ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Środa, 22 października 2003 r. 23. 25


Myliła się. Gdy tylko weszła do Tymczasowego Aresztu Sądowego im. Franka Crowleya, zrozumiała, że jednak sobie nie poradzi. Nawet o tej porze pełno tu było ludzi. Policjantów, prostytutek, takich, co wyglądali na gangsterów oraz pijaków, a także rozzłoszczonych członków ich rodzin, prawników i wciąż zdezorientowanych ofiar. Wszyscy ci ludzie tworzyli dziwną i dla niej przerażającą mieszaninę.

Kiedy jakiś pijak wyrzygał się na jej buty, sama nie wytrzymała. Na szczęście zdążyła do toalety, zanim zrobiła to samo. A potem się rozpłakała.

Pozbierała się jedynie dzięki potwornemu wysiłkowi woli. Przecież musiała to zrobić dla Iana.

Poza tym wiedziała, że jest silna.

Jak przewidział Whit, nie pozwolono jej spotkać się z mężem, Ian mógł widzieć się tylko ze swoim prawnikiem. Dowiedziała się od niego, że mąż jest co prawda wstrząśnięty, ale czuje się dobrze. Martwił się też o nią.

Whit obiecał zadzwonić do niej rano i poinformować, gdyby zdarzyło się coś ważnego. Miał też dla niej przygotować listę najlepszych adwokatów. Do tej pory nie przyszło jej do głowy, że Whit zajmuje się przecież prawem finansowym i pracowniczym, a nie kryminalnym. Była przekonana, że to właśnie on będzie bronił Iana.

Dave odwiózł ją do domu. Zatrzymał się przed wejściem i wyłączył silnik.

– Odprowadzę cię na górę.

Posłała mu pełen wdzięczności uśmiech.

– Dziękuję. I tak poświęciłeś mi dostatecznie dużo czasu.

– Odprowadzenie cię…

– Nie jest konieczne – wpadła mu w słowo. Uścisnęła jego dłoń. – Dziękuję za wsparcie.

Dave skinął głową.

– Przykro mi, że to wszystko tak się potoczyło. Chciałbym ci jakoś pomóc.

– Już pomogłeś. – Wyjęła klucze z torebki i otworzyła drzwiczki. – Zadzwoń do mnie jutro, jeśli będziesz mógł.

– Jasne. I jeszcze jedno, Jane. – Spojrzał jej w oczy. – Stacy też jest po twojej stronie. Naprawdę.

Łzy znowu popłynęły jej po policzkach. Zacisnęła usta i szybko wysiadła. Podeszła do drzwi i otworzyła je, ale przed wejściem pomachała mu jeszcze ręką.

Zrobił to samo i dopiero wtedy odjechał.

Weszła na klatkę schodową. Było tu chłodno i ciemno. Nacisnęła włącznik na ścianie, ale bez skutku. Zdziwiona spróbowała raz jeszcze. Była pewna, że Ian niedawno wymieniał żarówkę.

Dom należał do niej. Kupiła go, kiedy odziedziczyła spadek. Na parterze mieściła się pracownia Jane, a na piętrze, dawnym strychu, było mieszkanie. Do obu części domu przechodziło się przez klatkę schodową, schodami do mieszkania, a niewielkim korytarzykiem do pracowni, z której można się też było dostać na górę wewnętrznymi, kręconymi schodami, co miało wpływ na decyzję o nabyciu domu.

Jane spojrzała na strome, ciemne schody, a potem na korytarzyk. Przez okno od ulicy wpadało światło księżyca, tworząc coś w rodzaju świetlistej kałuży u jej stóp. Cienie wokół wydawały się przez to głębsze.

Zamknęła drzwi wejściowe na zasuwę i zrobiła pierwszy krok. Coś zaszeleściło pod jej stopą. Kiedy się schyliła, zauważyła, że jest to adresowana do niej koperta. Sięgnęła po nią, a potem zamarła, słysząc skrzypnięcie drzwi do pracowni.

Wyprostowała się i cofnęła. Serce waliło jej jak młotem.

– Kto tam?!

– Jane? To ja, Ted.

– Ted? – powtórzyła słabym głosem, czując, jak powoli opada z niej napięcie. – Co tu robisz?

Zamknął za sobą drzwi i podszedł do niej.

– Dowiedziałem się o Ianie. Oglądałem wiadomości o dziesiątej i… przyjechałem sprawdzić, jak się miewasz. – Wziął jej zgrabiałe dłonie i zaczął je rozcierać. – Kiepsko wyglądasz.

– I tak samo się czuję.

– Chodź, zrobię ci herbaty.

Skinęła głową. Przypomniała sobie o kopercie, podniosła ją z podłogi i włożyła do kieszeni kurtki.

Ted poszedł pierwszy. Dała mu klucze, a on otworzył drzwi do mieszkania. Weszli razem do kuchni.

– Usiądź – powiedział – a ja zajmę się herbatą. Na pewno dobrze ci zrobi.

Zdjęła kurtkę i rzuciła ją na blat, następnie opadła na krzesło. Była wykończona. Podparła głowę rękami, czując, że w tej chwili nie jest w stanie nawet jasno myśleć.

To, co działo się w kuchni, nie do końca do niej docierało. Ted wlewał wodę, otwierał jakieś szafki, stał przy kuchence. W końcu podsunął jej kubek parującej herbaty.

– Proszę bardzo.

Uniosła głowę i uśmiechnęła się do niego lekko.

– Dzięki. – Wypiła parę łyków. Rozpoznała smak rumianku. – Co mówili? To znaczy w wiadomościach.

– Że aresztowano znanego chirurga plastycznego za zabicie dwóch osób. Pokazano jego zdjęcie i podano nazwisko.

Powiedział to najłagodniej, jak tylko umiał, ale Jane i tak poczuła, że wszystko się w niej ściska.

– On tego nie zrobił, Ted. To pomyłka.

Gdy tylko wypowiedziała te słowa, przyszło jej do głowy, jak często je ostatnio powtarzała. A to wcale nie był koniec…

– Jasne.

– Po prostu nie mógłby tego zrobić. – Poczuła, że musi dodać coś jeszcze w obronie męża. – Coś takiego nie leży w jego naturze.

– Nie musisz mnie przekonywać. Zacisnęła usta i spojrzała w bok.

– Co to takiego? – spytał, wskazując kopertę, która wystawała z kieszeni kurtki.

– Nie wiem. Ktoś musiał ją wrzucić przez otwór na listy. Natknęłam się na to na dole.

– Nie otworzysz?

– Zrób to za mnie. – Sięgnęła po kopertę i podała ją Tedowi. – Nie mam na to siły.

Raz jeszcze podparła głowę rękami. Wydała jej się tak ciężka, jakby była z ołowiu. Usłyszała, jak Ted rozrywa kopertę, szelest kartki, a potem przekleństwo, które zmełł w ustach.

Spojrzała na niego. Wyraźnie pobladł.

– Co to takiego?

Potrząsnął głową i włożył kartkę do koperty.

– Nic ważnego. Jakieś śmieci.

– Bzdura. – Wyciągnęła drżącą rękę. – Daj mi to.

– To nie ma sensu, Jane. Nie chcesz przecież… Pokręciła głową.

– Daj.

Podał jej niechętnie kopertę. Jane wyciągnęła z niej białą kartkę. Kiedy ją rozłożyła, zobaczyła zdjęcie z gazety z trzynastego marca 1987 roku. Jej zdjęcie.

Pod zdjęciem znajdowała się wypisana wielkimi literami wiadomość:

Zrobiłem to specjalnie, żeby usłyszeć, jak krzyczysz.

Загрузка...