ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY

Piątek, 7 listopada 2003 r. 15. 30


Jane ruszyła ostrożnie po schodach do swego mieszkania. Stacy trzymała ją pod ramię, chociaż siostra parę razy powtarzała, że nie jest to konieczne.

Lekarz wypisał ją, zalecając odpoczynek w łóżku co najmniej przez dwadzieścia cztery godziny, a następnie, przez dwa dni, mniej forsowny tryb życia. Ostrzegał też, że jej ciało natychmiast zareaguje, jeśli go nie posłucha, i może to mieć poważne następstwa. Gdyby zaczęła choć trochę krwawić, miała natychmiast dzwonić po karetkę.

Jane nie czuła się najlepiej. Drżała przy najmniejszym wysiłku i była cała obolała.

Szła przygnębiona i ponura. Nie mogła przestać myśleć o dziecku, które jeszcze dzień wcześniej nosiła pod sercem. Dziecku jej i Iana.

Strata bolała tak bardzo, że nie wiedziała, czy kiedykolwiek zdoła o niej zapomnieć. Czuła się pusta, jakby wydrążona w środku. Chciała, żeby Ian wziął ją w ramiona i przytulił, ale wiedziała, że jest to niemożliwe, przez co ból tylko wzrastał.

Wcale nie pocieszyło jej to, czego dowiedziała się od Stacy. Ian ją kochał. Czekał na nią.

Sama nie wiedziała dlaczego, ale spodziewała się czegoś więcej.

Kiedy wreszcie dotarły na szczyt schodów, Stacy spojrzała na siostrę.

– Jak? W porządku?

Skinęła głową, niezbyt pewna, czy uda jej się wydobyć głos. Była tak bardzo osłabiona, że zasapała się, wchodząc na piętro.

Znalazły się w środku. Tuż za progiem powitały je piski zamkniętego w klatce Rangera.

– O Boże, Ranger! Zupełnie zapomniałam! – jęknęła Jane.

– Nie przejmuj się, dałam mu jeść i wyprowadziłam na spacer – poinformowała Stacy. – Byłam tu rano. Teraz położę cię do łóżka i znowu go wyprowadzę.

– Sama się położę.

– Jesteś słaba.

– A ty nadopiekuńcza. Stacy rozłożyła ręce.

– Nic na to nie mogę poradzić. Po prostu obudziłaś mój instynkt opiekuńczy. No, chodź do mięciutkiego łóżeczka.

Roześmiały się.

– Proszę, co za idealna policjantka… i zarazem pielęgniarka.

Stacy skinęła głową.

– Jasne, najpierw trzeba komuś dołożyć, żeby później móc nim się zająć – powiedziała ze śmiechem.

Jane spojrzała w stronę sypialni i mina jej zrzedła. W jej oczach, czy raczej zdrowym oku, pojawił się strach.

Stacy natychmiast domyśliła się, o co chodzi. Położyła dłoń na ramieniu siostry, żeby ją uspokoić.

– Masz tam czystą pościel. Umyłam też i odwróciłam materac.

Jane spojrzała na nią z wdzięcznością. Sama nie wiedziała, co by bez niej zrobiła. Stacy ścisnęła jej ramię.

– Przynajmniej już wiesz, po co masz siostrę – dodała. – Wskakuj do łóżka, a ja sprawdzą twoją sekretarkę i zajmę się Rangerem. Doktor powiedział…

– Wiem, wiem. Że mam leżeć.

Jane skinęła głową, a następnie ostrożnie ruszyła do sypialni. Weszła jeszcze na chwilę do łazienki, a potem do łóżka. Na poduszce leżał pięknie zapakowany prezent wielkości mniej więcej pudełka do butów.

Czyżby podarunek od Stacy? A może od Teda?

Wzięła pudełko do ręki. Miało żółtą kokardę, a papier był zadrukowany kaczuszkami i parasolkami. Typowo dziecięcy wzorek.

Było to wyjątkowo okrutne w świetle tego, co się stało.

Nagle zrozumiała. To nie od siostry ani od Teda.

Od niego.

Przerażona wypuściła pudełko z ręki.

Spojrzała przez ramię, żeby zawołać Stacy, ale już nie było jej w domu. Zabrała Rangera na spacer.

Z bijącym sercem spojrzała na paczkę. Podniosła ją z podłogi, nie bardzo wiedząc, co dalej. Potrząsnęła nią i coś zagrzechotało w środku.

Czy powinna zaczekać na Stacy, czy otworzyć ją sama?

Nie mogąc powstrzymać ciekawości, rozerwała papier, uniosła wieczko pudełka i zajrzała do środka.

Zobaczyła zmasakrowaną lalkę, leżącą na zwiędniętych, białych różach. Plastikowe ciało było miejscami zmiażdżone i pokrojone nożem, głowa ledwo trzymała się tułowia, a do tego lalka patrzyła na Jane tylko jednym okiem.

Czy to miała być ona po wypadku? Czy raczej dziecko, które straciła?

Jane patrzyła na lalkę ze ściśniętym gardłem. Więc wiedział, że była w szpitalu. I że poroniła.

Być może obserwował ją w tej chwili. A jeśli tak, to czy był rozbawiony? Czy śmiał się z niej? Czy może czekał, aż zacznie krzyczeć.

Wpadła w taką złość, że na moment zaparło jej dech w piersiach. Chciał ją zastraszyć. O to chodziło temu sukinsynowi!

Prędzej umrze, niż okaże choćby cień lęku. Nie da mu tej satysfakcji!

– Jane? Co się stało? Czemu nie jesteś w łóżku? Obróciła się do drzwi. Stała w nich Stacy, wciąż trzymając smycz w dłoni. Jane wyciągnęła pudełko w jej stronę.

– Co to takiego? – Stacy popatrzyła nieufnie.

– Podarunek. Od mojego osobistego psychola. Gdzie Ranger?

– Został z Tedem. Pomyślałam, że szybciej zaśniesz, jeżeli… – Urwała, zdawszy sobie sprawę, że nie ma to w tej chwili żadnego znaczenia. – Odstaw to na łóżko. I cofnij się trochę.

Jane posłuchała siostry. Stacy wyjęła pistolet i odbezpieczyła go. Zawsze miała przy sobie swojego Waltona & Johnsona. A teraz podeszła do szafy i spojrzała na Jane.

– Gdzie to znalazłaś? – spytała.

– Na poduszce.

Stacy sprawdziła szafę, potem zajrzała pod łóżko i za obie szafki nocne, na których trzymali z Ianem książki i różne drobiazgi.

– Zostań tu i uważaj – powiedziała do siostry. – Sprawdzę pozostałe pomieszczenia.

Wróciła do sypialni po jakichś dziesięciu minutach. Jej pistolet spoczywał już w kaburze.

– Jesteśmy tu tylko my dwie – rzekła z westchnieniem. – Nie ma też śladów włamania. Drzwi na zewnątrz są zamknięte. Również te od tyłu.

Jane spojrzała na siostrę.

– A co z pracownią?

– Jest otwarta.

Stacy podeszła do łóżka i ostrożnie odsunęła papier, żeby otworzyć pudełko. Zrobiła to przez chusteczkę higieniczną, którą znalazła na szafce. Następnie zaczęła przyglądać się lalce i różom.

Spod zmasakrowanej lalki wyjęła kartkę, jaką zwykle dołącza się do prezentów. Pochyliła się, żeby ją odczytać.

– A to skurwysyn!

Podała Jane karteczkę w chustce.

Było na niej zaledwie parę słów:.

Przykro mi, że to się stało.

Jane złapała się wezgłowia łóżka, bo nagle zakręciło jej się w głowie. Musiała zapanować nad słabością i gniewem. Nie pozwoli, by ten sukinsyn ją pokonał.

– Musiał to podrzucić podczas ostatniej półtorej godziny – powiedziała Stacy.

Ktoś włamał się tutaj po tym, jak zmieniła pościel i wyprowadziła Rangera na spacer.

Pies pewnie szalał z furii w swojej klatce, kiedy wyczuł obcego. Jane przeszła bez słowa do kuchni. Rzeczywiście, w klatce panował bałagan, a na plastikowej misce, która leżała przewrócona przy wyjściu, widać było ślady pazurów.

Spojrzała na siostrę.

– Może Ted coś słyszał?

Stacy skinęła głową i spojrzała na nią, marszcząc czoło.

– Dobrze się czujesz?

– Tak, tylko jestem wściekła. – Wykonała gest w stronę drzwi. – Może powinnyśmy pogadać z Tedem.

– Sama to zrobię – stwierdziła Stacy. – Ty wskakuj do łóżka.

– Nic z tego.

Stacy zrobiła taką minę, jakby zamierzała się spierać, ale Jane wyciągnęła rękę, chcąc powstrzymać protesty.

– To do mojego domu się włamano. I mnie ktoś grozi. Jak będzie trzeba, położę się na kanapie na dole.

Stacy przystała na to niechętnie. Kiedy weszły do pracowni, Ted wstał i pospieszył uściskać Jane.

– Stacy wszystko mi już powiedziała. Strasznie mi przykro.

Przytuliła się do niego, czując, jak ściska jej się w gardle.

– Dziękuję, Ted.

– Jak się czujesz? – Spojrzał z wyrzutem na jej siostrę. – Myślałem, że powinnaś leżeć.

– Mamy ważną sprawę – wyjaśniła Stacy. – Chciałyśmy o tym porozmawiać.

Patrzył na nie z niezbyt pewną miną. Jane domyśliła się, że Stacy powiedziała mu już o tym pudełku.

– Nie było go tam, kiedy stąd wychodziłam o drugiej. To znaczy, że przestępca włamał się między drugą a trzecią trzydzieści.

– Musiał więc przynajmniej przechodzić koło pracowni – włączyła się Jane.

Stacy posłała Tedowi przenikliwe spojrzenie.

– Byłeś dziś na górze?

Popatrzył na Jane, a potem znów przeniósł spojrzenie na Stacy.

– Nie.

– A czy słyszałeś może szczekanie Rangera? Na pewno oszalał z wściekłości i był bardzo głośny.

Ted pokręcił głową. – Niczego nie słyszałem po twoim wyjściu. Wychodziłem tylko po kanapkę i colę.

Wskazał papierową torbę z baru i zgniecioną puszkę leżące w koszu obok biurka.

– Ale zawsze jestem bardzo ostrożny – dodał zaraz. – Przed wyjściem zamykam wszystkie drzwi.

– Zawsze? Zawahał się.

– Raz czy dwa nie zamykałem ich na klucz, kiedy wychodziłem tylko na parę minut. Ale dzisiaj miałem kilka spraw do załatwienia, więc włączyłem również alarm.

– Jakich spraw?

– Kupiłem gazety i wstąpiłem do apteki po advil.

– Ile ci to zajęło czasu?

Zaczął bębnić nerwowo palcami po udzie.

– Trudno powiedzieć. Pół godziny. Może czterdzieści minut…

– A co z kodem do alarmu? – naciskała Stacy. – Podawałeś go komuś?

– Nie! Jasne, że nie!

– A miałeś tu kiedyś jakichś gości?

Zaczął gryźć nerwowo dolną wargę.

– To znaczy?

– Wydaje mi się, że pytam jasno. Czy ktoś tu do ciebie przychodził bez wiedzy Jane?

Jane dostrzegła kropelki potu na jego czole. I zagubione, niepewne spojrzenie. Dotknęła więc delikatnie ramienia asystenta.

– To nie jest przesłuchanie, Ted.

– Naprawdę? – Spojrzał gniewnie na Stacy. – Mam wrażenie, że jednak tak.

– Chcemy się dowiedzieć, kto tu był i jak się dostał do środka.

– Więc miałeś jakichś gości? – naciskała Stacy.

– Raz przyprowadziłem tu kiedyś dziewczynę, którą poznałem w Pajęczakach przy Elm Street.

Stacy skinęła głową. Znała tę knajpkę.

– Studiowała malarstwo i rzeźbę – ciągnął Ted.

– Była pod wrażeniem, kiedy powiedziałem, że jestem asystentem Cameo. – Spojrzał żałośnie na siostry.

– Chciałem jej zaimponować, więc spytałem, czy chce zobaczyć pracownię Jane.

– Och, Ted – westchnęła zawiedziona Jane.

– Nie chciałem nikomu zrobić przykrości. Przyprowadziłem ją tutaj i pozwoliłem się rozejrzeć. To podziałało na nią jak… jak afrodyzjak…

– Kochaliście się tutaj?

Cały poczerwieniał. Spuścił oczy.

– Tak.

– A potem?

– Zaraz zasnąłem. A rano już jej nie było.

– Przecież mogła ukraść coś z pracowni – oburzyła się Jane. – Albo pójść do mieszkania. Mogła tu robić, co chciała.

Ted spuścił głowę.

– Następnego ranka miałem z tego powodu wyrzuty sumienia. Sprawdziłem wszystko, niczego nie wzięła.

– A co z kodem do alarmu? – naciskała Stacy. Ted znowu się zmieszał.

– Mogła go zobaczyć, kiedy przyciskałem kolejne cyfry. Byłem… byłem trochę pijany.

Jane zauważyła, że siostra jest wściekła.

– A twoje klucze?

– Znalazłem je rano w drzwiach wyjściowych. – Spojrzał błagalnie na Jane. – Przepraszam. Nigdy nie zrobiłbym tego, gdybym wiedział, że coś ci może grozić.

– Zostawiłeś klucze w drzwiach wyjściowych? – powtórzyła gniewnie Stacy. – Masz natychmiast wymienić zamki i zmienić kod alarmu.

Jane poczuła, że znowu kręci jej się w głowie. Chwyciła siostrę za ramię, szukając oparcia.

Ted szybko wziął ją pod rękę. We dwójkę poprowadzili ją do kanapy. Usiadła, pochyliła się, wkładając głowę między kolana, i zaczęła głęboko oddychać przez nos.

Po chwili osłabienie minęło, chociaż nadal trochę drżała.

– Już lepiej? – spytała Stacy. Przykucnęła przy siostrze i zaczęła rozcierać jej dłonie. – Masz ręce jak sople lodu.

– Fatalnie się czuję.

– Dużo ostatnio przeszłaś. To naturalne.

– Mogę ci coś podać? – spytał Ted drżącym głosem. – Może coli albo wody mineralnej…

– Wystarczająco dużo dla niej zrobiłeś – warknęła Stacy.

Ted poczerwieniał. Jane już chciała powiedzieć coś w jego obronie, kiedy poczuła nagły ból i z sykiem wciągnęła powietrze. W jej oczach pojawiły się łzy.

– Mu… muszę się położyć – powiedziała słabym głosem. – I dajcie mi jakiś proszek przeciwbólowy.

– Może tutaj… – rzuciła Stacy. Ale Jane pokręciła głową.

– Chcę do swego łóżka.

– Pomogę ci wejść na górę. – Ted pochylił się i wziął ją delikatnie pod ramię.

Stacy zrobiła taką minę, jakby chciała zaprotestować, ale w końcu skinęła głową.

– Dobrze, idźcie na górę, a ja obejrzę drzwi i okna w pracowni. Sprawdzę, czy ktoś się tu nie próbował włamać.

Ted pomógł wejść Jane na górę, odsunął kołdrę i spulchnił poduszki. Położyła się, drżąc zarówno z osłabienia, jak i z zimna, które zaczęło ją ogarniać. Wyciągnęła się z ulgą pod kołdrą. Chyba przeholowała. A przecież doktor nakazał jej odpoczynek. Jak jednak miała odpoczywać w tej sytuacji?

Stacy weszła do sypialni. Uśmiechnęła się do Jane i troskliwie poprawiła kołdrę.

– Zaraz przyniosę ci proszek. – Spojrzała na Teda.

– Na razie to wszystko.

– Nigdzie stąd nie pójdę – zaperzył się, oskarżycielsko patrząc jej w oczy.

– Więc może mam cię wyprowadzić? -warknęła Stacy. Jane obserwowała tę scenę z rosnącym niepokojem.

Siostra zachowywała się tak, jakby uważała, że to Ted jest wszystkiemu winien. Jakby to on był podejrzany…

Znała Teda. Wiedziała, że świadomie nigdy nie zrobiłby jej nic złego.

Powiedziała to siostrze, kiedy Stacy pojawiła się z proszkiem przeciwbólowym i szklanką wody.

– Z całą pewnością swoim lekkomyślnym postępowaniem sprowadził na ciebie zagrożenie – stwierdziła surowo Stacy. – Być może zaś… być może wysyłał ci te wszystkie listy z pogróżkami. Nie pomyślałaś o tym?

– Coś ty! Przecież jest moim przyjacielem.

– Jesteś tego pewna? – Podała Jane wodę i tabletkę.

– Bez trudu mógł to zrobić. Zawsze był przy tobie, kiedy działo się coś złego. Powiedz, jak dobrze znasz Teda Jackmana?

– Na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie zrobi mi krzywdy. Po prostu popełnił błąd. Wszystkim się to zdarza.

– Jesteś pewna? – powtórzyła Stacy. – Gotowa byś to była stwierdzić pod przysięgą?

Jane chciała już powiedzieć, że tak, ale zawahała się.

– Do diabła, Stacy! To nie w porządku.

– Co? To, że staram się ciebie chronić? Że ostrzegam cię przed dziwnymi znajomościami? – Spojrzała w bok, a potem znowu na siostrę. – Przemyśl to wszystko, co się ostatnio zdarzyło. Ted ma klucze do twojego domu i zna kod do alarmu. Poza tym świetnie orientuje się w twoim rozkładzie dnia, wie też o wszystkich twoich przyzwyczajeniach. Czy ufasz mu na tyle, by mieć go tak blisko?

– Tak, ufam.

– Nawet po tym, co zrobił?

– Mhm. – Skrzywiła się przy mocniejszym skurczu. Położyła dłoń na brzuchu. Miała nadzieję, że proszek zacznie za chwilę działać, ponieważ rzadko korzystała z jakichkolwiek lekarstw. – Komuś muszę.

– Możliwe, ale nie byle komu. Nie człowiekowi z ulicy. Nie widziałaś tego, co ja. Nie wiesz, ile osób przejechało się na tamten świat z powodu takiego zaufania.

Jane zrobiło się żal siostry. Nagle dotarło do niej, jak bardzo psychicznie okaleczył ją wykonywany zawód. Stacy potrząsnęła głową.

– Dobrze, niepotrzebnie ci teraz truję. Powinnaś się przespać. Wezmę tę lalkę do naszego laboratorium, a potem pojadę po swoje rzeczy.

– Rzeczy? – zdziwiła się Jane.

– No, piżamę i tak dalej. Nie sądzisz chyba, że pozwolę, żebyś została tu sama. A może wolałabyś przeprowadzić się do mnie?

– Nie dam wypędzić się z własnego domu.

– Tak myślałam. – Wyjęła z kieszeni buteleczkę z tabletkami przeciwbólowymi i postawiła ją na szafce. – Niedługo wrócę. Gdybyś czegoś potrzebowała, dzwoń na komórkę.

Przed wyjściem nalała do szklanki wody i położyła obok przenośny telefon.

– Stacy? – zawołała Jane, kiedy siostra znalazła się już na progu sypialni.

– Tak?

– Chciałam ci… podziękować. Za wszystko.

– Nie ma sprawy. – Uśmiechnęła się. – Od czego jest starsze rodzeństwo?

Загрузка...