Sobota, 8 listopada 2003 r. Południe
Stacy i Mac przyjechali po paru minutach. Zaraz po nich nadjechały z wyciem syren samochody policyjne i na dole zaroiło się od funkcjonariuszy. Jane obserwowała to wszystko przez okno, a potem zbiegła po schodach i otworzyła drzwi, zanim Stacy zdążyła zadzwonić.
Padła jej w ramiona i zaczęła szlochać.
– To moja wina. Zrobił to dla mnie. Nie powinnam… nie powinnam mu była pozwolić. Mogłam cię obudzić… Porozmawiać…
– Spokojnie, Jane. – Stacy pogładziła ją po głowie. – Powiedz najpierw, gdzie go znalazłaś.
– W pracowni. Za… za kanapą.
– Jasne. – Mac skinął na policjantów i poprowadził ich do środka.
Jane patrzyła za nimi, przypominając sobie tę chwilę, kiedy znalazła Teda w kałuży krwi. Zakryła oczy rękami, chcąc wymazać ten obraz i wrócić do wczorajszego dnia. A najlepiej do czasów sprzed trzech tygodni, kiedy im wszystkim żyło się tak przyjemnie.
Stacy przytuliła ją łagodnie. Drugą ręką odsunęła dłonie siostry i spojrzała jej w oczy.
– Przede wszystkim powiedz, czy dobrze się czujesz. W Jane zaczął narastać histeryczny śmiech. W końcu z gardła znowu wydobyło jej się coś, co przypominało szloch.
– Żartujesz chyba! Czuję się fatalnie.
– Musisz mi opowiedzieć, co się stało i jak znalazłaś Teda. Chyba powinnaś usiąść, co?
Jane potrząsnęła głową.
– Nie, nie trzeba.
– Dobrze, a teraz po kolei. Co tu się działo? Może pójdziemy na dół i będziesz mi wszystko pokazywać.
Jane wzięła głęboki oddech.
– Dobra.
Zeszły do pracowni. W holu spotkały Maca, który skinął Stacy głową.
Pewnie potwierdził, że Ted nie żyje, pomyślała Jane. Jakby mogły być co do tego jakieś wątpliwości.
– Zadzwoń do Pete’a – powiedziała Stacy.
– Już to zrobiłem. Ekipa techniczna jest w drodze. Stacy ponownie objęła siostrę.
– A teraz, Jane, jak to było?
Opowiedziała im o dziwnym zachowaniu psa i o tym, jak zaczął warczeć przed drzwiami do pracowni. O tym, jak zeszła za nim i przestraszyła się, ale mimo to poszła dalej.
– Ranger… Ranger był tam pierwszy. Miał… miał łapy we krwi. Zostawiał ślady. I wtedy… – Umilkła i spuściła głowę.
– Dotykałaś ciała? – spytała Stacy.
– Nie.
– A może ruszałaś coś w pracowni? Jane potrząsnęła głową.
– Nie, niczego. Ale Ranger…
– Zaczekaj tu chwilę.
Jane nie trzeba było tego powtarzać. Stacy i Mac weszli do pracowni. Zamknęła oczy, żeby nie widzieć tego, co się wokół niej dzieje. Niestety wciąż słyszała rozmowę policjantów.
– Jak sądzisz, kiedy to się stało? – spytała Stacy.
– Na pewno ładnych parę godzin temu. Stężenie pośmiertne jest mocno zaawansowane. Zwłoki już nie sinieją.
– Wygląda na to, że ktoś go zaskoczył od tyłu.
– Mhm. I poderżnął mu gardło – potwierdził Mac.
– Zabójca wiedział, co robi.
Dobry Boże! Jane uniosła rękę do ust.
– Sprawdź drugie drzwi.
Usłyszała, że ktoś otwiera wewnętrzne drzwi na poddasze. Spojrzała na alarm znajdujący się tuż przy schodach. Świecił na czerwono.
Ted nie nastawił go ponownie.
– Wszystko w porządku? – usłyszała pytanie siostry. Zadała je zapewne policjantom czuwającym przy drzwiach od podwórza. Odpowiedź musiała też być pozytywna, ponieważ poleciła im, żeby rozejrzeli się w sąsiedztwie. Następnie poprosiła kogoś w środku, żeby dał jej znać, jak tylko przyjedzie zastępca koronera.
Po chwili siostra pojawiła się w holu.
– Wiesz, poproszę któregoś z policjantów, żeby odprowadził cię na górę.
– Nie.
– Nic już dla niego nie możesz zrobić, a powinnaś trochę odpocząć. To się może źle skończyć, Jane – ostrzegła.
– Ted był moim przyjacielem. To moja wina…
Stacy przyjrzała jej się uważniej.
– Dlaczego tak sądzisz? Musisz mi wszystko powiedzieć. – Stacy pociągnęła Jane za rękaw bluzki. – Chodź, sama cię odprowadzę. Pogadamy. – Wymieniła spojrzenia z Makiem. – Daj mi znać, kiedy Pete przyjedzie.
A potem wzięła siostrę za ramię i poprowadziła na górę. Jane poczuła, że nagle skończyła jej się cała energia. Nie miała już siły i dlatego z wdzięcznością przyjęła pomoc. W salonie z westchnieniem ulgi opadła na kanapę. Stacy przysunęła sobie krzesło, żeby móc swobodniej rozmawiać.
Jane spojrzała na siostrę, a potem zaczęła:
– Ted miał wczoraj poszukać tej kobiety, która była w pracowni. Uparł się, że to zrobi, chociaż mu to odradzałam.
– Ale po co jej szukał?
– Pomyśleliśmy, że to może ona.
– Że to ta, która cię terroryzuje? – zdziwiła się Stacy.
– Tak. I że to ona zabiła Marshę, Lisette i…
– Elle Vanmeer?
– Właśnie. Albo współdziałała z mordercą. – Jane zacisnęła dłonie. – Ted zadzwonił do mnie późno w nocy. Znalazł ją. – Głos zaczął jej drżeć. – Miał za nią iść. Prosiłam, żeby tego nie robił, ale mnie nie słuchał. Chciałam, żebyście ubezpieczali go z Makiem, ale on…
Ukryła twarz w dłoniach.
– Posłuchaj, Jane, to wygląda na nieudany rabunek – rzekła łagodnie Stacy.
Siostra spojrzała na nią przez łzy.
– Rabunek? – powtórzyła. – Nie rozumiem.
– Ted prawdopodobnie przyszedł tu nad ranem. Miał przy sobie najnowsze „Dallas Morning News” z recenzją z twojej wystawy i kwiaty. Musiał zaskoczyć włamywacza. Dlatego zginął.
Jane nie bardzo potrafiła połączyć wszystkie fakty. Recenzja z jej wystawy? Jacyś złodzieje w jej pracowni?
– Martwił się o ciebie. Pewnie chciał cię ucieszyć tą recenzją i kwiatami.
– Nie. To ta kobieta…
– To nie ta kobieta, Jane. Ted zginął przypadkowo.
– Nie! – Tym razem zaprzeczyła głośniej. – Jeszcze nie wiesz wszystkiego. Czegoś ci nie powiedziałam.
Zaintrygowana Stacy spojrzała na nią uważnie.
Jane opowiedziała jej o tym, jak pojechała do kliniki, żeby poszukać czegoś, co wskazywałoby, że Ian jest niewinny. I o spotkaniu z tajemniczą nieznajomą.
Siostra pokręciła głową.
– Nie powinnaś była jeździć tam sama w środku nocy – powiedziała surowym tonem.
– Pomyślałam, że policja mogła coś przeoczyć. Coś, co stanowiłoby dowód niewinności Iana…
– Pamiętaj, że jesteśmy profesjonalistami. Wiemy, czego szukać…
– Ale szukaliście dowodów winy Iana, a nie jego niewinności – stwierdziła stanowczo Jane. – To aż się rzucało w oczy. Jakby specjalnie…
Stacy otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale zaraz je zamknęła. Wyglądała na wstrząśniętą.
– Czy mówiłaś komuś jeszcze o tej kobiecie?
– Tylko Tedowi, a teraz tobie.
– Dlaczego nie zrobiłaś tego wcześniej?
– Bo byłam pewna, że wszyscy na to źle zareagują. A poza tym… niczego nie znalazłam.
Jakiś dziwny płomyk zalśnił w oczach Stacy, a potem zaraz zgasł.
– Sama nie wiem, co z tym zrobić.
– Sprawdziliście klucze Marshy? Czy miała gdzieś klucze do biura?
– Słucham?
– Klucze do biura. Ta kobieta wzięła jakieś papiery, zapewne swoje, żeby policja nie mogła ich znaleźć. Musiała więc mieć klucze, pewnie Marshy… To znaczy, że jest powiązana z tym morderstwem.
W tym momencie odezwała się komórka Stacy. Skinęła siostrze, żeby poczekała, i odebrała telefon.
– Dobrze, już schodzę – powiedziała do słuchawki. – Wstała. – Muszę już iść, Jane. Wrócę, jak tylko będę mogła. Zostaniesz sama?
Jane skinęła głową. Była zupełnie pozbawiona energii, jak balonik, z którego wyleciało powietrze.
– Może zadzwoń do Dave’a. Zobacz, czy mógłby tu przyjść.
– Sama nie wiem…
Stacy podeszła do drzwi, a potem jeszcze obejrzała się za siebie.
– Rozwiążemy tę zagadkę, zobaczysz. I to razem. Odwróciła się i wyszła.
Jane poczuła się osamotniona – bardziej niż kiedykolwiek w życiu.