ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Czwartek, 18 stycznia, godz. 16.45

Anna pierwsza pojawiła się w „Café du Monde“. Lokal znajdował się przy Jackson Square w Dzielnicy Francuskiej. Słynął z jednej rzeczy – beignetów. To wystarczyło, żeby stał się legendą Nowego Orleanu. Żaden z turystów odwiedzających to miasto nie mógł się im oprzeć. Zresztą sami nowoorleańczycy również je uwielbiali i korzystali z każdej okazji, żeby posilić się nimi właśnie w „Café du Monde“. Po co zadowalać się innymi, skoro ma się w pobliżu te najlepsze?

Anna, mimo chłodu, wybrała stolik na zewnątrz, z widokiem na St. Peter’s Street. Uwielbiała tę porę, późne popołudnie, kiedy większość ludzi spieszyła z pracy do domu. I te półcienie, powolne umieranie dnia i początek zmroku. Zamówiła kawę z mlekiem i usiadła, obserwując tłum. Zwracała szczególną uwagę na mowę ciała i twarze przechodzących osób. Uchem łowiła strzępy rozmów, starając się zapamiętać niektóre zwroty z zamiarem wykorzystania ich w książkach.

Ludzie fascynowali ją, ale i przerażali. Byli nieustającym źródłem radości, zdziwienia i zauroczenia. Czy tak właśnie myślał psycholog lub psychiatra o swoich pacjentach? Czy tak właśnie myślał doktor Beniamin Walker?

Ucieszyła się, gdy wreszcie dostała parującą filiżankę kawy. Zaczęła grzać o nią ręce, zdziwiona, że jest aż tak zdenerwowana. Jeszcze parę lat po porwaniu chodziła na wizyty do różnych lekarzy „od czubków“, jak mawiał ojciec. Po raz ostatni zdarzyło się to, gdy miała szesnaście lat i zupełnie sobie nie radziła. Bała się ludzi i czuła, że w każdej chwili może się z nią stać coś złego. Zupełnie straciła poczucie bezpieczeństwa. Rodzice byli zajęci sobą i rozwodem, a jednak zauważyli, że coś jest nie tak. Stąd nowa pani psycholog. To ona, w ich zastępstwie, miała ją zrozumieć, poznać jej najczarniejsze myśli i pomóc pogodzić się ze światem. Tyle, że nic nie rozumiała, bo jej najgorsze życiowe doświadczenia ograniczały się do nieudanej fryzury. Poza tym była niemiła i obcesowa, co jeszcze bardziej zniechęcało Annę.

Była zła na rodziców za tę nieudaną terapię i kiedy w końcu zgodzili się ją przerwać, ślubowała sobie, że już nigdy nie pozwoli na tak niedelikatne i prostackie grzebanie w swoim życiu.

Więc co, do licha, tu robiła? Spojrzała na zegarek. Doktor Walker spóźniał się już dziesięć minut. Mogłaby uciec. Wstać i pójść sobie. Czemu nie? Jego spóźnienie stanowiło dogodny pretekst i nie miałaby później najmniejszych wyrzutów sumienia. Wzięła torebkę i wyjęła z niej portmonetkę, żeby zapłacić za niedopitą kawę. Nagle z przerażeniem uświadomiła sobie, że trzęsą jej się ręce.

– Bardzo przepraszam za spóźnienie. – Ben minął ją i usiadł naprzeciwko. – Nie mogłem znaleźć kluczy. Miałem je przy sobie dziś rano, a potem nagle zniknęły. Dziś rano! – jęknął. – To był dopiero koszmar! Budzik nie zadzwonił i zaspałem. Nic dziwnego, bo siedziałem całą noc w Internecie, szukając materiałów. – Zaśmiał się. – Dobrze, że nie przyjąłem posady na uniwersytecie. Byłbym przysłowiowym roztargnionym profesor…

Nagle urwał, kiedy zobaczył otwartą portmonetkę w jej dłoniach i dwu dolarowy banknot obok kawy. Mina mu zrzedła.

– Ile się spóźniłem?

– Nie za bardzo – odparła, nieco uspokojona jego zachowaniem. Jak mogła się bać takiego fajtłapy? Wciągnęła powietrze, czując się trochę jak dziecko, które przyłapano na łasowaniu w spiżarce. – Tak naprawdę to zmieniłam zdanie. Miałam złe doświadczenia z psychologami i psychiatrami.

– Masz wśród przyjaciół psychiatrów?

Ściągnęła brwi.

– Nie rozumiem, co to ma wspólnego z…

– Więc masz?

– Nie, ale…

– To może przynajmniej kogoś w rodzinie? Albo twój narzeczony jest psychologiem? – Znowu zaprzeczyła i Ben zrobił wielkie oczy. – A, więc chodzi ci o doświadczenia jako pacjentki?

– Tak. – Wysunęła do przodu brodę. – Miałam ich nawet sporo, kiedy byłam młodsza.

– Zaraz po porwaniu?

– To chyba oczywiste. – Spojrzała na niego z politowaniem.

Pojawił się kelner i Ben zamówił kawę z mlekiem i talerz beignetów. Następnie zwrócił się do niej:

– Ale ja przecież wcale nie chcę, żebyś była moją pacjentką. Chodzi mi o zupełnie inną relację.

– Inną? – zdziwiła się. – A jaką?

– Chciałbym z tobą porozmawiać jak autor z autorem, czy dziennikarz z ciekawą osobą. I może, jeśli będę miał szczęście, przyjaciel z przyjacielem.

Kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu. Czy to możliwe, żeby polubiła tego śmiesznego facecika? Zdecydowanym ruchem zamknęła portmonetkę i włożyła z powrotem do torebki.

– Jesteś niezły – zauważyła.

Podziękował jej ze śmiechem, a następnie pochylił się, patrząc jej w oczy.

– Przecież wiesz, że mówię szczerze. Posłuchaj, nie chodzi mi o to, żeby cię wsadzić w kaftan bezpieczeństwa. Chciałbym, żebyśmy porozmawiali o twoim życiu i wyborach. O tym, dlaczego zrobiłaś to, a nie co innego.

– Obawiam się, że moje życie nie było szczególnie interesujące – rzekła sucho.

– Mylisz się. Dla mnie i dla moich czytelników będzie fascynujące. – Zreflektował się szybko. – Ale najpierw powinienem ci chyba powiedzieć, kim jestem i czym się zajmuję.

To powinno jej pomóc zrozumieć, dlaczego tak bardzo zależy mu na tych informacjach.

Zaczął opowiadać o sobie. Był jedynakiem wychowanym przez samotną matkę, którą uwielbiał. Matka nigdy nie opowiadała mu o ojcu, a poza jednym wujkiem nie miał żadnej rodziny. Prawie nie pamiętał wczesnego dzieciństwa, poza tym, że ciągle się gdzieś przeprowadzali.

– Nie miałem rodziny ani przyjaciół – ciągnął. – Czułem się samotny. Odżyłem dopiero wtedy, kiedy zaczęła się szkoła, bo świetnie radziłem sobie z nauką. Książki stały się moimi najlepszymi przyjaciółmi. Już mi tak nie przeszkadzało, że ciągle się gdzieś przenosimy, bo nie byłem sam.

Anna wsłuchiwała się w jego melodyjny głos, opierając brodę na dłoni. Jego historia naprawdę ją zaciekawiła.

– Skąd pomysł z psychologią? – spytała.

– Chciałem pomagać ludziom, ale nie znoszę widoku krwi. – Uśmiechnął się przepraszająco. – Poza tym ludzie mnie fascynują. Ich decyzje, ich sądy, co powoduje, że są, kim są.

Musiała przyznać, że ją, jako pisarkę, interesują te same sprawy, dlatego starała się tworzyć prawdziwe postaci – ani do końca dobre, ani złe, wyposażone w ludzkie potrzeby i słabości. Oczywiście nad tym wszystkim wisiało zawsze jakieś fatum. Tragedia. Zło wcielone, które miało dla niej zawsze jedno imię: Kurt.

– A skąd zainteresowanie traumatycznymi doświadczeniami z dzieciństwa?

– Bo to absolutna podstawa. Pierwsze, formacyjne lata. To one wyznaczają późniejszy szlak dorosłego życia. – Wypił trochę kawy. – Zająłem się tym z powodu niezwykłego przypadku, z którym zetknąłem się w czasie praktyki w szpitalu. To było dysocjacyjne zaburzenie tożsamości.

– Możesz mówić w ludzkim języku?

– Rodzaj wielokrotnego zaburzenia czy raczej rozszczepienia świadomości.

Anna zastanawiała się chwilę, starając się przypomnieć sobie, co o tym wie. Ponieważ nie wiedziała nic, powiedziała o tym Benowi.

Skinął głową.

– To zaburzenie, które powstaje w wyniku powtarzających się aktów sadystycznych wobec dzieci. Żeby chronić się przed tym, przed czym nie mogą uciec, dzieci wytwarzają sobie zupełnie nową osobowość. Taką, w którą mogą uciekać przed aktami gwałtu. Chociaż powiedziałem, że „wytwarzają sobie“, najczęściej dzieje się to zupełnie bez udziału ich świadomości.

Zrobił przerwę.

– Ta kobieta miała osiemnaście różnych osobowości, z których każda spełniała oddzielną, określoną rolę.

Oboje umilkli, nie słysząc nawet odgłosów ulicy. Anna, wstrząśnięta tą informacją, czuła, że powinna coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wzięła więc zimną kawę i wypiła parę łyków, patrząc na rozsypany na stoliku cukier puder.

Po chwili chrząknęła i spojrzała na Bena. Zauważyła, że dziwnie patrzy na jej okaleczoną dłoń. Zesztywniała i cofnęła ręce.

– Wiesz, kim jestem i jak to się stało – mruknęła cicho. Ponieważ nie odpowiedział, chrząknęła raz jeszcze. – Ben!

Zamrugał tak, jakby obudziła go ze snu.

– Słucham?

– Gapiłeś się na moją dłoń!

Najpierw się zdziwił, a potem bardzo zawstydził.

– Naprawdę? Czasami, kiedy zaczynam myśleć o pracy, zapominam o bożym świecie. Przepraszam.

Tylko machnęła ręką.

– Nie ma o czym mówić. Po tylu latach nauczyłam się z tym żyć.

– Z okaleczeniem, czy z ludzką ciekawością?

– Mam mówić prawdę? Czasami trudno mi znieść, jak się na mnie gapią.

– Zdarzało się, że ktoś cię potraktował po chamsku dlatego, że masz cztery palce?

– Tak, ale rzadko.

Trochę się odprężyli i Ben znowu zaczął opowiadać o kobiecie z zaburzeniem tożsamości. Była to niezwykła historia i Anna z otwartymi ustami wsłuchiwała się w jego słowa.

– Rozumiem, czemu cię to tak interesuje – szepnęła, kiedy skończył. – To fascynujący temat.

– W sam raz do twojej nowej książki.

– Chyba czytasz mi w myślach. – Zaśmiała się i z podziwem potrząsnęła głową. – Właśnie się nad tym zastanawiałam.

– Wiesz co, jeśli pomożesz mi z moją książką, dostarczę ci materiałów do twojej – zaproponował.

Już chciała się zgodzić. Otworzyła nawet usta, żeby to powiedzieć i poprosić o radę w rozwiązywaniu swoich problemów, ale zamiast tego zadała mu pytanie dotyczące jego praktyki w Nowym Orleanie. Ben zaczął o tym mówić, a ona słuchała jednym uchem, starając się zrozumieć powody swojego wahania. Polubiła go. Był zabawny i inteligentny, a jednocześnie rzeczowy i otwarty, czego się nie spodziewała. Wierzyła, że potrafi pomóc innym. A gdyby poprosiła, również jej.

Więc dlaczego miała takie opory?

– Coś cię powstrzymuje?

– Tak.

– Może przekona cię to, że moja książka nie tylko będzie zawierała informacje dotyczące traumatologii dziecięcej. Moim zdaniem powinna również pomóc dorosłym, którzy mieli jakieś straszne doświadczenia w dzieciństwie. Wierzę w to, że wiedza potrafi uzdrawiać. Przynosi ona zrozumienie i pogodzenie z losem, a wtedy można mówić o rozpoczęciu terapii.

– Pacjencie, lecz się sam?

– Tak, do pewnego stopnia. – Spojrzał jej szczerze w oczy. – Przecież wszyscy mamy zdolności samo lecznicze. Organizm broni się przed każdą dolegliwością, dotyczy to również, i to w szczególności, chorób psychicznych. Najważniejsze, to zdać sobie z tego sprawę.

– I do tego potrzebna jest pomoc psychologa?

– Albo informacje z poradnika – dorzucił.

– Twoja książka ma być właśnie takim domowym poradnikiem?

– Tak. – Zaczął bawić się serwetką. – Powiedz, co mam zrobić, żeby cię przekonać?

Przez moment patrzyła na ulicę, a potem znowu zwróciła się do niego.

– Sama nie wiem. Nie lubię mówić o mojej przeszłości. Nie lubię nawet o niej myśleć.

– Lecz ona i tak powraca w snach? Jestem tego pewien. Ta przeszłość wciąż jest w twojej podświadomości i rozpaczliwie próbuje przebić się do świadomości. Szepcze ci różne rzeczy do ucha i wpływa na to, co robisz. A to nie jest dla twojej przeszłości ani dobre, ani bezpieczne miejsce.

Patrzyła na niego ze zdziwieniem. I z niechęcią.

– Mogłabym powiedzieć, że to nieprawda.

– Ale tego nie zrobisz, bo starasz się być uczciwa wobec siebie.

Nagle parsknęła śmiechem, co ją samą bardzo zaskoczyło.

– Widzę, że wiesz wszystko.

– No cóż, jestem dosyć inteligentny. – Koło jego ust pojawił się mały dołek. – I dosyć bystry, chociaż ciągle siedzę w książkach.

Położyła dłonie na stoliku.

– Wciąż nie mogę zrozumieć, jak udało ci się mnie znaleźć…

– Znajoma ze Stowarzyszenia – przypomniał jej.

– Nie, wcześniej. Po prostu włączyłeś telewizor i właśnie nadawali ten program?

Ben niespokojnie spojrzał na swoje dłonie, a potem znowu na nią.

– Akurat czytałem „Śmiertelną pieszczotę“ i wszystko złożyło się w jedną całość. – Splótł dłonie. – Od dzieciństwa fascynowała mnie twoja historia. Już wcześniej myślałem o tym, jak włączyć ją do mojej książki, bo uważam, że twoje przeżycia są zupełnie wyjątkowe.

– Rzeczywiście, porwana i okaleczona księżniczka z Hollywood to rzadkość.

Ben spojrzał na nią poważnie.

– Większość porwanych dzieci nigdy nie wraca do domu.

Tak jak Timmy, pomyślała, czując, że coś ją dławi w gardle. To prawda, że miała szczęście.

– Więc jak? – podjął Ben. – Solennie przyrzekam, że to będzie całkowicie bezbolesne.

Anna wątpiła w prawdziwość jego słów. Już samo myślenie o tym przyprawiało ją o drżenie.

– Zastanowię się nad tym. Naprawdę.

Popatrzył na nią zgnębiony.

– Często pierwszy krok jest najtrudniejszy, ale nie mam zamiaru do niego cię zmuszać.

Uśmiechnęła się, czując, że trochę wbrew sobie lubi go coraz bardziej.

– Doceniam to, ale jeszcze muszę wszystko dokładnie przemyśleć. Mam nadzieję, że nie jesteś rozczarowany?

– Jestem już duży. Jakoś sobie poradzę.

Zapłacili i wyszli z kawiarni.

– Ja idę tędy. – Wskazała St. Louis Cathedral. – A ty gdzie zaparkowałeś?

– Przy Jax Brewery.

– Wobec tego musimy się pożegnać. – Włożyła ręce do kieszeni i zadrżała, czując na nogach zimny powiew wiatru.

– Tak, na razie. – Pochylił się i musnął wargami jej policzek. – Było mi bardzo miło. Będę czekał.

Odwrócił się i szybko odszedł, nie czekając na odpowiedź.

Загрузка...