ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY CZWARTY

Środa, 7 lutego, godz. 15.15

Po kolejnych przystankach i kolejnych instrukcjach od Kurta Anna dotarła w końcu do ostatniego miejsca. Była to mała osada rybacka Manchac, położona około godziny drogi na północ od Nowego Orleanu. Tuż obok znajdowało się otoczone mokradłami jezioro Maurepas. W okolicy było parę myśliwskich i rybackich obozowisk.

Zgodnie ze wskazówkami zaparkowała samochód na końcu nieoznakowanej polnej drogi, jakieś półtora kilometra za ostatnimi przybytkami cywilizacji, czyli warsztatem Smileya i przystanią jachtową. Zostawiła kluczyki w wozie i ruszyła dalej pieszo, wypełniając co do joty żądania porywacza.

Przed nią, poprzez gęstą zasłonę cyprysów i dębów, prześwitywał jakiś budynek. Poczuła dreszcz niepewności. To już tutaj. Koniec jej drogi. Po dwudziestu trzech latach stanie twarzą w twarz z przeszłością.

Obejrzała się za siebie, ale samochód zniknął gdzieś za zakrętem. Wypuściła wolno powietrze, przerażona po raz pierwszy od momentu, kiedy pożegnała się z Billem. Obiecała sobie w duchu, że nie pokaże po sobie, co się z nią dzieje. Kurt chce, żeby się bała.

Chce, żeby zaczęła prosić o litość, a ona przyjechała tu tylko po to, żeby ratować Jaye, nie zaś siebie.

Rozejrzała się dookoła. Droga wznosiła się nad mokradłem i stanowiła jedyne połączenie z domem, chyba że ktoś skorzystałby z łódki. Woda na mokradłach nie musiała być głęboka, ale Anna podejrzewała, że roi się w niej od węży, aligatorów i innego paskudztwa.

Zadrżała i potarła ramiona. Czy rzeczywiście dobrze robi? Kurt chciał, żeby znalazła się na drodze bez wyjścia. Stąd taki, a nie inny wybór miejsca. Obiecał co prawda, że wypuści Jaye, ale nie miała żadnej gwarancji, że zechce dotrzymać słowa.

W tym momencie zrozumiała wahania i niepewność rodziców. Wprawdzie wówczas chodziło o pieniądze, ale nie mieli pewności, czy po zapłaceniu okupu córka wróci cała i zdrowa do domu. Być może ona też powinna skontaktować się wcześniej z policją? Kiedy ten dylemat dotarł do niej z całą oczywistością, poczuła, że nagle zagoiła się jedna z jej starych ran. Przecież tak naprawdę zawsze się zastanawiała, dlaczego rodzice nie dali Kurtowi tych przeklętych pieniędzy.

Anna potrząsnęła głową. Musi spróbować czegoś innego. Przecież to właśnie z powodu policji zginął Timmy, a ona straciła palec. Nie wątpiła, że gdyby nie zastosowała się do poleceń, Kurt po kolei uciąłby palce Jaye, a potem zabił ją z zimną krwią. Ta droga dawała jej „młodszej siostrze“ przynajmniej jakąś szanse na przeżycie. Musi przejść ją do końca.

Z bijącym sercem przemierzyła podjazd, czując chrzęst muszelek pod stopami, słysząc bzyczenie owadów i krzyk wodnego ptactwa. Budynek wyrósł przed nią zupełnie niespodziewanie. Był to prosty, drewniany domek, jak w wielu podobnych obozowiskach myśliwskorybackich w tej części Luizjany, ze skleconym naprędce gankiem i siatkami w oknach, które chroniły przed owadami.

Anna wzięła głęboki oddech i weszła po rozchwianych schodach. Podeszła do drzwi, które wystarczyło tylko pchnąć, żeby się otworzyły. W pustym pokoju znajdowało się jedynie duże, kartonowe pudło. Pudło w kształcie trumny. Boże, tylko nie to, pomyślała. Zasłoniła sobie usta, żeby nie krzyknąć ze strachu. Zrobiła jeden krok w jego kierunku, a potem następny.

Wyciągnęła rękę i modląc się, zaczęła je otwierać. Po chwili mogła już zajrzeć do środka. Tym razem nie mogła już powstrzymać okrzyku. W środku znajdowała się zakneblowana i związana Jaye.

– Jaye – szepnęła.

Dziewczyna nawet nie drgnęła. Anna pochyliła się, żeby jej dotknąć. Skóra Jaye była ciepła i miękka, a jej pierś unosiła się w płytkim oddechu.

Żyje, Bogu dzięki!

Śpiąca poruszyła się i jednocześnie wydała stłumiony przez knebel odgłos.

– Jaye! – krzyknęła Anna, potrząsając jej bezwładnym ciałem. – Jaye, obudź się! Jak najprędzej musimy stąd uciekać!

Przyjaciółka otworzyła oczy. Przez moment patrzyła na Annę z przerażeniem, ale potem jej oczy napełniły się łzami.

Anna uśmiechnęła się do niej, czując, jak łzy ciekną jej po policzkach.

– Przyszłam, żeby cię uwolnić – powiedziała ochrypłym głosem. – Chodź.

Wyswobodziła dziewczynę z pudła i rozwiązała jej ręce oraz nogi. Jaye sama wyrwała knebel i szlochając, padła jej w ramiona.

– Myślałam, że cię już nie zobaczę – wychlipała. – To było straszne. Tak się bałam.

– Wiem, kochanie. – Anna przytuliła ją jeszcze mocniej. Gładziła „młodszą siostrę“ po włosach, chcąc się upewnić, że nic jej nie jest. – Tak bardzo się o ciebie martwiłam. Wiedziałam, że nigdzie nie uciekłaś. Wiedziałam…

– Czy policja już tu jest? Czy powiedziałaś im…?

– Nie, jestem sama.

Oczy Jaye rozszerzyły się ze strachu.

– Ale złapali go, prawda? Powiedz, że go mają!

– Nie. – Anna ścisnęła mocno jej dłoń. – Powiedział, że cię zabije, jeśli tu nie przyjdę. Albo jeśli zawiadomię policję.

– Nie?! – jęknęła Jaye. – Więc on nie pozwoli nam uciec! On cię nienawidzi, Anno. Nie wiem dlaczego, ale…

– Ja wiem. Ten człowiek porwał mnie dwadzieścia trzy lata temu. Chce skończyć to, co zaczął. – Wciągnęła ze świstem powietrze. – Tak mi przykro, że zostałaś w to zamieszana. Ale obiecuję, że nic ci się nie stanie.

Anna pociągnęła Jaye za rękę.

– Mój samochód jest jakieś dwa kilometry stąd, niedaleko stacji obsługi. Jakoś nam się uda, Jaye. Na pewno się uda.

– Nie, nie pójdę bez Minnie.

– A gdzie ona jest?

– Nie wiem. Nie rozmawiałam z nią, od kiedy wsadził mnie do tego pudła…

– Poszukajmy. Na pewno ją znajdziemy, jeśli jest gdzieś tutaj.

Niestety nie znalazły nikogo. W domku były jeszcze dwa pokoje, ale oba puste. Jaye zaczęła płakać.

– Co on z nią zrobił? Gdzie się podziała? Nigdzie się bez niej nie ruszę!

Zza domu dobiegły dźwięki motorówki. Anna złapała Jaye i przyciągnęła do siebie.

– Na pewno nic jej nie zrobił – powiedziała z naciskiem, patrząc jej w oczy. – Chodziło mu o mnie. Potrzebował ciebie i Minnie, żeby się do mnie dobrać. Minnie była z nim tak długo, że pewnie ją gdzieś teraz schował. Tylko policja może ją znaleźć. Musimy sprowadzić tu policję, Jaye. – Ścisnęła ją mocniej, słysząc coraz bliższy warkot motoru. – Musimy uciekać! Inaczej wcale jej nie pomożemy!

Nagle zapanowała cisza, a potem usłyszały odgłosy kroków na pomoście. Anna złapała dziewczynę za rękę i wybiegły na zewnątrz.

Jaye z trudem za nią nadążała. Kiedy stanęły na ziemi, zachwiała się i Anna musiała ją podtrzymać. Ostry, dziecięcy okrzyk przeszył ciszę.

– Minnie?! Minnie! – jęknęła rozpaczliwie Jaye i szarpnęła się w stronę domku.

– Uciekaj, Jaye! – krzyknęła dziewczynka. – Nie zatrzymuj się. Wezwałam policję!

Minnie nagle zamilkła, jakby ktoś ją uciszył, lecz Jaye jak urzeczona podążała w stronę schodów. Anna złapała ją za ramię.

– Jaye, nie możesz…

– Nie zostawię jej. – Przyjaciółka wyrwała się jej. – Nie mogę!

Zaczęła biec w stronę domu, ale była tak słaba, że Anna dogoniła ją bez najmniejszych problemów.

– Ja tam wrócę. Ty biegnij na drogę.

– Obiecałam, że jej nie zostawię. – Łzy leciały jej ciurkiem. – Przysięgałyśmy sobie, że nigdy nie pozwolimy…

– Ja pójdę. Nic jej nie zrobi. – Anna potrząsnęła dziewczyną. – Nie będzie cię ścigał, bo chodzi mu o mnie, a ty będziesz mogła sprowadzić policję.

Jaye wahała się przez chwilę, a potem skinęła głową. Wtedy Anna uściskała ją i żarliwie ucałowała w policzek.

– Kocham cię, Jaye. Obiecaj, że będziesz na siebie uważać.

Dziewczyna skinęła głową, łykając łzy.

– Dobrze, ale ty też… obiecaj.

Anna wypuściła ją z objęć.

– Idź już, mamy mało czasu. – Popchnęła ją lekko. – Sprowadź policję.

Rozdzieliły się. Anna spojrzała jeszcze przez ramię, a następnie ruszyła w stronę domu. Wciąż powtarzała w myśli tę samą modlitwę. Żeby tylko Jaye się udało. Żeby Minnie wyszła z tego cało. Żeby znalazła siłę, by stawić czoło temu, co ją czeka. Dawno się tak nie bała.

Z bijącym sercem wspięła się na schody, czując, że najchętniej by stąd uciekła. Nie mogła jednak tego zrobić. Nie mogła zostawić Minnie samej. Obiecała i miała zamiar dotrzymać słowa. Wiedziała przecież, co to znaczy być na łasce szaleńca.

Pchnęła drzwi i ostrożnie weszła do środka. Pokój był pusty. Przeszła parę kroków, i wtedy usłyszała skrzypnięcie zamykających się drzwi.

– Witaj, Harlow. Zbierz się w sobie. Właśnie zaczął się twój koszmar.

Obróciła się błyskawicznie i aż krzyknęła ze zdziwienia. Spodziewała się, że zobaczy Kurta. Zamiast tego stanęła twarzą w twarz z Benem. A on celował do niej z pistoletu.

Potrząsnęła głową. To niemożliwe! To nie może być Ben! Miły, zabawny Ben, którego znała.

Mężczyzna uniósł pistolet nieco wyżej.

– Po twojej minie widzę, że spodziewałaś się kogoś innego. Może Kurta?

Otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale nie mogła z siebie wydobyć głosu.

– Chyba powinienem ci się przedstawić – rzucił, uśmiechając się do niej obrzydliwie. – Adam Furst, do usług.

Anna starała się zapanować nad swoim strachem i zaskoczeniem. Ucisk w gardle zelżał, ale głos jej drżał, kiedy wypowiedziała pierwsze słowa:

– Więc… więc to byłeś ty, Ben?

– Ben? Ten pokurcz!? To… to zero?! – Skrzywił się z niesmakiem. – „Och, Anno, tak cię kocham“ – zaczął go przedrzeźniać. – „Nie mów, że wszystko między nami skończone“. Chce mi się rzygać!

Anna zwilżyła wargi i spojrzała na pistolet, a potem znowu na Adama. Tak, teraz dostrzegła różnice. Adam miał ostrzejsze rysy i zimne spojrzenie, miał też nieco inne ruchy i wprost emanował agresją.

– Je… jesteś bliźniakiem Bena? – zadała kolejne pytanie.

Adam okropnie wykrzywił twarz w dzikiej furii.

– Ty głupia suko, nigdy tak nie mów! Nie mam nic wspólnego z Benem! Wcale nie jest do mnie podobny! Wcale!

Anna cofnęła się trochę.

– Gdzie jest Minnie? Co z nią zrobiłeś?

Tym razem Adam uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem.

– Mam z nią masę kłopotów, ale czasami potrafi być użyteczna. Podobały ci się jej listy?

– Zmusiłeś ją, żeby je napisała?

– Tak.

– I to ty wysłałeś informacje do rodziny i znajomych. A potem porwałeś Jaye – mówiła coraz pewniej, ale nagle urwała. – I… i to ty zabiłeś te wszystkie kobiety…

– Tak, tak i jeszcze wiele razy tak. To było bardzo sprytne, prawda?

Aż nadął się z dumy.

– Sprytne? Raczej chore. – Zacisnęła dłonie w pięści. – Jesteś żałosnym psychopatą.

Znowu pobladł i wykrzywił się z wściekłości, ukazując zęby. Musiała go trafić w czuły punkt. Przerażona, cofnęła się jeszcze dwa kroki.

– Ten skurwysyn też tak mówił. Zabiłem go! Zabiłem!

– Więc mnie też zabij – powiedziała, starając się ukryć strach. – Niech to się skończy.

Zaśmiał się głucho.

– Szybka śmierć? Co to, to nie, Harlow. Zasłużyłaś na coś więcej.

– Chcesz, żebym się bała? Żebym cierpiała?

– Właśnie. – Wbił w nią pełne nienawiści oczy. – Nie umrzesz tak po prostu, bo to będzie trwało i trwało, aż wreszcie pożałujesz, że kiedykolwiek się urodziłaś. Tak jak ja tego żałowałem.

Drzwi tuż za nim lekko się uchyliły. Policja. Jaye sprowadziła ratunek. Anna pilnowała się, żeby nie patrzeć w tamtym kierunku. Nie chciała zdradzić, że coś się tu dzieje.

– Ale dlaczego? – spytała, znowu się cofając. – Dlaczego tak mnie nienawidzisz? Co ci zrobiłam?

– Suka! Zdrajczyni! – wyrzucił z siebie. – Nie masz pojęcia, co to znaczy cierpieć. Nie wiesz, co to prawdziwy strach, kiedy czekasz na niego, leżąc w ciemności. Bo on zawsze przychodzi. Tylko po co? Czasami chce ci jedynie zadać ból. Czasami chodzi mu o seks. A czasami chce usłyszeć, jak skamlesz o litość. To taka gra, rozumiesz? Nasz ból i upokorzenie to dla niego przyjemność. Im bardziej cierpimy, tym większą ma frajdę.

Anna zakryła usta, przerażona tym, co ten człowiek musiał przejść, zapewne w dzieciństwie.

– Przykro mi – szepnęła. – Naprawdę bardzo. Ale nie wiem, co to ma wspólnego…

– Musiałem z nim grać – ciągnął, jakby w ogóle jej nie słyszał. – Przez ciebie i przez tę starą sukę.

Drzwi otworzyły się na całą szerokość. To nie była policja. Anna wydała kolejny okrzyk, widząc Jaye. Czyżby nie uciekła? Nie sprowadziła pomocy? Dziewczyna skoczyła na plecy Adama i z całych sił wbiła paznokcie w jego ramiona, a on krzyknął z bólu i wypuścił pistolet.

Anna rzuciła się na podłogę, żeby go podnieść, lecz Adam, który odzyskał równowagę, kopnął go w kąt. Zaraz potem przekręcił się i strząsnął Jaye z pleców. Dziewczyna spadła, uderzając głową w ścianę.

– Jaye! – rozpaczliwie krzyknęła Anna i przyskoczyła do przyjaciółki.

– Nic mi nie jest – jęknęła Jaye. – Pisto…

Za późno. Kiedy się po niego schyliła, Adam z powrotem miał go w dłoni. Wyprostował się, celując w Annę.

Jaye znowu się na niego rzuciła.

– Gdzie jest Minnie?! – krzyknęła. – Co z nią zrobiłeś?! Jeśli tylko…

Tym razem Adam poradził z nią sobie bez najmniejszych problemów. Chwycił ją mocno i przycisnął do piersi. Jaye walczyła jak tygrysica, gryząc i kopiąc.

– Jeśli zrobiłeś jej coś złego, to pożałujesz!

Adam zaśmiał się.

– Już się boję.

– Minnie, gdzie jesteś?!

Adam nagle wypuścił Jaye. Gwałtowny skurcz przebiegł przez całe jego ciało. Anna aż otworzyła usta, widząc jego twarz. Wyglądał teraz delikatniej i młodziej. Skurczył się, by stać się jak najmniejszym, i niczym dziecko rozejrzał się nieufnie dookoła.

– Jestem tu, Jaye – wydobył z siebie cichy, dziecięcy szept. – On nic mi nie zrobił.

Anna zastygła, a przerażona Jaye odskoczyła od Adama.

– Mi… Minnie?

Adam wyciągnął pistolet. Ręka mu drżała, a w oczach pojawiły się łzy.

– Będziesz ze mnie dumna, Jaye. Tak się bałam, a jednak wezwałam śledczego Malone’a. Ben mi o nim mówił. On…

Następny skurcz wstrząsnął ciałem Adama. Po nim nastąpiła kolejna transformacja. Jego twarz nabrała ostrzejszych rysów i zaraz potem wykrzywiła się w dzikiej wściekłości.

Anna próbowała zrozumieć to, co przed chwilą widziała. Zerknęła na Jaye. Przyjaciółka siedziała oparta o ścianę, z oczami szeroko otwartymi z przejęcia i niedowierzania.

Adam i Minnie to ta sama osoba! Ale jak to możliwe?! Jak…

– Lubisz pływać łódką, Harlow? Czy może trochę boisz się wody? Pamiętasz, zawsze się bałaś? Wody i tych wszystkich oślizłych stworzeń, które się w niej czaiły.

Anna rzeczywiście miała kiedyś obsesję na punkcie wody. Tylko skąd on mógł o tym wiedzieć? Potrząsnęła głową.

– Nie wiem, o czym mówisz.

Adam szatańsko zachichotał. Anna zadrżała, słysząc ten złowieszczy odgłos.

– Kłamiesz, Harlow. – Spojrzał na Jaye. – No już, wstawaj, dość tego leniuchowania. Wybieramy się we trójkę na małą wycieczkę.

– Nie! – Anna zasłoniła sobą Jaye. – Puść ją. Nie ma z tym przecież nic wspólnego.

– Tak jak ty ze mną. – Skrzywił się. – No, szybciej!

– Proszę, przecież obiecałeś – wyrzuciła z siebie z rozpaczą. – Powiedziałeś, że jeśli zrobię, jak każesz, to ją wypuścisz!

– Cały problem z obietnicami, księżniczko, polega na tym, czy można w nie wierzyć. Sama powinnaś to wiedzieć najlepiej.

– Nic nie rozumiem. O co ci chodzi? Dlaczego to robisz? Dlaczego…?

– Mam ją zastrzelić od razu? – Odbezpieczył pistolet. – Żaden problem.

– Nie! – Anna zrobiła krok w jego stronę, chcąc całkowicie odgrodzić go od dziewczyny. Adam nacisnął spust. Kula świsnęła tuż koło jej głowy i uderzyła w ścianę.

– Dosyć zabawy – mruknął. – Idziemy.

Загрузка...