ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY

Środa, 7 lutego, godz. 10.00

Quentin nie mógł zapomnieć rozmowy z Terrym. Wciąż gryzło go to, co na koniec powiedział jego były współpracownik. Te słowa miały swoją wagę. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej się bał. Jeśli mordercą nie jest Terry, to prześladowca Anny wciąż jest na wolności. I ciągle jej zagraża! Jeśli. Kto by przypuszczał, że to małe słówko może wyznaczać granice między życiem i śmiercią?

Quentin przekręcił się na krześle, odwracając plecami do kolegów. Zamknął oczy. To prawda, że Terry mógł go wpuścić w maliny, tylko po co? No cóż, bandyci często robili takie rzeczy. Ale jeśli mówił prawdę? Nie mogę ryzykować, pomyślał.

Odepchnął się od biurka i ruszył w stronę otwartych drzwi gabinetu kapitan O’Shay. Zapukał, a ciotka uniosła głowę znad papierów.

– Masz chwilę? – spytał.

Zaprosiła go gestem do środka, a on podszedł do jej biurka. Nie siadał, tylko od razu przeszedł do rzeczy:

– Mam wątpliwości, czy Terry to rzeczywiście nasz morderca.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale nic nie powiedziała.

– Widziałem się z nim wczoraj na jego prośbę. Twierdzi, że miał romans z Nancy Kent i że tamtej nocy odbyli stosunek, ale jej nie zabił.

– Sprytne. Czy ma jakieś dowody?

– Żadnych, ale chce, żebym ja ich poszukał.

– Dlaczego nie powiedziałeś o tym wcześniej?

– Musiałem to jakoś poukładać w głowie.

– I?

– Uznałem, że to kompletna bzdura. Przynajmniej na początku. Ale teraz… – Westchnął ciężko i podszedł do okna wychodzącego na pokój ogólny, a potem znowu odwrócił się do szefowej. – Sam już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć, ale jeśli Terry mówi prawdę, to morderca jest na wolności i cały czas zagraża Annie North.

Ciotka zmarszczyła brwi i potarła skronie.

– To nie spodoba się szefowi.

– Ale będzie jeszcze mniej zadowolony, kiedy pojawi się kolejna ofiara. – Quentin znowu podszedł do jej biurka i położył na nim dłonie, opierając na nich ciężar ciała. Spojrzał prosto w oczy szefowej. – Spróbujmy działać po cichu. Postaram się sprawdzić, czy Terry mówił prawdę. Jeśli tak, będziemy dalej szukać.

Kapitan skinęła głową.

Malone zdecydował się zajrzeć najpierw do Penny Landry. Przyjęła go na ganku swojego domu przy Lakeview. Słońce grzało coraz mocniej, chociaż powietrze wciąż było chłodne. Penny wyglądała na zmęczoną i znerwicowaną. Quentin chętnie dałby jej choć cień nadziei, że ten koszmar wkrótce się skończy, ale nie mógł tego zrobić. Najpierw spytał ją, jak się czuje i jak się miewają dzieci, a potem przeszedł od razu do rzeczy.

– Penny, kiedyś mi powiedziałaś, że Terry miał znacznie więcej okazji, żeby cię zdradzać. Czy miałaś na myśli coś konkretnego?

Spojrzała na niego ze złością, niemile zaskoczona tym pytaniem.

– Sam wiesz, że wciąż łaził po knajpach, bo nieraz mu towarzyszyłeś. Uwielbiał zabawę. – Zacisnęła wargi. – Taki już był, kiedy go poznałam. Nie wiedziałam, głupia, do czego to prowadzi.

Rozumiał jej gorycz. On też w pewnym sensie czuł się ofiarą Terry’ego. Jeśli naprawdę popełnił te zbrodnie. Jeśli. Znowu to słowo. Kiedy w końcu da mu spokój?

– Przepraszam. – Odgarnęła włosy z twarzy. – Wiem, że nie powinnam była tego mówić, ale jestem zrozpaczona.

Położył dłoń na jej ramieniu.

– Nie masz za co przepraszać. Ja też czuję się zdradzony.

– Dzięki, Quen. – Przykryła ręką jego dłoń, a w jej oczach zalśniły łzy. – Zawsze cię lubiłam.

Uniosła głowę i spojrzała na nieskazitelnie błękitne niebo, a potem tęsknie na drogę.

– Myślę o tym, żeby wrócić do Lafayette. Mieszkają tam moi rodzice i siostry. Tak będzie lepiej ze względu na dzieci.

Quentin skinął głową.

– Dobry pomysł. Daj mi znać, jeślibym mógł ci jakoś pomóc.

– Jasne. Będę potrzebowała kogoś do noszenia rzeczy – rzekła z uśmiechem.

– Załatwione. – Spojrzał na stojącą na ulicy terenówkę, a potem znowu na nią. – Penny, muszę cię o coś spytać i oczekuję szczerej odpowiedzi. – Zrobił przerwę, żeby skupić na sobie jej uwagę. – Czy Terry miał romans?

Zaczerwieniła się i spojrzała w bok. Wahała się, ale tylko przez chwilę.

– Nie mam na to żadnych dowodów, ale… tak mi się wydaje. – Chrząknęła nerwowo. – Przy tym wszystkim, co zrobił mnie i dzieciom, nie chciałam jeszcze znosić jego niewierności.

– Rozmawiałaś z nim o tym?

Potrząsnęła głową.

– Głupio mi z tego powodu, ale chyba sama nie chciałam tego wiedzieć. Nie chciałam też wysłuchiwać kolejnych kłamstw… – Westchnęła ciężko. – Po prostu powiedziałam, żeby sobie poszedł.

Quentin zastanawiał się nad tym przez chwilę.

– To niezwykle ważna sprawa – podjął. – Jak sądzisz, czy mogłabyś znaleźć jakiś dowód? Rachunek hotelowy albo telefoniczny? Coś w tym rodzaju.

Zmarszczyła czoło.

– Sama nie wiem. Może bym coś znalazła… Ale po co ci to, Quen?

– Po prostu bardzo tego potrzebuję. Zaufaj mi.

Skinęła głową i tak się rozstali. Parę minut później jechał już do gabinetu Bena Walkera. Miał nadzieję, że jeśli ktokolwiek wiedział coś o romansach Terry’ego, to właśnie jego psycholog. Już się jeżył, zastanawiając się, czy doktor zechce mu o tym powiedzieć.

Dotarł do niego tuż przed południem. Mimo tak późnej pory drzwi do poradni były zamknięte na głucho. Przeszedł na drugą stronę, do jego mieszkania, ale Ben nie odpowiadał na głośne pukanie i dzwonki. W końcu nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły. Quentin obejrzał się przez ramię, a potem wśliznął się do środka. Mieszkanie wyglądało na zdemolowane. Ktoś poprzewracał meble, pootwierał szuflady i powyrzucał na podłogę ich zawartość.

Quentin zmełł przekleństwo w ustach i sięgnął po broń. Ruszył dalej, czując, jak tłuczone szkło trzeszczy pod jego butami. Gdzieś z głębi mieszkania dobiegły do niego dźwięki radia, nastawionego na program muzyczny. Spodziewał się, że zastanie doktora w domu. Martwego. Przeszedł więc do sypialni, znajdującej się na samym końcu części mieszkalnej. Ona też była zdemolowana, ale nie znalazł tam psychologa.

Radio z zegarem leżało rozbite na podłodze, ale wciąż grało. Quentin patrzył na to wszystko, starając się pozbierać myśli. Miał już niemal pewność, że Terry nie jest mordercą. To jakiś inny pacjent musiał poinformować Bena o Annie. Ktoś, kto niemal wypełnił swój plan, a teraz eliminował te osoby, które nie były mu już do niczego potrzebne. Na przykład Bena Walkera.

Pomyślał o Annie i serce zaczęło mu walić jak młotem. Czas uciekał. Zaczynało go gwałtownie brakować. Musi dostać się do papierów Walkera, jeśli ma uratować Annę i Jaye. Nie będzie czekał na nakaz rewizji!

Pospieszył do części dla pacjentów. Otworzył drzwi, stłukłszy uprzednio szybkę obok. Wszedł do środka. Poczekalnia wyglądała na nienaruszoną. Poza tykaniem zegara panowała tu głucha cisza. W powietrzu unosił się dziwny, kwaśny zapach i było bardzo gorąco. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Wciąż z bronią w ręce, Malone przesunął się dalej. Miał przed sobą zamknięte drzwi. Otworzył je delikatnie i zajrzał do środka. Stał tu krąg utworzony ze składanych krzeseł. Poza tym nic nie zwróciło jego uwagi. Łazienka i kuchenka też wyglądały normalnie.

Ostatnie drzwi były zamknięte. Gabinet Walkera. Nareszcie!

Otworzył drzwi potężnym kopniakiem. W nos uderzył go wstrętny i bardzo intensywny fetor. Nie był to trupi zapach, ale smród śmietnika lub kloaki. Malone zatkał nos. Na podłodze leżało wielkie, potłuczone lustro, na które ktoś się wypróżnił. Cała sprawa przedstawiała się coraz gorzej.

Schował pistolet i wciąż zakrywając nos, podszedł do drewnianych szafek. Były otwarte. Zaczął przeglądać ich zawartość, poszukując Adama Fursta. Natrafił na papiery Ricka Richardsona. Terry, pomyślał i schował je z tyłu pod kurtką za paskiem dżinsów. Pora zawiadomić kolegów. I Annę. Przecież musi ją ostrzec.

Zanim zdążył sięgnąć po telefon, ten sam się odezwał.

– Mamy coś, prawdopodobnie morderstwo – odezwał się oficer dyżurny. – Crestwood Nursing Home. Jeden ze świadków, Louise Walker.

Quentin poczuł, że krew ścięła mu się w żyłach.

– Już jadę – rzucił.

Загрузка...