Poniedziałek, 29 stycznia, godz. 14.00
Anna patrzyła na list z odciśniętym na kopercie krwawym pocałunkiem. Ręce jej drżały. Tylko nie Jaye, pomyślała. To nie może być Jaye!
Schyliła się i wyjęła spod lady swoją torebkę. Przez moment nerwowo ją przetrząsała, aż w końcu znalazła portfel i wyjęła z niego zdjęcie. Zbliżenie Jaye, patrzącej zamglonym wzrokiem wprost w obiektyw. Światło kładło się na jej twarzy, oświetlając ukośną bliznę, która przecinała jej wargi. Sprawdziła list. Blizna znajdowała się dokładnie w tym samym miejscu!
Anna jęknęła, nie chcąc w to uwierzyć. Strach narastał w niej i podchodził do gardła. Bała się o Jaye. I o Minnie.
– Już wróciłem – rzucił pogodnie Dalton, wchodząc do kwiaciarni. Zdjął jesionkę i przerzucił ją sobie przez ramię. – Lunch był naprawdę cudowny. Nigdy w życiu nie jadłem tak dobrej… – urwał nagle. – Mój Boże, Anno! Co się stało?!
To proste pytanie, wypowiedziane po raz kolejny podczas ostatnich dni, wydało się Annie niemal śmieszne. Jej życie stało się jednym wielkim pasmem nieszczęść. Jednak w tej chwili wcale nie było jej do śmiechu. Jak sparaliżowana, zerknęła na list i zdjęcie.
– To on! To on porwał Jaye!
– Kto taki?
– Mężczyzna z listów Minnie – powiedziała, podając mu ze ściśniętym sercem kartkę.
Dalton podszedł do lady. Pobladł, gdy tylko zobaczył upstrzoną kwiatkami kopertę i krwawy pocałunek.
– Miałaś rację, Minnie istnieje, a Jaye wcale nie uciekła. Jak sądzisz, co… – urwał gwałtownie. Nie musiał kończyć tego pytania.
– Nie wiem – odparła bezradnie. – Muszę zadzwonić do Malone’a.
Po półgodzinie Anna i Quentin jechali groblą nad jeziorem Pontchartrain do Mandeville. List i zdjęcie leżały na półce samochodu. Na szczęście złapała Malone’a w pracy i mógł od razu przyjechać. Obejrzał zdjęcie i odcisk, a potem spytał, czy chce z nim pojechać. Anna natychmiast skorzystała z zaproszenia. Nie mogłaby pracować przy takim stanie umysłu.
Po paru pierwszych pytaniach i odpowiedziach prawie ze sobą nie rozmawiali. Anna nie miała nic do powiedzenia. Siedziała, patrząc na drogę, i ściskała mocno ręce na podołku.
Malone sięgnął i przykrył je swoją dłonią.
– Sytuacja nie jest wcale taka zła, Anno. Naprawdę, uwierz mi.
Łzy napłynęły jej do oczu.
– Nie jest zła?! Jakiś psychopata albo zboczeniec porwał Jaye, a ty mi mówisz, że nie jest zła! – Zamilkła na chwilę, porażona własnymi słowami. Szybko jednak doszła do siebie. – Zaginęła osiemnastego i nikt jej nie szukał – podjęła. – Nie masz pojęcia, jak się boję. To wszystko nie mieści mi się w głowie.
– Ty jej szukałaś, Anno. – Ścisnął jej dłonie, a potem przeniósł rękę na kierownicę. – Nie uwierzyłaś w to, że uciekła.
– Ale mogłam zrobić więcej!
Spojrzał na nią ze współczuciem.
– A niby co? Rozmawiałaś z jej przybranymi rodzicami, kuratorem i policją, nawet z przyjaciółkami. Sprawdziłaś wszystkie tropy. Nic więcej nie mogłaś zrobić, Anno.
Spojrzała w stronę jeziora, wiedząc, że Malone ma rację. Mimo to wciąż miała wyrzuty sumienia.
– Jak gdyby nigdy nic wróciłam do dawnego życia – wydusiła z siebie. – Czuję się winna…
– Rozumiem cię, ale to nie pomoże Jaye. Chcesz się dowiedzieć, dlaczego sytuacja nie jest taka zła?
– Bo Jaye jeszcze żyje…
Potrząsnął lekko głową.
– To też. Ale nareszcie mamy ślad. Coś, na czym można się oprzeć. Coś konkretnego.
– To niesamowite.
Skrzywił się, słysząc tak wiele goryczy i sarkazmu w jej głosie.
– Wiemy teraz znacznie więcej niż poprzednio. To doskonały początek. – Uniósł w górę wskazujący palec. – Rozwiązanie każdej zagadki zaczyna się właśnie od takiego początku.
– A jeśli nie rozwiążemy tej zagadki?
– Przynajmniej będziemy próbować. – Wyjechali z autostrady na groblę. Ich oczy spotkały się na chwilę. – Obiecuję, że się nie poddam. Znajdziemy Jaye. Zobaczysz.
Właściciel punktu ksero rzeczywiście ugiął się pod naciskiem władzy. Skrzynka pocztowa należała do Adama Fursta, zamieszkałego przy Lake Street w Madisonville.
Madisonville, małe miasteczko położne niecałe dziesięć kilometrów na zachód od Mandeville, przyciągało ostatnio coraz więcej ludzi. Mogło się poszczycić pięknymi terenami wokół rzeki Tchefuncte, wciąż odnawianymi domami w stylu wiktoriańskim, świetnymi restauracjami oraz rezydencjami bogaczy położonymi tuż nad rzeką. Jednak dom, w którym mieszkał Adam Furst, znajdował się daleko od tych miejsc. Był to stary bliźniak położony przy ulicy, której jeszcze nie odkryły bogate klasy średnie, uciekające z miasta na wieś. Malone zatrzymał wóz bezpośrednio przed domem. Wyłączył silnik i spojrzał na Annę.
– Zaczekaj tu na mnie – rzucił.
Już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale policjant potrząsnął głową.
– To rozkaz, jasne?
Przystała na to niechętnie. Patrzyła za nim, jak idzie przez zarośniętą dróżkę do rozwalającego się ganku. Quentin zadzwonił do drzwi, odczekał chwilę, a potem zapukał. Obejrzał się za siebie i pokazał jej, że chce obejść dom od tyłu.
Gdy tylko zniknął jej z oczu, Anna wyskoczyła z wozu. Nie chciała tu siedzieć i czekać. Przecież Jaye mogła się znajdować właśnie w tym domu. Deski na ganku zaskrzypiały, kiedy na nie weszła. Podeszła do drzwi, zadzwoniła, a potem przyłożyła ucho do drewna.
– Tak, słucham?
Anna aż podskoczyła, słysząc ten głos. Odwróciła się i zobaczyła objuczoną torbami kobietę, zmierzającą w stronę drzwi. Była niska i chuda, z prostymi siwymi włosami. Chude ramiona sprawiały wrażenie, że zaraz się złamią pod ciężarem zakupów.
Anna podeszła do niej.
– Może pani pomogę?
– Dziękuję – rzekła podejrzliwie kobieta. – Te torby są rzeczywiście dosyć ciężkie.
Anna wzięła je, a kobieta podeszła do drzwi. Wyjęła klucz, otworzyła, a potem odebrała od Anny kilka toreb.
– Zaraz wrócę. Niech pani tu zaczeka.
Zniknęła w ciemnym wnętrzu, ale po chwili wróciła i wyciągnęła ręce po resztę zakupów. W tym momencie pojawił się Malone.
– Mówiłem ci, żebyś została w wozie – zwrócił się z pretensją do Anny.
– Co to za jeden? – spytała kobieta.
Anna postanowiła zignorować Quentina i zwróciła się wprost do nieznajomej:
– Policja. Szukamy pani sąsiada, Adama Fursta.
Kobieta skrzywiła się na te słowa.
– Macie jakąś legitymację?
Malone wyciągnął odznakę. Kobieta przyglądała się jej przez chwilę, a następnie skinęła głową.
– Wcale się nie dziwię. Ten człowiek był jakiś dziwny. Zawsze wydawał mi się podejrzany.
– Był? – rzucił Malone.
– Bez uprzedzenia wyprowadził się kilka tygodni temu. I nie zapłacił czynszu.
– Pani jest właścicielką domu?
– Właśnie. To jedyna rzecz, której nie przepił mój były mąż. – Przeżegnała się. – Do końca życia będę za to dziękować Bogu.
– Co w nim było takiego dziwnego? – spytała Anna, próbując ukryć swój niepokój.
– Przychodził i wychodził o różnych porach dnia i nocy. Nie widziałam go całymi tygodniami. Nic nie mówił, z nikim się nie spotykał. Miał cały czas zasłonięte okna. Co wcale nie znaczy, że szpieguję lokatorów…
– Nie, oczywiście, że nie – powiedziała z uśmiechem Anna.
– Parę razy zapraszałam go na piwo i próbowałam pogadać, ale odmawiał. Patrzył przy tym tak, że ciarki chodziły mi po plecach.
Anna potarła ramiona, czując, że sama dostała gęsiej skórki.
– Kiedy się wyprowadził? – spytał Malone. – Pamięta pani?
– Tak, oczywiście. – Kobieta skinęła z emfazą głową. – Właśnie wtedy chciałam odebrać pieniądze albo go wyrzucić. Osiemnastego.
W dniu zniknięcia Jaye!
Anna spojrzała na Malone’a. On też domyślił się, co to znaczy.
– Mieszkał sam? – spytał.
– O ile wiem, to tak.
– A nie miał ze sobą dziecka? – Anna chrząknęła. – Małej dziewczynki, dziesięcio jedenastoletniej.
– Nigdy nie widziałam z nim żadnego dziecka. – Kobieta spojrzała w przestrzeń. – Ale jak tak o tym myślę, to wydaje mi się, że słyszałam płacz. Tak, płacz dziecka, późno w nocy. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Wiadomo, różne rzeczy dzieją się po ciemku. Myśli pan…?
– Chciałbym zajrzeć do jego części, pani…
– Nazywam się Blanchard, Dorothy Blanchard.
– Więc chciałbym tu przyjechać z ekipą techniczną, pani Blanchard. Możemy umówić się na popołudnie?
Uśmiechnęła się szeroko, ukazując złoty ząb.
– Będziecie szukać odcisków palców i innych śladów? Tak jak na filmach?
– Tak, proszę pani. Jak na filmach.
– Będę czekała – zapewniła go. – I nie pozwolę nikomu tam wchodzić.
Malone skinął głową i pożegnał się z nią. Ruszył do samochodu, a Anna pobiegła za nim.
– A co takiego zrobił ten Furst? – usłyszeli za sobą głos Dorothy Blanchard. – Obrabował bank czy kogoś zabił? Ciekawa jestem, kogo miałam pod swoim dachem.