ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY

Piątek, 7 listopada 2003 r. 18. 45


Słyszała dźwięki dobiegające z ulicy, bicie zegara na kominku, a także oddech spoczywającego przy łóżku Rangera. Jane otworzyła oczy. Docierające z zewnątrz światło stało się szare, jakby przybrudzone. Zmierzch, pomyślała.

Obróciła głowę i dostrzegła Teda, który stał w drzwiach sypialni i patrzył na nią. Natychmiast usiadła, podciągając kołdrę.

– Ted? Co tutaj robisz?

– Przyniosłem ci kwiaty.

Wzrok Jane powędrował za jego gestem i dostrzegła flakon z różnokolorowymi kwiatami na swojej szafce.

Ted był tu, kiedy spała. Stał przy niej. Patrzył…

Poczuła mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Tydzień temu nie zdenerwowałaby się, gdyby coś takiego się zdarzyło, ale wtedy czuła się zupełnie bezpiecznie. Ian był w domu, a przyszłość wydawała się przepiękną bajką.

To siostra zasiała w niej ziarno nieufności.

– Wymieniłem już zamki – poinformował Ted. – Ślusarze właśnie wyszli.

W czasie jej snu? Kątem oka spojrzała na buteleczkę z tabletkami przeciwbólowymi. Percodan. Przecież wzięła tylko jedną… Ale czy na pewno?

– Zamknąłem drzwi, żeby ci nie przeszkadzali – ciągnął Ted. – Instrukcję, jak uzbroić alarm, masz na stole w kuchni. Pomyślałem, że sama zechcesz się tym zająć.

Znowu przypomniała sobie ostrzeżenie Stacy. „Jak dobrze znasz Teda Jackmana? Czy rzeczywiście możesz mu zaufać?”.

– Jane?

Zamrugała, z trudem powracając do rzeczywistości. Chciała ukryć przed nim to, co ją dręczyło.

– Tak?

Wyglądał na zmartwionego.

– Chyba znowu przekroczyłem moje kompetencje. Przepraszam.

– Nic nie szkodzi, Ted.

– Nie, wiem, że zrobiłem głupio. Powinienem był zaczekać, aż się zbudzisz, ale chciałem naprawić to, co wcześniej zepsułem. I było mi przykro z powodu dziecka…

Jane poczuła, że zaraz się rozpłacze. Była podła, podejrzewając go o cokolwiek. Ted pozostawał jej przyjacielem i powiernikiem. I na pewno nie miał przed nią nic do ukrycia.

Skinęła na niego.

– Usiądź. Musimy porozmawiać.

Wziął stare, tapicerskie krzesło nabyte przez Jane w sklepie z antykami i przysunął je do łóżka. Ranger poruszył ogonem. Ted pochylił się, żeby go pogłaskać, a potem usiadł. Czekał.

– Już nigdy, nigdy nie zapraszaj nikogo do mojej pracowni – powiedziała twardo. – Narażasz w ten sposób mnie i moją rodzinę. Położył dłoń na sercu.

– Obiecuję, że tego nie zrobię.

– Ktoś się tutaj dostał i to być może dzięki temu, co zrobiłeś. Strasznie się go boję. Czuję się bardziej zagrożona niż kiedykolwiek.

Ted pochylił się w jej stronę. W jego oczach pojawił się żal.

– Daj mi jeszcze jedną szansę. Uwielbiam tę pracę. Sam nie wiem, co zrobię bez niej czy… bez ciebie.

– Wiem, że jesteś moim przyjacielem.

– Nawet nie przyszło mi do głowy, że mogę cię w ten sposób skrzywdzić.

– Tak, jasne. – Niezależnie od ostrzeżeń Stacy, Jane wierzyła w jego dobre intencje. – Musisz mi powiedzieć wszystko o tej kobiecie. Jak wyglądała. Jak…

Tamta noc w klinice! I osoba, która wzięła papiery z szafki!

– Dobry Boże! – jęknęła.

– Co się stało?

Zasłoniła usta dłonią. Dziwiła się, że nie przyszło jej to wcześniej do głowy. To pewnie przez te wszystkie przeżycia.

Ale wreszcie zaczęła myśleć.

Musi powiedzieć o tym Stacy. To może spowodować przełom w śledztwie i naprowadzić policję na trop prawdziwego zabójcy.

– Wiesz, Ted, ta kobieta, która była w klinice… To może być ona – zaczęła nieskładnie wyjaśniać.

Zmarszczył brwi.

– Nie rozumiem.

– Nikomu o tym nie mówiłam, ale poszłam do kliniki Iana zaraz po tym, jak go aresztowano – wyrzuciła jednym tchem. – Pomyślałam, że policja mogła przeoczyć coś ważnego. Coś, co świadczyłoby o jego niewinności. – Urwała i popatrzyła w przestrzeń za oknem. – Było już późno. Weszłam od tyłu. Nie chciałam, żeby ktoś zwrócił na mnie uwagę, więc nie zapalałam świateł. I wtedy ktoś tam wszedł. Jakaś kobieta… Na szczęście udało mi się schować w składziku. Ted pobladł.

– To było bardzo niebezpieczne…

Jane wzruszyła ramionami. Przecież nie mogła przewidzieć, że ktoś zjawi się w klinice o tak późnej porze. Teraz zmrużyła oczy, starając się przypomnieć sobie wszystkie szczegóły tego nieoczekiwanego spotkania.

– Weszła tak jak ja, tylnym wejściem. Cała była ubrana na czarno i miała miniaturową latarkę. Od razu podeszła do szafki z segregatorami, wzięła jakieś papiery i wyszła.

– Co dokładnie?

– Trudno powiedzieć. – Zmarszczyła czoło. – Wydaje mi się, że informacje na temat jakiejś pacjentki. Głównie to tam było…

– Bała się, że znajdzie je policja.

– Właśnie. Nie chciała, żeby wiązano ją z Ianem.

– Czy to znaczy, że miała klucz? – pytał coraz bardziej zaniepokojony Ted.

– Możliwe. Chociaż mogłam nie zamknąć drzwi. Wiem, że nie włączyłam alarmu. Był wyłączony, kiedy przyjechałam.

Ted milczał przez dłuższą chwilę. Bruzdy na jego czole wskazywały, że myśli intensywnie.

– Nawet jeśli rzeczywiście nie zamknęłaś drzwi na klucz, to jak inaczej chciała się tam dostać? Przecież nie mogła liczyć na to, że zastanie drzwi otwarte. Albo miała klucz, albo chciała się włamać.

– Klucze mieliśmy tylko ja i Ian… – Nagle zadrżała. Jeszcze Marsha!

Czy policja sprawdziła, czy jej klucze nie zginęły? Nie, jasne, że nie. Przecież ten McPherson od razu założył, że Ian jest winny. To by mu tylko pomieszało szyki.

Okazało się, że Ted myślał podobnie.

– Osoba, która zabiła Marshę, mogła wziąć jej klucze. Bez trudu zmusiłaby ją też do podania szyfru do alarmu. A potem nic prostszego, jak zabrać obciążające informacje z kliniki…

Jane poprawiła poduszkę i oparła się o nią. Była wyczerpana.

– Wcale nie musiała przejmować się alarmem. Wiedziała, czego szuka. Zanim ktokolwiek zwróciłby uwagę na alarm, byłaby już daleko.

Ted znowu pochylił się w jej stronę.

– Co mam robić? Spojrzała na niego.

– Jak wyglądała?

Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.

– Ciemnowłosa. Ścięta na pazia. Wiesz, od razu rzucała się w oczy.

– To znaczy?

– No, nie było w niej nic miękkiego, ale wyglądała bardzo seksownie. Z ostrymi rysami.

Jane skinęła głową. Obraz nieznajomej zaczął się jej rysować przed oczami.

– Wzrost? Waga?

– Powyżej stu siedemdziesięciu centymetrów, szczupła.

Jane nie widziała rysów kobiety z kliniki, ale wzrost i budowa się zgadzały. A włosy? Albo krótkie, albo związane z tyłu.

– Jak się nazywa?

– Bonnie.

– Bonnie? Tylko tyle? – Spojrzała na Teda, a ten zawstydzony skinął głową. -Nie spytałeś jej o nazwisko?

– Chciałem to zrobić rano, ale przecież wyszła.

– Widziałeś ją później?

– Nie.

– A wcześniej?

W odpowiedzi potrząsnął głową.

– Powiedziała, że studiuje na uniwerku. Jane machnęła ręką.

– Jeśli nasze podejrzenia są prawdziwe, to pewnie kłamała.

– Ale na pewno mieszka w Dallas. Rozmawialiśmy o mieście. Wyglądało na to, że świetnie je zna.

Jane zagryzła wargi. Myślała intensywnie nad tym, czy Ian wspominał kiedykolwiek o pacjentce imieniem Bonnie. Nie mogła jednak sobie przypomnieć. Prawdopodobnie nie. Zresztą imię też mogło być zmyślone. Będzie jednak musiała poprosić Eltona, żeby zapytał o nią Iana.

– Mógłbym wybrać się do paru barów i jej poszukać – zaproponował Ted.

– Od czego zaczniesz?

Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.

– Miała kilka tatuaży. Same pająki i pajęczyny. Więc może od Sieci w Fair Park. No i jest jeszcze Czarna Wdowa, bodaj w Greenville. Mógłbym od niej zacząć.

– Sama nie wiem – powiedziała z westchnieniem. -Jeśli to ona zabiła te kobiety, może być niebezpieczna. A jeśli odkryje, że się czegoś domyślasz…

– Nie sądzę. – Ścisnął jej dłoń i wstał. – Nie bój się o mnie. Najgorsze, co może mi się przytrafić, to kac.

Ten żart wcale nie wydał jej się zabawny.

– Może powinnam pogadać wcześniej ze Stacy – mruknęła. – Mogłaby cię osIaniać z Makiem.

Ted skrzywił się.

– Twoja siostra nie ma do mnie zaufania, a ten jej partner jest jeszcze gorszy…

– Mac? Nie, to tylko służbista.

– Zobaczmy najpierw, co mi się samemu uda zdziałać. Najwyżej potem zadzwonimy po policję.

Jane skinęła niechętnie głową.

– No dobrze. Ale uważaj na siebie.

– Pamiętaj, że byłem kiedyś komandosem. – Odstawił krzesło na miejsce i zatrzymał się na chwilę w drzwiach sypialni. – Naprawdę, Jane, nigdy nie zrobiłbym niczego, by cię skrzywdzić. Za bardzo mi na tobie zależy.

Загрузка...