ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY

Czwartek, 1 lutego, godz. 19.20

Quentin nie mógł przestać myśleć o Benie Walkerze. Coś w tym człowieku go niepokoiło. Tylko co?

Szukając odpowiedzi, starał się przypomnieć swoje reakcje w czasie spotkań z psychologiem. Powtórzył też w myśli obie rozmowy, jakie z nim odbył, szukając czegoś dziwnego. Czegoś, co wskazywałoby, że Ben nie jest wcale takim spokojnym i zrównoważonym człowiekiem.

Nic nie znalazł. Wciąż jednak czuł, że coś tu się nie zgadza. Zapewne chodziło o jakiś szczegół. O coś, co Walker powiedział lub zrobił.

Quentin nie wątpił, że psycholog stanowi jakąś zagadkę. Nie wiedział jeszcze jaką, ale miał zamiar ją rozwiązać. I to jak najszybciej.

Światła zmieniły się na czerwone. Quentin zatrzymał wóz, otworzył komórkę i wystukał numer Anny. Po pięciu sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka. Znowu. W ciągu ostatniej godziny dzwonił do niej już dwa razy.

Zmarszczył brwi i wybrał numer kolegi.

– Cześć, Morgan. Pilnujesz Anny North?

– Tak, jasne. Siedzę właśnie przed domem tego psychologa.

– Doktora Walkera? Na Constance Street?

– Właśnie. Panna North weszła tam pół godziny temu. Powiedziała, że to może zająć trochę czasu, a potem chce jeszcze pokręcić się trochę po mieście. Cały czas jej pilnuję.

Quentin powiedział, że to świetnie, i się rozłączył. Był na siebie zły, a mimo to nie mógł powstrzymać zazdrości.

Światła się zmieniły i Quentin ruszył przez skrzyżowanie. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. Tamta noc w domu opieki! Walker mówił, że wyszedł później niż zwykle, ponieważ jego matka się przestraszyła. Twierdziła, że ktoś był w pokoju i jej groził. Quentin zerknął do tyłu, a następnie zawrócił, lekceważąc ciągłą linię. Ben wspominał, że jego matka przebywa w Crestwood Nursing Home przy Metairie Road. Mógł tam dojechać w ciągu paru minut. Powinien złożyć jej kurtuazyjną wizytę.

Dom opieki był pogrążony w ciszy. Kolacja już się skończyła, ale wciąż można było odwiedzać pacjentów. Jednak w głównym holu panował hałas. To kilku pensjonariuszy oglądało teleturniej z dźwiękiem włączonym niemal na cały regulator. Paru z nich siedziało na wózkach. Jakaś siwowłosa kobieta w czerwonym szlafroku spojrzała w jego stronę i mrugnęła porozumiewawczo. Quentin zrobił to samo.

Przeszedł do pokoju pielęgniarek i pokazał dyżurującej kobiecie swoją odznakę.

– Quentin Malone – przedstawił się. – Jestem oficerem śledczym. Chciałbym porozmawiać z jedną z pacjentek, Louise Walker.

Pielęgniarka zrobiła zdziwioną minę.

– Z panią Walker?

– Matką doktora Beniamina Walkera.

– Czy mogę wiedzieć, o co panu chodzi?

Mógł odmówić wyjaśnień albo stwierdzić, że to sprawa policji, nie chciał jednak wzbudzać niczyich podejrzeń.

– Jej syn wspominał mi, że jej grożono. Chciałbym to sprawdzić.

– Ach, o to chodzi. – Pielęgniarka potrząsnęła głową. – Pani Walker myli różne rzeczy. Czasami ogląda filmy, a potem uważa, że to wszystko naprawdę się zdarzyło. Ale proszę z nią porozmawiać. Dzięki temu poczuje się bezpieczniej.

– Więc nie sądzi pani, żeby rzeczywiście jej grożono?

– Nie. – Podsunęła mu rejestr gości. – Proszę, żeby pan się tu wpisał. Wszyscy goście muszą to zrobić.

– Czy ktoś się kiedyś wśliznął bez tego?

– Pewnie tak, ale staramy się uważać.

– Jasne. – Quentin wpisał się do zeszytu i jednocześnie przejrzał nazwiska wszystkich gości. Szukał znajomych, ale jedynym był tylko Ben. – Jak widzę, doktor Walker często odwiedza matkę – zauważył.

– Jest bardzo oddanym synem – powiedziała pielęgniarka, podchodząc do niego. – Dobrze by było, żeby inne dzieci poszły w jego ślady. Zaprowadzę pana do jej pokoju. Na szczęście jeszcze nie śpi. Jest nocnym markiem.

– Jak rozumiem, cierpi na chorobę Alzheimera?

– Tak. Proszę tędy.

– Na ile jest świadoma? – spytał, kiedy przechodzili przez długi korytarz.

Drzwi do większości pokoi były pootwierane. Pensjonariusze oglądali telewizję, czytali książki, jakaś kobieta na wózku słuchała muzyki z walkmena, poruszając nogą do taktu.

Pielęgniarka zatrzymała się przed drzwiami z numerem dwadzieścia sześć. Zastukała, a następnie weszła do środka. Louise Walker, siwiuteńka staruszka, oglądała właśnie scenę w sądzie.

– Pani Walker, ktoś chciałby z panią porozmawiać – rzekła cicho pielęgniarka.

Kobieta oderwała się od telewizora i spojrzała na Quentina.

– Nie znam go – powiedziała, marszcząc brwi. – Po co tu przyszedł?

– To znajomy pani syna. Policjant. Może z nim pani porozmawiać, a ja będę w dyżurce.

– Zna pan Bena?

– Tak. Nazywam się Quentin Malone i pracuję w policji.

Wyjął odznakę, a Louise Walker pokazała gestem, żeby podszedł bliżej. Gdy to zrobił, poczuł woń papierosów. Staruszka musiała kiedyś dużo palić i ten zapach przylgnął na zawsze do jej ciała. W domu opieki obowiązywał zakaz palenia. Quentin widział znak przy drzwiach. Trochę zdziwił go nałóg pani Walker, ponieważ Ben wyglądał na człowieka, który nienawidzi palaczy.

– Wiem, że on to w końcu zrobi – powiedziała, gdy znalazł się bliżej. – Ma zbrodnię wypisaną na twarzy.

– Słucham?

– Ten okropny Jack Crowley. Pewnie o niego panu chodzi – domyśliła się.

Quentin spojrzał w stronę telewizora. Jakaś kobieta właśnie prosiła Jacka, żeby „tego nie robił“.

– Nie, nie o niego – rzekł spokojnie. – O mężczyznę, który tu był i pani groził.

Nagle w jej oczach pojawił się strach.

– To Ben panu o nim mówił?

– Tak. Wspominał, że była pani bardzo zaniepokojona, czemu się nie dziwię.

– Nikt nie chce mi wierzyć. Nawet Ben. – Zniżyła głos: – Myślą, że zwariowałam.

– Może mi pani o nim opowiedzieć?

– Nie jestem wariatką – ciągnęła, nie zwracając uwagi na jego słowa. Potem się uśmiechnęła. – Podoba mi się tutaj. Wszyscy są dla mnie tacy dobrzy.

– Ile razy widziała pani tego człowieka?

Pani Walker znowu spojrzała na niego.

– Sama nie wiem. Wiele razy. – Broda jej zadrżała. – Boję się go. Jest gorszy niż Jack Crowley.

– Gorszy? – Quentin przysunął sobie krzesło do łóżka i usiadł obok. Chciał dociągnąć to do końca, chociaż wydawało mu się oczywiste, że pani Walker straciła kontakt z rzeczywistością. Jednak była sympatyczną staruszką i miał nadzieję, że przynajmniej trochę jej pomoże. – To chyba niemożliwe.

– Jest zły. – Nacisnęła guzik pilota i wyłączyła telewizor. Cisza, która ich otoczyła, wydawała się złowroga. – On… on mnie przeraża.

– Chciałbym pani pomóc – mruknął Quentin. – Proszę mi o nim powiedzieć wszystko, co pani wie.

– On chce zrobić coś złego Benowi. – Spojrzała nieprzytomnie w oczy Quentina. – Wiem, że go nienawidzi.

Malone zmarszczył brwi.

– Więc groził Benowi, a nie pani?

– Chce go zabić!

– Ale dlaczego?

– Bo Ben był zawsze od niego lepszy. Ben to dobry chłopiec, a Adam…

Na dźwięk tego imienia Quentin poczuł, jak ciarki przeszły mu po plecach.

– Powiedziała pani…?

– Adam. Ten diabeł wcielony.

Загрузка...