ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY

Wtorek, 30 stycznia, godz. 7.20

Obudził go sygnalizator w telefonie komórkowym. Ranne słońce wpadało do pokoju, ścieląc się na łóżku. Było jasne, ale dawało mało ciepła. Quentin chwycił nieznośne urządzenie. Sprawdził ekranik, chociaż mógł się założyć, że to praca. Nikt inny nie budziłby go o tej porze.

Gdy okazało się, że ma rację, wygramolił się ostrożnie z łóżka, żeby nie obudzić Anny. Łóżko ugięło się, podłoga zaskrzypiała i zaniepokojony Quentin obejrzał się. Anna poruszyła się, coś nawet wymamrotała, ale się nie obudziła.

Patrzył na nią przez jakiś czas, czując, że robi mu się sucho w ustach, a serce zaczyna bić coraz szybciej. W nocy powiedział jej, że jest piękna, ale tak naprawdę uważał, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką zna. I że jest dla niego za dobra.

W końcu był przecież tylko irlandzkim gliniarzem o niezbyt chwalebnej reputacji. Facetem bardziej znanym jako pogromca kobiet niż miejscowych kryminalistów. Dobrze przynajmniej, że jeśli idzie o seks, mógł ją w pełni zaspokoić.

Poza tym zadba o to, żeby była bezpieczna. Będzie jej pilnował dniami i nocami. Nie pozwoli, aby ten szaleniec zrobił jej coś złego.

W końcu oderwał wzrok od Anny, przeszedł do kuchni i zadzwonił na posterunek.

– Cześć, Malone – usłyszał kobiecy głos, zdecydowanie zbyt rześki jak na tę porę. – Czas przetrzeć śliczne oczęta.

Quentin nie miał nastroju na błyskotliwą wymianę dowcipów.

– Wypchaj się, Violet, tylko gadaj od razu, co tam masz.

Nagle ogarnęło go bardzo nieprzyjemne przeczucie. Nie, tylko nie to, pomyślał.

– Zabito i zgwałcono jeszcze jedną kobietę. Jeszcze jedną rudą kobietę.

Słowa oficer dyżurnej tylko potwierdziły jego przeczucia. Dziś rano odkryto zwłoki kolejnej ofiary. Niedaleko Esplanade Avenue i Decatur Street, tuż przy rzece. Podobnie jak Kent i Parker, wieczorem bawiła się wraz z przyjaciółmi.

– Wygląda na to, że udusił ją jak dwie pozostałe – ciągnęła Violet. – Walden i Johnson już tam pojechali.

Quentin spojrzał na zegarek.

– To wszystko?

– Tak. A raczej nie. Jeszcze jeden drobiazg. Zabójca uciął ofierze mały palec od prawej ręki…

Znaczenie tych słów omal go nie zwaliło z nóg. Quentin oparł się o kuchenny blat, żeby nie upaść.

– Co takiego?

– Ten skurwysyn uciął jej palec! Wyobrażasz to sobie?!

Chwilę później Quentin trzęsącą się ręką odłożył słuchawkę i wyjrzał za okno. Dobry Boże, jak ma o tym powiedzieć Annie?!

– W mojej kuchni jest nagi mężczyzna. Chyba powinnam zadzwonić po policję.

Quentin odwrócił się i zobaczył ją w drzwiach. Miała na sobie gładki, biały szlafrok. Wyglądała na rozespaną i mało przytomną. Uśmiechała się do niego tak, że poczuł dławienie w gardle. I przerażenie, czy zdoła unieść ciężar odpowiedzialności. Podeszła do niego i uniosła dłoń. Poły szlafroka rozchyliły się, ukazując jej kuszące kształty.

Malone rozciągnął usta w uśmiechu.

– Ten nagi mężczyzna to policjant – mruknął.

– No tak, zgadza się. To bardzo wygodne. – Przywarła do niego nagim ciałem. – Kto mówił, że nigdy nie można znaleźć policjanta, kiedy jest naprawdę potrzebny?

Sięgnęła po jego męskość. Quentin aż się zachłysnął powietrzem.

– Nie, Anno. Proszę… – Złapał jej dłoń i mocno uścisnął.

Spojrzała na niego urażona. Próbowała nawet się cofnąć, ale ją powstrzymał.

– Nie chodzi o ciebie – rzucił. – Tylko… – zamilkł, nie bardzo wiedząc, jak jej to powiedzieć.

Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Krew nagle odpłynęła z jej twarzy.

– Co się stało?

– Lepiej usiądź.

– Nie. – Zaczęła drżeć. – Powiedz!

Spełnił jej prośbę. Starał się trzymać faktów i panować nad swoim głosem. Kiedy skończył, podsunął jej krzesło, a ona opadła na nie zupełnie bez siły.

– To miałam być ja – szepnęła zbielałymi wargami. – To był on. Chciał mnie…

– Nie wiemy tego, Anno. Nic jeszcze nie wiemy.

– Ale dlaczego właśnie ja?! – krzyknęła. – To zdarzyło się tak dawno! Czemu nie zostawi mnie w spokoju?!

– To nie Kurt, Anno. – Quentin delikatnym gestem odgarnął włosy z jej twarzy. – Zapewniam cię, że to nie on.

– Nieprawda! – W jej rozszerzonych ze strachu oczach pojawiły się łzy.

– Nie, Anno. Mężczyzna, który zszedł na dół z twojego balkonu, musi być w świetnej formie. Ktoś po sześćdziesiątce raczej by tego nie dokonał.

– Coś przed tobą zataiłam. Ten człowiek powiedział coś, co może wiedzieć tylko Kurt, bo FBI nie rozgłaszało tego. Tej nocy, kiedy… kiedy umarł Timmy… – Chwyciła ustami powietrze, jakby zaczynała się topić. – Tej nocy, kiedy… zabił Timmy’ego i… i kazał mi patrzeć…

Zamilkła na chwilę, a on rozumiał, że musi zebrać siły. Te wspomnienia były dla niej wciąż żywe i przerażająco bolesne.

– Tak, słucham?

– Po… potem, po Timmym, obrócił się do… do mnie i powiedział: „Uwaga, raz, dwa, trzy, zaczynamy a następnie… zrobił to.

– Twój palec? – spytał.

– Tak – aż nią zatrzęsło – sekatorem.

Chętnie by ją teraz przytulił, wyobrażając sobie, co musiała czuć jako dziecko. Przepełniało go obrzydzenie na myśl o tym.

Chciał bronić jej przed całym światem, ale jednocześnie wiedział, że w pewnych sytuacjach pomoc z zewnątrz jest zupełnie bezużyteczna.

– Aż trudno mi sobie wyobrazić, co przeżyłaś. I jak w ogóle udało ci się uciec. Miałaś przecież tylko trzynaście lat!

– Myślałam o Timmym – powiedziała po prostu. – O tym, co on przeszedł.

– Jesteś bardzo odważna i silna, Anno. – Wziął jej twarz w dłonie. – Silniejsza, niż ci się wydaje.

Zaśmiała się głucho.

– Jestem potworną panikarą. Nie znam nikogo bardziej tchórzliwego. Jak sądzisz, dlaczego ukrywałam się przez te wszystkie lata? – spytała ochryple. – Ale i tak mnie znalazł!

– Gdyby chciał, znalazłby cię już dawno temu.

– Przecież zmieniłam nazwisko…

– Na panieńskie nazwisko twojej matki – przerwał jej łagodnie. – Każdy prywatny detektyw z choćby odrobiną oleju w głowie znalazłby cię wciągu jednego dnia. To nie Kurt, Anno.

– Więc skąd znałby jego słowa?

– „Uwaga, raz, dwa, trzy, zaczynamy“? – zacytował. – Wiele osób miało dostęp do tych informacji. Nawet policjanci i agenci FBI rozmawiają o starych sprawach. Przecież minęło już ponad dwadzieścia lat. Nikt nie uważa tego za zdradzanie służbowych tajemnic.

Spojrzała mu w oczy.

– Naprawdę uważasz, że to nie Kurt?

– Jasne. – Pogładził ją po policzku. – Powiem ci, co myślę o tej sprawie. Ktoś ma obsesję na twoim punkcie. Z powodu twoich książek, przeszłości lub jednego i drugiego. To rozbudziło jego wyobraźnię, a w czasach globalnej informatycznej wioski bardzo łatwo znaleźć nawet najbardziej poufne informacje. Jednak do dzisiejszej nocy wystarczało mu samo zastraszanie.

– Ale już nie wystarcza?

– Niestety, nie.

Anna wstała i położyła rękę na jego ramieniu.

– Ciekawe, dlaczego tak bardzo mi zależy na tym, żeby to nie był Kurt? Przecież tak naprawdę niczego to nie zmienia. Jeden potwór wart drugiego.

– Złapię tego faceta, obiecuję. Nie pozwolę, żeby zrobił ci coś złego. – Sygnalizator w telefonie komórkowym znowu się odezwał. Dopiero teraz uświadomił sobie, że czas mija, i zaklął siarczyście. – Niestety, muszę już iść, Anno.

– Tak, oczywiście. – Cofnęła się i zasłoniła nagie ciało połami szlafroka. – Masz przecież pracę.

– Ale nie zostawię cię tu samej. Zaraz zadzwonię po mundurowego policjanta.

Potrząsnęła głową.

– Nie, nie chcę tutaj nikogo obcego. Zadzwonię po Billa i Daltona. Na pewno przyjdą. – Uniosła brwi, widząc grymas na jego twarzy. – To moi przyjaciele, Quen. Nic mi nie zrobią.

Gdyby miał chociaż najmniejszy dowód na to, że któryś z jej sąsiadów może być groźny, natychmiast by tego zakazał. Jednak w tej chwili nic nie mógł zrobić.

– Dobrze, pójdę się ubrać. Zadzwoń od razu. Nie wyjdę, dopóki…

– Nie będę miała kolejnej niańki? Dziękuję.

Szybko pozbierał swoje ubrania i wziął prysznic, a potem umył zęby, posługując się palcem. Kiedy wyszedł z łazienki, Anna miała na sobie spodnie khaki i biały golf. Uczesała też włosy i spięła je z tyłu szylkretową klamerką.

Unikała jego wzroku.

– Nie gniewaj się na mnie, Anno – poprosił, wyciągając dłoń w jej stronę. – Wcale nie chcę wychodzić, ale sama…

– Ależ ja się nie gniewam. Nie jestem też rozczarowana. Masz przecież pracę.

Czuł, jak narasta między nimi dystans, a wraz z nim wszechobejmujący chłód.

– Więc dlaczego nie chcesz na mnie spojrzeć? – westchnął. – Dlaczego się ode mnie odsuwasz?

– Bo wiem, że gdybym cię dotknęła, na pewno bym się załamała, a nie mogę sobie na to pozwolić. Nie teraz. – Zacisnęła usta, żeby powstrzymać ich drżenie. Usłyszeli głośne pukanie do drzwi, a potem głos Daltona.

– Zadzwonię, jak będę coś wiedział – powiedział Quentin, zbierając się do wyjścia.

Dalton i Bill aż otworzyli usta ze zdziwienia, kiedy go zobaczyli. Gapili się na niego bez słowa. Policzki Daltona zrobiły się różowe, a Bill patrzył to na nią, to znów na Malone’a.

Nie wyglądają na zachwyconych moim widokiem, pomyślał Quentin.

Pochylił się i pocałował Annę. W tym momencie odezwał się jego sygnalizator. Wiedział, że to oficer dyżurna, która chce sprawdzić, gdzie jest, ale nie puścił Anny.

– Uważaj na siebie – rzucił. – Gdybyś czegoś potrzebowała…

– Idź już – mruknęła, odsuwając się od niego. Cała drżała, ale starała się nad sobą panować. – Złap tego mordercę. Pomścij te wszystkie biedne kobiety. I zrób to dla mnie.

Загрузка...