ROZDZIAŁ JEDENASTY

Quentin patrzył za wychodzącą Anną North z mieszaniną rozbawienia i zdziwienia. Harlow Grail w jego skromnym biurze. Kto by pomyślał!? Kiedy ją porwano, miał czternaście lat. Doskonale pamiętał ojca i wujów, którzy często rozmawiali o tej intrygującej i tajemniczej sprawie. Spryt i determinacja kidnapera były wręcz zadziwiające, a to, że nigdy nie został schwytany, było następną plamą na honorze policji. Malone przypomniał też sobie telewizyjne wiadomości i zdjęcia zaginionej, która wydawała mu się wtedy najładniejszą dziewczyną na świecie. Wyobrażał sobie, że to właśnie jemu udało się schwytać porywacza, dzięki czemu został bohaterem Hollywood. A potem, kiedy uciekła, bardzo się z tego ucieszył, chociaż wypowiedzi jej rodziny wydawały mu się zupełnie pozbawione sensu. Coś się w tym wszystkim nie zgadzało.

Porwanie Harlow Grail zafascynowało go, podobnie jak wszystkich w Ameryce. To była jedna z pierwszych nierozwiązanych zagadek, którą zajął się po rozpoczęciu kariery w policji.

– Cześć, stary. – Terry stanął obok i wskazał głową wyjście. – Co to za ślicznotka?

– Nazywa się Anna North.

– Może kogoś zabiła? Albo chociaż obrabowała? – zapytał z nadzieją partner.

Quentin uniósł głowę.

– Tylko na papierze. Pisze powieści sensacyjne.

– Naprawdę? A to dobre. Czego od ciebie chciała? Szukała bohatera swojej nowej książki?

Quentin przypomniał sobie jej spojrzenie. Jeśli już, to raczej zrobi ze mnie ofiarę, pomyślał. Głupiego gliniarza, który musi umrzeć, ponieważ nie chce słuchać nad wyraz inteligentnych i przenikliwych powieściopisarek.

– Tak, coś w tym rodzaju – mruknął.

Terry wskazał biurko.

– Jesteśmy wolni. Przyszli La Pinto i Erickson.

Quentin skinął głową.

– Widziałem. Nie wyglądają zbyt dobrze.

– Więc lepiej uciekać, póki jeszcze trzymają się na nogach.

Musiał zgodzić się z kumplem. Odmeldowali się szybko i wyszli na zewnątrz. Dzień był szary i chłodny. W powietrzu czuło się wilgoć. Terry zadrżał i zapiął kurtkę aż pod gardło.

– Mam już absolutnie dość tego cholernego zimna. Na miłość boską, przecież jesteśmy w Nowym Orleanie!

– Mogłoby być gorzej – westchnął Quentin, spoglądając na niebo. – Mógłby jeszcze spaść śnieg.

– Lepiej cofnij te słowa! – jęknął Terry. – To miasto wariuje, kiedy tylko zaczyna padać. Pamiętasz, jak było ostatnio? Parę płatków, a mieliśmy roboty na cały miesiąc.

Doszli do samochodu i Quentin otworzył drzwiczki. Kiedy wsiedli i zapięli pasy, Terry spojrzał na Malone’a.

– A tak swoją drogą, powiedz, czego chciała ta ruda? Naprawdę będzie o tobie pisać?

Quentin skrzywił się.

– Sądząc z przebiegu spotkania, chętnie by mnie uśmierciła od razu na początku swojej nowej powieści. I to w jakiś wyszukany sposób.

Kumpel zaśmiał się, zresztą najpewniej pierwszy raz tego dnia.

– Proszę, taki z ciebie podrywacz, a zraziłeś do siebie ślicznego rudzielca. – Terry pochylił się w jego stronę. – Więc o co chodziło?

– Dostaje niepokojące listy od wielbicielki.

– Naprawdę? Jakieś groźby?

– Nie, w każdym razie nie bezpośrednie, ale coś tu bardzo jest nie tak. Ta wielbicielka to prawdopodobnie jedenastoletnie dziecko.

– Prawdopodobnie? – podchwycił Terry.

– Mam poważne wątpliwości – wyjaśnił Quentin. – Ta cała North uważa, że to dziecko jest w niebezpieczeństwie. Poinformuję o tym Lautrelle’a, kiedy wróci do pracy. Będzie mógł to sprawdzić, jeśli uzna, że warto. Mam nadzieje, że uzna.

Terry oparł głowę o zagłówek i zamknął oczy.

– Wiesz, podjąłem decyzję. Zaraz złożę podanie o przeniesienie do Ósemki. Może dostanę sprawę tej cizi. Rude mają w sobie coś niesamowitego…

– Daj spokój, Terror. Nawet nie masz co do niej startować. Ona nie jest dla ciebie.

Terry uśmiechnął się, nie otwierając oczu.

– Skąd wiesz? Rwałem lepsze dziwki niż ta!

– Rwałeś? Dziwki? – Quentin nie mógł powstrzymać śmiechu. – Tak, na pewno!

Minęli Poydras Street, wciąż kierując się na przedmieścia.

– A jak wczorajsze przesłuchanie? – podjął po chwili Malone. – Bardzo cię wymęczyli?

Nowoorleańska policja miała sekcję wewnętrzną, służącą do badania przestępstw, o udział w których podejrzani byli miejscowi gliniarze. Terry był już tam przesłuchiwany bezpośrednio po śmierci Nancy Kent, a wczoraj wezwano go po raz drugi.

– Znowu zadawali mi mnóstwo pytań na temat Nancy, a potem puścili. – Terry otworzył oczy i spojrzał na Malone’a. – Między innymi dzięki twoim zeznaniom.

– Powiedziałem tylko to, co widziałem. – Quentin wzruszył ramionami. – Przeszedłeś z nią na „ty“ po jej śmierci?

– Po tym, co stało się w zeszłym tygodniu, jesteśmy prawie jak rodzina – mruknął Terry.

Resztę drogi odbyli w ponurym milczeniu. Po paru minutach zobaczyli przed sobą budynek Siódemki. Quentin zaparkował i obaj weszli do środka, żeby się zameldować. Następnie się rozdzielili. Quentin ruszył do siebie, ale po drodze zajrzał jeszcze do biura.

– Hej, Quen! – zawołał go Johnson.

– Co się stało? – Podszedł do jego biurka.

Johnson wziął z biurka żółtą teczkę i wyciągnął ją w stronę kolegi.

– Sam zobacz.

– Zabójstwo Kent – mruknął Malone, przeglądając papiery. – Co my tu mamy?

– Jak przypuszczaliśmy, została uduszona, ale wcześniej ktoś ją zgwałcił. Tego też się spodziewaliśmy. Pozostaje tylko pytanie, kto.

Quentin odnalazł raport lekarski. Poza paroma siniakami na biodrach i udach kobieta prawie nie ucierpiała.

– Dziwne.

– Co takiego?

– Ona nie walczyła – wyjaśnił Quentin.

– Myślisz, że znała tego przyjemniaczka?

– Możliwe. Znaleźli coś pod jej paznokciami?

– Niewiele. Facet ma grupę krwi 0 Rh+. Tak jak połowa mieszkańców Nowego Orleanu.

– Ale nie ja – mruknął sarkastycznie Malone, z namysłem przeglądając pozostałe papiery. – Mam A Rh+. Czy rozmawialiście wtedy, ty i Walden, z jakimiś kobietami z tawerny?

– Tylko z kelnerkami. Przede wszystkim skupialiśmy się na facetach.

– Pomyśl, stary. Ta ruda miała na skinienie ręki praktycznie wszystkich mężczyzn w knajpie. Z powodu jej ekshibicjonistycznych wygłupów inne kobiety miały niewielkie szanse, żeby kogokolwiek poznać, prawda?

– No, prawda. – Johnson podrapał się po głowie. – I co z tego?

– Więc było tam sporo wkurzonych babek. A co się robi, kiedy ktoś cię wkurza?

– Można mu powiedzieć coś do słuchu.

Malone potrząsnął głową.

– Nie w tym wypadku. Wszystkie wiedziały, że to nic nie da, bo ruda była jak w transie. Kręciła tyłkiem i machała cyckami, i czuła, że nas wszystkich ma w garści. Każdy, no, prawie każdy poszedłby za nią, gdyby na niego skinęła, a pozostałe kobiety mogły tylko się przyglądać. I właśnie to robiły, bacznie obserwowały każdy ruch Nancy Kent, czekając, aż jej się powinie noga. Trudno sobie wyobrazić lepszych świadków.

Johnson skinął głową.

– Masz rację.

Quentin skinął głową.

– Zajrzę dziś do Shannona. Zrobię listę i zaczniemy dzwonić. Odtworzymy wszystko, minuta po minucie, co tam się naprawdę stało.

– Do licha! To dopiero plan! – wykrzyknął podekscytowany Johnson.

Загрузка...