dobrze, że nie mam siły się gniewać.
– Westchnęła. – Chyba będę raczej udawać, że nie wydarzyło się nic złego, Ian jest na górze i nikt nie grzebie w moich rzeczach.
Ted uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Dobry pomysł. Może więc zabierzemy się do roboty?
– Mm, trzeba by wrócić do „Anne” – odparła.
– Powinnam zabrać się do jej odlewu.
Rzuciła się w wir pracy, zupełnie zapominając o tym, co dzieje się w jej domu. To było wyzwalające i jednocześnie dodało jej energii. Kiedy więc po godzinie pojawił się u niej Elton, czuła się tak, jakby naprawdę wypoczęła.
– Już poszli. – Wręczył jej kopię nakazu rewizji.
Z tyłu znajdowała się lista skonfiskowanych rzeczy. Uśmiechnął się lekko. – Nie wydaje mi się, żeby znaleźli to, czego szukali. Wyglądali na rozczarowanych. Przejrzała listę, ale znajdowało się na niej głównie to, co zabrali jeszcze przed przyjazdem Eltona.
– Ostrzegali, że przyjadą z nakazem przeszukania pracowni -dodał prawnik. – Nie sądzę jednak, żeby dostali go od sędziego. Nie mają dowodów winy Iana, a to miejsce należy przecież do ciebie.
– Pewnie wydaje im się, że ukrywam tutaj jakieś dowody. – Sarkazm w jej głosie wyraźnie wskazywał, co myśli o policji i jej metodach. – Żeby chronić męża-mordercę.
– Właśnie tak im się wydaje, Jane. I nie chodzi im o to, by cię dotknąć.
Wiedziała to, a jednak wydawało jej się, że jest inaczej.
– Kiedy będziemy wiedzieć, że znaleźli to, czego szukali?
– Z całą pewnością? Być może nigdy. Pamiętaj, że walczą po przeciwnej stronie barykady i nie chcą, żebyśmy wiedzieli, co myślą.
Jane zacisnęła palce.
– To niesprawiedliwe.
– Wiem. – Pogładził ją delikatnie po ramieniu. – Zadzwoń do mnie, gdyby dostali nowy nakaz rewizji. Poproszę Susan, żeby od razu cię połączyła, niezależnie od tego, co się będzie działo.
Podziękowała mu i zwróciła się do Teda:
– Idę teraz posprzątać w domu. Potem zejdę na dół.
– Nie musisz się spieszyć. Będę bronił twierdzy.
Z Rangerem u nogi odprowadziła do wyjścia Eltona, który powiedział w drzwiach:
– Ten nakaz obowiązuje przez trzy dni. Nie zdarza się to często, ale jeśli uznają, że o czymś zapomnieli, to mogą wrócić. Nie sądzę jednak, żeby tak się stało. Byli bardzo dokładni.
Podziękowała mu raz jeszcze i ruszyła na górę. Zatrzymała się w przedpokoju. Ranger zaczął szczekać i pobiegł w głąb mieszkania.
Poszła za nim, czując, jak ściska jej się w gardle. W mieszkaniu panował bałagan: pootwierane szuflady i szafy, powyjmowane, rzucone na kupę rzeczy, buty walające się na podłodze, gołe półki.
Przeszła do kuchni. Tutaj też nie było porządku. Sztućce leżały na szafkach, naczynia stały na podłodze… Sprawdzili nawet spiżarkę i lodówkę.
Jane wciągnęła głęboko powietrze. Weszła do spiżarki. Postanowiła zebrać i poukładać rzeczy. Kiedy zaczęła, nie mogła już przestać.
W szale porządków przechodziła od jednej szafki do drugiej, z jednego pomieszczenia do następnego… To był jej dom! Jej rzeczy! Jej i Iana! Wraz z tym, jak wracały na swoje miejsce, znikały ślady agresorów. W ten sposób ustanawiała ponownie swoją władzę nad tym miejscem.
Na koniec przeszła do gabinetu męża. Policja zostawiła na podłodze stłuczony kubek i herbatę. Posprzątała więc najpierw to i wytarła podłogę chusteczkami z biurka. Następnie jej wzrok padł na torebkę, którą musiała zostawić pod biurkiem zaraz po powrocie z kliniki. Albo policja ją przeoczyła, albo nie miała prawa do niej zaglądać.
Patrzyła na nią przez chwilę, starając się coś sobie przypomnieć. Nie miała jednak pojęcia, o co chodzi, ale pamięć nie dawała jej spokoju.
Aż wreszcie sobie przypomniała.
Przecież miała gdzieś elektroniczny notes Iana! To właśnie w nim znalazła telefon do Whita, kiedy aresztowano jej męża. Potem chyba włożyła palmtop do torebki.
Chwyciła torebkę. Z bijącym sercem zaczęła szukać tego urządzenia. W końcu wyczuła notes i szybko go wyciągnęła.
Ian uwielbiał ten gadżet. Pamiętała, jak przyniósł go do domu. Ostatni krzyk mody. PalmPilot z dostępem do Internetu oraz z możliwością przenoszenia i uzupełniania danych! Cieszył się jak dziecko. Dzięki niemu Marsha mogła informować go o zmianach grafiku. Robiła to zresztą trzy razy dziennie.
Jednak Jane wolała prostą nazwę: notes elektroniczny albo po prostu – notes. Włączyła urządzenie i niewielki ekranik rozjarzył się na niebiesko. Korzystając z elektronicznego pióra, zaczęła przeglądać terminarze spotkań męża. Sięgały aż pół roku wstecz.
Przeglądała kolejne wpisy. Marsha była naprawdę dokładna. Notowała nie tylko datę i czas, ale również informację, czy spotkanie dotyczy spraw zawodowych, a w nawiasie na wszelki wypadek podawała telefon kontaktowy.
Jednak dwa razy w miesiącu na dwie godziny blokowała czas od dwunastej do drugiej, nie podając nawet, co się wówczas działo. Brakowało jakichkolwiek informacji, choćby nazwiska lub telefonu.
Jane zmarszczyła brwi. Zaczęła przeglądać wcześniejsze wpisy. Te lunche odbywały się zwykle w środy i piątki. Rzadko w inne dni, ale jeśli nawet, to i tak liczba spotkań się zgadzała.
Zaczęła się zastanawiać, co Ian robił w czasie tych dwóch godzin. Z kim się wtedy spotykał?
Myśli, które zaczęły pojawiać się w głowie Jane, wcale jej się nie podobały. Podejrzenia sprawiały, że poczuła się fatalnie.
Mąż nigdy jej nie zdradzał. Nie. jest przecież kłamcą.
Ani tym bardziej mordercą.
Ian zapewne wyjaśniłby jej wszystko. Niestety musiałaby na to czekać aż sześć dni. A ona chciała wiedzieć wcześniej.
Odłożyła notes na biurko i zakryła oczy dłońmi. Z kim się spotykał? Co wtedy robił?
Mogła jeszcze sprawdzić adresy w notesie.
Spojrzała w stronę mrugającego lekko ekranu. Jeśli nie zaufa teraz Ianowi, może to zniszczyć ich związek. Mąż nigdy jej nie wybaczy takiej nielojalności. Poza tym bez wzajemnego zaufania nie mają co nawet myśleć o budowaniu wspólnego życia.
Czego się boisz, Jane? – pytała siebie.
Tego, że znajdziesz tu Elle Vanmeer? A może również Gretchen, Sharon i Lisette?
Z determinacją zacisnęła szczęki. Niczego się nie bała. Mąż jej nie zdradzał. Przecież kocha ją tak, jak ona jego.
Przysunęła się do biurka. Wydawało jej się, że urządzenie mruga do niej kpiąco. Zdrowy rozsądek podpowiadał, by zaczekała do następnej wizyty i zapytała o wszystko Iana. Albo przesłała kartkę z pytaniem przez Eltona…
Nie mogła czekać. Musiała poznać prawdę.
Wzięła notes i weszła w książkę adresową, w której wybrała literę V.
Pod V znajdowało się tylko jedno nazwisko wraz z adresem i telefonem. Elle Vanmeer.
Notebook wypadł jej z rąk. Jane cofnęła się, jakby ktoś ją uderzył. Odruchowo podniosła dłonie do szyi, jakby brakowało jej powietrza, Ian miał w swoim notesie nazwisko Elle Vanmeer. Dlaczego? Przecież lekarze nie wpisują nazwisk pacjentów do prywatnych książek adresowych.
Coraz bardziej drżąca, szukała jakiegoś logicznego wytłumaczenia. Przecież znał tę kobietę jeszcze z czasów, zanim się ożenił…
Nie, to nie miało sensu. PalmPilota kupił parę miesięcy po tym, jak się pobrali, po co więc wpisywałby jej namiary?
A może się po prostu przyjaźnili? Może Marsha skrupulatnie wpisała mu do nowego notesu wszystkie nazwiska z poprzedniego? To wydawało się bardziej prawdopodobne.
Ale to by znaczyło, że Ian kłamał. Przecież powiedział policji, że Elle Vanmeer była tylko jego pacjentką i że nie utrzymywał z nią osobistych kontaktów.
Jane objęła się ramionami. Policja musiała już o tym wiedzieć. Trafiły do niej przecież billingi jego rozmów, jak również książki przyjęć z kliniki, w których pojawiały się dwugodzinne dziury.
Nic dziwnego, że go aresztowali. Roześmiała się histerycznie. Nic dziwnego, że uznali ją za naiwną, oszukaną żonę.
Pochyliła się i chwyciła notes. Zaczęła przeglądać wszystkie nazwiska, zaczynając od początku alfabetu. Wiele z nich należało do kobiet, ale żadne nie wydało jej się dziwne. Nie znalazła tam ani Gretchen Cole, ani Lisette Gregory. Jeszcze jedno zostało jej do sprawdzenia…
Jednak ulga, jaką poczuła, trwała krótko. Pod L znalazła coś, co znowu wskazywało na winę Iana. Coś, co w ogóle nie powinno znajdować się w jego książce adresowej. Krótka nazwa:
La Plaza.