ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY

Poniedziałek, 29 stycznia, godz. 14.00

Anna patrzyła na list z odciśniętym na kopercie krwawym pocałunkiem. Ręce jej drżały. Tylko nie Jaye, pomyślała. To nie może być Jaye!

Schyliła się i wyjęła spod lady swoją torebkę. Przez moment nerwowo ją przetrząsała, aż w końcu znalazła portfel i wyjęła z niego zdjęcie. Zbliżenie Jaye, patrzącej zamglonym wzrokiem wprost w obiektyw. Światło kładło się na jej twarzy, oświetlając ukośną bliznę, która przecinała jej wargi. Sprawdziła list. Blizna znajdowała się dokładnie w tym samym miejscu!

Anna jęknęła, nie chcąc w to uwierzyć. Strach narastał w niej i podchodził do gardła. Bała się o Jaye. I o Minnie.

– Już wróciłem – rzucił pogodnie Dalton, wchodząc do kwiaciarni. Zdjął jesionkę i przerzucił ją sobie przez ramię. – Lunch był naprawdę cudowny. Nigdy w życiu nie jadłem tak dobrej… – urwał nagle. – Mój Boże, Anno! Co się stało?!

To proste pytanie, wypowiedziane po raz kolejny podczas ostatnich dni, wydało się Annie niemal śmieszne. Jej życie stało się jednym wielkim pasmem nieszczęść. Jednak w tej chwili wcale nie było jej do śmiechu. Jak sparaliżowana, zerknęła na list i zdjęcie.

– To on! To on porwał Jaye!

– Kto taki?

– Mężczyzna z listów Minnie – powiedziała, podając mu ze ściśniętym sercem kartkę.

Dalton podszedł do lady. Pobladł, gdy tylko zobaczył upstrzoną kwiatkami kopertę i krwawy pocałunek.

– Miałaś rację, Minnie istnieje, a Jaye wcale nie uciekła. Jak sądzisz, co… – urwał gwałtownie. Nie musiał kończyć tego pytania.

– Nie wiem – odparła bezradnie. – Muszę zadzwonić do Malone’a.

Po półgodzinie Anna i Quentin jechali groblą nad jeziorem Pontchartrain do Mandeville. List i zdjęcie leżały na półce samochodu. Na szczęście złapała Malone’a w pracy i mógł od razu przyjechać. Obejrzał zdjęcie i odcisk, a potem spytał, czy chce z nim pojechać. Anna natychmiast skorzystała z zaproszenia. Nie mogłaby pracować przy takim stanie umysłu.

Po paru pierwszych pytaniach i odpowiedziach prawie ze sobą nie rozmawiali. Anna nie miała nic do powiedzenia. Siedziała, patrząc na drogę, i ściskała mocno ręce na podołku.

Malone sięgnął i przykrył je swoją dłonią.

– Sytuacja nie jest wcale taka zła, Anno. Naprawdę, uwierz mi.

Łzy napłynęły jej do oczu.

– Nie jest zła?! Jakiś psychopata albo zboczeniec porwał Jaye, a ty mi mówisz, że nie jest zła! – Zamilkła na chwilę, porażona własnymi słowami. Szybko jednak doszła do siebie. – Zaginęła osiemnastego i nikt jej nie szukał – podjęła. – Nie masz pojęcia, jak się boję. To wszystko nie mieści mi się w głowie.

– Ty jej szukałaś, Anno. – Ścisnął jej dłonie, a potem przeniósł rękę na kierownicę. – Nie uwierzyłaś w to, że uciekła.

– Ale mogłam zrobić więcej!

Spojrzał na nią ze współczuciem.

– A niby co? Rozmawiałaś z jej przybranymi rodzicami, kuratorem i policją, nawet z przyjaciółkami. Sprawdziłaś wszystkie tropy. Nic więcej nie mogłaś zrobić, Anno.

Spojrzała w stronę jeziora, wiedząc, że Malone ma rację. Mimo to wciąż miała wyrzuty sumienia.

– Jak gdyby nigdy nic wróciłam do dawnego życia – wydusiła z siebie. – Czuję się winna…

– Rozumiem cię, ale to nie pomoże Jaye. Chcesz się dowiedzieć, dlaczego sytuacja nie jest taka zła?

– Bo Jaye jeszcze żyje…

Potrząsnął lekko głową.

– To też. Ale nareszcie mamy ślad. Coś, na czym można się oprzeć. Coś konkretnego.

– To niesamowite.

Skrzywił się, słysząc tak wiele goryczy i sarkazmu w jej głosie.

– Wiemy teraz znacznie więcej niż poprzednio. To doskonały początek. – Uniósł w górę wskazujący palec. – Rozwiązanie każdej zagadki zaczyna się właśnie od takiego początku.

– A jeśli nie rozwiążemy tej zagadki?

– Przynajmniej będziemy próbować. – Wyjechali z autostrady na groblę. Ich oczy spotkały się na chwilę. – Obiecuję, że się nie poddam. Znajdziemy Jaye. Zobaczysz.

Właściciel punktu ksero rzeczywiście ugiął się pod naciskiem władzy. Skrzynka pocztowa należała do Adama Fursta, zamieszkałego przy Lake Street w Madisonville.

Madisonville, małe miasteczko położne niecałe dziesięć kilometrów na zachód od Mandeville, przyciągało ostatnio coraz więcej ludzi. Mogło się poszczycić pięknymi terenami wokół rzeki Tchefuncte, wciąż odnawianymi domami w stylu wiktoriańskim, świetnymi restauracjami oraz rezydencjami bogaczy położonymi tuż nad rzeką. Jednak dom, w którym mieszkał Adam Furst, znajdował się daleko od tych miejsc. Był to stary bliźniak położony przy ulicy, której jeszcze nie odkryły bogate klasy średnie, uciekające z miasta na wieś. Malone zatrzymał wóz bezpośrednio przed domem. Wyłączył silnik i spojrzał na Annę.

– Zaczekaj tu na mnie – rzucił.

Już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale policjant potrząsnął głową.

– To rozkaz, jasne?

Przystała na to niechętnie. Patrzyła za nim, jak idzie przez zarośniętą dróżkę do rozwalającego się ganku. Quentin zadzwonił do drzwi, odczekał chwilę, a potem zapukał. Obejrzał się za siebie i pokazał jej, że chce obejść dom od tyłu.

Gdy tylko zniknął jej z oczu, Anna wyskoczyła z wozu. Nie chciała tu siedzieć i czekać. Przecież Jaye mogła się znajdować właśnie w tym domu. Deski na ganku zaskrzypiały, kiedy na nie weszła. Podeszła do drzwi, zadzwoniła, a potem przyłożyła ucho do drewna.

– Tak, słucham?

Anna aż podskoczyła, słysząc ten głos. Odwróciła się i zobaczyła objuczoną torbami kobietę, zmierzającą w stronę drzwi. Była niska i chuda, z prostymi siwymi włosami. Chude ramiona sprawiały wrażenie, że zaraz się złamią pod ciężarem zakupów.

Anna podeszła do niej.

– Może pani pomogę?

– Dziękuję – rzekła podejrzliwie kobieta. – Te torby są rzeczywiście dosyć ciężkie.

Anna wzięła je, a kobieta podeszła do drzwi. Wyjęła klucz, otworzyła, a potem odebrała od Anny kilka toreb.

– Zaraz wrócę. Niech pani tu zaczeka.

Zniknęła w ciemnym wnętrzu, ale po chwili wróciła i wyciągnęła ręce po resztę zakupów. W tym momencie pojawił się Malone.

– Mówiłem ci, żebyś została w wozie – zwrócił się z pretensją do Anny.

– Co to za jeden? – spytała kobieta.

Anna postanowiła zignorować Quentina i zwróciła się wprost do nieznajomej:

– Policja. Szukamy pani sąsiada, Adama Fursta.

Kobieta skrzywiła się na te słowa.

– Macie jakąś legitymację?

Malone wyciągnął odznakę. Kobieta przyglądała się jej przez chwilę, a następnie skinęła głową.

– Wcale się nie dziwię. Ten człowiek był jakiś dziwny. Zawsze wydawał mi się podejrzany.

– Był? – rzucił Malone.

– Bez uprzedzenia wyprowadził się kilka tygodni temu. I nie zapłacił czynszu.

– Pani jest właścicielką domu?

– Właśnie. To jedyna rzecz, której nie przepił mój były mąż. – Przeżegnała się. – Do końca życia będę za to dziękować Bogu.

– Co w nim było takiego dziwnego? – spytała Anna, próbując ukryć swój niepokój.

– Przychodził i wychodził o różnych porach dnia i nocy. Nie widziałam go całymi tygodniami. Nic nie mówił, z nikim się nie spotykał. Miał cały czas zasłonięte okna. Co wcale nie znaczy, że szpieguję lokatorów…

– Nie, oczywiście, że nie – powiedziała z uśmiechem Anna.

– Parę razy zapraszałam go na piwo i próbowałam pogadać, ale odmawiał. Patrzył przy tym tak, że ciarki chodziły mi po plecach.

Anna potarła ramiona, czując, że sama dostała gęsiej skórki.

– Kiedy się wyprowadził? – spytał Malone. – Pamięta pani?

– Tak, oczywiście. – Kobieta skinęła z emfazą głową. – Właśnie wtedy chciałam odebrać pieniądze albo go wyrzucić. Osiemnastego.

W dniu zniknięcia Jaye!

Anna spojrzała na Malone’a. On też domyślił się, co to znaczy.

– Mieszkał sam? – spytał.

– O ile wiem, to tak.

– A nie miał ze sobą dziecka? – Anna chrząknęła. – Małej dziewczynki, dziesięcio jedenastoletniej.

– Nigdy nie widziałam z nim żadnego dziecka. – Kobieta spojrzała w przestrzeń. – Ale jak tak o tym myślę, to wydaje mi się, że słyszałam płacz. Tak, płacz dziecka, późno w nocy. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Wiadomo, różne rzeczy dzieją się po ciemku. Myśli pan…?

– Chciałbym zajrzeć do jego części, pani…

– Nazywam się Blanchard, Dorothy Blanchard.

– Więc chciałbym tu przyjechać z ekipą techniczną, pani Blanchard. Możemy umówić się na popołudnie?

Uśmiechnęła się szeroko, ukazując złoty ząb.

– Będziecie szukać odcisków palców i innych śladów? Tak jak na filmach?

– Tak, proszę pani. Jak na filmach.

– Będę czekała – zapewniła go. – I nie pozwolę nikomu tam wchodzić.

Malone skinął głową i pożegnał się z nią. Ruszył do samochodu, a Anna pobiegła za nim.

– A co takiego zrobił ten Furst? – usłyszeli za sobą głos Dorothy Blanchard. – Obrabował bank czy kogoś zabił? Ciekawa jestem, kogo miałam pod swoim dachem.

Загрузка...