ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Sobota, 20 stycznia

Dzielnica Francuska

Kiedy Bill i Dalton o siódmej zapukali do jej mieszkania, już była gotowa. Czuła się wyśmienicie. Miała wrażenie, że jest lekka i… atrakcyjna. Stwierdziła, że zasługuje na odrobinę rozrywki. W czasie tego wieczoru nie chciała myśleć o tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich paru dni. Skorzystała nawet z zachęty Billa i zadzwoniła do Bena.

– No i jak tam twój terapeuta? Przyjdzie? – spytał Dalton, jakby czytał w jej myślach.

– Postara się do nas później dołączyć, bo ma jeszcze parę spraw do załatwienia. – Zamknęła mieszkanie i włożyła klucze do torebki.

– Jego strata – mruknął Bill, przyglądając się jej obcisłym dżinsom, czarnej bluzce i skórzanej kurtce. – Świetnie wyglądasz.

– Bardzo panu dziękuję. – Uroczo dygnęła i wszyscy się roześmieli, po czym ruszyli zgodnie na dół. – Szkoda tylko, że dwaj najprzystojniejsi faceci, jakich znam, są gejami. Tym bardziej że spędzam z wami większość czasu.

– Dlatego właśnie warto wyrwać się z domu – rzucił Dalton.

– I potańczyć – dodał Bill, poruszając dwuznacznie biodrami. – Może właśnie dzisiejszego wieczoru znajdziesz Tego Jedynego.

Anna zaśmiała się razem z nimi, ale nie miała zamiaru zbyt intensywnie szukać. Nawet Ben, oczywiście jeśli się zjawi, nie ma żadnych szans, bo przypadkowy seks nie był w jej stylu.

Opuścili budynek i ruszyli w kierunku „Tipitiny“. Ten słynny muzyczny klub znajdował się zaledwie kilkanaście przecznic dalej. Mimo chłodu zdecydowali się pójść pieszo, rozgrzani swoim towarzystwem i perspektywą fajnej zabawy.

Kiedy weszli do środka, tańce już się rozkręciły. Zydeco Kings zawsze przyciągali sporą publiczność, zwłaszcza w sobotnie wieczory w Dzielnicy Francuskiej. Tłum składał się z miejscowych i turystów, a jeśli idzie o wiek, była tam zarówno młodzież tuż po osiemnastce, jak i starcy stojący nad grobem. Bill zauważył parę osób z komisji zajmującej się sztuką i ruszyli w tamtą stronę. W ten sposób zdobyli stolik, do którego dostawiło się dodatkowe krzesła. Dołączył do nich jeszcze ktoś z sąsiedztwa, a potem znajomy tego znajomego.

W czasie pierwszej godziny Anna rozglądała się za Benem, w końcu jednak stwierdziła, że pewnie nie przyjdzie. Mimo rozczarowania dała się wciągnąć w zabawę. Piwo lało się strumieniami, a muzyka grała tak, że nogi same rwały się do tańca, jak to w Nowym Orleanie. Anna wraz z przyjaciółmi piła i jadła za dużo, a także śmiała się głośno. Bawiła się lepiej niż kiedykolwiek, tańcząc ze wszystkimi, którzy o to prosili.

W końcu wróciła do stolika, spocona i zziajana.

– Wody! – jęknęła i opadła na krzesło obok Daltona, wachlując się dłonią.

Kiedy dostała szklankę, opróżniła ją do dna.

– Ani śladu twojego terapeuty, co?

– Nie. Rozglądałam się za nim.

Dalton spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Kiedy?

– No, w czasie tańca – odparła. – Między kolejnymi wygibasami.

– Aha. Może to i lepiej – mruknął bardziej do siebie niż do niej i podsunął jej swoją szklankę. – Pij.

Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. Wypiła spory łyk i spojrzała zaczepnie na Daltona.

– Niby dlaczego?

– Bo od jakiegoś czasu uważnie ci się przygląda nieprawdopodobnie przystojny facet. Popatrz, prawdziwe cudo, nie uważasz?

– Mnie? – zdziwiła się, patrząc dookoła. – Nie widzę go. Gdzie on jest?

– Przy barze. Ale nie patrz na niego teraz. Niech nie myśli, że jesteś łatwa.

Nie posłuchała go, ale przy barze był ogromny tłok i Anna nie zauważyła nikogo interesującego. Mina jej zrzedła.

– Pewnie patrzy na ciebie, Dalton – mruknęła. – Tak się pechowo składa, że w tym mieście wszyscy interesujący mężczyźni to geje.

– Nie, ten jest stuprocentowym hetero. Chyba że po raz pierwszy zawodzi mnie mój nieomylny instynkt, ale to niemożliwe. O, idzie tutaj. Tylko nie rzuć mu się od razu na szyję.

– Idzie tu? – spytała, starając się dojrzeć coś poza parą, która zaczęła tańczyć tuż przed nią. – Jesteś pewny?

Mężczyzna pociągnął kobietę na bok i tłum się rozstąpił. Serce zamarło Annie w piersi. Śledczy Malone. Tak, rzeczywiście szedł w jej stronę. Z trudem się opanowała, wprost nie mogąc oderwać od niego oczu. Do licha, Dalton miał absolutną rację. W niebieskich dżinsach i gładkiej koszuli wyglądał naprawdę wspaniale.

Zdecydowała, że za dużo już dzisiaj tańczyła i wypiła zbyt wiele piw.

– Cześć, Anno – rzekł, zatrzymawszy się przy stoliku.

– Witam, panie Malone – powiedziała nerwowo.

Nawet ona zauważyła, że ma nienaturalny głos. Co się z nią, do diabła, dzieje?!

– Mów mi Quentin. – Pokazał jej w uśmiechu wszystkie zęby.

Dalton szturchnął ją łokciem.

– Anno, przedstaw mnie swojemu znajomemu.

Zaczerwieniła się jak piwonia, chociaż nie miała ku temu żadnych powodów.

– Oczywiście. Dalton, to oficer śledczy Quentin Malone. Opowiadałam ci o nim.

– A tak. – Wyciągnął do niego rękę. – Anna nie powiedziała mi, że z pana taki przystojniak.

Zupełnie niezmieszany Quentin energicznie potrząsnął jego dłonią.

– Bardzo mi z tego powodu przykro.

– Być może powinien pan dać jej szansę, żeby mogła lepiej się panu przyjrzeć. Może…

– Dalton! – Zgromiła go wzrokiem. – Powinieneś chyba trochę wytrzeźwieć!

– Bardzo chętnie – powiedział Quentin, zupełnie nie zwracając uwagi na jej słowa. – Może zatańczymy, Anno?

Chciała odmówić, ale nieoceniony Dalton pchnął ją do przodu.

– Łap szansę – szepnął jej do ucha.

– Zabawny facet – mruknął Quentin, biorąc ją w ramiona. – Dobry przyjaciel?

– Tak. – Buntowniczo wysunęła do przodu brodę, spodziewając się, że zaraz zacznie kpić z „kochających inaczej“. Jednak tego nie zrobił, tylko przyciągnął ją bliżej.

– Pięknie pachniesz.

– Tylko spokojnie. Gdyby Dalton nie wypchnął mnie z miejsca, nigdy bym z panem nie zatańczyła!

– Będę musiał mu później podziękować.

Zakręcił nią, a potem przytulił. Ich biodra zetknęły się na moment i poczuła, jak dziwne wibracje rozeszły się po jej ciele.

– Lepiej się nie spiesz, bo może jeszcze będziesz tego żałował. – Anna również zaczęła mu mówić po imieniu.

– Aw, cher – zaczął w kajuńskim żargonie, przyciągając ją jeszcze bliżej. – Chyba nie chcesz złamać mi serca?

Poczuła jego oddech na swoim uchu. Było to zmysłowe, pełne erotyzmu doznanie.

– Przykro mi, ale twoje wdzięki nie robią na mnie żadnego wrażenia.

– Naprawdę? Myślę, że chcesz mnie okłamać – rzucił głębokim męskim głosem.

Miał rację. Niestety, miał rację. Spojrzała mu w oczy, udając chłód i rozdrażnienie.

– Nudzą mnie zbyt pewni siebie mężczyźni. Lepiej poszukaj sobie jakiejś łatwiejszej sztuki, która da się nabrać na twoje chwyty.

Chciała mu się wyrwać, ale trzymał ją mocno.

– Zlituj się nad kajuńskim chłopcem i zatańcz ze mną do końca.

– Z takim nazwiskiem wątpię, żebyś miał choć odrobinę francuskiej krwi w żyłach. Już raczej irlandzką whiskey!

Zaśmiał się.

– Źle mnie oceniasz, Anno.

– Dalton mówił, że mnie obserwowałeś. Dlaczego?

– A jak sądzisz?

– Nie wygłupiaj się. I nie mów mi tylko, że jestem najładniejszą dziewczyną w „Tipitinie“, bo i tak w to nie uwierzę.

Malone nagle spoważniał.

– Może uznałem, że potrzebujesz ochrony…

– Przed kim miałbyś mnie chronić? Przed Daltonem? – prychnęła pogardliwie. – Daj spokój!

Mocna ręka zacisnęła się na jej talii.

– Przed kimś, kto przychodzi w takie miejsca na łowy. Przed drapieżnikiem, który szuka rozbawionych, nieuważnych kobiet. Takich jak ty.

– O ile wiem, tylko ty na mnie patrzyłeś.

– Tak, ale ja jestem twoim sprzymierzeńcem.

– Skąd mam to wiedzieć? – spytała, zła na niego za to, że usiłuje ją przestraszyć. – Tylko dlatego, że jesteś policjantem?

– Chociażby.

– Przykro mi, ale to nie budzi mojego zaufania. – Nagle z wściekłością mu się wyrwała. – I co to znaczy, że jestem „rozbawiona i nieuważna“? Może chciałeś powiedzieć: „łatwa“?

– Nie, wcale nie o to chodziło. Posłuchaj, zginęły dwie rudowłose kobiety. Obie spędzały wieczór w towarzystwie przyjaciół, świetnie się bawiąc. Obie były ładne. Oczywiście nie ma w tym nic złego. Tyle że przyciągnęły uwagę mordercy.

Poczuła na całym ciele gęsią skórkę. Potrząsnęła głową i spojrzała na niego.

– Chcesz mnie przestraszyć?

– Tak. Ci, którzy się boją, są ostrożni.

Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu. Przed oczami stanęły jej obrazy z przeszłości. Ufna trzynastoletnia dziewczyna i niewinny sześcioletni chłopiec. Nigdy tego nie zapomni.

– Czasami ostrożność nic nie znaczy – powiedziała drżącym głosem. – Czasami wszystko dzieje się przypadkiem. Nic mi nie jest, panie Malone. Chcę być sama.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, potrącając tańczące pary. Niektórzy patrzyli na nią ze zdziwieniem, inni z irytacją. Jednak Quentin nie zostawił jej samej. Dogonił ją przy zejściu z parkietu dla tańczących.

Złapał ją za łokieć, więc musiała się do niego odwrócić.

– Przepraszam, jeśli cię uraziłem.

– Dobrze. A teraz daj mi spokój. – Wyswobodziła się i podeszła do Daltona. – Wracam do domu. Daj mi torebkę.

– Naprawdę? – Patrzył zmieszany to na nią, to znów na Malone’a. – Czyżby coś nie tak? Nic nie rozumiem. Co się…?

– Nic, po prostu tak działam na kobiety – mruknął Quentin. – Za dużo gadamy. To przekleństwo klanu Malone’ów.

Anna nawet się nie uśmiechnęła, tylko wyciągnęła rękę.

– Poproszę o torebkę. I kurtkę.

Dalton podał jej te rzeczy.

– Zaczekaj, poszukam Billa i pójdziemy razem.

– Nie ma potrzeby. Bawcie się dobrze. – Pocałowała go w policzek. – Pożegnaj ode mnie Billa. Cześć, do jutra.

Dalton wahał się i w tym momencie raz jeszcze wtrącił się Malone:

– Niech się pan nie przejmuje, sam ją odprowadzę. Dam tylko znać partnerowi.

Anna nie sądziła, że stać go będzie na taką bezczelność. Natychmiast zaprotestowała:

– Nic z tego! Pożegnamy się tutaj!

Ruszyła do wyjścia, a on za nią.

– Wiem, że jesteś zła, ale nie bądź głupia. Zginęły już dwie kobiety.

Nie bała się, nie chciała dać się zastraszyć. Dzielnica Francuska była jej domem, miała tutaj mnóstwo przyjaciół. Z powodu tego, co się kiedyś stało, bała się wielu miejsc, ale nie tego.

– Posłuchaj, zwalniam cię z wszelkiej odpowiedzialności. Spocznij. I dobranoc – rzuciła.

Podeszła do drzwi. Malone był tuż za nią.

– Wobec tego wezwę taksówkę.

– Nie.

– Anno, to nie są żarty. W tym mieście grasuje morderca.

– A także gwałciciel i porywacz – rzuciła rozpaczliwie i wzięła kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić. – Ale ja nie mogę żyć w ciągłym strachu. Ta dzielnica to mój dom, a do siebie mam zaledwie parę przecznic. Wszędzie tutaj mieszkają moi przyjaciele. Mogę ich wezwać w razie potrzeby. Poza tym chodziłam tędy setki razy i nigdy nie miałam problemów.

Gdy te argumenty nie zrobiły na nim żadnego wrażenia, postanowiła zmienić taktykę.

– Dobrze, możesz mnie odprowadzić, jeśli ci to pomoże – rzekła z udawanym rozdrażnieniem. – Powiedz o tym swojemu partnerowi, a ja zaczekam. – Zmarszczyła groźnie brwi. – Byle nie trwało to zbyt długo.

Z ulgą skinął głową.

– Świetnie, zaraz wracam. – Chciał już odejść, ale jeszcze spojrzał na nią. – Tylko obiecaj, że mi nie uciekniesz.

Wyciągnęła dwa palce do góry.

– Skautowskie słowo honoru.

Gdy tylko zniknął jej z oczu, natychmiast odwróciła się i wyszła. Uśmiechnęła się, zadowolona z własnego pomysłu, chociaż czuła się też trochę winna. A przecież nie powinna robić sobie żadnych wyrzutów. W końcu to on narzucił jej swoje towarzystwo. No i nigdy nie była skautem.

Szła szybko w obawie, że Malone zacznie ją gonić. Zacisnęła ze złością szczęki. Co za pewny siebie, nadęty głupek! Być może przy takim uporze i determinacji jest niezłym gliną, ale zupełnie nie nadaje się na podrywacza.

Skurczyła się w swojej skórzanej kurtce. Brakowało jej towarzystwa Daltona i Billa. Jednak ulice, ich odgłosy i zapachy wciąż wydawały się przyjazne. Nagle coś zaczęło ją niepokoić. W czasie kiedy bawiła się w „Tipitinie“, spadł zimny, rzęsisty deszcz. Chodniki były mokre i śliskie jak brzuchy ryb, a jej cienkie buty zaczęły przemiękać. Zrobiło się jeszcze zimniej.

Skręciła w Jackson Square. Sklepy były pozamykane. Spojrzała na zegarek. Dochodziła pierwsza. Myślała, że jest znacznie wcześniej.

Dwie rudowłose kobiety zostały zamordowane, pomyślała. Obie bawiły się z przyjaciółmi. Anna zaklęła pod nosem i przyspieszyła. Teraz nie czuła się już tak bezpiecznie. Cholerny Malone! Przeklęty traf, że akurat na niego musiała się natknąć! A tak było jej przyjemnie tego wieczoru. Jej myśli wciąż krążyły wokół zamordowanych kobiet. Czytała o nich w „Times Picayune“, ale nie było tam żadnej wzmianki o ich włosach. Dziennik nie kładł też nacisku na to, że obie wcześniej bawiły się w lokalach. Pisał za to, że je uduszono. A wcześniej brutalnie zgwałcono.

Anna zadrżała. Cisza, która panowała dookoła, wydała się nienaturalna, a puste ulice nieprzyjazne. Zaczęła wsłuchiwać się w odgłosy swych kroków i wydało jej się, że słyszy za sobą ciężkie, męskie stąpanie.

Potęga sugestii!

Po chwili usłyszała je jednak wyraźniej. Zaledwie kilkadziesiąt metrów za sobą! Jeszcze raz przeklęła Malone’a i przyspieszyła. Kroki za nią również stały się szybsze. Zatrzymała się. Znów otoczyła ją cisza, słyszała tylko walenie swego serca. Z trudem zdołała zerknąć za siebie. Chodnik wyglądał na pusty. Spojrzała nieco dalej i cienie wokół placu wydały jej się żywe i przerażające. Otworzyła usta, ale powstrzymała krzyk. Pomyślała, że musi nad sobą panować. Ruszyła naprzód, przyspieszając w chwili, gdy znów znów usłyszała za sobą męskie kroki.

Zginęły dwie rudowłose kobiety.

Naprawdę przerażona, zaczęła biec. Przecięła Jackson Square, minęła przytłaczającą w swym ogromie katedrę i skręciła w St. Ann, a potem Royal. Z każdym krokiem zbliżała się do swego mieszkania, ostatniego bezpiecznego azylu. Mężczyzna wciąż szedł za nią.

Czółenka, które miała na nogach, tylko spowalniały jej bieg, dlatego zrzuciła je, ale zaraz krzyknęła, gdy coś ostrego wbiło jej się w stopę. Biegła, ciężko dysząc. Serce waliło jej jak młotem, a głowę wypełniał szum krwi. Teraz nic już nie słyszała. Prawie dotarła do domu, zostały tylko cztery przecznice. Po lewej miała wąską uliczkę, biegnącą między dwoma rzędami budynków. Skrót, pomyślała. Gdyby pobiegła tędy, dotarłaby na miejsce znacznie szybciej. Robiła to tysiące razy. Bez dłuższego namysłu skręciła w uliczkę. Otoczyła ją ciemność. Anna próbowała skoncentrować się wyłącznie na biegu. Za sobą usłyszała odgłos toczącej się po asfalcie metalowej puszki.

Znalazł ją. Była z nim sam na sam.

Dobry Boże! Zamiast go zwieść, sama wpakowała się w pułapkę. Narastał w niej strach, który odbierał władzę nad ciałem. Nie mogła racjonalnie myśleć. Traciła cenne sekundy. Rzuciła się przed siebie, oczami duszy widząc, jak morderca ją dogania.

Jej prześladowca opuścił swą kryjówkę w cieniu. Zobaczyła wreszcie koniec uliczki. Pospieszyła w tamtym kierunku i wpadła wprost na Quentina Malone’a. Zaczęła płakać ze szczęścia, kiedy zacisnęły się wokół niej jego silne, męskie ramiona. Uniósł jej głowę. Zobaczyła, że patrzy na nią bardzo poważnie.

– Anno, co się stało?

Z trudem złapała oddech.

– K… ktoś m… mnie gonił!

Odsunął się od niej i spojrzał w dół uliczki.

– Gdzie to było? – spytał rzeczowo.

– T… tu – pokazała ręką. – I wcześniej.

– Zostań tutaj. Zobaczę tylko…

– Nie! Nie zostawiaj mnie!

– Muszę, Anno. – Odsunął jej rękę. – Stań tutaj. W świetle będziesz bezpieczna.

Wciąż chlipiąc, stanęła pod latarnią, tak jak jej kazał. Szczękała zębami, ale nie dlatego, że było jej zimno. Wciąż myślała o swoim prześladowcy. Malone wrócił, jak powiedział, po paru minutach, chociaż miała wrażenie, że trwało to całą wieczność.

– Nikogo tam nie ma – powiedział. – Nie widziałem nic niezwykłego. Jesteś pewna, że ktoś cię gonił?

– Tak. – Skurczyła się jeszcze bardziej. – Słyszałam go…

– I co jeszcze?

– Najpierw usłyszałam za sobą jego kroki.

– Kiedy to było?

– Zaraz po tym, jak… jak wyszłam.

Spojrzał na nią przeciągle, jakby rozważał wszystkie szczegóły związane z tą informacją. Również ton jej głosu.

W końcu skinął głową.

– Odprowadzę cię do domu.

Tym razem już się nie sprzeczała. Szła blisko, wdzięczna za to, że zechciał jej pomóc.

– Dlaczego dzwonisz zębami? – spytał. – Tak ci zimno?

– Jestem bosa – wyjaśniła.

Dopiero teraz spojrzał na jej stopy i aż gwizdnął ze zdziwienia.

– Przecież ty nie masz butów! – wykrzyknął.

– Właśnie mówiłam. Musiałam je zrzucić w czasie ucieczki.

– Poszukam ich.

– Nie, to nie ma sensu. Chcę jak najszybciej wrócić do domu.

Spojrzał na nią, marszcząc czoło.

– Mógłbym cię ponieść.

– Nie, dziękuję. Poradzę sobie.

Miał taką minę, jakby chciał zacząć kłótnię, ale w końcu skinął głową. Popatrzył na nią, a potem na ciemną uliczkę.

– Chciałbym dokładnie usłyszeć, co się stało.

Opowiedziała mu o mokrych ulicach, narastających krokach i ucieczce.

– Jesteś pewna, że ktoś cię cały czas ścigał?

– Tak – odparła bez wahania. – Kiedy dobiegałam do końca uliczki, usłyszałam stukot. Musiał wpaść na jakąś puszkę.

– Ale nie słyszałaś kroków?

Potrząsnęła głową.

– Nie, szumiało mi w uszach i ciężko dyszałam. Słyszałam tylko siebie.

Milczał przez chwilę, rozważając wszelkie możliwości tego wydarzenia.

– A może to byłem ja? – mruknął.

Aż się zatrzymała i spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Co takiego?!

– Kiedy zorientowałem się, że wyszłaś, spytałem Daltona, jak mogę do ciebie dotrzeć. Szłaś przez St. Peter i St. Ann? – Potwierdziła. – Być może do tej uliczki słyszałaś moje kroki…

– A puszka?

– Jakiś kot wskoczył do pojemnika na śmieci.

Znowu ruszyli. Czy rzeczywiście wyobraźnia podsunęła jej najgorszy scenariusz? Czy niepotrzebnie się bała?

– Sama nie wiem. Zwykle tak nie reaguję…

Chyba że jest noc i myślę o Kurcie, pomyślała. Wtedy dopadają mnie zmory przeszłości.

– To twój dom? – spytał, wskazując ciemną bryłę budynku.

Potwierdziła, a potem wydala okrzyk bólu, bo znowu trafiła na coś ostrego.

– Uu! Zaczekaj.

Złapała go za ramię, a potem spojrzała na swoją stopę, z której powoli kapała krew. Uniosła głowę, krzywiąc się z bólu.

– To musiało być szkło. Jakiś duży kawałek.

– Zaraz sprawdzę.

Obejrzał stopę Anny, mruknął coś pod nosem i już bez pytania wziął ją na ręce. Aż krzyknęła zaskoczona.

– Daj spokój! Postaw mnie!

– Nic z tego. – Ruszył do furtki. – Powinienem był to zrobić wcześniej.

– Będzie głupio, jak ktoś nas tak zobaczy.

– Pomyślą, że jesteśmy nowożeńcami. Poza tym nie tak często mam okazję pomóc cierpiącej damie.

– Przecież jesteś policjantem.

– Tak, ale wołają mnie do nich, kiedy są już martwe. Ty jesteś wyjątkiem. Masz klucze?

Sięgnęła do torebki.

– Okrągły jest od furtki, a prostokątny od mieszkania – wyjaśniła.

Po paru minutach znaleźli się w jej łazience. Anna siedziała na jednym brzegu wanny, a Malone, który trzymał jej stopę, na drugim. Wcześniej zadzwoniłdo Ósemki, wyjaśnił, co się stało i poprosił, żeby paru umundurowanych policjantów przeszukało okolice „Tipitiny“. Prosił też o kilka informacji z klubu.

Teraz oglądał uważnie jej stopę.

– Ech, to naprawdę szkło – mruknął. – Zdaje się, że po butelce piwa. Taka już jest ta nasza Dzielnica Francuska.

Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.

– Myślisz, że trzeba to szyć?

Quentin zmarszczył brwi, słysząc jej drżący, wystraszony głos.

– Mam nadzieję, że nie zemdlejesz.

– Spróbuję – szepnęła i zagryzła wargi. – Trudno mi znieść widok krwi. – Wciągnęła głęboko powietrze. – Wiesz, dlaczego…

– Domyślam się.

Wstał i namoczył ręcznik zimną wodą, a następnie zaczął bardzo delikatnie przemywać ranę. Prawie nie bolało.

– Rozcięcie nie wygląda na głębokie. Myślę, że sam sobie poradzę.

To była jej jeszcze jedna obsesja. Nienawidziła wizyt w szpitalach czy choćby u lekarza.

– Dziękuję.

– Nie ma za co. – Raz jeszcze wstał i sięgnął do apteczki. – Potrzebuję czegoś, żeby odkazić skaleczenie, jałowej gazy i plastra. Przydałyby się też szczypce. Masz to wszystko?

Skinęła głową.

– Na górnej półce. W jednym pojemniku.

Po chwili rozpoczął operację.

– Złap się za coś. To może trochę boleć.

Polał szczypce spirytusem. Anna zamknęła oczy i chwyciła za uchwyt przy wannie, spodziewając się przeszywającego bólu. Gdy Malone pociągnął za szkło, krzyknęła.

– Mam to. Chcesz zobaczyć?

– Nie, tylko nie to. – Gwałtownie odwróciła głowę, żeby przypadkiem nie spojrzeć na kawałek butelki. – Na pewno zemdleję.

– Dobrze, że mnie uprzedziłaś. Uwaga, teraz najgorsze. Muszę odkazić skaleczenie.

Zacisnęła zęby. Ból był jeszcze gorszy niż poprzednio, jakby płonęła jej cała stopa.

– Au, uważaj!

– Przepraszam. Najgorsze masz już za sobą.

Anna wolno otworzyła oczy. Malone uśmiechał się do niej tym swoim zabójczym uśmiechem. Jej serce zabiło mocniej. Z radości, że to już koniec, zapewniła samą siebie, bo tak naprawdę Quentin Malone wcale jej się nie podobał.

– Niezły z ciebie lekarz – zauważyła, siląc się na lekki ton. – Może minąłeś się z powołaniem?

Policjant pokręcił głową.

– Nie bardzo lubiłem się uczyć. Strasznie się namęczyłem, robiąc specjalizację – wyznał, sprawnie opatrując jej stopę. – Masz ibuprofen?

– Na dolnej półce.

Szybko znalazł buteleczkę i wytrząsnął na dłoń dwie pigułki. Następnie w plastikowym kubku do zębów podał jej wodę do popicia.

– To powinno zlikwidować ból – powiedział, odstawiając lek. – Ale proponuję, żebyś na jakiś czas zrezygnowała z „Tipitiny“.

– Może już na zawsze – mruknęła, stawiając obandażowaną stopę na podłodze. Syknęła z bólu. – Nie mam jakoś ochoty na tańce.

– Następnym razem po prostu weź taksówkę albo przyjdź z chłopakiem.

– Chciałam to zrobić, ale się nie pokazał – rzuciła, wolno podchodząc do drzwi.

– Nie mogę powiedzieć, żeby mi było szczególnie przykro. – Uśmiechnął się do niej. – Rzadko mam okazję bawić się w doktora.

Serce znowu zabiło jej mocniej, ale teraz musiała przyznać sama przed sobą, że stało się tak przy delikatnej aluzji do seksu.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Jakoś trudno mi w to uwierzyć.

– To dlatego, że widzisz ludzi gorszymi, niż są w rzeczywistości – stwierdził.

– Chyba odprowadzę cię do drzwi – mruknęła.

– To raczej ja zapakuję cię do łóżka. – W jego oczach pojawiły się wesołe iskierki.

Czy chciałaby, żeby to zrobił? Z pewnością nie byłoby to rozsądne. Powinna uważać, żeby Quentin Malone nawet nie zbliżał się do jej łóżka.

– Nie, dziękuję. Sama sobie poradzę.

– W porządku.

Anna nagle poczuła, że ma do niego żal o to, iż poddał się tak łatwo. Kuśtykając, odprowadziła go do drzwi.

– Dziękuję ci. Jestem naprawdę… wdzięczna.

– Policja zawsze do usług.

– Dzisiaj to było więcej niż tylko wykonywanie rutynowych obowiązków – rzekła z pełnym przekonaniem. – Gdyby nie ty… Kto wie…

– Zbadam tę sprawę. Dam ci znać, jeśli tylko dojdziemy do czegoś konkretnego. – Zatrzymał się jeszcze w drzwiach. – Tak swoją drogą, sprawdziłem rodzinę zastępczą Jaye Arcenaux.

– I? – Poczuła, że robi jej się sucho w ustach.

– Nic szczególnego. Ci Clausenowie wydają się zupełnie normalni.

Ścisnął jej się żołądek. Z jednej strony poczuła ulgę, ale z drugiej narastającą rozpacz.

– Jesteś pewny?

– O tyle, o ile mogę być. Przyjęli na wychowanie ponad dziesięcioro dzieci. Rozmawiałem z niektórymi z nich. Bardzo chwalili przybranych rodziców. Według opieki społecznej, mają na swoim koncie więcej sukcesów niż porażek.

– Czy któreś z tych dzieci uciekło z domu?

– Tak. Zdarzyło się to parę razy, ale potem te dzieciaki wracały całe i zdrowe. – Spojrzał na nią ze współczuciem. – Wygląda na to, że twoja przyjaciółka naprawdę uciekła. Jeśli tak, to pewnie niedługo pojawi się z powrotem.

– Chciałabym w to wierzyć – westchnęła Anna. – Tak byłoby znacznie lepiej.

– Jasne. – Dotknął palcem jej policzka. – Będziemy w kontakcie. Śpij spokojnie.

Загрузка...