ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY

Piątek, 7 listopada 2003 r. 18. 10


Piątki na głównej drodze ekspresowej były zwykle koszmarem. Tym razem też jechało się wolno, tkwiąc w kolejnych korkach. Stacy zaklęła i przycisnęła klakson, kiedy kierowca srebrnego mercedesa zajechał jej drogę, a potem zahamował gwałtownie, żeby nie zderzyć się z następnym autem.

Zjechała na sąsiedni pas, starając się zachować spokój. Zobaczyła dwoje nastolatków. Chłopak zapewne popisywał się przed dziewczyną bryką ojca. Zatrąbiła raz jeszcze, a potem przyłożyła swoją odznakę do szyby.

Sądząc po minie chłopaka, nie tylko zrozumiał swój błąd, ale też mocno się przestraszył.

Włożyła odznakę do kieszeni i pogroziła mu palcem. Chłopak wpuścił ją na dawne miejsce, a Stacy uśmiechnęła się do siebie. Tak, zawód policjanta miał też swoje dobre strony.

Jej uśmiech zblakł, kiedy zaczęła myśleć o tym, co zdarzyło się po południu. Prześladowca Jane przysłał jej zmasakrowaną lalkę. Ted Jackman przyznał, że nadużył zaufania swojej chlebodawczyni.

Wychodząc, Stacy poprosiła go, żeby poszedł na górę, i wykorzystała jego nieobecność, by wziąć jedną z puszek po coli. Następnie zawiozła ją i lalkę do laboratorium. Później zajrzała jeszcze do pracy. Zdziwiła się na widok kapitana, który nie wyglądał najlepiej i nawet nie przeszył jej, jak zwykle, swoim ostrym spojrzeniem. Czyżby epidemia grypy jeszcze się nie skończyła? Starała się trzymać od niego z daleka, zdając raport z ostatnich wydarzeń. Szef słuchał jej co prawda uważnie i pozwolił na dalsze dziaIania, ale widać było, że ma coś ważniejszego na głowie.

Nigdzie nie mogła znaleźć Maca. Sprawdziła jeszcze sekretarkę i z przykrością stwierdziła, że nie próbował się z nią kontaktować. A potem, gdy tylko wyjechała z parkingu, utknęła w pierwszym korku.

Samochody przesunęły się parę metrów i znowu się zatrzymały. Zmarszczyła brwi, powracając myślami do Teda Jackmana. Wydał jej się jeszcze bardziej podejrzany. Im dłużej o nim myślała, tym większej nabierała pewności, że kłamie. Albo przynajmniej coś ukrywa. Tylko co?

Miała nadzieję, że odciski palców dostarczą jej odpowiedzi na to pytanie. Specjalista z laboratorium obiecał, że wyniki będą gotowe w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin.

Zadzwoniła komórka. Stacy włączyła zestaw głośno mówiący.

– Porucznik Killian.

– Cześć, kotku – usłyszała głos Maca. -Gdzie jesteś?

– Jadę do domu. Właśnie utknęłam w korku.

– Do domu? To najgorsze, co można zrobić w piątek po południu!

– A masz jakieś lepsze pomysły?

– Choćby bar Smileya. Wiesz, gdzie to jest? Wszyscy szanujący się policjanci znali to miejsce.

Tak mu też powiedziała.

– To świetnie – podjął Mac. – Możemy się tam spotkać?

Kiedy potwierdziła, Mac się rozłączył. Samochody przed nią zatrzymały się, ale Stacy z uśmiechem zjechała na prawy pas i skręciła w Knox Street, żeby zawrócić. Droga ekspresowa po drugiej stronie była niemal pusta i Stacy z przyjemnością docisnęła gaz.

Mac miał już do połowy opróżniony kufel, kiedy pojawiła się w barze.

Usiadła w loży naprzeciwko niego. Koledzy uznają pewnie, że spotkali się, by odreagować stresy całego tygodnia. Wszyscy przecież wiedzieli, że razem pracują.

Zamówiła piwo. Kiedy kelnerka odeszła, spojrzała na Maca i zauważyła, że wciąż się w nią wpatruje.

– Trudno mi się było dziś skoncentrować na robocie – powiedział z westchnieniem.

– Mnie też – zaśmiała się.

– Wciąż myślałem o śniadaniu…

Stacy doskonale wiedziała, że nie chodzi mu o odgrzewaną pizzę.

– Co dziś robiłeś?

– Prostytutka. Zakatowana kijem bejsbolowym albo czymś takim. Nic przyjemnego.

Skrzywiła się.

– Masz coraz gorsze sprawy… Mac wzruszył ramionami.

– To dlatego, że prawie wszyscy są chorzy. Na szczęście Liberman to prowadzi. Ja mu tylko pomagam.

– Jak sądzisz, kto to zrobił? Klient czy jej sutener?

– Raczej sutener. Wygląda na to, że już wcześniej chwytał się różnych środków, żeby zachęcić dziewczyny do pracy.

– Fajną podłapaliśmy fuchę.

– Jak cholera.

– Nie zastanawiałeś się kiedyś nad tym, żeby to rzucić? – Pochyliła się w jego stronę. – Poszukać sobie czegoś innego?

– Musiałbym mieć najpierw kupę kasy. Trzeba jakoś na siebie zarabiać. Poza tym już się trochę przyzwyczaiłem. A ty?

– Czasami mam ochotę cisnąć to w diabły. – Na jej ustach pojawił się pełen rozmarzenia uśmiech, który zaraz zniknął – Chociaż nie wiem…

Chciała powiedzieć, że ma wątpliwości, czy praca w policji jakoś jej nie naznaczyła. Nie miała pojęcia, czy po tym wszystkim, co widziała – bestialstwie, bezsensownej śmierci – ma szanse na normalne stosunki z innymi ludźmi. Czy ktoś będzie w stanie ją zrozumieć?

Chciała wylać swoje żale, ale pomyślała, że ma przecież Maca.

– Nic takiego – mruknęła. – W końcu jedyne co potrafię, to łapać bandziorów.

– No właśnie. – Pokiwał głową i zaraz zmienił temat.

– A jak tam Jane?

– Dostała kolejną przesyłkę od osobistego psychola – odparła ponuro. – Zmasakrowaną lalkę. Z notatką, że mu przykro, że to się stało.

Mac pokiwał głową i zmarszczył brwi.

– Kiedy to było?

Kelnerka przyniosła piwo i miskę z preclami. Stacy sięgnęła po jednego.

– Przesyłka czekała na nią, kiedy Jane wróciła ze szpitala. Na jej łóżku.

– To prawie tak, jakby jej dotknął.

Pogryzła precla i popiła piwem. Nie myślała o tym w ten sposób, ale Mac miał oczywiście rację.

– Ciekawe, co będzie dalej? Jest coraz bliżej, naznaczył jej sypialnię… Czeka, aż zacznie krzyczeć…

Mac wzruszył ramionami.

– Może nic.

– Za dużo widziałam, żeby w to uwierzyć. – Stacy potrząsnęła głową. – Miałeś jakieś wiadomości od Doobiego?

– Niestety nie. – Pokazał kelnerce, że prosi o jeszcze jedno piwo. – Możemy raz jeszcze wpaść do Big Dicka, ale przecież nawet nie minął dzień. To zawsze zajmuje trochę czasu.

Stacy wiedziała, że musi czekać. Była to jedna z najgorszych rzeczy związanych z pracą w policji. Musiała czekać na wyniki analiz, zeznania świadków, na kolejne błędy przestępcy, na szczęśliwy moment, kiedy uda jej się połączyć kolejne elementy układanki…

Tym razem chciała jednak jak najszybciej powstrzymać złoczyńcę. Nie mogła bezczynnie czekać na kolejne „prezenty”.

– Oddałam tę lalkę do laboratorium – powiedziała. – Znalazłam też puszkę z odciskami palców Jackmana.

– Sama mówiłaś, że nic na niego nie masz.

– Już mam. On kłamie. – Opowiedziała pokrótce, czego dowiedziała się u siostry.

– I myślisz, że to on może posyłać Jane te liściki?

– Ma dostęp do jej pracowni i mieszkania. Zna też szczegóły z życia Jane i jej męża. A poza tym zawsze był w pobliżu, kiedy działo się coś złego. Tej nocy, kiedy aresztowano Iana, w ogóle nie powinien był przychodzić do pracowni, ale się tam dziwnym trafem znajdował. A na otwarciu wystawy to właśnie on odebrał te róże z listem miłosnym. Dzisiaj z kolei powiedziałam mu, kiedy Jane wraca do domu.

– I to właśnie on podał rysopis chłopaka, który przyniósł kwiaty – zauważył Mac.

– Właśnie. – Co prawda inni to potwierdzili, ale mogli się po prostu zasugerować. Stacy przypomniała sobie, jak bardzo Ted był zdenerwowany w czasie dzisiejszego przesłuchania. I jak nerwowo bębnił palcami po udzie. – Nie podoba mi się też to, jak patrzy na Jane – dodała po chwili. – Jest w tym coś więcej niż szacunek czy podziw. Wcale mi się to nie podoba.

– A jeśli okaże się, że odciski palców nic nam nie dadzą?

– Wtedy się zastanowimy. – Stacy urwała na chwilę.

– Wciąż mi się wydaje, że w sprawie Vanmeer jest coś jeszcze. Że pominęliśmy coś ważnego… Czuję to, Mac. Jak do tej pory mój instynkt mnie nie zawiódł.

– Winowajca jest już w więzieniu, Stacy. Musisz się z tym pogodzić, chyba że pojawią się nowe dowody.

– Tak, wiem – mruknęła niechętnie. Odsunął piwo i wziął ją za rękę.

– Praca w policji to zabawa w zgadywanki. Zadajemy pytanie i szukamy odpowiedzi. Na razie odpowiedź jest jednoznaczna.

Szybko cofnęła dłoń w obawie, że zobaczy ich któryś z kolegów.

– Muszę już iść.

– Nie, zostań jeszcze. – Pochylił się i szepnął niemal do jej ucha: – Przed chwilą powiedziałaś coś, co mnie zaintrygowało.

– Co takiego? Poprawił się na krześle.

– Że instynkt cię jeszcze nie zawiódł. – Mac chrząknął.

– A co ci tym razem podpowiada? Że gdzie spędzisz noc?

Spojrzała na jego chłopięcą twarz z czarującym uśmiechem.

– Niestety, nie mogę.

Wyglądał na naprawdę rozczarowanego.

– Gwarantuję dobrą zabawę…

Stacy westchnęła i potrząsnęła niechętnie głową.

– Przykro mi, ale to sprawa rodzinna. Obiecałam Jane, że się do niej przeprowadzę. Jechałam właśnie do domu po swoje rzeczy, kiedy zadzwoniłeś.

Mac wyglądał jednocześnie zabawnie i żałośnie. Jak wielki szczeniak, któremu nie pozwolono spać na kanapie.

Był naprawdę fantastyczny. Pomyślała, że chętniej spędziłaby tę noc z nim niż z siostrą… i zaraz zrobiło jej się głupio.

– Może następnym razem – bąknęła. W końcu trochę się rozjaśnił.

– Dobrze. Ale trzymam cię za słowo.

Загрузка...