ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY

Czwartek, 13 listopada 2003 r. 19. 10


Jane wstała, czując, jak narasta w niej płacz. Mac podszedł i wziął ją w ramiona. Przytulił ją do swojej szerokiej klatki piersiowej. Dopiero teraz poczuła, że cała drży.

Dzięki Bogu, pomyślała. Jeszcze parę minut, a byłoby po mnie.

Mac odsunął ją trochę od siebie i przyjrzał jej się uważnie.

– Coś ci zrobił? – spytał.

– N… nie. Spojrzała na Dave’a. Jedna z kul przebiła mu czoło.

Leżał z otwartymi ustami i oczami. Wyglądał okropnie. Jane zasłoniła sobie usta.

– T… tylko źle się czuję – dodała omdlewającym głosem.

Mac poprowadził ją do fotela, posadził na nim i powiedział, żeby włożyła głowę między kolana.

– Oddychaj głęboko.

Zrobiła, jak kazał. Usłyszała też, że otwiera komórkę i gdzieś dzwoni. Pewnie po innych policjantów, pomyślała. Musi przecież zgłosić, co się stało.

On jednak przywitał się ze Stacy, a potem powiedział:

– Cześć, dostałem twoją wiadomość. Jestem już w drodze. Nie przejmuj się, wszystko jest pod kontrolą. Jak będzie trzeba, zadzwonię po posiłki. – Zniżył głos i szepnął czule do słuchawki: – Myślę o tobie, Stacy. O nas… Kocham cię.

Jane uniosła głowę i popatrzyła na niego, nie bardzo wiedząc, co o tym wszystkim myśleć.

Mac rozłączył się i spojrzał na nią kpiąco, a potem się uśmiechnął, ale jego oczy pozostały zimne i bezlitosne niczym stal. Patrzył na nią jak na robaka albo uprzykrzoną muchę.

Jane aż otworzyła z przerażenia usta. Dopiero teraz zrozumiała wszystko.

To nie Dave był mordercą, tylko Mac, który na widok jej przerażonej miny uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Właśnie, nigdy nie wolno ufać chłopakowi siostry. Jane popatrzyła na leżącego w kałuży krwi Dave’a.

Mac pokiwał głową.

– Ale i tak wszystko zwalimy na biednego Dave’a. Włożył komórkę do futerału przy pasku, a potem sięgnął do kieszeni kurtki. Wyjął lateksowe rękawiczki, jakie noszą chirurdzy lub członkowie policyjnej ekipy technicznej.

Albo przestępcy, którzy nie chcą zostawiać odcisków palców.

Mac włożył wolno rękawiczki.

– Chyba należy ci się małe wyjaśnienie, prawda? Jane nie mogła wydobyć z siebie głosu, więc tylko skinęła głową.

– Spotkałem Dave’a, pracując w obyczajówce. Widzisz, twój przyjaciel ma… miał – poprawił się – poważne problemy z hazardem. Był nałogowcem i ciągle potrzebował pieniędzy, w dodatku wszedł w układy z przestępcami, którzy zaczęli mu grozić. Więc z jednej strony miał gangsterów, a z drugiej policjantów.

Mac starannie poprawiał rękawiczki na palcach.

– I przyszedł do ciebie – powiedziała, zdziwiona tym, że nagle odzyskała głos.

– Błagał, żebym mu pomógł. Miał świetny plan, dzięki któremu mieliśmy się stać bogaci.

– Moje miliony… – szepnęła ze wzgardą i obrzydzeniem.

– Jesteś coraz bardziej domyślna – powiedział ze śmiechem. -Twoje miliony. Pomogłem mu zatuszować sprawę, a potem przystąpiliśmy do opracowywania planu. Dave był pewny, że jeśli coś się stanie Ianowi, właśnie do niego zwrócisz się po pomoc. Mówił, że bez problemu zgodzisz się wyjść za niego za mąż. – Mac podszedł do Dave’a, pochylił się i ostrożnie wyjął sznur z resztkami lampki z jego dłoni. – Zaplanowaliśmy wszystko bardzo starannie, ze szczegółami. Ale Dave miał pewne problemy natury osobistej, jeśli wiesz, o co mi chodzi.

Jane pokręciła głową na znak, że nie wie.

– Po pierwsze naprawdę cię kochał i aż trząsł się, kiedy coś się z tobą działo. Po drugie okazało się, że nie znosi widoku krwi… – Mac zaśmiał się. – Musiałem więc sam zająć się realizacją naszego planu, aż w końcu zacząłem się bać, że Dave wszystko wypaple. Dlatego wprowadziłem do planu pewne korekty. Stwierdziłem, że nie on, tylko ja się ożenię…

Jane zmrużyła oczy. Nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi. Dopiero po chwili dotarło do niej, że jeśli ona umrze, to Stacy odziedziczy po niej cały majątek. Jakoś do tej pory żadna z nich nie zastanawiała się nad taką ewentualnością.

– Rozumiem.

– Wszyscy uznają, że ten facet z motorówki, który ci groził, w końcu cię dopadł, i że to on zabił Doobiego. Powtarzałaś wszystkim dookoła, że to na pewno on, a śmierć Doobiego tylko to potwierdza. Nawet Stacy zaczęła tak myśleć. Ja zresztą też. – Uśmiechnął się, zadowolony ze swego żartu. – Przekonaliśmy do tego naszego szefa.

– Ale Ian…

– Ian zostanie uznany winnym śmierci Elle Vanmeer, Marshy Tanner i pewnie też Lisette Gregory. Wszystko go obciąża. Nie sądzę, żeby się z tego wywinął.

Przewidział wszystko. Po prostu bawił się ich życiem. Jane nie widziała wyjścia z tej sytuacji. Jęknęła niczym ranne zwierzę.

– Oczywiście okaże się, że facet z motorówki to twój dobry przyjaciel, Dave Nash. To potworne, prawda?

Jane od razu zwróciła uwagę na rozbawienie w jego głosie.

– Go chcesz przez to powiedzieć? – spytała nieufnie. Mac pokręcił głową.

– Więc wciąż wierzysz w tego urojonego prześladowcę… Mogłem się tego domyślić. Wbiłaś to sobie do głowy, a tak naprawdę nie było żadnego faceta, o którym opowiadał Doobie.

– Ale przecież Doobie istniał. Widziałam… – Urwała, nie chcąc powiedzieć, co widziała.

– No jasne, ale historia była zmyślona. Uważam, że to najsprytniejsza rzecz, jaką zrobiłem.

Jane patrzyła na niego w osłupieniu.

– Co…? Jak…?

– Użyłem przeciwko tobie twoich obsesji. Dave doskonale się w tym orientował i przygotował to jak na psychologa przystało, ale na ten numer z Doobiem wpadłem sam. – Był bardzo dumny z siebie. – Dave od razu powiedział, że uwierzysz we wszystko, co się wiąże z tym wypadkiem, ponieważ ta sprawa wciąż jest dla ciebie żywa. Przewidział nawet to, że Stacy też przejmie twój punkt widzenia.

Jane uniosła drżącą dłoń do ust. Dave znał ją doskonale, wszystkie zakamarki jej duszy. Był przyjacielem, doradzał jej…

„Możesz wszystko stracić, Jane. Twój koszmar powróci i zabierze ci wszystko”.

Więc stało się tak za jego sprawą. To on zamienił jej życie w koszmar, a ona mu na to pozwoliła. Dopuściła do siebie tak blisko, jak to tylko możliwe, mimo niechęci Iana.

– A co z Tedem? – spytała.

– Miał pecha. Zaskoczył mnie, kiedy chciałem podrzucić ubranie.

Więc przynajmniej tutaj miała rację.

– Ale klucze, alarm. Skąd… Mac tylko wzruszył ramionami.

– Przecież pracuję w policji. Żaden problem.

– Zabiłeś Teda! – powiedziała oskarżycielsko.

– Prawdę mówiąc, zabiłem wszystkich – rzekł z przechwałką w głosie. – Mówiłem już, że Dave był tchórzliwy. Tego mięczaka nawet nie powinnaś żałować.

– Ale… tyle osób… Tyle istnień ludzkich… Jak możesz?

– Żyć z tym wszystkim? Nie przejmuj się, jakoś sobie poradzę. Muszę tylko zdobyć tę forsę, bo inaczej wyrzuty sumienia nie dadzą mi spokoju.

Mac nie znał litości, nie wiedział, co to wyrzuty sumienia. Nic nie czuł. To psychopata, pomyślała. Trzeźwy i całkowicie amoralny.

– Nie zabiłem nikogo bez potrzeby – ciągnął obojętnym tonem. – Nawet Doobie musiał umrzeć, by przekonać policję, że twój prześladowca powrócił i jest niebezpieczny.

– A te kobiety?

– No, chodziło o to, żeby wrobić Iana. Odsunąć go od ciebie. Żebyś została sama i nie mogła nikogo poprosić o pomoc.

Tak jak wtedy w wodzie, pomyślała.

– Najważniejsza była pierwsza ofiara. Chodziło o to, żeby znaleźć taką kobietę, która była jednocześnie pacjentką i kochanką Iana. I taką, której bym się spodobał. Prawdę mówiąc, Elle była boska.

– Więc to ty umówiłeś się z nią w La Plaza. Mac pokręcił głową.

– Nie, ona ze mną. Ta kobieta była prawdziwym demonem seksu.

– Jak ją znalazłeś?

– Przez Dave’a. Marsha ufała mu ze względu na ciebie. Zaczął się z nią spotykać niby to przypadkiem, rozmawiać… Udawał, że interesuje się wszystkim, co dotyczy Iana.

Jane wciąż starała się zachować spokój.

– I to Marsha opowiedziała mu o Elle?

– Właśnie. Nie lubiła jej. Nie podobało jej się to, że Ian się z nią spotykał.

– Ale dlaczego? Dlaczego mnie tak osaczyłeś? -spytała ze łzami w oczach.

Kiedy pochylił się w jej stronę, zauważyła, że się uśmiecha. Nagle dotarło do niej, że Mac świetnie się bawi.

– Z powodu forsy, Jane. Tylko forsy. Tych wszystkich okrągłych milionów. – Wziął sznur w obie dłonie i sprawdził jego wytrzymałość. – Niestety dotarłem zbyt późno, żeby cię uratować. Zły doktor Nash właśnie cię dusił, a ja wpadłem do mieszkania akurat w tym momencie i musiałem go zastrzelić.

Telefon do Stacy. Odciski palców Dave’a na sznurze. Wszystko do siebie pasowało.

– Oczywiście Stacy będzie zrozpaczona, ale ja postaram się ją pocieszyć. W końcu zrozumie, jeśli jeszcze to do niej nie dotarło, że jestem tym, o którym marzyła. – Mac ruszył w jej stronę. – Dave pomógł mi też rozpracować Stacy.

– Ty skurwysynu! – krzyknęła. – Zostaw moją siostrę!

Zaśmiał się lekko.

– Przykro mi, ale to niemożliwe. Muszę się z nią najpierw ożenić, a potem będziemy żyli długo i szczęśliwie. To znaczy ja będę żył długo, bo Stacy… – Urwał i westchnął głęboko. – Wiesz, jakiś wypadek. Fatum, które zawisło nad waszą rodziną.

Jane rozejrzała się na boki i stwierdziła, że nie ma ucieczki. Gdyby jednak zmusiła go, żeby ją zastrzelił, byłoby mu się trudniej z tego wywinąć.

Stacy nie przyjmie jego wyjaśnień. Nabierze podejrzeń, nie da się nabrać na jego sztuczki.

Dobry Boże, żeby tylko nie uwierzyła, że ją kocha.

Zaczęła uciekać, ale Mac złapał ją bez trudu, przyciągnął do siebie i przycisnął sznur do jej gardła. Ranger cały czas szalał w klatce w kuchni.

Jane walczyła. Wiedziała, że nie ma szans, by przeżyć, ale chciała poznaczyć Maca w ten sposób, by stało się jasne, że z nią się szarpał. Stacy musi to zauważyć, inni policjanci też.

– Dosyć – mruknął i wzmocnił uścisk.

Poczuła, że brakuje jej sił. Pętla zaciskała się coraz mocniej. Gwiazdy zatańczyły Jane przed oczami. Starała się podrapać dłonie Maca, ale miał na nich rękawiczki. Kopała, ale bez rezultatu. Nogi ugięły się pod nią. Kącikiem oka dostrzegła jakiś znajomy kształt.

Ranger, pomyślała. A więc jednak wydostał się z klatki.

Po chwili leżała na podłodze. Wolna. Kaszląc i krztusząc się, próbowała znowu złapać oddech. Usłyszała okrzyk i przekleństwo Maca. A potem strzał i zaraz po nim drugi. Pies zaniósł się skowytem.

Ranger! Nie!

– Dosyć, kurwa! – Mac szarpnął ją za ramię. – No, dalej. Czas umierać.


ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY ÓSMY


Czwartek, 13 listopada 2003 r. 19. 35


Stacy zamknęła za sobą drzwi i w tym momencie usłyszała strzały, a potem skowyt Rangera. Wybrała automatycznie numer na komórce, schowała ją i z bijącym sercem pobiegła po schodach, wyjmując i odbezpieczając pistolet. Miała nadzieję, że nie przyjechała za późno.

Policzki miała mokre. Tuż przed rozmową z kapitanem i śledczymi z wydziału wewnętrznego dotarła do niej prawda o tych wszystkich morderstwach. Dave nie mógł działać sam. Musiał mieć wspólnika.

Kogoś, kto doskonale znał się na przestępstwach i rozumiał, na czym polega zbieranie dowodów. Kogoś, kto miał kontakty ze wszystkimi ważniejszymi postaciami tego dramatu: Doobiem, prostytutką, prokuratorem i Wydziałem Zabójstw policji w Dallas.

A także z nią.

To mógł być tylko Mac. Pracował wcześniej w obyczajówce i na pewno wiedział o problemach Dave’a. Co więcej, to on naprowadził ją na ślad Doobiego, a także najpewniej wynajął Sassy, żeby zagrała żebraczkę. I to on nasłał na nią policjantów z wydziału wewnętrznego. Przecież tylko McPherson wiedział, że pozwoliła Jane obejrzeć film z La Plaza.

Zastawił na nią pułapkę, by bez przeszkód zająć się ostatnią częścią swego planu.

Teraz chciał zabić Jane.

Stacy nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Przejrzała jego grę. Żeby się upewnić, spytała jeszcze szefa, czy po przeniesieniu Mac nalegał, by pracować właśnie z nią. Okazało się, że tak. Że osobiście o to poprosił.

To ją ostatecznie przekonało. Musiała działać.

Oczywiście szef jej nie uwierzył, podobnie jak Williams i Cooper. Uznali jej wyjaśnienia za żałosną próbę obciążenia partnera i wymigania się od odpowiedzialności. Spytała więc, czy może skorzystać z toalety i po prostu uciekła z pracy.

Wiedziała, że za nią pójdą. Liczyła na to.

Drzwi do mieszkania były otwarte. Słyszała odgłosy szamotaniny i cichy skowyt psa. Z bijącym sercem przeszła dalej.

Brakowało czasu, by czekać na posiłki.

– Puść ją, skurwysynu! – krzyknęła. – Puszczaj! Szybko!

Mac rozluźnił uścisk, ale nie puścił Jane, tylko się skrzywił na widok Stacy.

– A więc jednak tu dotarłaś? Co za niespodzianka. Myślałem, że faceci z wewnętrznego cię zatrzymają.

– Przechytrzyłam ich. – Zmrużyła oczy. – To ty ich na mnie nasłałeś, co?

– Właśnie. Bardzo zaciekawił ich wpis z archiwum, który zbiegł się z wizytą twojej siostry. Musisz przyznać, że jestem bardzo sprytny.

Pomyślała o komórce. Ciekawe, czy udało jej się uzyskać połączenie. Jeśli tak, to Mac wcale nie jest taki sprytny, jak mu się wydaje.

– Przeniosłeś się do Wydziału Zabójstw i chciałeś pracować właśnie ze mną.

– Znowu celny strzał. Powiedziałem, że cię podziwiam i że stworzymy zgrany zespół. Szef skorzystał z okazji, bo już niewielu facetów chciało z tobą pracować. – Uśmiechnął się. – Wcale nie jesteś taka straszna, tylko te palanty nie wiedziały, jak się zabrać do rzeczy.

Był tak dumny z siebie, że aż poczuła obrzydzenie.

– Wcale nie jesteś tak sprytny, jak ci się wydaje.

– A ty nie wyglądasz na zaskoczoną. Jak się wszystkiego domyśliłaś?

– Zdjęcie zamordowanej prostytutki – odparła.

– Czy może raczej żebraczki?

Mac pokręcił głową, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.

– Dałam jej wtedy swój naszyjnik w zamian za komórkę. Pewnie zapomniałam ci powiedzieć. Bardzo mi przykro.

– A ona miała go na sobie? O cholera! Zacisnęła dłoń na glocku. Musiała skupić się jedynie na tym, by wykonać zadanie. Gdyby spojrzała na Jane, mogłaby się rozkleić.

– Tylko ty utrzymywałeś kontakty ze wszystkimi ważniejszymi osobami – dodała, a Mac znowu zaklął.

– Wiesz, miałam wątpliwości, kiedy dawałam jej ten naszyjnik z krzyżykiem. Bałam się, że Bóg mnie opuści. Okazało się jednak, że było odwrotnie.

Mac skrzywił się na te słowa. Nie chciało mu się wierzyć, że taki drobiazg pokrzyżował jego plany. Wcale nie żałował tych wszystkich, których zabił, ale Stacy wiedziała, że właśnie tego można się spodziewać po kimś takim.

– No dobra, muszę przyznać, że w końcu ci się udało.

– Spojrzał na nią z urazą. – Ale przecież cały czas ci podpowiadałem. Mówiłem, że nie możesz angażować się emocjonalnie, a ty zakochałaś się w mordercy. Mówiłem, że Jane myli się co do swojego prześladowcy, a ty jednak jej wierzyłaś… Byłaś beznadziejnie naiwna.

Miał rację. Dała się nabrać, ponieważ bardzo tego chciała. Przez całe życie czekała na kogoś takiego, a w każdym razie na kogoś, kto byłby taki jak ten poprzedni Mac – czuły, delikatny, współczujący…

– Puść ją – powiedziała spokojnym tonem. – Cofnij się wolno i oddaj broń.

– Nie bądź głupia, Stacy. Pomyśl, że możemy być milionerami.

– Z tobą, Mac? Bałabym się żyć z takim gadem.

– I tak połowa tych pieniędzy należy się tobie. Jane zawsze miała wszystko, prawda? Pieniądze i miłość rodziców, a potem jeszcze ukradła ci faceta, mimo że tak bardzo ci na nim zależało.

Ostatnie słowa wypowiedział z triumfalnym uśmiechem, jednak na niej nie zrobiło to żadnego wrażenia. Już dawno przestała zazdrościć Jane czegokolwiek.

– Niektórzy zrobią wszystko dla pieniędzy. Tak właśnie powiedziałeś, prawda? Będą zabijać lub wysyłać niewinnych ludzi na śmierć, romansować z samotnymi kobietami… Nie wiedziałam tylko, że mówisz o sobie.

– Nie będę cię przepraszał, ale nie powinnaś się też tym za bardzo przejmować. Nie chodziło tylko o pieniądze. Muszę przyznać, że niezła z ciebie laska. Naprawdę jesteś dobra w łóżku. Moglibyśmy się razem nieźle bawić.

– Ty już się wybawiłeś. Teraz kolej na mnie. – Wolną ręką sięgnęła po komórkę i podniosła ją do ucha.

– Słyszał pan to wszystko, panie kapitanie?

Mac spojrzał na nią ze zdziwieniem, a potem z wściekłością. Puścił Jane i sięgnął po pistolet. Stacy rzuciła telefon i strzeliła. Trafiła go w klatkę piersiową, zanim jeszcze zdążył wyjąć broń. Strzelała jednak dalej, aż opróżniła cały magazynek.

Jego dłoń zacisnęła się na kolbie, ale twarz niewiele się zmieniła. Jakby już dawno zniknęły z niej wszelkie ślady życia.

Upadł. Stacy patrzyła na niego przez chwilę, a potem pospieszyła do siostry i przyklękła przy niej.

– I jak tam? – spytała.

Jane otworzyła usta. Przez jakiś czas próbowała coś powiedzieć, aż w końcu z jej gardła wydobyło się jedno skrzekliwe słowo:

– Ranger.

Stacy skinęła głową.

– Zaraz się nim zajmiemy. Nic nie mów, tylko oddychaj przez nos. – Zauważyła, że siostra ma posiniaczoną szyję i że sznur od lampki zostawił paskudny, czerwony ślad.

Niewiele brakowało, a Mac by ją zadusił. Stacy przyjechała tu dosłownie w ostatniej chwili. Ciekawe, co by teraz wymyślił, żeby się usprawiedliwić? I czy ktoś by mu uwierzył?

Możliwe, pomyślała. Przecież sama tak bardzo chciała mu wierzyć.

Drżącą dłonią sięgnęła po leżący na podłodze telefon.

– Wciąż pan tam jest, panie kapitanie?

– Tak, do cholery. Co tam się działo?

– McPherson nie żyje. Potrzebny jest weterynarz.

– Dobra. – Słyszała, jak wydaje rozkazy. – Ale pamiętaj, że będziesz musiała jeszcze wyjaśnić parę spraw.

– Jasne. – W tym momencie usłyszała ciężkie odgłosy kroków na schodach. – Panie kapitanie, nadciąga kawaleria.

– Najwyższy czas. Powinni już dawno być na miejscu.

Policjanci wpadli do środka i stanęli z wyciągniętą bronią. Stacy tylko pokręciła głową.

– Zaraz spytam, co ich zatrzymało. Oddzwonię później. – Rozłączyła się i wręczyła telefon siostrze. – Zadzwoń do prawnika Iana. Twój mąż niedługo wróci do domu.

Загрузка...