Piątek, 7 listopada 2003 r. 4. 00
Stacy wyszła ze szpitala, myśląc o Davie i jego uczuciu do Jane. Jak długo ją kocha? – zastanawiała się. I dlaczego nigdy tego nie powiedział? Czyżby bał się, że go odrzuci? Albo że utraci zaufanie i przyjaźń jej siostry?
Weszła na parking i spojrzała w stronę swego samotnego bronco.
Nagle nogi się pod nią ugięły. Tuż obok wozu zobaczyła Maca.
Spojrzał na nią, a ona poczuła ciarki na całym ciele.
Szła wolno w jego stronę, starając się jakoś zapanować nad podnieceniem.
– Cześć, Mac – powiedziała najswobodniejszym tonem, na jaki ją było w tej chwili stać. – Zapomniałeś czegoś?
– Tak. Tego.
Przyciągnął ją mocno do piersi i pocałował. Stacy zamarła. Zupełnie się tego nie spodziewała, chociaż bardzo pragnęła… Po początkowym zaskoczeniu poczuła wszechogarniające podniecenie. Oddała pocałunek.
Mac przyciągnął ją mocniej, a drugą ręką przesunął wzdłuż jej pleców. Stacy czuła, że serce bije jej coraz głośniej. Chwyciła konwulsyjnie palcami koszulę Maca.
Natychmiast zapomniała o strachu i niezdecydowaniu. Czuła tylko jedno pragnienie, które przenikało całe jej ciało.
Mac oderwał się od jej ust.:
– O Boże! Jak dawno chciałem to zrobić. Wzięła jego twarz w dłonie.
– Więc może zrobimy to raz jeszcze?
Znowu zaczęli się całować. Dopiero kiedy na parking wjechał jakiś samochód, przesuwając po nich światłami reflektorów, gwałtownie odskoczyli od siebie niczym para winowajców.
– Jedziemy do mnie? – spytał, dysząc.
– Gdzie?
– Niedaleko.
– Dobra. Pojadę swoim…
– Nie – przerwał jej. – Mogłabyś zmienić, zdanie.
– Nie zrobię tego. Na pewno.
– Obiecujesz?
Skinęła głową i zaczęła szukać kluczyków. Dopiero teraz zauważyła, że samochód Maca stał zaparkowany tuż za jej terenówką i dlatego go nie zauważyła. Drżącymi rękami otworzyła drzwiczki i siadła za kierownicą. Przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik ryknął, kiedy dodała gazu.
I wtedy opadły ją wątpliwości. Co też ona chce zrobić najlepszego? Zniszczy swoją reputację. Koledzy zaczną ją traktować jak rozrywkową laseczkę.
Nie myśl za dużo, Stacy! – mówiła sobie w duchu. Przynajmniej raz daj temu spokój.
Pragnęła Maca. I on też jej pragnął.
Nie chciała być sama…
Jechała tuż za nim, co było bardzo łatwe o tej porze. Mac łamał wszystkie możliwe przepisy: zmieniał pasy, kiedy chciał, i przejeżdżał skrzyżowania na żółtym świetle. Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi jego mieszkania, padli sobie w objęcia.
Rozbierali siebie nawzajem w drodze do sypialni. Rozpinali koszule i paski, ściągali to, czego nie dało się rozpiąć i odpinali służbową broń. W końcu poczuli swoje nagie ciała.
Dotarli do łóżka i upadli na nie. Kochali się szybko i gwałtownie, jakby czekali na siebie długie lata. Była w tym dzikość, której Stacy nie rozumiała, ale której instynktownie się poddawała.
A później, kiedy leżała naga na łóżku, dopadły ją wyrzuty sumienia. Przespała się z partnerem. Naruszyła jedną z niepisanych wprawdzie, ale najważniejszych policyjnych zasad. Teraz zaczną się plotki, krytyka, złośliwości. Coś na stałe przylgnie do porucznik Killian. Dla kobiety pracującej w policji to naprawdę fatalna sprawa.
Cholera! Odsunęła się od Maca i spojrzała na sufit.
– Daj spokój, Stacy – mruknął. – Nie ma sensu katować się wyrzutami.
– Łatwo ci mówić. W przeciwieństwie do mnie nie masz nic do stracenia.
– Nie wydaje mi się. – Wygrzebał się ze skłębionej pościeli i dotknął jej ramienia. – Przecież oboje tego chcieliśmy. Zależy nam na sobie. Więc o co chodzi?
– Tylko udajesz, że nie rozumiesz. Przecież pracujemy razem, Mac. Doskonale wiesz, że policjantki, które sypiają z kolegami z pracy, tracą wiarygodność. W przeciwieństwie do facetów, którzy mogą używać sobie do woli – zakończyła z goryczą.
– Myślisz, że będę się tym chwalił? Nie wkurzaj mnie.
– Zacisnął mocniej palce. – Wiesz, że nie jestem taki.
Spojrzała na niego, wyczuwając wyzwanie w jego głosie. I nagle poczuła, że mu wierzy. Wiedziała, że Mac dotrzyma obietnicy.
Chyba że nagle zmieni zdanie albo upije się i będzie się chciał pochwalić przed kolegami… Stacy zawsze uważała, że kobiety, które znalazły się w tak niezręcznej sytuacji, zasłużyły na swój los. Obiecywała też sobie, że nigdy nie popełni podobnego głupstwa.
No i proszę.
– Posłuchaj, Stacy – odezwał się łagodnie. – To dotyczy tylko nas dwojga. I nikt się o tym nie dowie.
– Zniżył głos: – Nie pozwolę, żebyś cierpiała z mojego powodu. Zaufaj mi.
Bardzo tego pragnęła. Może bardziej niż czegokolwiek w życiu. Nigdy nikomu nie ufała i zawsze polegała tylko na sobie.
Mac dotknął palcami jej policzka. Znowu zadrżała, nieświadoma tego, że wciąż bardzo go pragnie.
– Chcesz, żebym powiedział: „Stacy, przepraszam, tak mi przykro… „.
Otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Nie, wcale tego nie chciała. Wolała, żeby uznał to, co się zdarzyło, za wyjątkowe i ważne.
– Nie, nie powiem, bo wcale mi nie jest przykro – ciągnął Mac, a na jego ustach pojawił się pełen satysfakcji uśmiech. – Jestem bardzo zadowolony z tego, co się stało. No i co ty na to?
– Może to ja się pochwalę…
– Myślisz, że zaczną cię za to bardziej szanować?
– spytał rozbawiony.
– Jasne. Jeszcze jeden podbój porucznik Killian. I to jaki!
Zaśmiał się, a potem przyciągnął ją do siebie. Poczuła, że jest podniecony.
– Tak, wiadomo, że jesteś niezła. Stacy przykryła go swoim ciałem.
– Może zobaczymy, czyje będzie na wierzchu? Mac przetoczył się i nagle znalazła się pod nim.
– No właśnie.
A potem już nie wiedziała, gdzie jest góra, a gdzie dół. Straciło to jakiekolwiek znaczenie.