ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY

Sobota, 8 listopada 2003 r. 9. 10


Stacy wjechała na uliczkę przed blokiem Maca, zostawiła bronco na osiedlowym parkingu i otworzyła komórkę. Wybrała numer partnera i czekała. Po chwili Mac odpowiedział zaspanym głosem.

– Obudź się – powiedziała. – Jestem na twoim parkingu.

Odłożył bez słowa słuchawkę, a ona wyskoczyła z samochodu. Podciągnęła na ramieniu torbę, w której spoczywały wydruki komputerowe.

Dotarła do drzwi akurat w momencie, kiedy Mac je otworzył. Miał na sobie tylko bokserki. Stacy musiała przyznać, że płaski brzuch i umięśniony tors mogą robić wrażenie.

Inna sprawa, że Mac patrzył na nią zaspanymi, nabiegłymi krwią oczami.

– Chyba nieźle się wczoraj bawiłeś – zauważyła.

– Zrobiło mi się żal samego siebie. Spotkałem się ze starymi kumplami z obyczajówki i… chyba trochę za dużo wypiłem. Kiepsko się dzisiaj czuję.

Spojrzała na niego z ironią.

– No proszę, co za żale… – zaczęła.

Jednak Mac złapał ją za rękę i wciągnął do środka.

– Nie lubię, jak się ze mnie żartuje – rzucił. – Robię się wtedy niebezpieczny.

Przyparł ją do zamkniętych drzwi i zaczął całować. Stacy poddała mu się na chwilę, a potem wymknęła się z jego ramion.

– Przykro mi, ale czeka na nas robota.

– Robota nie zając – mruknął i posunął w jej stronę. Stacy umknęła w głąb mieszkania.

– Nie pamiętasz, mamy łapać przestępców.

– Przecież jest sobota – powiedział rozżalony. – I to wcześnie rano.

– Szkoda, że kryminaliści nie mają wolnych sobót i niedziel. Bardzo ułatwiłoby to nam pracę. – Klepnęła go w tyłek. – No, ubieraj się.

To był błąd. Mac zdążył chwycić ją raz jeszcze i przyciągnąć do siebie. Stacy udawała, że chce go odepchnąć.

– Mac…

– Co takiego? – Przesunął ręce niżej. Był już podniecony i gotowy. Stacy wyobraziła sobie, że kochają się na środku mieszkania. Że Mac jest w niej. Że może krzyczeć z rozkoszy.

– Chodzi o moją siostrę – powiedziała. – To ważne.

– Twoja siostra w tej chwili mnie nie interesuje. Tylko ty, Stacy, Tylko ty.

W tych słowach było wszystko: obietnica i spełnienie. Stacy mogła się nimi upić. Nie chciała się już opierać…

W tym momencie Mac oderwał się od niej.

– Co… co się stało? – Popatrzyła na niego, nie rozumiejąc, co się dzieje.

– Mówiłaś, że masz coś ważnego. – Ruszył w stronę łazienki.

– Zaraz cię znienawidzę, Mac! – krzyknęła za nim. – Nie, nie zaraz. Już cię znienawidziłam.

– Pogadamy o tym później. – Roześmiał się.

Kiedy brał prysznic, Stacy zrobiła kawę. Z przyjemnością zauważyła chleb i włożyła dwie kromki do tostera. Mac pojawił się w chwili, kiedy smarowała je masłem fistaszkowym.

– Jesteś aniołem. – Wziął z jej rąk kubek. – Właśnie tego mi było trzeba.

– Sama nie wiem, dlaczego to robię, zwłaszcza po tym ostatnim wygłupie.

– Wynagrodzę ci to.

– Ciekawe kiedy. – Zlizała odrobinę masła fistaszkowego z kciuka. – Dostałam dziś rano wiadomość z laboratorium. Miałeś rację, Jackman używa fałszywego nazwiska.

– Jak się naprawdę nazywa?

– Jack Theodore Mann.

– Notowany?

– Jasne. – Pocałowała go w policzek. – Opowiem ci wszystko po drodze. Pomyślałam, że złożę dziś rano wizytę panu Jackmanowi i że zechcesz ze mną pojechać.

– Słusznie. Ale wolałbym, żebyś ty prowadziła. Łeb mi pęka.

Niedługo potem wsiedli do jej wozu. Stacy zapięła pasy i wyjęła papiery z torby, którą następnie rzuciła na tylne siedzenie.

– Tutaj masz wszystko – powiedziała.

Mac zaczął przeglądać wydruki komputerowe.

– Sporo tego – zauważył. – Przywłaszczenie. Przedterminowe zwolnienie z marynarki. Napad z pobiciem. Parę lat na państwowym wikcie. Nie sądzę, żeby chwalił się tym przed twoją siostrą.

– Z całą pewnością tego nie zrobił. Mac trzepnął dłonią w papiery.

– Ale to wszystko nie znaczy, że jest mordercą – stwierdził.

– A kim? – żachnęła się Stacy. – Przecież widać, że to podejrzany typek.

Mac pozostawił te słowa bez komentarza.

Ted mieszkał przy Elm Street w mieszkaniu nad salonem tatuażu. Cały budynek nie wyglądał najlepiej, a już sam salon wydał jej się bardzo dziwny. Wcale nie czułaby się zaskoczona, gdyby w którymś momencie wyszedł z niego Drakula lub jakieś inne monstrum.

Zastukali do drzwi, przy których ktoś namalował psychodeliczne kwiaty.

– Ted? To ja, Stacy Killian.

Nikt się nie odezwał, więc spróbowała jeszcze raz.

– Ted! Muszę porozmawiać z tobą o Jane!

– Szukacie Teddy’ego?

Teddy’ego? Stacy spojrzała przez ramię. Za nimi stał młody człowiek z gitarą. Wyglądał, jakby dopiero przed chwilą wrócił do domu. Miał długie do ramion, zmierzwione włosy. Stacy pomyślała, że może mieć najwyżej dwadzieścia parę lat.

– Właśnie. Widział go pan?

– Nie. Ani dzisiaj, ani wczoraj.

– A kim pan jest?

– Wynajmujemy razem tę budę. Możecie mi mówić Flick.

– Bardzo mi miło, Flick. – Stacy skinęła głową.

– Chcieliśmy pogadać z Tedem. Mógłbyś sprawdzić, czy jest w domu?

Flick zmrużył oczy. Coś mu się zaczęło nie podobać. Zapewne zwietrzył gliny.

– Kim jesteście?

– Jestem Stacy, siostra Jane, to znaczy Cameo.

– Cameo? Tej artystki, dla której pracuje?

– No właśnie.

– Jest wdechowa. – Wyciągnął klucz z kieszeni. – Teddy bez przerwy o niej mówi. Prawie nie ma innych tematów. Też jestem artystą. Muzykiem. Gram w Neonie. – Spojrzał na nich wyczekująco.

Stacy pokręciła głową.

– Przykro mi, ale nie słyszałam. Flick machnął ręką.

– Nie ma sprawy. Dopiero zaczynamy… – Stacy i Mac odsunęli się, a on zabrał się do otwierania drzwi, bez przerwy gadając. – Ale zobaczycie, jeszcze będzie o nas głośno. Cieszę się, że Cameo się udało. Ta wystawa i w ogóle… – Przekręcił klucz w zamku i pchnął drzwi. – Trochę się nie domykają. – Z progu zawołał w głąb mieszkania: – Hej, Teddy! Masz gości!

Wnętrze mieszkania było spartańskie i nieco dziwaczne. Paru zebranym tu meblom brakowało oparć albo innych części. Za stolik służyła zbita z nieheblowanych desek skrzynia, a zamiast dywanika w progu leżała zwykła słomianka.

Jednak wszystko wyglądało tu bardzo porządnie, biorąc pod uwagę mieszkańców. Pachniało również środkami czystości.

Flick uśmiechnął się do Stacy.

– Ted bez przerwy chce sprzątać. Mnie to nawet nie przeszkadza, chyba że zaczyna gderać… – Przeszedł dalej. – Teddy! Goście!

Stacy wskazała dwoje drzwi po prawej stronie.

– Czy któreś prowadzą do sypialni?

– Mhm, Teda. Płaci więcej, więc ma sypialnię. A ja śpię tutaj, na tej starej kanapie. Trochę kiepsko, jak mam towarzystwo, ale da się wytrzymać.

– Może śpi?

Flick pokręcił głową.

– Już byłby na nogach. Mówił, że to nawyk z marynarki. Wiecie, był komandosem…

Stacy skinęła głową na znak, że wiedzą. Flick podszedł do drzwi sypialni i zajrzał do środka.

– No, mówiłem. Nie ma go.

– Jesteś pewny?

Otworzył drzwi na oścież. Stacy spojrzała mu przez ramię. Znowu zaskoczył ją porządek i czystość panujące w tym spartańskim wnętrzu. I to, że posIane łóżko nie miało choćby najmniejszej fałdki.

Być może nawet w nim nie spał, pomyślała. Pewnie po wczorajszym przesłuchaniu zorientował się, że są na jego tropie, i dał nogę. Może zauważył nawet zniknięcie puszki i zrozumiał, co się święci.

– Mogę skorzystać z łazienki? – spytał Mac. Flick spojrzał na niego ze zdziwieniem. Pewnie w ogóle zapomniał o jego istnieniu.

– Jasne.

Stacy uśmiechnęła się do siebie. Ona przyjrzy się uważniej sypialni, a w tym czasie Mac dokładnie sprawdzi łazienkę. Dziel i rządź.

– Często zdarza się, że Ted spędza noce poza domem? – spytała, starając się zapamiętać ustawienie mebli.

– Raczej nie. – Flick podrapał się po głowie. – Czasami pracuje w czasie weekendu. Byliście u Cameo?

Stacy nie odpowiedziała. W tym momencie zadzwonił telefon i Flick spojrzał w stronę pokoju dziennego.

– Może to on – rzuciła.

Zrobił dwa kroki w stronę aparatu, a potem spojrzał na nią. Telefon znowu zadzwonił.

– Możesz odebrać – dodała. – Ja tu zaczekam.

jak tylko stracił ją z oczu, zaczęła myszkować w pokoju Teda. Najpierw zajrzała pod łóżko, gdzie nic nie znalazła, potem zaczęła przeglądać szuflady zdezelowanej komody. Jednak dopiero na szafce nocnej znalazła coś, co ją zainteresowało. Spory pakunek z listami ściągniętymi gumką. Koperty wyglądały tak, jakby je często otwierano.

Stacy zmarszczyła brwi. Wszystkie były adresowane do Jane. Nie miały jednak znaczków, więc zapewne nigdy ich nie wysIano.

Zdjęła gumkę i otworzyła pierwszą z brzegu kopertę. Zaczęła czytać.

To był list miłosny. Od Teda do Jane.

Asystent siostry pisał o swojej miłości i oddaniu. O pożądaniu, które budziło go w środku nocy. O swoich fantazjach. Pragnieniu, by zawsze z nią być…

Wzięła drugi list, przejrzała go, a potem sięgnęła po trzeci. Ted pisał o swoim niezadowoleniu z powodu małżeństwa Jane. O nienawiści, jaką czuł do człowieka, który mu ją zabrał.

Jane była dla niego wszystkim. Jedyną radością w życiu.

Więc jednak Stacy się nie myliła. To on musiał prześladować jej siostrę.

Mac wrócił z łazienki.

– Nic – mruknął.

– Popatrz na to.

Stanął przy niej, a ona podała mu list. Zaczął czytać z rosnącym zainteresowaniem.

– Wszystkie są takie?

– Przynajmniej te, które widziałam.

Zaczęła grzebać dalej, z nadzieją, że trafi na coś nowego. W szufladce, pod niewielkim stosikiem „Art in America”, znalazła album ze zdjęciami. Otworzyła go na pierwszej stronie i trafiła na zdjęcia Jane i Teda. Przerzucała kartkę po kartce. Wspólne zdjęcia z przyjęć, na których nigdy nie byli razem, wakacji, których nigdy razem nie spędzili, wspólnych popołudni w domu, o których Ted tak marzył.

Realizował w ten sposób własne fantazje.

Ale czy wszystkie? Jakie jeszcze czaiły się w jego chorej wyobraźni?

– Aż ciarki chodzą po plecach, co? – mruknął Mac, zaglądając jej przez ramię.

– No.

– Myślisz, że to on?

– Tak mi się wydaje.

– Hej, co wy tu robicie?

Stacy obróciła się i wyjęła odznakę.

– Policja, Flick. Chcemy ci zadać parę pytań na temat Teda Jackmana.

Загрузка...