ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Czwartek, 23 października 2003 r. 8. 45


Stacy już nie było, kiedy Jane zwlekła się następnego dnia z łóżka. Znalazła tylko złożoną schludnie pościel w salonie oraz kartkę i świeżo zaparzoną kawę w kuchni. Siostra pisała, że wyprowadziła już i nakarmiła Rangera i że zadzwoni do niej później, żeby sprawdzić, jak się czuje. Dopisała poza tym aż cztery numery, pod którymi mogła jej szukać w razie nagłego wypadku.

Jane wlała sobie kawy do kubka i podniosła go do ust. Ręka jej drżała. Pomyślała nawet o tym, czy jest to na pewno kawa bezkofeinowa, ale uznała, że jeśli nawet nie, to parę łyków nie powinno zaszkodzić dziecku.

Jej dziecku.

„Zrobiłem to specjalnie. Żeby usłyszeć, jak krzyczysz”.

Jane odstawiła kubek tak gwałtownie, że część kawy wylała się na blat. Położyła ręce na brzuchu, by chronić nowe życie. Dziecko, które się w niej rozwijało, stało się dla niej teraz bardziej rzeczywiste. I to w zupełnie nowy sposób. Nie był to już anonimowy płód, ale część jej i Iana. Nowa osoba, która będzie kiedyś śmiać się i mówić.

I musiała za wszelką cenę ją chronić.

„Zrobiłem to specjalnie, żeby usłyszeć, jak krzyczysz”.

Nie dbała o to, co myśleli Stacy i jej partner. Ten list niósł ze sobą prawdziwe zagrożenie.

Znalazł ją. Przyszedł, by dokończyć, co zaczął szesnaście lat temu.

Ale tym razem nie chodziło już tylko o nią. Miała przecież dziecko, o które musiała się troszczyć.

– Nie pozwolę, by cię skrzywdził – powiedziała. – Obiecuję.

Wylała kawę do zlewu i umyła kubek. Wstawiła czajnik na kuchenkę i wyjęła ziołową herbatę. Wyciągnęła pieczywo i ser z lodówki. Przecięła bułkę i włożyła do tostera.

Ted usiłował ją wczoraj namówić, by coś zjadła, ale odmówiła, mimo że bardzo mu się to nie spodobało. Teraz z pewnością by ją pochwalił.

Zaczęła myśleć o swoim asystencie. Bardzo jej ostatnio pomagał. Była mu za to naprawdę wdzięczna. Za to, że wczoraj od razu przyjechał. Jak by się czuła, gdyby musiała tu siedzieć sama?

Przypomniała sobie podejrzliwość Stacy i uśmiech, który pojawił się na chwilę na jej twarzy, natychmiast zniknął.

„Sprawdziłaś go, prawda?”.

Jane potrząsnęła głową. Miała olbrzymie zaufanie do Teda. Nigdy przecież nie dał jej powodów do podejrzeń. Wręcz przeciwnie.

Jednocześnie rozległ się dzwonek tostera i czajnik zaczął gwizdać. Zalała herbatę i zabrała się do przygotowywania tosta. Zaniosła wszystko na stół, wciąż myśląc o swoim asystencie. Ted też uważał, że list stanowi prawdziwe zagrożenie i że napisał go ten sam człowiek, który szesnaście lat temu próbował ją zabić.

Uznał, że to możliwe, ale nie pewne.

Jeśli jednak nie była to ta sama osoba, to kto? Zjadła kawałek tosta. Kolejny maniak? A ilu takich psycholi można spotkać w życiu?

Jane w głębi serca czuła, że to ten sam człowiek. Przecież już raz usiłował ją zabić.

Jadła bez apetytu. O dziwo, poczuła ulgę. W ten sposób potwierdziło się to, co wiedziała od początku: on zrobił to specjalnie.

Teraz wiedziała też, po co.

Skończyła śniadanie, stwierdziwszy, że mimo braku apetytu czuje się teraz znacznie lepiej.

Powinna dbać o siebie. I o dziecko. Zachować siły, by pomagać Ianowi.

Kończyła właśnie sprzątanie, kiedy zadzwonił telefon. Wrzuciła okruchy do kosza i sięgnęła po słuchawkę.

Oby to był Whit, pomyślała.

– Tak, słucham?

– Jane? Tu Dave. Chciałem sprawdzić, co u ciebie, zanim zabiorę się do pracy. Miałaś jakieś wiadomości?

Potrzebowała chwili, żeby móc odpowiedzieć.

– Nie, Whit jeszcze nie dzwonił. Myślałam właśnie, że to on.

– Mam się rozłączyć?

– Nie, będę miała sygnał, gdyby ktoś jeszcze do mnie dzwonił.

– Nic ci nie jest? Przespałaś się choć trochę?

– Tak, spałam dosyć długo. Stacy została na noc i to mi bardzo pomogło.

– Stacy?

Wyglądało na to, że jest bardzo zdziwiony. Wiele wydarzyło się od jego wyjazdu, a on nic o tym nie wiedział.

Opowiedziała, jak znalazła kopertę i co w niej było.

– Cholera jasna – zaklął Dave. – Tylko tego ci brakowało. Jakiegoś maniaka, który chce cię nastraszyć.

– Nie, Dave, to na pewno ten sam człowiek. Czuję to.

– Nie sądzisz chyba, że to on kierował tamtą motorówką szesnaście lat temu?

– Tak właśnie sądzę.

– To nielogiczne.

– Całe moje życie jest nielogiczne. A w każdym razie od tamtego momentu w osiemdziesiątym siódmym.

Nie odzywał się przez chwilę, jakby zastanawiał się, co jej powiedzieć.

– Myślisz tak z powodu swoich koszmarów. Gdybyś spojrzała na to obiektywnie…

– Nie, myślę tak, bo to prawda – przerwała mu. – Ten człowiek wrócił. I chce skończyć to, co zaczął.

– Ależ to szaleństwo!

– Nie moje.

– Uważaj, Jane – powiedział pełnym niepokoju tonem. – Nie rób z siebie ofiary. Fatalizm może być naprawdę groźny.

Ciche terkotanie na linii wskazywało, że ktoś próbuje się do niej dodzwonić.

– To może być Whit – powiedziała. – Musimy kończyć.

– Jasne. Tylko uważaj na siebie. Nie chciałbym, żeby coś ci się stało.

Odebrała drugi telefon. Tym razem rzeczywiście był to prawnik.

– Whit? Dzięki Bogu! Co się dzieje?

– Właśnie podjeżdżam pod twój dom. Możesz mnie wpuścić?

Pobiegła na dół, czując, że aż ciarki jej chodzą po plecach ze zdenerwowania.

– I co? – spytała na progu.

– Rozmawiałem z prokuratorem okręgowym. – Whit wszedł do środka. – Uważa, że powinien wygrać ten proces.

Jane struchlała.

– Wygrać? Przecież nic…

Whit uniósł dłoń, a potem wziął ją pod rękę i zaprowadził do mieszkania.

– Oczywiście mają słabsze i mocniejsze argumenty – zaczął wyjaśniać. – Ale policja uważa, że Ian miał romans z Elle Vanmeer, a potem ją zabił, kiedy zagroziła, że ci o tym powie.

Oparła się o ścianę, z trudem łapiąc oddech.

– To żałosne! I… i z gruntu fałszywe.

– Mają dowody, że cię zdradzał.

Jane patrzyła na niego niewidzącymi oczami. Czuła się tak, jakby jej życie należało do snu jakiegoś wariata. Potrząsnęła głową, chcąc wszystkiemu zaprzeczyć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu.

Whit spojrzał na nią z niepokojem. Objął ją i posadził na kanapie w salonie.

– To niemożliwe – wydusiła z siebie w końcu. – Nie mogą mieć żadnych dowodów.

Adwokat pozostawił te słowa bez komentarza. Powrócił do tego, czego się dowiedział.

– Zabił Marshę, kiedy policja zwróciła się do niej, żeby ustalić, czy miał jakieś związki z panią Vanmeer. Rewizja ujawniła, że ma poważne kłopoty finansowe. Klinika nie jest w stanie zarabiać na siebie, o zyskach już nie wspominając. Wiedziałaś o tym?

– Oczywiście, przecież zaczynał od zera. Miał tylko udziały z poprzedniej firmy.

– Za które niewiele zdołałby kupić. To ty sfinansowałaś prawie całe przedsięwzięcie, prawda?

– Tak. Sama go do tego namówiłam. Chciałam mu pomóc.

Whit znowu tego nie skomentował.

– Naprawdę jesteś pewna, że Ian cię nie zdradzał?

– Tak. – Zacisnęła dłonie. – Całkowicie.

– To dobrze, bo oskarżenie ma zamiar przedstawić go jako złego, niewiernego męża. Człowieka, który jest utrzymankiem żony. Twoje zeznania mogą być ważne dla obrony.

Jane starała się zebrać siły. Wiedziała, że nie jest to sen szaleńca i że sama musi stawić czoło temu wszystkiemu, co się wokół niej dzieje.

Jeśli chcą, żeby walczyła o Iana, to będzie walczyć. Przecież udało jej się przeżyć ten okropny wypadek, a potem przetrwała osamotnienie i serię bolesnych operacji. Nie pozwoli zniszczyć tego, co udało jej się osiągnąć.

– Więc co mam teraz robić? – spytała.

– Przygotowałem już listę najlepszych adwokatów w naszym regionie. Dwóch z nich mieszka w Dallas. Są na początku listy i powinnaś od nich zacząć. – Podał jej kopertę, którą wyjął z kieszeni na piersi.

– Dzięki, Whit. Jestem ci naprawdę wdzięczna.

– Dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. Ty albo Ian. Prawdę mówiąc, zadzwoniłem już do pierwszego z tych adwokatów. Nazywa się Elton Crane. Jesteście umówieni po lunchu. Pojadę z tobą, jeśli chcesz.

– Tak – powiedziała z wdzięcznością. – Dziękuję.

Z tego co widziała w telewizji, najlepszy adwokat w mieście powinien być wygadany, przystojny i otoczony aurą siły i władzy, spodziewała się więc kogoś w rodzaju Richarda Gere. Jednak Elton Crane wyglądał trochę jak skrzyżowanie Świętego Mikołaja z szalonym naukowcem. Mimo konserwatywnego, stonowanego garnituru miał nastroszoną, siwą czuprynę, okulary w złotych oprawkach i rumianą twarz podstarzałego cherubina.

– Bardzo mi miło panią poznać, pani Westbrook.

– Uścisnął jej dłoń. – Przykro mi z powodu tego, co się stało.

– Mnie tym bardziej. Zapewniam pana, że mój mąż jest niewinny.

– Proszę mi mówić po imieniu. – Zaprosił ją szerokim gestem dalej, do miejsca, gdzie stała skórzana kanapa. Z okna rozciągał się wspaniały widok na Dallas.

– Czy mogę też się tak do pani zwracać?

Uśmiechnęła się.

– Bardzo proszę.

Podeszła do kanapy. Zanim usiadła, wyjrzała przez okno. Biuro Eltona Crane’a znajdowało się w Fountain Place, jednej z najbardziej prestiżowych części miasta. Widać stąd było wieże Bank One Center.

Sekretarka przyniosła czekoladowe ciasteczka i kawę wraz z filiżankami i śmietanką.

– Czy mam nalać?

– Nie, dziękujemy, Susan. – Elton usiadł w fotelu naprzeciwko Jane i zaproponował kawę, ale odmówiła. Była tak bardzo zdenerwowana, że nie mogłaby pić czy jeść. – Znałem twoją babkę – powiedział. – Byliśmy członkami kilku towarzystw dobroczynnych. Lauren Killian miała silny charakter.

– Niektórzy mówili, że jest zadufana w sobie i uparta jak osioł.

Adwokat roześmiał się.

– To też prawda.

Jane była zbyt poruszona, żeby prowadzić towarzyską konwersację. Zaraz też przeszła do rzeczy.

– Czy Whit powiedział ci wszystko o aresztowaniu Iana?

– Tak. – Crane spoważniał. – Jak wiesz, twój mąż ma poważne kłopoty. Oskarżają go o przestępstwo karane śmiercią, co w Teksasie oznacza co najmniej dwukrotne morderstwo pierwszego stopnia, Ian nie będzie mógł wyjść za kaucją, a oskarżenie zażąda pewnie najwyższego wymiaru kary.

Dopiero po chwili dotarło do niej znaczenie jego słów. A potem świat wokół zakołysał się. Chwyciła oparcie kanapy, żeby jakoś utrzymać się w miejscu.

– Nie chcesz chyba… To niemożliwe… Kary śmierci? Nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się nad karą śmierci. Nie myślała, co może znaczyć pozbawienie kogoś życia w świetle prawa. Nie zastanawiała się nawet, czy jest za, czy też przeciw tej najsurowszej z kar.

– Niestety. – Spojrzał na nią ze współczuciem. – Bardzo mi przykro.

Teraz zrozumiała, że jest przeciwna karze śmierci.

– Jak… w Teksasie…? – urwała. Jednak Elton wiedział, o co jej chodzi.

– Śmiertelny zastrzyk. Jane chrząknęła, nie wiedząc, czy zdoła wydobyć z siebie głos.

– I… i myślisz, że prokurator…?

– Bardzo możliwe. Chociaż oskarżenie musi znaleźć tak zwane okoliczności specjalne.

– To znaczy jakie? Nie rozumiem…

– Jane, orientujesz się może, jak przebiega proces sądowy?

Pokręciła głową.

– Przykro mi, ale nigdy się tym nie interesowałam.

– I słusznie. – Uśmiechnął się lekko. – Chociaż wiele osób fascynuje się tym, co dzieje się na sali sądowej. Uważają się nawet za znawców… Ale wracając do rzeczy, pozwolisz, że spróbuję ci to wszystko wyjaśnić.

Skinęła głową i poprawiła się na swoim miejscu.

– Ian został oskarżony, ale nie postawiono mu jeszcze zarzutów. Od momentu aresztowania prokuratura ma czterdzieści osiem godzin na to, by przedstawić sprawę wielkiej ławie przysięgłych. Zwykle w formie pisemnej, w postaci aktu oskarżenia. Jeśli wielka ława przysięgłych zdecyduje się postawić podejrzaną osobę w stan oskarżenia, a mam przeczucie, że tak właśnie się stanie w przypadku twojego męża, akt oskarżenia trafia do obrońcy. Nie później niż po dwóch dniach Ian zostanie formalnie postawiony w stan oskarżenia i będzie musiał się przyznać lub nie przyznać do winy.

Jane słuchała, nie wtrącając ani słowa.

– Najważniejsze jest to, co znajduje się w formalnym akcie oskarżenia. Prokuratura nie będzie mogła zmienić zdania i wycofać niektórych zarzutów, ani też, co ważne, dodać nowych. Oskarżonego można skazać tylko za to, za co go sądzono. Dlatego przed postawieniem w stan oskarżenia prokurator bardzo uważnie sprawdza dowody, by ustalić, jakiej kary może zażądać. Sprytni oskarżają o wszystko, co tylko się da wymyślić w przypadku morderstwa. Na przykład zarówno o morderstwo pierwszego, jak i drugiego stopnia.

Jane westchnęła cicho, lecz wzrokiem poprosiła Eltona, by mówił dalej.

– Żeby wystąpić o karę śmierci, prokuratura musi znaleźć tak zwane okoliczności specjalne. Różnią się one trochę w zależności od stanu, ale ogólnie rzecz biorąc, aby skazany podlegał karze śmierci, musi popełnić wielokrotne morderstwo, morderstwo na tle rabunkowym, morderstwo z pobudek rasowych, musi zamordować policjanta, świadka, prokuratora lub sędziego, dokonać morderstwa ze szczególnym okrucieństwem lub zamordować dziecko poniżej szóstego roku życia. Przerwał tę wyliczankę, by Jane mogła trochę ochłonąć i przetrawić to wszystko, co jej powiedział.

– To, o co najprawdopodobniej oskarżą Iana, pasuje do kilku z tych kategorii – dodał, podsuwając jej pudełko z chusteczkami.

Jane nie miała pojęcia, że płacze. Wzięła kilka i wytarła zupełnie mokre policzki.

– Czy prokuratura może rozpatrywać te dwie sprawy oddzielnie? – wtrącił się Whit.

– To niewykluczone – przyznał Elton. – Z tego co wiem, śmierć Vanmeer można uznać za zbrodnię w afekcie i za zabójstwo. Natomiast w przypadku Tanner ewidentnie mamy do czynienia z morderstwem z premedytacją, i to ze szczególnym okrucieństwem.

Whit spojrzał na Jane.

– Zabójstwo w afekcie tym się różni od morderstwa, że nie jest zaplanowane i nie wynika z chęci pozbycia się ofiary – wyjaśnił.

– Właśnie – zgodził się Elton. – Jeśli prokurator zdecyduje się połączyć te dwie sprawy, może sporo ryzykować. Jeśli nie da się przekonać ławy przysięgłych, że ma do czynienia z mordercą Elle Vanmeer, druga sprawa też stanie się wątpliwa. Chociaż coś mi mówi, że zażądają kary śmierci za obie te zbrodnie. I że bardzo dokładnie przygotują się do procesu. – Przerwał na chwilę. – Proponuję więc, by aż do momentu formalnego postawienia Iana w stan oskarżenia rozpatrywać najgorszy możliwy scenariusz. To znaczy morderstwo pierwszego stopnia z okolicznościami specjalnymi.

Jane słuchała obu prawników, nie bardzo wiedząc, o czym mówią. Brzmiało to trochę jak negocjacje handlowe, a chodziło przecież o życie jej męża! Pomyślała jednak, że musi nauczyć się tego wszystkiego dla dobra Iana.

– O karze śmierci decyduje się dopiero po uznaniu oskarżonego winnym – dodał Elton. – W czasie tej części procesu, która jest przeznaczona na wydanie wyroku. W Teksasie przysięgli muszą zdecydować, czy wyrok śmierci będzie odpowiedni i sprawiedliwy. Dlatego odpowiadają na następujące pytania: Czy oskarżony popełnił morderstwo z własnej woli, spodziewając się, że ofiara umrze? Czy oskarżony stanowi trwale zagrożenie dla społeczeństwa? Czy zachowanie oskarżonego było pozbawione podstaw i nie wynikało z prowokacji ofiary? Jeśli ława przysięgłych odpowie twierdząco na wszystkie trzy pytania, sędzia musi skazać oskarżonego na śmierć.

– Ale Ian tego nie zrobił – powiedziała słabym głosem. – On nie zabił tych kobiet.

Elton pochylił się do niej, a jego policzki stały się jeszcze bardziej rumiane.

A teraz przynajmniej jedna dobra wiadomość, Jane – rzekł szczerze. – Nie muszę udowadniać niewinności twojego męża. Pozostaje niewinny aż do momentu, kiedy oskarżenie bez cienia wątpliwości dowiedzie jego winy. To oni muszą to zrobić. My musimy tylko osłabić ich argumenty. Posiać wątpliwości.

– Ale jak?- Wreszcie zaczęła kiełkować w niej nadzieja.

– Musimy sprawdzić dowody i znaleźć ich słabe strony. Jestem w tym ekspertem, zwłaszcza jeśli idzie o procesy poszlakowe. A z tego co wiem, nie zanosi się na nic innego. To prawda, że wiele osób skazano w procesach poszlakowych, ale nie reprezentowałem żadnej z nich. Będę szczery – jestem najlepszym obrońcą w tego typu sprawach.

Spojrzała na Whita, a potem na Eltona.

– Bardzo się cieszę.

– Chcę cię jednak ostrzec, że sytuacja zmieni się diametralnie, jeśli pojawią się dowody materialne. Lawa przysięgłych uwielbia dowody materialne. Ławnicy mają wtedy coś, na czym mogą się oprzeć. Badania DNA, odciski palców, naocznych świadków czy włosy lub nitki.

– Nic takiego się nie pojawi – stwierdziła twardo -ponieważ Ian tego nie zrobił.

– Więc powinno nam być łatwiej. – Złożył dłonie, a Jane uznała, że jego pucołowata twarz budzi zaufanie. – Ale być może mówię to przedwcześnie. Czy chcesz mnie zatrudnić, żebym reprezentował twojego męża?

Spodobał jej się, mimo tego, co mówił o samym procesie. Wyglądał na uczciwego człowieka. Przecież ktoś, kto przypomina Świętego Mikołaja, nie może kłamać. Mogła się założyć, że członkowie ławy przysięgłych też tak myśleli. Coś jej mówiło, że nie znajdzie lepszego obrońcy dla Iana.

– Oczywiście – odparła.

– Mam ci podać mój cennik?

– Nie interesuje mnie to. Whit twierdzi, że jesteś najlepszy, a ja mu wierzę. Chcę, żeby Ian wrócił do domu.

– Więc dobrze. – Elton wstał. – Najwyższy czas wziąć się do roboty.

Загрузка...