ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Środa, 17 stycznia

Dzielnica Francuska

Przez parę kolejnych dni Anna wydzwaniała do Jaye, i to dwa razy dziennie, jednak dziewczyna konsekwentnie odmawiała wszelkich kontaktów. Anna bardzo za nią tęskniła. Czuła, że nagle powstała wielka dziura w jej życiu i sercu. Bill i Dalton zapewniali ją, że „młodsza siostra“ wkrótce dokładnie przemyśli całą sprawę i znowu wszystko będzie jak dawniej.

Anna mogła mieć tylko nadzieję, że się nie mylą, jednak doskonale znała i rozumiała Jaye. Wiedziała, że jeśli dziewczyna raz się na kimś zawiedzie, to potem szybko usuwa go ze swego życia. Taka taktyka wynikała z przykrych doświadczeń z wczesnego dzieciństwa. Jako „starsza siostra“ nigdy nie przypuszczała, że sama padnie tego ofiarą.

Z westchnieniem weszła do kwiaciarni. Dalton był dzisiaj od niej szybszy. Stał właśnie przy kasie i liczył gotówkę.

– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła, zdejmując kurtkę i kierując się do pomieszczenia na zapleczu. Zerknął na nią znad kasy.

– Dzień dobry.

– A co w nim takiego dobrego?

– Jak rozumiem, Jaye wciąż nie chce z tobą rozmawiać?

– Mhm – mruknęła. Powiesiła kurtkę na wieszaku i włożyła fartuch. – Jej matka ma już chyba dość moich telefonów. Dzisiaj powiedziała mi, że Jaye sama do mnie zadzwoni, kiedy uzna za stosowne. I odłożyła słuchawkę.

Dalton zmarszczył czoło.

– Z czego prosty wniosek, że nie jest twoją sojuszniczką.

– Raczej nie. – Podeszła do kasy. – Wygląda na to, że wszyscy uznali mnie za wroga.

– Jaye na pewno się opamięta. Skoro ty tak za nią tęsknisz, pomyśl, co musi czuć ona…

Anna przez chwilę zastanawiała się nad tym, a potem zmieniła temat:

– Przed wyjściem odebrałam telefon od mojego agenta. Dlatego się spóźniłam.

– No, nareszcie! Już mogę się cieszyć? Wydadzą twoją nową książkę?

– Tak… – odparła z ociąganiem, a potem uniosła dłoń, żeby powstrzymać gratulacje. – Ale tylko na ich warunkach.

– Na ich warunkach? To znaczy?

– Chcą mi zmienić nazwisko. Ich zdaniem Harlow Grail może sprzedać znacznie więcej książek niż Anna North.

– Nie rozumiem. – Ściągnął brwi. – Przecież w twojej ostatniej książce nie ma nawet wzmianki o jakimkolwiek porwaniu.

– To nie ma najmniejszego znaczenia. Chodzi tylko o to, żeby przyciągnąć media – rzekła z goryczą. – Mój agent powiedział mi bez ogródek, że moja książka pozostanie jeszcze jedną w swoim gatunku, ale można to zmienić, gdy się okaże, że napisała ją „mała księżniczka z Hollywood“.

– Bardzo mi przykro, Anno. Masz do czynienia z hienami. To naprawdę obrzydliwe.

– Jest gorzej, niż myślisz. Jeśli na to nie pójdę, to w ogóle zrezygnują ze współpracy. Moje książki przynoszą zbyt małe zyski.

– Czyli wszystko albo nic.

– Na to wygląda. – Zaczęła liczyć pieniądze z kolejnego woreczka, zadowolona, że ma co zrobić z rękami. – Mój agent oczywiście namawia mnie, żebym się zgodziła. Nie rozumie, czemu się waham. Jego zdaniem większość autorów zrobiłaby wszystko, żeby się wypromować, a poza tym i tak już wiadomo, kim jestem, i świat się nie skończył.

– Jak widać, to twój prawdziwy przyjaciel i doskonale cię rozumie – rzucił szyderczo.

– Myślałam, że jest po mojej stronie, ale teraz widzę, że po tej, gdzie jest więcej forsy.

Dalton poklepał ją współczująco po plecach.

– Co chcesz zrobić?

– Sama nie wiem, ale chyba się jednak zgodzę. Tyle się napracowałam, żeby cokolwiek wydać. Pamiętasz, jak było. – Spuściła głowę, żeby nie pokazywać łez, które nagle pojawiły się w jej oczach. – Ale nie wyobrażam sobie, jak mogłabym opowiadać w radiu i telewizji o tym… o tym, co się zdarzyło. Nie chcę odsłaniać się przed obcymi. Przecież wiem, co to za ludzie! – Zacisnęła dłonie. – Nie będę im opowiadać o najgorszych doświadczeniach mojego życia.

– Ale jeśli tego nie zrobisz… – zawiesił głos.

– Wiem, stracę wszystko. – Z trudem przełknęła ślinę, czując, że gardło ściska jej się jeszcze bardziej. – To niesprawiedliwe.

Pocałował ją w policzek.

– Powiedz tylko, jeśli stary Dalton będzie mógł ci w czymś pomóc.

– Dzięki. – Przytuliła się do niego na chwilę. – Sam nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.

Usłyszeli dzwonek przy drzwiach i do środka wszedł Bill. W dwurzędowym garniturze i śnieżnobiałej koszuli wyglądał jak bankier.

– Złapałem was na gorącym uczynku – zaśmiał się. – I pomyśleć, że tak wam ufałem.

Anna odsunęła się trochę od Daltona i uśmiechnęła do przyjaciela.

– Chętnie bym ci go odbiła. Ale wiem, że niestety nie mam szans.

Bill skrzywił się komicznie.

– A ja, głupi, cały czas myślałem, że zależy ci właśnie na mnie.

Roześmiali się we trójkę, a następnie Anna spojrzała z zaciekawieniem na Billa.

– Co tutaj robisz tak wcześnie? Wyglądasz naprawdę…

– Nudno? – dokończył, przyglądając się z niechęcią swemu ubraniu. – Jestem umówiony w parku z grupą biznesmenów, sponsorujących nowe „Spotkania ze sztuką“. Ci ludzie z jakichś powodów chętniej dają pieniądze facetom w garniturach niż bez. – Bill podszedł do lady. – Przekazałeś jej ten list? – zwrócił się do Daltona.

Anna zerknęła przez ramię i zauważyła, że Dalton daje gwałtowne znaki, żeby przyjaciel trzymał język za zębami.

– Jaki list? – Obróciła się do Daltona.

– Tylko się nie złość – zaczął obronnym tonem. – Przyszedł wczoraj, kiedy byłaś na lunchu.

– Od twojej małej wielbicielki – dorzucił Bill, zacierając ręce. – A więc jest ciąg dalszy.

Zirytowany tymi słowami Dalton wyjął kopertę z kieszeni fartucha i podał go Annie.

– Wiem, że te listy bardzo cię niepokoją, a wczoraj byłaś w takim nastroju, że wolałem… nie pogarszać sytuacji.

– Nie ma o czym mówić – westchnęła, otwierając kopertę.

Ostatnio sporo myślała o Minnie i teraz miała nadzieję dowiedzieć się o niej więcej. Doszła do wniosku, że dziewczynka jest ofiarą domowej przemocy, chociaż nie wiedziała, kto ją maltretuje. I czy rzeczywiście trzyma ją w zamknięciu. Była na tyle zaniepokojona, że skontaktowała się nawet z koleżanką z opieki społecznej. Obie raz jeszcze przeczytały listy. Koleżanka też była nimi zaniepokojona, ale żeby mogła coś zrobić, potrzebowała konkretów. A tych wciąż brakowało.

Anna spojrzała niepewnie na kartkę papieru. Miała nadzieję, że jej podejrzenia okażą się bezpodstawne, bo Minnie napisze coś, co wyjaśni całą sytuację.

– Przeczytasz go w końcu czy nie? – zniecierpliwił się Bill.

Skinęła głową i rozłożyła kartkę. List zaczynał się tak jak poprzednie. Parę słów o Tabicie, książkach Anny i kilku zdarzeniach z życia Minnie. Jednak zakończenie było więcej niż niepokojące:

On planuje coś złego. Nie wiem co, ale strasznie się boję. O Panią. I jeszcze jedną dziewczynę. Postaram się dowiedzieć więcej…

Anna przeczytała raz jeszcze tych parę linijek, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła.

– Dobry Boże! – Spojrzała na przyjaciół. – On chce zrobić to jeszcze raz.

Obaj mężczyźni wymienili spojrzenia.

– Ale co?

– Sama nie wiem. Prawdopodobnie zamknąć jeszcze jedną dziewczynkę.

Trzęsącą się ręką podała Daltonowi list. Bill stanął obok, żeby też go przeczytać. Kiedy doszedł do końca, aż gwizdnął ze zdziwienia.

– Wcale mi się to nie podoba.

– Ani mnie – dodał ponuro Dalton. – Co chcesz z tym zrobić?

Anna przez chwilę milczała, rozważając różne wyjścia. Było ich kilka. W końcu podjęła najlepszą, jak jej się wydawało, decyzję. Zdjęła fartuch i poszła na zaplecze po kurtkę. Dopiero kiedy ją włożyła, spojrzała na przyjaciół.

– Na razie będziecie musieli sobie radzić sami. Idę na policję.

Czterdzieści minut później uścisnęła dłoń śledczego Quentina Malone’a.

– Proszę usiąść. – Wskazał stojące przed biurkiem krzesło. – Przepraszam, że musiała pani czekać. Mamy dzisiaj braki personelu. Połowa funkcjonariuszy choruje na grypę.

Zawiesiła kurtkę na poręczy krzesła i usiadła.

– Już mi o tym mówiła oficer dyżurna. Podobno ma pan tylko przyjąć zgłoszenie, a sprawą zajmie się ktoś inny.

– Tak, na co dzień pracuję w Siódemce. – Usiadł za biurkiem i splótł dłonie. – Dzisiaj jestem tu tylko w zastępstwie.

– I trafił pan akurat na mnie.

– No właśnie, trafiłem na panią. – Spojrzał na nią, a potem wymownie się uśmiechnął. – Jak to się mówi, szczęście mi dopisało.

Anna nie odwzajemniła uśmiechu, chociaż mężczyzna był wysoki i przystojny. Musiał być też nie lada podrywaczem. Mogła się założyć, że wystarczyło, by błysnął tym swoim uśmiechem, a damski trup słał się gęsto.

Ona jednak nie myślała w tej chwili o seksie. Przykro mi, stary, rzekła w duchu. Nie teraz. Może w następnym stuleciu.

Anna nie znosiła zbyt pewnych siebie mężczyzn. Takich, którzy uważali, że kobiety tylko na nich czekają. Ponieważ wychowała się w Hollywood, często stykała się z takimi typami. Zwłaszcza aktorzy byli nie do zniesienia. To prawda, na ogół bardzo przystojni, ale przy tym jak diabli egoistyczni i zapatrzeni w siebie. Narcyz na narcyzie. Potrafili mówić tylko o swoich osiągnięciach, a jeśli patrzyli w oczy kochanki, to tylko po to, żeby zobaczyć w nich własne odbicie.

– Zważywszy na braki kadrowe, chyba dobrze, że nie chcę zgłosić morderstwa – rzuciła zjadliwie.

– Oczywiście. – Oficer skinął głową. – Im mniej morderstw, tym lepiej. Morderstwa są fe.

Zmarszczyła brwi i pochyliła się w jego stronę.

– Czy pan sobie kpi?!

– A pani? – Posłał jej jeszcze jeden uśmiech, taki, który mógł przyprawić większość kobiet o palpitację serca, a następnie wyjął z kieszeni na piersi mały notatnik. – Może nadszedł czas, byśmy przeszli do rzeczy? – zapytał retorycznie.

Skinęła głową. Zaczęła mu opowiadać o pierwszym liście od Minnie i dlaczego zdecydowała się jej odpisać, o swoim niepokoju i narastających podejrzeniach. W końcu wyjęła z torebki ostatni list. Policjant przeczytał go szybko.

– To dziecko jest w dziwnej sytuacji – dorzuciła. – Początkowo trochę się niepokoiłam, ale teraz naprawdę zaczęłam się bać.

– O tę małą?

– Tak. A także o tę inną dziewczynę, o której pisała Minnie.

Uniósł głowę, ale jego twarz nie zdradzała, o czym myśli. Anna stłumiła jęk.

– Obawiam się, że ten mężczyzna trzyma Minnie w zamknięciu. Wydaje mi się, że planuje coś złego… Może porwanie.

Milczał przez dłuższą chwilę, a potem pochylił się w jej stronę.

– Obawiam się, że to tylko fantazje. Ta Minnie nigdzie przecież nie napisała, że jest zamknięta albo że ktoś ją porwał.

– Nie musi. Niech pan uważnie przeczyta ten list. Mogę przynieść pozostałe. Przecież to jasne, że dzieje się coś złego.

– Jak rozumiem, zajmuje się pani pisaniem powieści sensacyjnych…? – Malone znacząco zawiesił głos.

– Tak, ale to nie ma nic wspólnego z…

– Właśnie takie historie pani opisuje, prawda?

Anna poczuła, że czerwieni się ze złości.

– Co, myśli pan, że to wszystko wymyśliłam?! Albo że badam, jak funkcjonuje policja?!

– Wcale tego nie powiedziałem. – Pochylił się raz jeszcze i spojrzał jej prosto w oczy. – Mam inną teorię dotyczącą tych listów. Ciekawe, czy pani o tym myślała?

Anna gwałtownie się wyprostowała.

– Słucham?

– Nie przyszło pani do głowy, że to może być sprytna pułapka?

– Pułapka? – powtórzyła. – Co pan chce przez to powiedzieć?

– Być może tych listów wcale nie napisała jedenastoletnia dziewczynka, tylko ktoś starszy. Jakiś niezbyt zrównoważony wielbiciel, który bawi się panią jak kot myszką. – Zrobił przerwę, żeby wzmocnić siłę swych słów. – A może udaje, że jest Minnie, żeby się do pani zbliżyć…?

Poczuła nieprzyjemne mrowienie na karku i szybko potrząsnęła głową.

– To niemożliwe!

– Czy aby? – Uniósł w górę brwi. – Pisuje pani książki sensacyjne, a dokoła jest mnóstwo wariatów. Może któremuś spodobały się pani książki. To naprawdę się zdarza.

Ręce zaczęły jej drżeć, więc zacisnęła je na podołku, żeby Malone tego nie spostrzegł. Jednocześnie uniosła dumnie głowę.

– Nie wierzę w takie brednie.

– A powinna pani. – Zajrzał jej głębiej w oczy. – Zważywszy pani przejścia, powinna pani to potraktować bardzo poważnie.

Cała zesztywniała.

– Przepraszam, ale co pan wie…?

– Proszę się zastanowić. Przecież łatwo można panią w ten sposób nabrać. Wiadomo, że ma pani obsesję na punkcie wykorzystywania dzieci.

– Obsesję? Jaką obsesję? Pan wybaczy, ale wcale tak nie uważam. A poza tym co pan wie o tym, co sama przeszłam?

Policjant poprawił się na krześle.

– Przepraszam panią, ale nawet taki tępy gliniarz jak ja potrafi patrzeć i wyciągać wnioski. Jest pani pisarką i nazywa się Anna North. Wydaje pani w Cheshire House. Ma pani zielone oczy, rude włosy i, na oko, trzydzieści sześć lat. – Wskazał jej dłoń. – Poza tym brakuje pani małego palca.

Poczuła się obnażona i ośmieszona. Była zła na siebie i na niego za to, że się nią bawił. Cały czas wiedział, kim jest, ale dopiero teraz puścił farbę. Głupi Rambo. Napisze o nim w następnej książce. Będzie nadętym bufonem, którego w końcu zdegradują za kompromitującą nieudolność… albo za jeszcze coś gorszego.

Spojrzała na niego najchłodniej, jak potrafiła.

– Nie wiedziałam, że tępi gliniarze oglądają E!

Uśmiechnął się do niej przepraszająco, zamknął notes i schował do kieszeni.

– Mam takie gliniarskie hobby, że w wolnym czasie analizuję różne nierozwiązane sprawy. Pani wydała mi się szczególnie interesująca.

– Czuję się pochlebiona – mruknęła kpiąco. – I co? Wie pan już, kto był porywaczem?

– Jeszcze nie, ale powiem pani, kiedy go znajdę. – Zwrócił jej list i wstał, oznajmiając w ten sposób, że spotkanie uważa za skończone.

Anna podniosła się, wręcz dysząc wściekłością.

– Nie będę sobie jednak robiła zbyt wielkich nadziei – stwierdziła ironicznie.

Spojrzał na nią bardziej z rozbawieniem niż urazą, ale to tylko jeszcze bardziej ją rozzłościło.

– Myli się pan. Te listy na pewno napisało dziecko. Wystarczy na nie spojrzeć, żeby stało się to jasne. Nawet gdyby dorosłemu udało się podrobić dziecięcy charakter, to i tak nie oddałby sposobu myślenia właściwego dla tego wieku. Te listy napisało dziecko. Jedenastoletnie dziecko, któremu coś zagraża.

– Przykro mi, ale tak nie uważam.

– Więc nic pan nie zamierza z tym zrobić? – spytała rozgoryczona. – Nawet nie pofatyguje się pan, by sprawdzić adres tej małej?

– Nie, ja nie, jednak śledczy Lautrelle może uznać, że jest to konieczne. Ma tu być jutro. Przekażę mu tę sprawę.

– I własne sugestie – dorzuciła.

Nie zwrócił uwagi na te słowa.

– A pani zalecam daleko posuniętą ostrożność. Proszę nam zgłosić, gdyby wydarzyło się coś dziwnego, i zwrócić szczególną uwagę na nowe osoby. – Zamyślił się na chwilę. – Jak rozumiem, nie podała pani Minnie domowego adresu, prawda?

Nie, tylko taki, pod którym można ją było zastać sześć dni w tygodniu. Jak mogła być tak niemądra?!

– Domowego? – powtórzyła, nie chcąc się przyznać do takiej nieostrożności. – Nie, nie podałam.

– To dobrze. – Wręczył jej wizytówkę śledczego Lautrelle’a. – Proszę dzwonić, gdyby wydarzyło się coś nowego. Na pewno pani pomoże.

Podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Zatrzymała się jednak i obejrzała na Malone’a.

– Wie pan co, teraz już wcale się nie dziwię, że jest tyle nierozwiązanych zagadek.

Загрузка...