ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SZÓSTY

Poniedziałek, 5 lutego

Dzielnica Francuska

Dwa dni po ostatnim spotkaniu z Quentinem, które okazało się definitywnym rozstaniem, Anna spotkała go przed swoją furtką. Gawędził sobie w najlepsze z Alphonsem Badeaux i karmił Pana Bingle’a czymś, co wyglądało na orzeszki pistacjowe. Jej serce zaczęło szybciej bić. Sterane, pełne nadziei serce. Bała się, że już nigdy nie zobaczy Quentina. I trochę się nawet z tego cieszyła, ponieważ to, co do niego czuła, napełniało ją lękiem. Za bardzo się od niego uzależniła. Za bardzo tęskniła, czekając na kolejne spotkanie.

Jednak w głębi duszy bardzo żałowała tego, co się stało. I to dokładnie z tych samych powodów.

Alphonse wstał, kiedy się do nich zbliżyła.

– Cześć, Anno. Właśnie bawiłem twojego znajomego rozmową.

Nie wątpiła w to. Alphonse słynął z gadulstwa.

– To była bardzo interesująca pogawędka. Dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy – potwierdził Quentin, podnosząc się z kucek.

– Dziękuję. – Alphonse aż się rozpromienił. – To dobrze, kiedy ma się zaprzyjaźnionego policjanta. Człowiek czuje się bezpieczniej…

Co miało znaczyć: „Uważaj, żeby go nie stracić!“. Za późno, pomyślała. A może jednak nie. Na szczęście, nie.

– Jasne, też tak myślę – rzuciła z uśmiechem. – No, bawcie się dobrze.

Pan Bingle zachował się tak, jakby doskonale zrozumiał swego pana, bo podniósł się i potruchtał przed nim do mieszkania. A potem obejrzał się za siebie, kiedy znalazł się już na szczycie schodów. Alphonse chrząknął.

– Dostałaś w końcu te kwiaty?

– Jakie kwiaty? – Anna pokręciła głową, nie wiedząc, o co mu chodzi.

– No, od tego doktora – powiedział staruszek, czerwieniąc się trochę. – To było wtedy, kiedy spotkałaś się ostatnio z panem śledczym. – Spojrzał niepewnie na Malone’a.

Anna zmarszczyła czoło. Więc Ben był tu dwa dni temu? Czemu więc do niej nie zapukał? Czemu… Nagle coś sobie przypomniała i żal chwycił ją za gardło. Stali wtedy w otwartych drzwiach i robili to, co robili…

– Doktor Walker wybiegł wtedy od ciebie, jakby się czegoś przestraszył – ciągnął Alphonse. – Nawet mi nie pomachał, chociaż zwykle to robi. Myślałem, że dał ci później te kwiaty. To był taki piękny bukiet!

Zażenowana Anna przestąpiła z nogi na nogę.

– Dzięki, że mi o tym powiedziałeś. Zaraz zadzwonię do niego.

Staruszek skinął głową i ruszył do swego mieszkania. Buldog szczeknął radośnie. Anna i Quentin patrzyli za nim, aż zniknął w kamienicy.

– Usiądziemy na chwilę? – Quentin wskazał na stojącą przed domem ławkę.

Z trudem przełknęła ślinę.

– Jasne. Przecież wieczór jest taki ładny. Nareszcie się ociepliło.

Nagle zdała sobie sprawę z tego, że cała się trzęsie. Powiedziała sobie w duchu, że choćby nie wiem co, musi się twardo trzymać, i usiadła. Ławka wciąż była trochę nagrzana słońcem.

Quentin podsunął jej torbę z orzeszkami.

– Masz ochotę na pistacje?

– Dziękuję. – Zaczerpnęła całą garść. – Bardzo je lubię.

– Tak myślałem.

Uniosła nieco głowę.

– Niby dlaczego?

– Zajrzałem kiedyś do twojego zamrażalnika. Były tam lody pistacjowe i pistacjowo karmelowe. – Kąciki jego ust uniosły się lekko. – Widzisz, jestem w końcu oficerem śledczym.

– A ja jestem pisarką. I miałam wrażenie, że napisaliśmy już zakończenie tej historii.

– Ale bardzo mi się nie spodobało. – Zamilkł i spojrzał w stronę zachodzącego słońca. Niebo na zachodzie lśniło ciepłymi kolorami, niczym paleta artysty. – Nie miałabyś ochoty dopisać nowego?

– To zależy. – Zerknęła na niego. – Musiałoby być w lepszym stylu i nastroju.

Spojrzał w bok, na nią, a potem znowu przed siebie. Twardy glina był wyraźnie speszony.

– Chciałem kiedyś być prawnikiem. Prokuratorem, najlepiej okręgowym – zaczął wreszcie.

– I co ci przeszkodziło?

– Po prostu znałem swoje ograniczenia. I znam je do dzisiaj.

– To znaczy?

Spojrzał jej prosto w oczy.

– Przestań, proszę.

– Co mam przestać?

– Ciągle zadawać mi pytania! Czuję się jak na kanapce u psychiatry. Nie mam ochoty, żeby ktoś mnie bez przerwy analizował.

– Przepraszam, po prostu nie wiedziałam, jakie ograniczenia masz na myśli.

Rysy mu stężały.

– Moi przyjaciele mówili: Malone nie jest może zbyt bystry, ale za to jaki silny. Albo: Malone to niezły pistolet, ale tylko w pochwie.

Anna skrzywiła się z niesmakiem.

– Mając takich przyjaciół, wcale nie potrzebowałeś wrogów.

– Niestety, Anno, to prawda. Cały rozum poszedł mi w mięśnie. – Obrócił się do niej. – Z trudem przeszedłem przez szkołę średnią. Koledzy plotkowali, że spałem z nauczycielką od angielskiego, żeby mnie przepuściła.

– A spałeś?

– Do diabła, nie! Zlitowała się nade mną i tak długo męczyła, aż mi w końcu coś wtłoczyła do głowy.

– Więc zostałeś policjantem. Wydawało ci się, że to łatwa robota?

– Właśnie. – Zacisnął dłonie. – Przecież wyrosłem w tym środowisku, no i ojciec chciał, żebym poszedł w jego ślady.

– I nigdy nikomu nie powiedziałeś, co naprawdę chciałbyś robić?

– Nie, nigdy.

Spojrzała na ciemniejące niebo.

– Sama nie wiem, co powiedzieć…

– Jeśli ktoś zna swoje ograniczenia, to nie znaczy, że tchórzy.

– Wcale nie powiedziałam, że stchórzyłeś. – Spojrzała na niego. – A ty tak uważasz?

– Lubię moją pracę. Jestem w niej niezły.

– Ale to cię powoli zaczyna nudzić. – W gasnącym świetle dostrzegła napięte rysy jego twarzy. Było w nich niespełnienie i skrywana złość. – Gniewasz się? Na mnie?

– Nie, na… – Wypuścił ze świstem powietrze. – Po prostu jestem, kim jestem, Anno. Już się nie zmienię. Praca w policji mnie nie nudzi, ale i specjalnie nie ciekawi… Nic już się nie da zrobić.

– Przecież nie jest jeszcze za późno.

– Jest. – Przeciągnął dłonią po włosach. – Mam już trzydzieści siedem lat.

– To niewiele.

– Jesteś bardziej uparta niż buldog Badeaux.

– I mam nadzieję, że ładniejsza.

– Jasne. – Chwycił jej dłoń i złożył na niej solenny pocałunek. – Powiedz, Anno, co myślisz o policjantach? Czy mogłabyś się związać się z jednym z nich?

– To zależy od policjanta.

– Tak?

– Oczywiście. – Ścisnęła mocno jego dłoń. – Ale znam pewnego Irlandczyka, który bardzo mi się podoba. Gdyby tylko chciał uwierzyć w siebie i spróbować czegoś nowego…

– Anno!

– Musimy omówić wszystko, Quen. Nie chciałabym się zbudzić kiedyś obok pięćdziesięcioletniego faceta, który ma pretensje do życia.

Zamilkli. Sekundy mijały wolno. Słońce skryło się za horyzontem. Anna przytuliła się do Malone’a i pogładziła go delikatnie po policzku.

– Moim zdaniem między narwanym siedemnastolatkiem a trzydziestosiedmioletnim mężczyzną, który wie, czego chce, jest olbrzymia różnica. Przemyśl to sobie. – Pocałowała go. – Tylko o to proszę.

Загрузка...