ROZDZIAŁ CZWARTY

Piątek, 12 stycznia godz. 5.45

Miejsce zbrodni przypominało inne, które widywał w ciągu wielu lat pracy. Zmieniała się tylko pora roku, płeć i liczba zabitych oraz ilość krwi, lecz zawsze taka sama była aura tragedii i zapach śmierci. A także ciało, którego niemy krzyk sprawiał, że Quentin zapominał o przyziemnych, codziennych sprawach.

Jednak tym razem poczuł się nieswojo, ponieważ ciało znaleziono w znanym mu miejscu. Shannon na pewno nie potrzebował tego rodzaju reklamy. Niestety, ta noc należała do spokojnych i zbrodnia na pewno znajdzie się na pierwszych stronach gazet. Szkoda.

Quentin wyskoczył z auta. Chodnik był mokry, powietrze chłodne i wilgotne. Zimno przenikało do szpiku kości. Uniósł głowę, spoglądając na czarne, bezgwiezdne niebo, i skulił się. Wiele osób nie znosiło lata w Nowym Orleanie, on natomiast wolał się smażyć miesiącami w słońcu, niż marznąć w taki dzień jak dzisiaj.

Być może dlatego, że widywał w pracy zbyt wielu umarlaków.

Pokazał odznakę mundurowemu policjantowi, a potem schylił się, żeby przejść pod żółtą taśmą.

– Za zimno dziś nawet na to, żeby umierać – powiedział oficer, otulając się mocniej połami kurtki.

Quentin pozostawił te słowa bez komentarza. Podszedł do żółtodzioba, którego ostatnio widywał w towarzystwie Percy’ego.

– Cześć, Mitch.

Chłopak spojrzał na niego przez ramię.

– Cześć. Ale ziąb, co?

– No, zimno jak w psiarni. Widzę, że przyjechałem pierwszy.

– Tak. Tylko Johnny był już na miejscu.

– Dotykał czegoś?

– Nie. Sprawdził jej puls i prawo jazdy, a potem zadzwonił.

– Świetnie. Co tu mamy?

– Biała kobieta. Miała prawo jazdy na nazwisko Nancy Kent. Wygląda na to, że najpierw została zgwałcona.

Quentin spojrzał na Mitcha.

– Czy ktoś dzwonił po ekipę medyczną?

– Jest już w drodze.

– Kto ją znalazł?

– Śmieciarz. – Chłopak machnął ręką w stronę pojemnika na śmieci. Quentin dopiero teraz zauważył wystające spod niego dwie nogi. Jedna była zupełnie bosa, a na drugiej tkwił jeszcze zgrabny bucik na wysokim obcasie. Stopy wyglądały niczym brzuchy ryb wyrzuconych na czarny asfalt.

Quentin poczuł mrowienie na karku i szybko odwrócił wzrok.

– Oczywiście zanotowałem nazwisko tego śmieciarza i numer wozu – ciągnął Mitch. – Musiałem go jednak puścić. Miał sporo roboty, a poza tym znał przepisy. Mówił mi, że już raz znalazł trupa, jakieś dziesięć lat temu.

– Dobra. Teraz muszę się tu rozejrzeć, zobaczyć co i jak. Gdyby pojawił się Terry, od razu przyślij go do mnie. Jest mi potrzebny.

Quentin podszedł wolno do pojemnika, sprawdzając uważnie, czy nic nie ma na chodniku. Każdy najdrobniejszy ślad mógł okazać się decydujący. Następnie, wiedząc, że i tak tego nie uniknie, przeszedł dalej. Kobieta leżała twarzą do góry, z otwartymi oczami i rozrzuconymi nogami. Minispódniczkę miała naciągniętą na biodra, a majtki w strzępach. Nietrudno było się domyślić, do czego tutaj doszło. Rude włosy, niegdyś piękne i wabiące mężczyzn, teraz wyglądały jak brudna ścierka. Były splątane i częściowo zasłaniały otwarte usta.

Kobieta z tawerny. Ta, która odrzuciła niewczesne zaloty Terry’ego.

– Szlag by to… – mruknął pod nosem. Tej nocy nie mogło się chyba zdarzyć nic gorszego.

Odwrócił się, słysząc za sobą kroki. Terry był niemal tak blady, jak martwa kobieta.

– Właśnie pojawiła się ekipa techniczna – poinformował, zacierając zgrabiałe ręce. – Czy ten bydlak nie mógł…?

– Musimy pogadać – przerwał mu Quentin.

Partner spojrzał na niego, a potem jego wzrok powędrował dalej, za pojemnik. Terry przez chwilę się zastanawiał, aż wreszcie wydał z siebie odgłos schwytanego w pułapkę zwierzęcia.

– O kurwa!

– Jeśli nawet była kurwą, to i tak musimy znaleźć tego, kto ją zabił – mruknął ponuro Quentin, z naciskiem patrząc na kumpla. – I to szybko.

Загрузка...