Sobota, 8 listopada 2003 r. 9. 10
Stacy wjechała na uliczkę przed blokiem Maca, zostawiła bronco na osiedlowym parkingu i otworzyła komórkę. Wybrała numer partnera i czekała. Po chwili Mac odpowiedział zaspanym głosem.
– Obudź się – powiedziała. – Jestem na twoim parkingu.
Odłożył bez słowa słuchawkę, a ona wyskoczyła z samochodu. Podciągnęła na ramieniu torbę, w której spoczywały wydruki komputerowe.
Dotarła do drzwi akurat w momencie, kiedy Mac je otworzył. Miał na sobie tylko bokserki. Stacy musiała przyznać, że płaski brzuch i umięśniony tors mogą robić wrażenie.
Inna sprawa, że Mac patrzył na nią zaspanymi, nabiegłymi krwią oczami.
– Chyba nieźle się wczoraj bawiłeś – zauważyła.
– Zrobiło mi się żal samego siebie. Spotkałem się ze starymi kumplami z obyczajówki i… chyba trochę za dużo wypiłem. Kiepsko się dzisiaj czuję.
Spojrzała na niego z ironią.
– No proszę, co za żale… – zaczęła.
Jednak Mac złapał ją za rękę i wciągnął do środka.
– Nie lubię, jak się ze mnie żartuje – rzucił. – Robię się wtedy niebezpieczny.
Przyparł ją do zamkniętych drzwi i zaczął całować. Stacy poddała mu się na chwilę, a potem wymknęła się z jego ramion.
– Przykro mi, ale czeka na nas robota.
– Robota nie zając – mruknął i posunął w jej stronę. Stacy umknęła w głąb mieszkania.
– Nie pamiętasz, mamy łapać przestępców.
– Przecież jest sobota – powiedział rozżalony. – I to wcześnie rano.
– Szkoda, że kryminaliści nie mają wolnych sobót i niedziel. Bardzo ułatwiłoby to nam pracę. – Klepnęła go w tyłek. – No, ubieraj się.
To był błąd. Mac zdążył chwycić ją raz jeszcze i przyciągnąć do siebie. Stacy udawała, że chce go odepchnąć.
– Mac…
– Co takiego? – Przesunął ręce niżej. Był już podniecony i gotowy. Stacy wyobraziła sobie, że kochają się na środku mieszkania. Że Mac jest w niej. Że może krzyczeć z rozkoszy.
– Chodzi o moją siostrę – powiedziała. – To ważne.
– Twoja siostra w tej chwili mnie nie interesuje. Tylko ty, Stacy, Tylko ty.
W tych słowach było wszystko: obietnica i spełnienie. Stacy mogła się nimi upić. Nie chciała się już opierać…
W tym momencie Mac oderwał się od niej.
– Co… co się stało? – Popatrzyła na niego, nie rozumiejąc, co się dzieje.
– Mówiłaś, że masz coś ważnego. – Ruszył w stronę łazienki.
– Zaraz cię znienawidzę, Mac! – krzyknęła za nim. – Nie, nie zaraz. Już cię znienawidziłam.
– Pogadamy o tym później. – Roześmiał się.
Kiedy brał prysznic, Stacy zrobiła kawę. Z przyjemnością zauważyła chleb i włożyła dwie kromki do tostera. Mac pojawił się w chwili, kiedy smarowała je masłem fistaszkowym.
– Jesteś aniołem. – Wziął z jej rąk kubek. – Właśnie tego mi było trzeba.
– Sama nie wiem, dlaczego to robię, zwłaszcza po tym ostatnim wygłupie.
– Wynagrodzę ci to.
– Ciekawe kiedy. – Zlizała odrobinę masła fistaszkowego z kciuka. – Dostałam dziś rano wiadomość z laboratorium. Miałeś rację, Jackman używa fałszywego nazwiska.
– Jak się naprawdę nazywa?
– Jack Theodore Mann.
– Notowany?
– Jasne. – Pocałowała go w policzek. – Opowiem ci wszystko po drodze. Pomyślałam, że złożę dziś rano wizytę panu Jackmanowi i że zechcesz ze mną pojechać.
– Słusznie. Ale wolałbym, żebyś ty prowadziła. Łeb mi pęka.
Niedługo potem wsiedli do jej wozu. Stacy zapięła pasy i wyjęła papiery z torby, którą następnie rzuciła na tylne siedzenie.
– Tutaj masz wszystko – powiedziała.
Mac zaczął przeglądać wydruki komputerowe.
– Sporo tego – zauważył. – Przywłaszczenie. Przedterminowe zwolnienie z marynarki. Napad z pobiciem. Parę lat na państwowym wikcie. Nie sądzę, żeby chwalił się tym przed twoją siostrą.
– Z całą pewnością tego nie zrobił. Mac trzepnął dłonią w papiery.
– Ale to wszystko nie znaczy, że jest mordercą – stwierdził.
– A kim? – żachnęła się Stacy. – Przecież widać, że to podejrzany typek.
Mac pozostawił te słowa bez komentarza.
Ted mieszkał przy Elm Street w mieszkaniu nad salonem tatuażu. Cały budynek nie wyglądał najlepiej, a już sam salon wydał jej się bardzo dziwny. Wcale nie czułaby się zaskoczona, gdyby w którymś momencie wyszedł z niego Drakula lub jakieś inne monstrum.
Zastukali do drzwi, przy których ktoś namalował psychodeliczne kwiaty.
– Ted? To ja, Stacy Killian.
Nikt się nie odezwał, więc spróbowała jeszcze raz.
– Ted! Muszę porozmawiać z tobą o Jane!
– Szukacie Teddy’ego?
Teddy’ego? Stacy spojrzała przez ramię. Za nimi stał młody człowiek z gitarą. Wyglądał, jakby dopiero przed chwilą wrócił do domu. Miał długie do ramion, zmierzwione włosy. Stacy pomyślała, że może mieć najwyżej dwadzieścia parę lat.
– Właśnie. Widział go pan?
– Nie. Ani dzisiaj, ani wczoraj.
– A kim pan jest?
– Wynajmujemy razem tę budę. Możecie mi mówić Flick.
– Bardzo mi miło, Flick. – Stacy skinęła głową.
– Chcieliśmy pogadać z Tedem. Mógłbyś sprawdzić, czy jest w domu?
Flick zmrużył oczy. Coś mu się zaczęło nie podobać. Zapewne zwietrzył gliny.
– Kim jesteście?
– Jestem Stacy, siostra Jane, to znaczy Cameo.
– Cameo? Tej artystki, dla której pracuje?
– No właśnie.
– Jest wdechowa. – Wyciągnął klucz z kieszeni. – Teddy bez przerwy o niej mówi. Prawie nie ma innych tematów. Też jestem artystą. Muzykiem. Gram w Neonie. – Spojrzał na nich wyczekująco.
Stacy pokręciła głową.
– Przykro mi, ale nie słyszałam. Flick machnął ręką.
– Nie ma sprawy. Dopiero zaczynamy… – Stacy i Mac odsunęli się, a on zabrał się do otwierania drzwi, bez przerwy gadając. – Ale zobaczycie, jeszcze będzie o nas głośno. Cieszę się, że Cameo się udało. Ta wystawa i w ogóle… – Przekręcił klucz w zamku i pchnął drzwi. – Trochę się nie domykają. – Z progu zawołał w głąb mieszkania: – Hej, Teddy! Masz gości!
Wnętrze mieszkania było spartańskie i nieco dziwaczne. Paru zebranym tu meblom brakowało oparć albo innych części. Za stolik służyła zbita z nieheblowanych desek skrzynia, a zamiast dywanika w progu leżała zwykła słomianka.
Jednak wszystko wyglądało tu bardzo porządnie, biorąc pod uwagę mieszkańców. Pachniało również środkami czystości.
Flick uśmiechnął się do Stacy.
– Ted bez przerwy chce sprzątać. Mnie to nawet nie przeszkadza, chyba że zaczyna gderać… – Przeszedł dalej. – Teddy! Goście!
Stacy wskazała dwoje drzwi po prawej stronie.
– Czy któreś prowadzą do sypialni?
– Mhm, Teda. Płaci więcej, więc ma sypialnię. A ja śpię tutaj, na tej starej kanapie. Trochę kiepsko, jak mam towarzystwo, ale da się wytrzymać.
– Może śpi?
Flick pokręcił głową.
– Już byłby na nogach. Mówił, że to nawyk z marynarki. Wiecie, był komandosem…
Stacy skinęła głową na znak, że wiedzą. Flick podszedł do drzwi sypialni i zajrzał do środka.
– No, mówiłem. Nie ma go.
– Jesteś pewny?
Otworzył drzwi na oścież. Stacy spojrzała mu przez ramię. Znowu zaskoczył ją porządek i czystość panujące w tym spartańskim wnętrzu. I to, że posIane łóżko nie miało choćby najmniejszej fałdki.
Być może nawet w nim nie spał, pomyślała. Pewnie po wczorajszym przesłuchaniu zorientował się, że są na jego tropie, i dał nogę. Może zauważył nawet zniknięcie puszki i zrozumiał, co się święci.
– Mogę skorzystać z łazienki? – spytał Mac. Flick spojrzał na niego ze zdziwieniem. Pewnie w ogóle zapomniał o jego istnieniu.
– Jasne.
Stacy uśmiechnęła się do siebie. Ona przyjrzy się uważniej sypialni, a w tym czasie Mac dokładnie sprawdzi łazienkę. Dziel i rządź.
– Często zdarza się, że Ted spędza noce poza domem? – spytała, starając się zapamiętać ustawienie mebli.
– Raczej nie. – Flick podrapał się po głowie. – Czasami pracuje w czasie weekendu. Byliście u Cameo?
Stacy nie odpowiedziała. W tym momencie zadzwonił telefon i Flick spojrzał w stronę pokoju dziennego.
– Może to on – rzuciła.
Zrobił dwa kroki w stronę aparatu, a potem spojrzał na nią. Telefon znowu zadzwonił.
– Możesz odebrać – dodała. – Ja tu zaczekam.
jak tylko stracił ją z oczu, zaczęła myszkować w pokoju Teda. Najpierw zajrzała pod łóżko, gdzie nic nie znalazła, potem zaczęła przeglądać szuflady zdezelowanej komody. Jednak dopiero na szafce nocnej znalazła coś, co ją zainteresowało. Spory pakunek z listami ściągniętymi gumką. Koperty wyglądały tak, jakby je często otwierano.
Stacy zmarszczyła brwi. Wszystkie były adresowane do Jane. Nie miały jednak znaczków, więc zapewne nigdy ich nie wysIano.
Zdjęła gumkę i otworzyła pierwszą z brzegu kopertę. Zaczęła czytać.
To był list miłosny. Od Teda do Jane.
Asystent siostry pisał o swojej miłości i oddaniu. O pożądaniu, które budziło go w środku nocy. O swoich fantazjach. Pragnieniu, by zawsze z nią być…
Wzięła drugi list, przejrzała go, a potem sięgnęła po trzeci. Ted pisał o swoim niezadowoleniu z powodu małżeństwa Jane. O nienawiści, jaką czuł do człowieka, który mu ją zabrał.
Jane była dla niego wszystkim. Jedyną radością w życiu.
Więc jednak Stacy się nie myliła. To on musiał prześladować jej siostrę.
Mac wrócił z łazienki.
– Nic – mruknął.
– Popatrz na to.
Stanął przy niej, a ona podała mu list. Zaczął czytać z rosnącym zainteresowaniem.
– Wszystkie są takie?
– Przynajmniej te, które widziałam.
Zaczęła grzebać dalej, z nadzieją, że trafi na coś nowego. W szufladce, pod niewielkim stosikiem „Art in America”, znalazła album ze zdjęciami. Otworzyła go na pierwszej stronie i trafiła na zdjęcia Jane i Teda. Przerzucała kartkę po kartce. Wspólne zdjęcia z przyjęć, na których nigdy nie byli razem, wakacji, których nigdy razem nie spędzili, wspólnych popołudni w domu, o których Ted tak marzył.
Realizował w ten sposób własne fantazje.
Ale czy wszystkie? Jakie jeszcze czaiły się w jego chorej wyobraźni?
– Aż ciarki chodzą po plecach, co? – mruknął Mac, zaglądając jej przez ramię.
– No.
– Myślisz, że to on?
– Tak mi się wydaje.
– Hej, co wy tu robicie?
Stacy obróciła się i wyjęła odznakę.
– Policja, Flick. Chcemy ci zadać parę pytań na temat Teda Jackmana.