ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI

Środa, 24 stycznia, godz. 6.50

Następnego ranka Quentin powrócił do domu doktora Beniamina Walkera i wszedł po schodach do drzwi wejściowych. Przy okazji zwrócił uwagę na świeżo malowaną fasadę i miły, chociaż dosyć pusty ogród. Nie widział tego wczoraj w nocy. Prawa strona bliźniaka służyła Walkerowi jako dom mieszkalny, a lewa jako gabinet, o czym informowała mosiężna tabliczka.

Quentin zadzwonił do drzwi. A potem jeszcze raz. Myślał, że o tej porze na pewno obudzi psychologa, który wczoraj tak późno położył się spać. Uśmiechnął się do siebie. Chodziło mu właśnie o to, żeby dorwać go, gdy nie będzie jeszcze w pełnej formie, przed poranną kawą, spieszącego się do pracy. Później doktor zacznie przyjmować pacjentów i Quentin wiedział, że będzie musiał na niego czekać.

Usłyszał odgłosy kroków, a potem dźwięk otwieranego zamka. Drzwi się otworzyły. Mężczyzna po drugiej stronie wyglądał tak, jakby właśnie wziął prysznic. Zarzucił sobie ręcznik na szyję, a włosy miał mokre. Ze środka dobiegały dźwięki muzyki poważnej.

– Pan Walker? – Pokazał swoją odznakę. – Jestem Quentin Malone, oficer śledczy SWNP.

– Chodzi panu o Beniamina Walkera? – upewnił się, bardzo zaskoczony.

– Właśnie. – Schował odznakę. – Wygląda na to, że przerwałem panu poranną toaletę. Przepraszam.

– Nic nie szkodzi. – Wytarł dłonie w ręcznik. – Czym mogę służyć?

– Wczoraj wieczorem w mieszkaniu panny North miał miejsce przykry wypadek, a pan…

– Anna?! – przerwał mu Walker. – Wypadek? Coś jej się stało!

– Mogę wejść?

– Bardzo proszę.

Doktor przeszedł do środka, a Quentin ruszył za nim. W końcu znaleźli się w saloniku. Malone od razu domyślił się z wystroju, że Ben Walker żyje samotnie i nie ma żadnych dzieci. Stało tutaj tylko parę mebli, wszystkie dobrej jakości. Nie było tu prawie obrazów ani zdjęć rodziny, ale na ścianach wisiało sporo luster, przez co salonik trochę przypominał wesołe miasteczko.

Ben wskazał mu miejsce i sam też usiadł.

– Co się stało Annie? Czy nic jej nie jest? – powtórzył.

– Nic, poza tym, że na pewno wciąż jest trochę wstrząśnięta. – Quentin spojrzał mu prosto w oczy, licząc na to, że go onieśmieli. – Ktoś zrobił jej brzydki kawał. Wszedł do jej mieszkania i zostawił tam na talerzyku mały palec. Znalazła go po powrocie do domu.

Walker zbladł.

– Biedna Anna. Pewnie była przerażona. Czy pan wie, do kogo…?

– To był sztuczny palec. Proteza.

– Dzięki Bogu! – Mężczyzna ściągnął brwi, zastanawiając się nad czymś, a potem spojrzał na Quentina. – Zaraz panu coś pokażę. Proszę chwilę zaczekać.

Wrócił po chwili i wręczył mu żółtą kopertę.

– Niech pan spojrzy.

Quentin otworzył kopertę. W środku znajdowała się kartka oraz zdjęcie Anny i doktora w „Café du Monde“. Przeczytał notatkę i podniósł oczy na Bena.

– Kiedy pan to dostał?

– Dwa dni temu wieczorem. Ktoś był wcześniej w moim mieszkaniu i zostawił tę kopertę.

Quentin zmrużył oczy, zaniepokojony takim obrotem sprawy.

– Jak pan sądzi, co to może znaczyć?

– Nie mam pojęcia. Osoba, która zrobiła to zdjęcie, musiała śledzić mnie lub Annę, a teraz chce mnie wciągnąć w jakąś niebezpieczną grę. Przepraszam, mnie i Annę.

– Właśnie dlatego tu jestem.

Ben nagle zesztywniał.

– To znaczy?

– Anna mówiła mi, że podejrzewa pan któregoś ze swoich pacjentów. Chodzi o książki i informacje o programie.

– To możliwe – mruknął ostrożnie. – W końcu ja też dostałem tę przesyłkę, chociaż nie znałem Anny.

– Chyba że poprzez pracę.

– Słucham?

– Pańską specjalizację.

– A tak. Chociaż w Nowym Orleanie jest wielu psychologów zajmujących się tym tematem.

– Więc dlaczego ktoś wybrał właśnie pana?

– Sam chciałbym to wiedzieć. Wówczas, być może znalazłbym tę osobę.

– Być może?

– Nie jestem przecież czarnoksiężnikiem.

– Chciałbym dostać listę pańskich pacjentów.

– Przecież wie pan, że to niemożliwe.

– Jedna z tych osób zagraża Annie North!

– To wcale nie jest takie oczywiste.

– Ten człowiek włamał się wczoraj do jej mieszkania i zostawił upiorny prezent. Chyba nie sądził, że się z niego ucieszy!

– Niestety, nie mogę dać panu tej listy. – Wstał, aby pokazać, że uważa spotkanie za skończone. – Bardzo mi przykro.

Quentin poszedł w jego ślady.

– Czy aby?

– Muszę przestrzegać zasad etycznych mojego zawodu, podobnie jak pan. Co pan robi, jeśli wie pan, że ktoś jest winny, a mimo to nie chce się do tego przyznać? Bije go pan? Torturuje? Czy może fabrykuje odpowiednie dowody? A może jednak przestrzega pan prawa?

Quentin skrzywił się na tę przemowę.

– Chce pan przez to powiedzieć, że to zapewne któryś z pańskich pacjentów?

– Niech mnie pan nie łapie za słówka.

Quentin uśmiechnął się ponuro.

– To specjalność policjantów. – Wskazał zdjęcie. – Mogę je zatrzymać?

– Tak, oczywiście. Ale mam prośbę. Anna nic o tym jeszcze nie wie i chciałbym sam jej o tym powiedzieć. Wahałem się…Nie chciałbym jej przestraszyć. – Zaczerwienił się, czując, jak absurdalnie brzmią te słowa po tym, co się stało. – Zaraz do niej zadzwonię.

– Koniecznie, bo inaczej nic nie mogę obiecać. – Quentin wręczył mu wizytówkę. – I proszę się ze mną skontaktować, gdyby pan zmienił zdanie.

– Jasne. – Wziął kartonik i podszedł do drzwi.

– Co z tymi lustrami? – spytał Quentin, gdy zauważył jeszcze kilka. – Są dla pana oknami duszy?

– Traktuję je jak oczy. Sam nie wiem, dlaczego je lubię. Zacząłem zbierać stare lustra parę lat temu i mam ich prawie dwadzieścia.

– Ciekawe hobby. A co pan zrobi, kiedy zabraknie na nie miejsca?

– Nie mam pojęcia. Może się przeprowadzę. – Ben otworzył drzwi. – Bardzo mi przykro, że nie mogłem panu pomóc. Naprawdę.

– Ja też żałuję. – Quentin przekroczył już próg, ale jeszcze odwrócił się. – Byłem u pana wczoraj w nocy, ale nikogo nie zastałem. Chyba pan gdzieś wyjeżdżał, prawda?

Ben nerwowo zamrugał.

– Nie wychodziłem z domu.

– Dzwoniłem i pukałem. Nikt nie otworzył.

– Po prostu mocno śpię.

– To zabawne, bo przed domem nie było pańskiego samochodu.

– Czy chce mnie pan o coś oskarżyć? – najeżył się Walker.

– Nie, po prostu mnie to uderzyło.

– Parkuję na ulicy, dzięki czemu pacjenci mogą wjeżdżać na podjazd, a ja nie muszę przestawiać wozu. – Wskazał sznurek stojących na ulicy samochodów. – O, to mój srebrny taurus.

– Dobrze pomyślane, panie doktorze.

– Dziękuję. – Spojrzał na zegarek. – Przykro mi, ale jeśli nie ma pan dalszych pytań, to chciałbym się przebrać. Za pół godziny mam pierwszego pacjenta.

– Tak, oczywiście. Dziękuję za rozmowę.

Quentin odwrócił się i wyszedł. Coś w doktorze Walkerze wyraźnie mu nie odpowiadało, chociaż nie wiedział, o co chodzi. Facet był przecież bardzo miły i starał się mu pomóc. Ale za mało, pomyślał i przystanął. Był zbyt ugrzeczniony. Naprawdę wykształcony facet. Na pewno bardzo podoba się Annie.

– Czy coś jeszcze?! – zawołał Ben od drzwi.

– Tak. – Quentin ściągnął brwi. – Na pańskim miejscu sprawdziłbym baterie od czujnika dymu. Śpi pan tak mocno, a przecież zdarzają się różne wypadki.

Загрузка...