ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Czwartek, 18 stycznia, godz. 23.50

Jaye obudziła się z jękiem. Bolała ją głowa i plecy. Usta miała wyschnięte i szorstkie, jak spieczona słońcem ziemia. Przewróciła się na bok i znów jęknęła. Poczuła kwaśny zapach i otworzyła oczy.

Wtedy sobie przypomniała. Idzie do autobusu. Patrzy przez ramię, czy wciąż ma za sobą tego zboczeńca. Uśmiecha się do siebie, bo znów go zgubiła. Tak jej się przynajmniej wydaje. Nagle ktoś ją wciąga w krzaki, przytykając do ust i nosa jakąś szmatę. Próbuje krzyczeć, ale tylko wciąga w płuca obrzydliwy zapach.

Ciemność.

Przerażona Jaye gwałtownie usiadła, czując, że serce chce jej wyskoczyć z piersi. Gdy tylko zdołała się trochę opanować, rozejrzała się po ciemnym pokoju. Była sama.

Parę minut oddychała przez nos, żeby się uspokoić. Instynkt podpowiadał jej, co ma robić. Uspokój się. I zorientuj w sytuacji.

Siedziała na składanym łóżku, na nagim, brudnym materacu. Zacisnęła usta, żeby się nie rozpłakać. W pokoju znajdował się jeszcze ogrodowy leżak z aluminium, umywalka i sedes. Na jego zbiorniku leżała rolka papieru toaletowego, a na umywalce nierozpakowana szczoteczka i pasta do zębów. Obok wisiał ręcznik.

Jaye zaczęła rozglądać się po pokoju. Tapeta odchodziła płatami od ścian, odsłaniając tynk. Okno zabito deskami, ale przez szpary wślizgiwało się do środka przyciemnione światło księżyca.

Jaye na palcach podeszła do drzwi i sięgnęła do klamki. Przypomniała sobie horror, który oglądała parę tygodni wcześniej. Tam też dziewczyna, mniej więcej w jej wieku, próbowała wydostać się z pustego pomieszczenia, ale gdy dotknęła klamki, ta przemieniła się w węża.

To tylko film, przekonywała siebie, lecz jej obecna sytuacja wydawała się równie przerażająca. Drzwi były zamknięte. Dwie łzy spłynęły jej po policzkach. Powstrzymała następne, łając siebie za niewczesne nadzieje. Jaki porywacz zostawiłby otwarte drzwi?! Chyba tylko jakiś wariat!

Będzie musiała poszukać innej drogi ucieczki. Spojrzała w dół i dostrzegła, że u dołu drzwi znajduje się wejście dla kota. Uklękła i obejrzała klapkę. Wyglądała na zupełnie nową, jeszcze nieużywaną. Przycisnęła ją, ale okazało się, że jest zablokowana od zewnątrz. Nacisnęła mocniej i zasuwka zaczęła się poddawać. Mogłaby ją rozwalić kopniakiem, ale i tak nie przecisnęłaby się przez taki malutki otwór. To nie miało sensu.

Wstała i podeszła do zabitego na głucho okna. Przytknęła oko do szpary, lecz na zewnątrz było ciemno. Światło nie pochodziło, jak jej się zdawało, od księżyca, ale od samotnej lampy ulicznej. Poza tym wszystko tonęło w mroku.

Słyszała jednak ruch uliczny i przytłumione ludzkie głosy. A więc ktoś mógł ją usłyszeć i może nawet uwolnić, lub przynajmniej zawiadomić policję.

– Na pomoc! – krzyknęła podniecona i zaczęła walić pięściami w deski.

Krzyknęła jeszcze dwa razy, robiąc przerwy, żeby usłyszeć reakcję. Nie było żadnej. Szmer głosów nie zmienił się ani na jotę. Nikt nie zawołał. Nikt nie przyszedł do jej więzienia.

Nie słyszą mnie, pomyślała. Są zbyt daleko.

Wpadła w szał. Podbiegła do drzwi i zaczęła je kopać, dziko przy tym wrzeszcząc. Po chwili zachrypła. Dłonie ją bolały, ramiona osłabły. W ciąż jednak wołała, aż jej głos stał się ledwie słyszalny. W końcu, zupełnie wyczerpana, opadła na podłogę i zaczęła płakać.

Загрузка...