ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIERWSZY

Środa, 7 lutego, godz. 12.30

Anna pojawiła się w domu objuczona warzywami z targu i trzydniowymi wiązankami kwiatów, które wyglądały jeszcze bardzo ładnie, ale nie nadawały się już do sprzedaży. Przywitała się z Alphonsem i Panem Bingle’em, krążącymi wokół wejścia do swojej kamienicy, a następnie z trudem otworzyła furtkę. Zauważyła, że ktoś znowu przystawił drzwi wejściowe cegłą, przez co były otwarte, i zmarszczyła brwi. Podejrzewała, że robią to dzieciaki spod czwórki, którym nie chce się ciągle otwierać i zamykać drzwi albo dzwonić domofonem do rodziców, chociaż żadnego jeszcze nie złapała na gorącym uczynku. Trzeba z nimi pogadać i uświadomić im, jakie stwarzają zagrożenie. A może powinna zwrócić się do ich rodziców albo pozwolić, by zajął się tym Dalton?

Myśl o Daltonie spowodowała, że mars na jej czole jeszcze się pogłębił. Był taki podekscytowany, kiedy wstąpiła po kwiaty. Cały czerwony i zdenerwowany.

Co jakiś czas patrzył na zegarek i zadał jej trzy razy to samo pytanie. A potem nalegał, żeby wzięła zupełnie świeże herbaciane róże. A przecież tak je lubił.

Coś niedobrego działo się z jej przyjacielem. Być może pokłócił się z Billem, pomyślała, wchodząc do budynku. To się już zdarzało.

Na klatce schodowej było zimno. Nic dziwnego, skoro drzwi były otwarte. Zadrżała i raźnym krokiem pokonała schody dzielące ją od mieszkania. Miała bardzo mało czasu. Musiała wstawić kwiaty do wody, rozpakować zakupy i coś zjeść, a potem lecieć do „Perfect Rose“, żeby zmienić Daltona. Otworzyła drzwi i zaczęła się uwijać. Przygotowała duży wazon na kwiaty, którym zrobiła kąpiel w wannie, a potem wzięła się za warzywa i owoce. Jabłka i pomidory włożyła do wielkiej wazy, żeby dojrzewały, a ogórki i paprykę chciała zanieść do lodówki.

Lecz gdy ją otworzyła, serce w niej zamarło, a po chwili głośno krzyknęła. Warzywa posypały się na terakotę. Przed nią stał talerzyk deserowy z serwetką w kształcie serca, na której ktoś ułożył pokrwawiony, ucięty palec. Mały palec.

Anna zakryła usta dłonią, zdziwiona tym, że krzyczy. Ręce jej się trzęsły, ale robiła wszystko, żeby nad sobą zapanować. Nie da się już przestraszyć. Nie da się nabrać na ten wstrętny kawał.

Zaciskając wargi, pochyliła się i poczuła nieprzyjemny odór od palca, jednocześnie słodki i kwaśny. Naturalny i chemiczny. Zatkała nos. Ciało obok paznokcia było sine, lakier, którym go pomalowano, zaczął się łuszczyć. Serwetka była mokra i lepka. Prawdziwy, pomyślała. Ten palec jest prawdziwy. Koszmar jeszcze się nie skończył.

Anna odskoczyła od lodówki, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Zadzwonił telefon. Z bijącym sercem podbiegła w stronę słuchawki. Jeszcze chwila i włączy się automatyczna sekretarka. W jej głowie zapaliło się ostrzegawcze światełko. Nie muszę go odbierać, powiedziała sobie. Telefon zadzwonił drugi i trzeci raz.

Powinnam zadzwonić po Malone’a.

Czwarty dzwonek. Chwyciła za słuchawkę.

– Tak, słucham?

– Harlow?

Nogi ugięły się pod nią. Lewą ręką złapała blat stołu, żeby utrzymać równowagę. Kurt.

– Nie przywitasz się ze starym znajomym? – zaśmiał się mężczyzna.

Zamknęła oczy.

– Czego chcesz?

– Może odrobinę uznania… Bardzo się namęczyłem, żeby zdobyć dla ciebie taki prezent.

Podniosła drżącą rękę do ust. Dobry Boże, tamta kobieta…

– Zrobiłem to tylko dla ciebie. Dla ciebie zabiłem je wszystkie.

Starała się nie wpadać w histerię. Nie mogła poddać się strachowi, bo właśnie na to liczył jej prześladowca. Musi mu stawić czoło.

– Po co? Przecież chodziło ci tylko o mnie. Mogłeś przyjść i…

– I cię zabić? – podchwycił. – Oczywiście, ale potrzebowałem czegoś na zaostrzenie apetytu. Żaden prawdziwy myśliwy nie lubi, jak mu zwierzyna sama włazi w sidła.

– Jesteś szalony!

Mlasnął parę razy językiem, jakby chciał ją skarcić.

– To nie był prawdziwy komplement, Harlow. Myślałem raczej, że będziesz podziwiać mój spryt. Tańczyliście tak, jak wam grałem. Ty, policja, Ben. Nawet moja Minnie.

Ben! Minnie! Co się z nimi dzieje?!

– Co zrobiłeś z Jaye?

– Zastanawiałem się właśnie, kiedy zadasz to pytanie. Oczywiście jest ze mną. Domyśliłaś się tego, prawda?

– Czy… czy ona…?

– Czy żyje? – Zaśmiał się złowieszczo. – Tak. I zakładam, że chciałabyś, żeby tak zostało.

– Słuszne założenie – rzekła chłodno.

Milczał przez chwilę. Kiedy znowu się odezwał, zrozumiała, że go rozzłościła i zaskoczyła. Nie spodziewał się, że nad sobą zapanuje, i wcale mu się to nie podobało.

– Mam nadzieję, że się czegoś nauczyłaś na błędach swoich rodziców, Harlow.

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– Nie udawaj. Wiesz doskonale. Jeśli zrobisz coś poza tym, co ci powiem, Jaye zginie. Jasne? I pamiętaj, żadnej policji.

– Czego chcesz?

– Żebyś wypełniała polecenia. Bo inaczej kaplica, pamiętaj!

Anna aż się zachwiała pod wpływem strachu. Najchętniej by zemdlała, ale wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić. Zacisnęła tylko mocniej palce na słuchawce.

– Tak, jasne – zapanowała w końcu nad głosem. – Ale… ja nic nie mam. Żadnych pieniędzy ani kosztowności…

– Chcę ciebie, moja droga. Harlow Anastazja Grail za Jaye Arcenaux. Co ty na to?

Загрузка...