ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY

Czwartek, 1 lutego, godz. 20.50

Quentin nie zdołał wydobyć więcej nic sensownego z Louise Walker. Im bardziej ją przyciskał, tym bardziej się plątała w swoich wyjaśnieniach. Pielęgniarka zaproponowała, żeby przyjechał rano, bo pacjentka będzie miała wtedy jaśniejszy i świeższy umysł. Przystał na to, ale przed wyjściem raz jeszcze sprawdził rejestr gości. Przejrzał go w całości, ale żaden Adam na niej nie widniał. Czy to możliwe, żeby był to przypadek? Że pani Walker wybrała imię urojonego wroga na chybił trafił? Pielęgniarka przyznała, że niektórym gościom udawało się uniknąć wpisów. Nie było to zresztą takie trudne.

Tak, to mógł być przypadek. Tyle że Quentin nie wierzył w przypadki. Gdy tylko wsiadł do samochodu, natychmiast zadzwonił do domu ciotki.

– Patti? Tutaj Quentin.

– Och, cieszę się, że dzwonisz. Nareszcie możemy pogadać normalnie, poza służbą…

– Niestety, a może na szczęście, mam sprawę służbową. Znalazłem coś ważnego w sprawie tych zabójstw.

– Tak, słucham – rzekła, błyskawicznie zmieniając ton.

Quentin przypomniał jej listy, które Anna dostawała od Minnie, a potem przeszedł od razu do rzeczy. Wyjaśnił, kim jest Ben Walker, i opowiedział o rozmowie z jego matką.

– Odwiedziłem ją, bo miałem przeczucie, że może nam coś powiedzieć. – Nie zdradził się ze swoimi podejrzeniami względem Bena. – Nie sądziłem, że powie mi o tym Adamie.

Ciotka milczała przez chwilę, starając się dopasować do siebie kolejne fragmenty układanki.

– Myślisz, że to ten sam Adam, który był właścicielem skrytki pocztowej?

– Dokładnie.

– Jak sądzisz, czy ta staruszka będzie mogła podać jego opis? – Malone wyczuł podniecenie w głosie ciotki.

Nie dziwił się jej, bo sam był jeszcze bardziej podekscytowany.

– Mam nadzieję. Co prawda jest stara i ma Alzheimera, ale chyba świetnie pamięta tego Adama. Chciałbym mieć rysownika jak najwcześniej jutro rano.

– Załatwione. I znajdź kogoś do ochrony Louise Walker. Nie chcę, żeby ten facet ją odwiedził, gdy nie będzie tam nikogo od nas.

Quentin pożegnał się, życząc jej i wujowi dobrej nocy, a potem zadzwonił na posterunek.

– Cześć, Brad – przywitał się z oficerem dyżurnym. – Tutaj Malone. Rozmawiałem właśnie z kapitan O’Shay. Potrzebuję ochrony dla Louise Walker z Crestwood Nursing Home przy Metairie Road.

– Dobrze – mruknął kolega. – Coś się stało?

– Być może poda nam rysopis tego seryjnego zabójcy.

Oficer aż gwizdnął.

– Zajmę się tym jak najszybciej.

– Świetnie. I zamów mi jeszcze na jutro rano naszego rysownika.

– Przysłać go od razu pod ten sam adres?

– Tak będzie najlepiej. – Quentin spojrzał na zegarek, myśląc o Annie. I o Benie. – Czy ktoś do mnie dzwonił?

– Tak, szukała cię jakaś kobieta. – Brad zamilkł na chwilę, a potem dodał wyraźnie zakłopotany: – Nie powiedziała, jak się nazywa, ale myślę, że to była Penny Landry.

– Penny? Do mnie?

– Tak, do ciebie. Jakieś pół godziny temu. – Oficer znowu urwał, zapewne ważąc w myśli słowa. – Odniosłem wrażenie, że ma jakieś kłopoty. Poważne kłopoty.

Загрузка...