ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Czwartek, 23 października 2003 r. 23. 05


Przeraźliwy dzwonek telefonu wyrwał Jane z głębokiego snu. Otworzyła oczy. Do tego momentu wszystko świetnie jej się układało: Ian spał obok, ona czekała niecierpliwie na narodziny dziecka, czując się naprawdę szczęśliwa.

A potem rzeczywistość zwaliła się na nią całym swym ciężarem. Morderstwa. Aresztowanie Iana. Wycinek z prasy i dopisek:

„Zrobiłem to specjalnie, żeby usłyszeć, jak krzyczysz”.

Telefon zadzwonił raz jeszcze. Przenośny aparat leżał na szafce przy łóżku.

– Tak, słucham? – powiedziała zaspanym głosem.

– Pani Westbrook?

– Przy telefonie.

– Tu Trish Daniels z „Dallas Morning News”. Czy zechce pani złożyć oświadczenie w związku z aresztowaniem pani męża?

Jane już otrząsnęła się z resztek snu i spojrzała na zegarek.

– Wie pani, która jest godzina?

– Tak, przepraszam za późną porę, ale…

– Nie, nie złożę oświadczenia – przerwała wzburzona. – Proszę zadzwonić do obrońcy mojego męża, Eltona Crane’a.

– O ile wiemy, prokurator zażądał kary śmierci. Takie oświadczenie…

Jane rozłączyła się i w przypływie gniewu rzuciła telefon w odległy kąt sypialni. Rozbił się o komodę, tylna klapka otworzyła się i wypadła z niego bateria.

Elton ostrzegał ją przed takimi telefonami. Podwójne morderstwo stanowiło nie lada gratkę dla prasy, zwłaszcza że oskarżono znanego chirurga plastycznego, męża niemal już sławnej artystki, która w dodatku przeżyła w młodości tragedię, a potem koszmar powrotu do normalnego życia. Dzięki temu można było zwiększyć nakłady. Było w tej sprawie wszystko, czym interesowali się ludzie na całym świecie: seks, zdrada, chciwość, wielkie pieniądze i zbrodnia. Przynajmniej według wersji zaprezentowanej przez policję.

Robiło jej się niedobrze, kiedy o tym myślała. Na szczęście prasa nie wiedziała nic o tym, że jest w ciąży. Przynajmniej na razie. Dziennikarze na pewno się tego dowiedzą. I będzie to wdzięczny temat do kolejnych artykułów.

Jane usiadła i odgarnęła włosy z twarzy. Adwokat Iana ostrzegał, że prasa będzie bezwzględna. Dziennikarze mogą wydzwaniać o różnych porach, a w dodatku będą czekać na każde jej potknięcie.

Doradził jej, żeby w ogóle unikała kontaktów z prasą i odsyłała wszystkich zainteresowanych do niego. Wyjaśnił, jak ważne jest, żeby milczała. Na razie im mniej informacji na temat Iana ukazywało się w mediach, tym lepiej. Później w taki sposób zaplanują kampanię informacyjną, by pomogła im w czasie procesu.

Wydawało jej się, że Elton trochę przesadza z ostrzeżeniami. Uznała też, że bez problemów poradzi sobie z prasą.

Wkrótce jednak zrozumiała, jak bardzo się myliła. Gdy wróciła do domu, zastała przed nim reporterów. Ledwo się przez nich przepchała. Ale w domu też nie znalazła schronienia, ponieważ telefon aż się urywał. Za każdym razem, kiedy podnosiła słuchawkę, powtarzała: „Bez komentarza”, chociaż czasami miała ochotę wygarnąć rozmówcy, co o tym wszystkim sądzi.

Jednak zdrowy rozsądek zwyciężył. Nie chciała dostarczać dziennikarzom żadnych argumentów przeciwko sobie, a w konsekwencji i przeciwko Ianowi. Elton uważał, że media na jakiś czas stracą zainteresowanie sprawą po formalnym postawieniu Iana w stan oskarżenia. Przestanie to być już taką nowością i poszukają sobie „świeżej krwi”, jak się wyraził.

Wstała i zrobiła duży krok nad Rangerem, następnie skierowała się do łazienki, czując, że ma mdłości. Zaczęła się zastanawiać, czy to normalne na tym etapie ciąży. Kupiła sobie już nawet książkę o tym, czego się może spodziewać w swoim stanie, ale do tej pory nie znalazła czasu, by choćby zerknąć do niej. Prawdę mówiąc, kiedy teraz myślała o kupnie tego poradnika, miała wrażenie, że było to sto, a może nawet dwieście lat temu.

A przecież nie minął jeszcze tydzień.

Jane postała chwilę nad sedesem, potem umyła ręce i napiła się wody. Spojrzała na siebie w lustrze. Wyglądała naprawdę strasznie. Miała blade, zapadnięte policzki i cienie pod oczami.

Pomyślała, że przydałoby jej się trochę odpoczynku.

Jej dziecko powinno mieć zdrową, pełną życia matkę. Ponadto jak może pomóc Ianowi, skoro sama ledwie trzyma się na nogach? Jeszcze wyląduje w szpitalu i wtedy w ogóle będzie musiała zapomnieć o spotkaniach z nim.

Czy byłaby w stanie to wytrzymać?

Odstawiła plastikowy kubek, wyłączyła światło i powlokła się z powrotem do łóżka. Nagle zatrzymała się w połowie drogi. Tej nocy, kiedy go aresztowano, Ian opowiadał o rewizji, którą miał w klinice. Policja zabrała komputery i zeszyty z wpisami, a także papiery niektórych pacjentów. Zapewne również Elle Vanmeer.

Ciekawe, o co chodziło?

Policjanci uważali, że Ian miał romans z Elle Vanmeer. Sądzili, że zabił tę kobietę, by nic nie powiedziała zdradzanej żonie. Miał też kłopoty finansowe i bał się nie tyle, że straci Jane, co jej miliony. A Marsha ponoć wiedziała o związku szefa z pacjentką i dlatego stała się kolejną ofiarą Iana.

Jane zakryła zmęczone oczy dłońmi, starając się zachować chociaż odrobinę obiektywizmu. Obawiała się, że jeśli zacznie myśleć o tych oskarżeniach, to przegra całą sprawę. Musi uważać. Przecież prokurator wykorzysta wszystkie, nawet najbardziej błahe dowody przeciwko jej mężowi. Policja już pewnie sprawdziła finanse kliniki i zauważyła, że nie wyglądają różowo. Teraz będą badali kontakty Iana, szukając czegoś, co mogłoby go obciążyć.

Może coś przeoczyli? Coś, co wskazywałoby na niewinność jej męża. To brzmiało całkiem rozsądnie – jak mogli znaleźć coś, czego nie szukali!

Jane zmrużyła oczy. Tylko co to mogłoby być? I gdzie ma tego szukać? Większość danych jest w komputerach, a te zabrała policja.

Komputery, pomyślała. No tak.

Kiedy przeprowadzili się do nowego budynku, Marsha zaczęła robić zapasowe kopie danych na płytach kompaktowych. Chodziło o to, by nie utracić danych, gdyby coś się stało z twardymi dyskami.

Jane mogła się założyć, że te kompakty wciąż są w klinice.

Szybko włożyła dżinsy i sweter. Obudzony Ranger obserwował ją przez chwilę, a potem wstał ze swego posIania i poszedł za nią do kuchni. Wzięła torebkę i klucze, a potem spojrzała na psa.

– Przykro mi, ale nie tym razem, stary – powiedziała z westchnieniem.

Szczeknął cicho, jakby chciał zacząć kłótnię. Jane zmarszczyła brwi, a potem spojrzała przez okno na ciemne, bezgwiezdne niebo.

„Zrobiłem to specjalnie, żeby usłyszeć, jak krzyczysz”.

Ten człowiek mógł się czaić w ciemności. Czekając. Obserwując.

Przerażona pospieszyła do spiżarki, skąd wzięła latarkę i smycz, którą nałożyła psu.

– Masz rację, Ranger. Ty prowadzisz.

Parę chwil później wyszli na dwór. Dwie przecznice dalej, przy Elm Street, rozkręcał się już na dobre uliczny festyn. Z salonu tatuażu wylewało się światło. Dostrzegła tam paru wyrostków, którzy wyglądali na ulicę. Po tym, jak Ranger załatwił swoje potrzeby, wsiedli do samochodu.

Jane szybko dojechała do kliniki i zaparkowała na jej tyłach, w miejscu ukrytym za kontenerem na śmieci. Uchyliła nieco okno, żeby Ranger miał czym oddychać, kazała mu warować, a sama pospieszyła do budynku. Weszła od tyłu, zauważywszy ze smutkiem, że nikt nie włączył alarmu. Przez chwilę zastanawiała się, kto wychodził stąd ostatni, czyniąc sobie wyrzuty, że nie dba o klinikę pod nieobecność Iana.

Ze środka dobiegał szum włączonego ksero. Światełko z napisem „Wyjście” dostarczało trochę niezbędnego światła w całkowicie ciemnym wnętrzu. Jane nie zapaliła lamp. W nikłym blasku ruszyła w stronę biura Marshy. Czuła się trochę głupio, zachowując się jak szpieg. W końcu była współwłaścicielką kliniki i mogła tu wejść, kiedy tylko chciała. Wolała jednak nie zwracać na siebie uwagi. Niech policja myśli, że żona doktora Westbrooka nie ma siły, by działać, i że jest tylko bezradną, zagubioną kobietą.

Gdyby coś znalazła, zamierzała to przekazać Eltonowi.

Klinika była bardzo mała, dlatego Marsha pracowała w niej zarówno jako urzędniczka, jak i recepcjonistka. Drzwi jej biura wychodziły na recepcję, żeby mogła widzieć przychodzących pacjentów.

Jane weszła do tego pomieszczenia. Omiotła latarką biurko, na którym znajdowały się tylko same ekrany i klawiatury bez komputerów. Brakowało też książek.

Skierowała się do gabinetu Iana. Nie było tam również jego desktopa, ale Jane tylko się do siebie uśmiechnęła. Dzięki zapobiegliwości Marshy wcale go nie potrzebowała.

Postanowiła poszukać najpierw płyt, a później zająć się innymi rzeczami, o których mogła zapomnieć policja. Instynkt podpowiadał jej, że policjanci mogli nie zauważyć czegoś ważnego, co dobitnie świadczyłoby o niewinności Pana.

Gdyby jeszcze podpowiedział jej, gdzie ma tego szukać…

Zaczęła się rozglądać, zatrzymując się przy szafce, segregatorach i szufladach biurek. Zamknęła drzwi do niewielkiego składziku.

Szafka poszła na pierwszy ogień. Przykucnęła przy niej i zaczęła metodycznie przeglądać wnętrze. Znajdował się tam papier do ksero i faksu, jakieś koperty, inne przybory piśmiennicze…

A także pudełko na płyty kompaktowe!

Jane wyjęła je i otworzyła drżącymi palcami. Oczywiście wszystkie były podpisane: NextGen, software medyczny, Quicken 12. 0, FileMaker Pro6.

Udało się! Nareszcie je znalazła!

Postawiła pudełko na biurku Marshy. Znajdowało się na nim dużo zdjęć jej siostrzenic i bratanków, a także kilka samej Marshy z Tiną. Jane poczuła, jak ścisnęło jej się gardło. Nie, Ian z pewnością jej nie zabił. Nie można pozwolić, żeby potwór, który to zrobił, kpił sobie ze sprawiedliwości.

Przejrzała zawartość szuflad. Znalazła tam głównie jakieś przybory biurowe: zszywacz, parę spinaczy, gumkę i klej. Rozczarowana Jane westchnęła. Policjanci zabrali nawet luźne karteczki z notatkami.

Szukali pewnie jakichś wiadomości dla Iana zostawionych przez Elle Vanmeer.

Powinna się tym przejąć, ale jakoś jej to nie obeszło. Szukała czegoś innego. Tego, na co oni nie zwrócili uwagi, pochłonięci tym, żeby wrobić Iana w te morderstwa.

Podeszła do szafki z segregatorami. Zaczęła przeglądać papiery pacjentów z nazwiskami na V, ale oczywiście nie znalazła tych, które należały do Elle Vanmeer.

Pod wpływem impulsu zajęła się innymi papierami, przechodząc do Z, a potem zaczynając od początku alfabetu, Ian miał więcej pacjentek, niż się spodziewała. Niektóre przeniosły się wraz z nim do nowej firmy.

Te nazwiska nic jej jednak nie mówiły. Aż nagle zobaczyła takie, które wydawało się znajome. Tak, to była znana postać w kręgach sztuki. I jeszcze jedno nazwisko z pierwszych stron gazet. Skończyła te na B i przeszła do C. Zatrzymała się na papierach Gretchen Cole.

Jedna z jej modelek.

Jane potarła palcem policzek. Kiedy Gretchen Cole została pacjentką Iana?

Sprawdziła datę i stwierdziła, że po tym, jak przeprowadziła z nią wywiad. Jak to się mogło stać? No tak, przecież sama ich sobie przedstawiła. Powoli powracały do niej obrazy z tamtego dnia. Kończyła właśnie pracę z Gretchen i Ted miał się z nią umówić na sporządzenie gipsowych odlewów. Właśnie wtedy zszedł do nich Ian i powiedział, że lunch już gotowy, a ona ich sobie przedstawiła.

Nic wielkiego. Zwykły zbieg okoliczności… To się czasami zdarzało, bo mąż lubił zaglądać do jej pracowni.

Na przykład w przypadku Sharon Smith i Lisette Gregory. Próbowała przypomnieć sobie inne nazwiska, ale wyleciały jej z głowy. Teraz bezwiednie zaczęła przeglądać papiery, szukając tych właśnie kobiet.

Zaczęła literę G i po chwili się zatrzymała.

Lisette Gregory.

Sprawdziła datę. Podobnie jak Gretchen, Lisette została pacjentką Iana po spotkaniu w jej pracowni.

To nieważne, mówiła sobie Jane, ale natychmiast przeszła do nazwisk na S.

I znowu bez problemu odnalazła Sharon Smith.

Oszołomiona Jane patrzyła na to nazwisko. Czuła się oszukana i zdradzona. Dlaczego Ian nigdy jej nie powiedział, że kilka jej modelek zostało jego pacjentkami? Powinien był to zrobić, ponieważ sama mu je przedstawiła. Gdyby to dotyczyło jednej, jakoś by się z tym pogodziła. Ale nie trzech!

Co to w ogóle miało znaczyć?

Czyżby działał taki mechanizm: „Jeśli nie idą ci interesy, zajrzyj do pracowni Jane. Jej modelki są neurotyczkami, łatwo je przekonać, że powinny sobie to i owo powiększyć”.

Nie, to nie tak. Przecież Ian był świetnym chirurgiem plastycznym, a wiele z jej modelek operowało się nałogowo. Miały obsesję na punkcie swojego ciała. Zrobiłyby wszystko, by zachować młodość i urodę. Dlatego wciąż szukały ludzi, którzy mogliby im to zapewnić. Pewnie same zwróciły się do Iana…

Mogło ich być więcej. Musiałaby przejrzeć wszystkie papiery, żeby się o tym przekonać. Zaczęła zamykać segregator, kiedy usłyszała lekkie trzaśniecie drzwi. Gdzie? Na tyłach! Czyżby zapomniała zamknąć drzwi na zamek?

Jane wyłączyła latarkę. Usłyszała miękkie kroki i cichy oddech. Wyciągnęła szyję i dostrzegła smużkę światła w holu.

Przerażona zaczęła szukać kryjówki. Spojrzała na drzwi do składziku.

Przekradła się tam ostrożnie i zamknęła niesłyszalnie w niewielkim pomieszczeniu. Kiedy wyjrzała przez nie do końca zamalowaną szybę, dostrzegła ubraną na czarno postać. To kobieta, zdecydowała, starając się ocenić sposób jej poruszania i niezbyt dobrze widoczną sylwetkę. Nieznajoma zamknęła szufladę, którą przeglądała Jane, i otworzyła inną. Wzięła latarkę w zęby, żeby przyspieszyć poszukiwania. W końcu znalazła to, o co jej chodziło, i zatrzasnęła segregator. Kiedy się obróciła, światło latarki przesunęło się po drzwiach składziku.

Jane cofnęła się, przekonana, że nieznajoma ją zauważyła. Zatkała usta dłonią, żeby nie krzyknąć. Serce biło jej mocno.

Dostrzegła jeszcze, że kobieta patrzy w stronę składziku, ale po chwili już jej nie było w pokoju. Jane odetchnęła z ulgą. Przez chwilę jeszcze łapała oddech, czekając, aż serce przestanie jej łomotać w piersi. Ciekawe, kto to mógł być? Pacjentka, która przyszła po swoje papiery? Czy może ktoś inny?

W tych papierach pewnie było coś, co mogło skompromitować tę pacjentkę. Tylko co? Jane miała już dość tych pytań bez odpowiedzi.

Wystawiła głowę ze składziku i przez moment nasłuchiwała. Z zewnątrz doleciało do niej głośne szczekanie. To Ranger szczeka na tę kobietę, pomyślała.

Jane opuściła swoje schronienie. Wzięła pudełko z płytami i pospieszyła do wyjścia.

Nagle Ranger przestał szczekać. Sama nie wiedziała, dlaczego tak ją to przeraziło. Nie wybiegła jednak od razu na dwór, ale ostrożnie uchyliła drzwi i rozejrzała się dookoła. Było pusto. Zobaczyła tylko tył swojej terenówki wystający zza kontenera.

Włączyła alarm i pozamykała drzwi na wszystkie możliwe zamki. Kiedy wyszła na parking z pudełkiem pod pachą, usłyszała za sobą jakby odgłosy szamotaniny. Nogi ugięły się pod nią, serce skoczyło jej do gardła.

„Zrobiłem to specjalnie, żeby usłyszeć, jak krzyczysz”.

I znowu dotarł do niej ten dźwięk, ale jakby spokojniejszy. Czy to głośny oddech? Może tłumiony śmiech?

To on! – pomyślała. Szedł za nią! Śledził ją! Z krzykiem rzuciła się do samochodu. Otworzyła drzwi pilotem i wskoczyła do środka. Dysząc ciężko, uruchomiła wóz i zaczęła wyjeżdżać z piskiem opon, zapominając o światłach.

Dopiero wtedy spojrzała na parking.

Był pusty.

Przyjrzała się cieniom krzaków przy ścianie budynków. Wybiegł z nich czarny kot. Krzaki zaszumiały głośno w powiewie chłodnego wiatru.

Zachichotała histerycznie. Bała się, że za chwilę zwariuje. Niepotrzebnie poddała się własnej wyobraźni, zatracając poczucie rzeczywistości. Wciąż się śmiejąc, oparła czoło o kierownicę. Zrozumiała, dlaczego ten skurwiel przysłał jej list. Chciał ją zastraszyć. Sprawić, by zaczęła się bać własnego cienia.

I udało mu się. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak przerażona.

Загрузка...