ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI

Wtorek, 30 stycznia, godz. 17.10

Quentin stał przed domem Anny całe pięć minut, dopóki zimno nie przypędziło go do furtki. Nie, nie zimno, poprawił się w duchu. Jej ciepło. Miał za sobą ciężki i nieprzyjemny dzień pracy. A w dodatku zupełnie bezowocny. Po spotkaniu z chłopcami z sekcji wewnętrznej, kłótni z Terrym i nic niewnoszących do sprawy rozmowach z rodziną i znajomymi Jessiki Jackson wszyscy prowadzący śledztwo zostali wezwani na dywanik do starego Penningtona.

Jego zdaniem dochodzenie posuwało się zbyt wolno. Morderca zabił trzy kobiety w ciągu trzech tygodni, a oni nawet w przybliżeniu nie wiedzieli, kogo szukać. Poszlaki prowadziły donikąd, dowody o niczym nie świadczyły. Kapitan O’Shay wraz z zespołem zasługiwała na najniższą ocenę.

Quentin próbował się bronić. Posunął się nawet do tego, że zaproponował szefowi, by znalazł kogoś lepszego do tej roboty. Przeszukali wszystko. Sprawdzili każdą poszlakę. Starali się ustalić powiązania między kolejnymi morderstwami. Opracowywali psychologiczny portret mordercy. Czy w tej sytuacji można było zrobić coś więcej?

Pennington wpadł we wściekłość, ale… wycofał się ze swoich zarzutów. Powiedział jednak, że mają już niewiele czasu i że muszą złapać tego zabójcę, zanim dojdzie do kolejnej tragedii.

Quentin przez cały ten czas myślał o Annie. O jej sytuacji. I o tym, co się między nimi wydarzyło. Nieustannie pamiętał, że to ona mogła trafić do kostnicy zamiast tej nieszczęsnej studentki. Wciąż był wściekły na Bena Walkera. Przecież mógł ukrywać mordercę. Pacjenta, który chciał zabić Annę. Ciekawe, czego trzeba, żeby doktor przekazał mu tę cholerną listę? Czy musi zginąć Anna, którą, jak sam wyznał, podobno kochał?

Quentin spojrzał w stronę zasłoniętych żaluzjami okien. Światło sączyło się jedynie pomiędzy ich szczelinami. Dzwonił do niej już wcześniej, żeby poinformować, że ma ją chronić umundurowany policjant o nazwisku la Salle. To ją przestraszyło. Strach przeszedł w złość, kiedy odmówił podania szczegółów dotyczących śledztwa.

Mogli rozmawiać najwyżej przez parę minut. Nie mówili o tym, co się zdarzyło poprzedniej nocy. Quentin czuł, jak oddalają się od siebie z zawrotną szybkością. Powinienem dać jej spokój, pomyślał. Powinienem pójść do domu i napić się piwa. Nic nas przecież nie łączy…

To nieprawda, pomyślał. A seks? To było niezwykłe, cudowne doświadczenie.

Quentin zamknął oczy, rozpamiętując szczegóły. Nigdy wcześniej nie przeżył czegoś takiego. Czuł się przy niej jak nastolatek. To doświadczenie, dosłownie i w przenośni, powaliło go z nóg.

Otworzył oczy i zauważył cień, który przesunął się za żaluzjami. Anna, pomyślał. To, co się między nimi wydarzyło, zupełnie go zaskoczyło. Ta energia i poczucie, że znalazł kogoś, kto tak doskonale do niego pasuje. Jakby byli dla siebie stworzeni.

Dlaczego właśnie Anna, a nie jakaś inna kobieta? Nie był w stanie odpowiedzieć. Czuł jedynie, że znowu jej pragnie. Że chętnie spędziłby z nią kolejną noc.

Jednocześnie nie mógł się pozbyć wyrzutów sumienia. Miał wrażenie, że skorzystał z chwili jej słabości i że wciąż żeruje na strachu Anny.

Quentin oderwał wzrok od jej okna. Wiedział, że powinien dać jej spokój. Anna wcale nie potrzebowała nowych komplikacji w swoim powikłanym życiu. Potrzebowała policjanta, który jasno, bez osobistego zaangażowania, zajmie się sprawą i znajdzie jej prześladowcę. Nie takiego, którego zaślepi pożądanie.

Tak, chyba już sobie pójdę, pomyślał. Jednak zamiast tego przycisnął guzik przy furtce. A potem jeszcze raz. Po chwili usłyszał jej głos w domofonie.

– Tak, słucham?

– Tu Quentin. – Odpowiedziała mu głucha cisza. Czując gniecenie w dołku, zapytał: – Mogę wejść?

– To zależy. Czy przyszedłeś, żeby mnie pilnować, jak la Salle, czy żeby się ze mną spotkać.

– Żeby się spotkać – odparł. – Musimy pogadać.

Wahała się przez moment, a potem mruknęła:

– Już cię wpuszczam.

Zadzwonił dzwonek i Quentin pchnął furtkę. Wszedł po schodach. Na ostatnim stopniu, tuż pod drzwiami Anny, siedział la Salle z termosem i otwartą książką. Kiedy usłyszał kroki, wstał, a dostrzegłszy Malone’a, zasalutował.

– Cześć – rzucił Quentin. – Nic się nie działo? Wszystko w porządku?

– Jak najbardziej.

Malone wskazał książkę.

– Mam nadzieję, że nie jest zbyt dobra.

La Salle chrząknął i zamknął powieść.

– Nie, taka sobie.

– Cieszę się. – Spojrzał na zegarek. – Zostanę tu ze dwie godziny. Może chcesz coś zjeść?

– Chętnie. – Policjant spojrzał na niego z wdzięcznością. – Przejdę się jeszcze dookoła i sprawdzę, czy wszystko w porządku.

– Świetnie. Życzę smacznego.

Anna otworzyła drzwi. Policzki miała czerwone ze złości. Spojrzała jeszcze za oddalającym la Salle ’em, a potem przeniosła wzrok na Quentina.

– Sprytnie i elegancko pozbyłeś się mojego anioła stróża – powiedziała. – Muszę sobie zapamiętać, jak to się robi.

Miała na sobie proste, sprane dżinsy i powyciągany sweter. Mimo rumieńców wyglądała dosyć blado. Wspaniałe włosy odgarnęła do tyłu i związała w koński ogon. Na jej widok Quentin aż otworzył usta z zachwytu.

– Nawet o tym nie myśl. – Szybko doszedł do siebie.

– La Salle ma cię chronić.

Anna założyła ręce na piersi.

– A ty co? Też masz mnie chronić?

– Dlaczego tak bardzo się złościsz? – odpowiedział pytaniem.

– A dlaczego miałabym się nie złościć?! Obiecałeś, że będziesz mnie o wszystkim informować, a zostałam zamknięta we własnym mieszkaniu. Ty to wymyśliłeś. Tak się nie robi!

– Musimy dbać o twoje bezpieczeństwo. Również moja szefowa uważa, że nie powinniśmy podejmować najmniejszego ryzyka.

– Uważasz, że ten mężczyzna tu wróci, prawda? – Wysunęła podbródek, chcąc pokazać, że wcale się nie boi. – Dlatego la Salle musi mnie pilnować?

Ściągnął brwi, nie chcąc wszystkiego wyjaśniać. Anna powinna po prostu wykonywać jego polecenia i o nic nie pytać. Tak byłoby najlepiej.

– Nie wiemy, czy rzeczywiście wróci, ale gdyby tak się stało, będzie miał niespodziankę.

– I co dalej?

Malone wzruszył ramionami.

– Spróbujemy go złapać – odparł i zamyślił się na chwilę. – Sam nie wiem, czy wczorajsze morderstwo wiąże się z innymi. Jest trochę inne. Być może mamy do czynienia z dwoma mordercami, chociaż intuicja podpowiada mi, że z jednym. Takim, który morduje rude kobiety.

Mina jej nieco zrzedła. Już nie patrzyła na niego tak wyzywająco.

– Czy wiesz może, kto…?

– Przykro mi, Anno, ale nie.

Wyglądała na przybitą tymi słowami i Quentin chrząknął ze współczuciem.

– Miałem nadzieję, że przywiozę ci dobre wieści, ale niestety nic nie mam.

Potarła ramiona, jakby nagle zrobiło jej się zimno.

– Jak rozumiem, takich spraw nie rozwiązuje się w ciągu jednego dnia.

A czasami nie rozwiązuje się nigdy, pomyślał. Spojrzał w przestrzeń, a potem znowu na Annę.

– Czy wszystko w porządku? – spytał ciepło. Chciał jej dotknąć, ale zabrakło mu odwagi. – Myślałem dzisiaj o… tobie.

Rysy jej złagodniały i na ustach pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu.

– Czyżby? Może być – mruknęła i otworzyła szerzej drzwi. – Wejdź, proszę.

– Jesteś pewna, że mogę?

– Jasne.

Zamknęła drzwi, gdy tylko przekroczył próg.

– Co jest w tej torbie? – spytała.

– Bulion. Dla ciebie.

Otworzyła szeroko oczy, a potem się zaśmiała.

– Sam go zrobiłeś?

To pytanie jego też rozśmieszyło.

– Nie chcę cię otruć – zapewnił. – To bulion mojej mamy. Zawsze wpycha nam różne rzeczy do zamrażalników. Tak swoją drogą, ciągle jest zamrożony.

– Wpycha wam? – powtórzyła.

– Mam sześcioro rodzeństwa – wyjaśnił. – Jestem drugim dzieckiem. Pięcioro z nas pracuje w policji. Tak jak dziadek, ojciec, trzech wujów i jedna ciotka. Zostawmy kuzynów, bo ich wyliczanie zajęłoby za dużo czasu.

– Ojej!

Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Właśnie tak wszyscy reagują.

Anna postawiła torbę z zupą na stoliku przy wejściu. Przez chwilę oboje milczeli.

– Co dzisiaj robiłaś? – spytał w końcu.

– Głównie oglądałam się przez ramię. Serce mi zamierało, gdy tylko usłyszałam jakiś hałas.

– Wychodziłaś?

– Miałam już dosyć tego mieszkania, więc poszłam do „Perfect Rose“. Dalton mnie potrzebował.

Quentin spochmurniał. Wiedział, że Anna nie może spędzić całego życia w zamknięciu, ale myślał z niechęcią o tym, jak bardzo się narażała, wychodząc z domu. Zwłaszcza zaraz po wczorajszym ataku.

– Uważałaś przynajmniej?

– Oczywiście. – Już otworzył usta, żeby zadać jej kolejne pytanie, ale Anna wyciągnęła dłoń w proteście. – Nie przejmuj się. Ben odprowadził mnie do kwiaciarni, a Dalton z powrotem. Poza tym la Salle nie spuszczał mnie z oka. Byłam najlepiej strzeżoną kobietą w Nowym Orleanie.

Na wzmiankę o psychologu Quentin aż się skrzywił ze złości.

– Był tu Ben Walker?

– Tak, przyszedł mnie odwiedzić. – Znowu potarła ramiona. – Strasznie wygląda. Opowiedział o tym, jak doszło do tego wypadku, no i o kartce. Mówił, że tam było napisane… – Słowa uwięzły jej w krtani.

Quentin wziął jej twarz w swoje ręce i zmusił Annę, żeby na niego spojrzała.

– Obiecuję ci, że znajdziemy tego faceta. Ja go znajdę. Nie pozwolę, by zrobił ci krzywdę.

Nagły spazm targnął jej ciałem.

– Obiecujesz?!

Dotknął lekko ustami jej warg i poczuł, że drży.

– Tak – szepnął. – Obiecuję.

Westchnęła z ulgą i zarzuciła mu ręce na szyję. Jednocześnie przywarła policzkiem do jego piersi. Zanurzyli się w ciszy. Quentin objął ją, ale delikatnie, by nie zauważyła, jak bardzo się o nią boi. I jak bardzo mu na niej zależy.

Po chwili Anna uniosła głowę.

– Ta kobieta… Ta, która wczoraj zginęła…

– Jessica Jackson?

– Właśnie, opowiedz mi o niej.

– Anno…

– Proszę. – W jej oczach pojawiły się łzy. – Chciałabym ją poznać. W końcu zginęła za mnie.

– Wcale tego nie wiemy. Trudno pow…

– Za to ja nie mam żadnych wątpliwości – przerwała łamiącym się głosem. – Jessica Jackson była ruda i zabójca uciął jej mały palec. Zginęła tej nocy, kiedy na mnie napadnięto. Według kartki, którą dostał Ben, to ja miałam zginąć.

– Tam było napisane, że ma zginąć jakaś kobieta. Nie było tam twojego imienia czy nazwiska. Zabójcy mogło chodzić o Jessikę Jackson.

– Sam w to nie wierzysz. To, co się stało, jest zupełnie oczywiste.

Pogładził ją po policzku.

– Nic nie jest oczywiste. Najłatwiej popełnić błąd, przyjmując jakieś pewniki.

– Opowiedz mi o niej.

Mruknął pod nosem jakieś przekleństwo, ale skinął głową na zgodę.

– Nazwisko już znasz. Studiowała na Tulane University i mimo że była dziana z domu, dorabiała sobie jako barmanka w barze „Omni Royal Orleans Hotel“. Wczoraj skończyła pracę o jedenastej i poszła potańczyć z przyjaciółmi. Nie zamężna, bez dzieci. Zostawiła rodziców i dwie siostry.

– Ile miała lat? – spytała drżącym głosem.

– Dwadzieścia jeden – odparł z wahaniem.

– Boże święty! – jęknęła Anna. – To takie straszne, przerażające… Tak mi przykro… A ja, idiotka, cieszyłam się, że mnie nie zabił… – Zaczęła płakać. – To wszystko moja wina! Jak mam z tym żyć, Quentin?! Jak?!

– Przestań! Przecież jej nie zabiłaś. – Delikatnie wytarł dłonią jej policzki. – To nie twoja wina.

– Ale ta dziewczyna zginęła za mnie. – Spojrzała na niego jasnymi, mokrymi od łez oczami. – Tylko mi nie mów, że tak nie było. W głębi duszy wiesz, że to prawda.

Nie mógł jej powiedzieć nic innego. Uważał, że to Anna miała być ofiarą. Ta świadomość wstrząsnęła nim do głębi. Nigdy nie przypuszczał, że tak bardzo mu na niej zależy.

Chciał uchronić Annę przed wszelkim złem. Niestety gdzieś w ciemnościach krył się nieznany zabójca. Ktoś, kto z niewiadomych przyczyn postanowił ją zabić.

Quentin pochylił się i pocałował ją prosto w usta. Najpierw delikatnie, a potem mocniej, nie mogąc powstrzymać pożądania.

Anna wydała z siebie cichy, pełen beznadziejnej tęsknoty okrzyk, i przywarła do niego całym ciałem. Kochali się w przedpokoju. Quentin oparł ją o ścianę i uniósł do góry. Po chwili już miała go w sobie. Przyciskała go mocno udami, a on wchodził w nią raz za razem.

Dopiero później, kiedy nieco ochłonął, poczuł jej słony zapach i drżenie jej ust. Nagle zrobiło mu się żal Anny. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Kiedy ją położył, sam legł u jej boku.

– Nie chciałem, żeby to się stało – szepnął. – Nie w taki sposób.

– Przecież się nie skarżę.

Przesunął delikatnie palcem po jej twarzy i szyi.

– Skrzywdziłem cię.

– Nieprawda!

– Przepraszam.

– Nie musisz. – Położyła palec na jego ustach i uśmiechnęła się. – Chociaż poznałam cię jako zadufanego w sobie męskiego pyszałka, okazuje się, że miły z ciebie facet, Quentin.

Zaśmiał się sztucznie i bez przekonania.

– Naprawdę tak uważasz? Niektórzy uznaliby mnie za niezłego sukinsyna i oskarżyli, że wykorzystuję bezbronne kobiety.

– Naprawdę? – Uniosła trochę brwi. – Wcale tak nie uważam.

– To dlatego, że przeżyłaś szok. Posłuchaj, przyszedłem do ciebie…

– Z bulionem.

– Pogadać – poprawił ją. – Przyszedłem pogadać, a leżę teraz goły w twoim łóżku. Sprytne, co?

– O ile dobrze pamiętam, to ja zaczęłam. Więc może jestem sprytniejsza?

Oparł się czołem o jej czoło.

– Jeśli tak, to możesz mnie wykorzystywać, kiedy tylko przyjdzie ci na to ochota.

– Obiecanki cacanki – zaczęła się z nim drażnić.

Chciał jej coś odpowiedzieć, ale przerwało mu głośne burczenie w brzuchu Anny, która aż poczerwieniała na ten dźwięk.

– Jadłaś coś? – spytał z niepokojem.

– Chyba śniadanie. – Jej żołądek odezwał się, gdy tylko wspomniała o posiłku, i Anna zaśmiała się, zażenowana. – Ciekawe, jaki bulion robi twoja matka?

– Najlepszy. Masz jakieś krakersy? – Zaczął podnosić się z łóżka.

Wyciągnął rękę i Anna również wstała.

– Mhm. Jeśli będziesz się przyzwoicie zachowywał, dostaniesz szklankę mleka.

– To może się ubierz, bo w tej chwili chodzą mi po głowie same nieprzyzwoite myśli.

Dwadzieścia minut później siedzieli po obu stronach kuchennego stołu i wcinali parujący bulion, przegryzając krakersami. Anna rozkoszowała się każdą łyżką pożywnej zupy.

– Och, jest naprawdę wspaniała – powtórzyła po raz kolejny.

Quentin uśmiechnął się.

– Dzięki. Mama jest rzeczywiście dobrą kucharką. Przy siedmiorgu dzieci to chyba zrozumiałe.

– Jaka jest?

– Pełna energii. Ma tylko metr pięćdziesiąt z małym haczkiem, ale…

– Metr pięćdziesiąt? Chyba żartujesz!

– Mój tata jest wysoki, a dziadek i pradziadek byli jeszcze wyżsi. – Quentin przełknął ostatnią łyżkę zupy. – Oczywiście jest najmniejsza wśród Malone’ów, bo siostry też ją przerosły, ale i tak wiadomo, że to mama jest głową rodziny. Jak byliśmy mali, nosiła szeroki skórzany pas, a kiedy chcieliśmy uciec, biła szczotką.

Anna zaśmiała się, wyobrażając sobie Quentina, który zmyka przed laniem.

– Byłeś chyba łobuzem, co?

– Okropnym – przyznał.

Wyjęła krakersa z torebki.

– Opowiedz mi o swoim rodzeństwie.

Zrobił, jak prosiła. Percy był jego zdaniem bardzo otwarty. Spencer kąpany w gorącej wodzie. Shauna uchodziła za niespokojnego ducha. Patrick za bardziej konserwatywnego od Pana Boga, a John był po prostu wielkim misiem. Mary miała małżeńskie problemy, a John oczekiwał trzeciego dziecka.

– Wszyscy jesteśmy glinami, z wyjątkiem Patricka, który został księgowym, i Shauny, która chce być artystką. Więcej czarnych owiec w klanie Malone’ów nie ma – zakończył.

Ponieważ Anna nalegała, opowiedział jej jeszcze o swoich pięciu siostrzenicach i siostrzeńcach oraz bratanicach i bratankach, o ciotce Patti, która była jego szefową, a także o licznych krewnych i powinowatych rozsianych po posterunkach w całym Nowym Orleanie.

– Miła rodzinka – rzekła kpiąco, chociaż wyczuł w jej głosie nutki żalu.

– Kiedy byliśmy mali, bez przerwy się biliśmy. To doprowadzało rodziców do szału.

Anna spojrzała na swój talerz i stwierdziła, że jest pusty. Sięgnęła więc po krakersa.

– Czy zawsze chciałeś być policjantem?

– Nigdy o tym nie myślałem.

– Więc kim chciałeś być?

– W ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Po prostu nie musiałem.

– Chcesz powiedzieć, że to się samo narzucało? Że nie myślałeś o niczym innym? – dociskała.

– Teraz ty powinnaś opowiedzieć o sobie – rzekł, opierając brodę na dłoniach. – Jak ci się żyło w Hollywoodzie?

– Przed porwaniem wspaniale, a potem byłam bardzo samotna.

– Przepraszam, to było głupie pytanie.

Wzruszyła ramionami.

– Nie przejmuj się.

Przez moment w kuchni panowało niezręczne milczenie. Następnie Anna wstała i spojrzała na niego pytająco.

– Chcesz dolewkę?

– Nie, dziękuję – odparł, wstając. Spojrzał na zegarek. – Zaraz wróci la Salle.

– Więc powinieneś już iść, bo zaczną gadać w pracy.

– Nic mnie to nie obchodzi. Chyba że ty…

Raz jeszcze wzruszyła ramionami.

– Wszystko mi jedno.

Zebrali talerze i kubki, i wstawili je do zlewu. Anna odkręciła wodę.

– Ben mówił mi, że zamierzacie sprawdzić, który z jego pacjentów może mnie prześladować – rzuciła.

– Naprawdę?

Spojrzała przez ramię, słysząc jego jadowity ton.

– Nie lubisz go, co?

– Prawie go nie znam.

Anna zakręciła wodę i odwróciła się do niego, unosząc ironicznie prawą brew.

– Więc skąd ta niechęć? Tylko nie zaprzeczaj. To się czuje.

– Nie odpowiadają mi jego zawodowe zasady. Chcę złapać mordercę, a on mi przeszkadza.

– Masz na myśli to, że nie chce ci przekazać listy pacjentów?

– Właśnie.

– Myślisz, że znajdziesz tam Adama Fursta?

– Mam taką nadzieję, chociaż pytałem o to Bena i podobno nie zajmuje się nikim takim. Ale wydaje mi się, że to wszystko jest ze sobą powiązane. Listy, książki, zniknięcie Jaye, sztuczny mały palec i… ta wczorajsza napaść.

– Zabójstwo Jessiki Jackson – dodała łamiącym się głosem i pochyliła nad zlewem. – I tych pozostałych kobiet też. O Boże, co ja mam z tym zrobić?

– Przestań sobie czynić wyrzuty!

Podszedł do niej, wziął za ramię i obrócił do siebie. Oczy Anny były mokre od łez.

– Jesteś tylko ofiarą, Anno – powiedział stanowczo. – To nie ty zabijasz!

Z trudem przełknęła ślinę.

– Tak, ale chciałabym coś zrobić. Nie mogę tak siedzieć i czekać, kiedy giną inne kobiety. Jeśli będziecie mnie cały czas chronić, morderca znajdzie sobie kogoś w zastępstwie. Poza tym jest jeszcze Jaye. Bóg jeden wie, co teraz przeżywa. Czuję, że ten człowiek porwał ją z mojego powodu, chociaż sama nie wiem, dlaczego.

– Chcesz pomóc w śledztwie? Wobec tego skłoń Bena, żeby udostępnił listę pacjentów. Jeśli nie będzie na niej Adama, to na pewno ktoś, kogo poznasz.

– Na przykład Kurt?

– Albo ktoś inny.

Spojrzała mu prosto w oczy.

– Jeśli myślisz o Billu lub Daltonie, to się mylisz. Ben widział ich po raz pierwszy w „Perfect Rose“.

– Jesteś pewna?

– Tak. – Zacisnęła pięści. – Tak, do licha!

Przez moment mierzyli się wzrokiem, aż w końcu Quentin spojrzał w stronę okna.

– To tylko mój zawód, Anno. Przyglądam się faktom i szukam motywów. Dalton i Bill mieli możliwość.

– Ale żadnych motywów – wpadła mu w słowo. – Są moimi przyjaciółmi. Całkowicie im ufam.

– I na pewno masz ku temu powody. Ale fakty mówią, że w większości przestępstw z użyciem przemocy ofiary znają swoich prześladowców. Nie powinniśmy tego lekceważyć.

Anna pokręciła z oburzeniem głową, chociaż Malone zasiał w niej ziarno wątpliwości.

– Jak uważasz. W każdym razie wydobędę tę listę od Bena i wtedy zobaczysz, że nie miałeś racji!

Wyglądała pięknie. Oburzona, z rozwichrzonymi włosami. Quentin nie mógł się powstrzymać. Wziął ją w ramiona i pocałował namiętnie. Natychmiast przywarła do niego całym ciałem, wpijając palce w jego sweter.

Po chwili zdołał się od niej oderwać.

– Tylko ta lista, Anno. Obiecaj, że poza tym będziesz trzymać się od tego z daleka. Morderca tylko czeka, żebyś się odsłoniła. Chce, żebyś wyszła i walczyła. Wtedy będzie cię miał jak na patelni.

Anna pokręciła głową. Nagle zrozumiała, o co tak naprawdę chodzi mordercy. Wiedziała już, czego się po nim spodziewać.

– Znowu się mylisz – powiedziała. – On chce mnie odizolować i zastraszyć. Chce, żebym czuła się tak samo, jak dwadzieścia trzy lata temu.

Загрузка...