ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY

Czwartek, 1 lutego, godz. 17.45

Przez następne dwadzieścia cztery godziny Anna stosowała się ściśle do zaleceń Malone’a. Ukrywała się w swoim mieszkaniu, pozwalając, by inni zajmowali się jej sprawami. Chodziła z pokoju do sypialni, podskakiwała, słysząc najmniejszy hałas, i tęsknie spoglądała w stronę telefonu. Bez przerwy też martwiła się o Jaye i Minnie.

Po dwudziestu czterech godzinach podjęła decyzję. Miała już dosyć bycia ofiarą. Malutką myszką, która boi się potężnego Kurta. Ukrywała się przez dwadzieścia trzy lata. Nie mogła pozwolić, by teraz Malone znowu robił wszystko za nią. By przejął jej życie. Musi więc przestać się ukrywać I zacząć działać. Miała zamiar pójść za wskazówką Quentina i wyciągnąć od Bena listę jego pacjentów. Tyle że nie chciała go o nic prosić. Nie chciała błagać, żeby dał jej tę listę, gdyż domyślała się, że tego nie zrobi.

Anna podeszła do drzwi swego mieszkania i zerknęła na la Salle ’a.

– Hej, Joe! Potrzebujesz czegoś? – spytała, wyjrzawszy na korytarz.

Uśmiechnął się do niej.

– Nie, ale dziękuję za troskę.

– Kto cię dzisiaj zmienia?

– Morgan. O szóstej.

– Chcę umyć głowę, więc pewnie nie zobaczymy się do jutra. Baw się dobrze.

Cofnęła się i zamknęła drzwi na zasuwę. Wzięła ze sobą przenośny telefon, przeszła do łazienki i zamknęła się w niej. Sama nie wiedziała, dlaczego to robi, ale potrzebowała absolutnego spokoju. Nie chciała, żeby ktokolwiek miał okazję ją podsłuchać.

To nieczyste sumienie, powiedziała sobie w duchu, bowiem planowała niezbyt honorowe posunięcie, zwłaszcza że Ben zawsze był dla niej miły. Jednak się zdecydowała. Nikomu to przecież nie zaszkodzi, nawet Benowi, a z całą pewnością pomoże paru osobom, w tym Jaye i Minnie.

Anna wzięła głęboki oddech i wybrała numer Bena. Odebrał prawie natychmiast.

– Cześć, tu Anna – powiedziała, czując się jeszcze bardziej winna.

– Cześć, Anno. Cieszę się, że dzwonisz – przywitał ją z nieukrywaną radością.

Postanowiła nie zwracać na to uwagi.

– Jak się czujesz?

– Ciągle jestem obolały – przyznał. – I wściekły na siebie za własną głupotę. A co u ciebie?

– Nic specjalnego, ale wszystko w porządku.

– Co mogę dla ciebie zrobić?

– Dobrze, że zapytałeś, bo właśnie dzwonię do ciebie po pomoc.

– Proś, o co chcesz.

– Ta grupa z lękami, o której mówiłeś… Czy mogę dołączyć?

Przez chwilę milczał.

– No wiesz, zaskoczyłaś mnie.

– Muszę coś zrobić, Ben. Nie mogę się ciągle ukrywać w moim mieszkaniu i bać się każdego dzwonka. Może to by mi pomogło.

– Ależ Anno, w tej chwili masz realne powody, żeby się bać. W czasie tej terapii zajmujemy się urojonymi lękami. Takimi, jak…

– Mój strach, że to Kurt wrócił po dwudziestu trzech latach, aby ukarać mnie za to, że popsułam mu plany? – wpadła mu w słowo. – Albo to, że ktoś poświęca swoją karierę, byle tylko nie ujawnić, że on to właśnie on?

– Tak, ale po tym, co się ostatnio stało…

– Proszę, Ben. – Zniżyła głos: – Mam już dosyć takiego życia. Potrzebuję pomocy.

Przez chwilę się zastanawiał.

– No dobrze – mruknął w końcu. – Spotykamy się dzisiaj o siódmej, ale najpierw muszę uzyskać zgodę grupy na twój udział w terapii.

– Zaczekam w twoim gabinecie – podsunęła mu, czując, że chce jej się rzygać z powodu tego podstępu. – Tyle, ile będzie trzeba.

– To bardzo sympatyczni ludzie – zapewnił ją. – Zdziwiłbym się, gdyby się nie zgodzili.

– Dzięki – powiedziała z wdzięcznością.

Rzeczywiście cieszyła się z tego, że go poznała, i nie omieszkała mu o tym powiedzieć.

– Czy wobec tego wybierzesz się ze mną na drinka po sesji?

– Z przyjemnością – odparła. – A więc jesteśmy umówieni.

Anna pojawiła się w gabinecie Bena za kwadrans siódma. Była bardzo zdenerwowana. Dłonie jej się spociły i nie mogła wytrzymać wzroku osób zgromadzonych w poczekalni. Czuła się jak oszustka. Bała się, że jeśli ktokolwiek spojrzy jej w oczy, natychmiast się domyśli, po co tu przyszła.

Dotyczyło to zwłaszcza Bena, który wyszedł z gabinetu parę minut przed siódmą. Przywitał z uśmiechem swoich pacjentów, a potem podszedł do niej. Uścisnął serdecznie jej dłoń.

– Jak się miewasz?

Uniosła nieco oczy.

– Strasznie się denerwuję. – Przynajmniej powiedziała prawdę.

– Wszystko będzie dobrze. Członkowie grupy są sympatyczni i otwarci na nowych pacjentów. – Wskazał pokój znajdujący się po prawej stronie gabinetu. – Właśnie tutaj się spotykamy. Możesz zaczekać w poczekalni albo w moim gabinecie. Gdzie ci będzie wygodniej.

– W gabinecie. Jeśli nie masz nic przeciwko…

– Jasne, że nie. – Uśmiechnął się ciepło, a następnie odwrócił się do osób zgromadzonych w poczekalni. – Drzwi są otwarte. Wejdźcie, proszę, do środka. Zaraz przyjdę.

Ben zaprowadził ją do gabinetu. Od razu zauważyła rząd drewnianych szafek, stojących tuż za biurkiem.

– To zajmie kwadrans, może trochę więcej – powiedział. – O nic się nie martw. Na pewno nam się powiedzie.

Obiecała, że spokojnie tu poczeka, a potem patrzyła, jak znika za drzwiami. Gdy tylko usłyszała trzask zamka, wstała, żeby zająć się papierami.

– Anno?

Obróciła się, czując, jak płoną jej policzki.

– Ben? Szybko wam poszło.

Zmarszczył brwi.

– Co się stało?

– Po prostu mnie wystraszyłeś. – Położyła dłoń na piersi. – Ostatnio bardzo się boję wszelkich hałasów.

Spojrzał na nią, na biurko, a potem znowu na nią. Na jego czole pojawiło się parę zmarszczek. No tak, trudno powiedzieć, żeby działała jak CIA. Anna zaśmiała się nerwowo.

– Czy członkowie grupy podjęli już decyzję?

Zmarszczki na jego czole się pogłębiły.

– Nie, po prostu chciałem ci powiedzieć, jak się cieszę, że przyszłaś. To mądra decyzja.

Tylko czy on naprawdę wie, o co jej chodzi?

– Dziękuję, Ben. Cieszę się, że tak uważasz.

Tym razem czekała aż dwie minuty, zanim zdecydowała się podejść do szafek. Czuła się paskudnie, ale wiedziała, że musi to zrobić. Dla Jaye. Kucnęła przy nich i pociągnęła za uchwyt prawej szafki. Ani drgnęła. Była zamknięta! Pozostałe trzy także. Co ma robić?

No tak, biurko. Podeszła do niego i z bijącym sercem otworzyła środkową szufladę. Przez chwilę grzebała w niej, ale ponieważ nic nie znalazła, sprawdziła jeszcze dwie boczne.

Znalazła notatnik, notes z adresami, długopisy, spinacze i parę recept. Żadnych kluczy.

Zniechęcona, zamknęła ostatnią szufladę i ponuro spojrzała na szafki. Czas mijał. No cóż, nie nadawała się na Jamesa Bonda.

Zerknęła na blat biurka. Tuż przed nią leżał pęk kluczy. Złapała je i pospieszyła do szafek. Trzęsącymi się rękami wypróbowywała kolejne klucze. Dopiero czwarty pasował. Nareszcie miała przed sobą otwartą szafkę.

Wstrzymując oddech, zaczęła przeglądać nazwiska na A, a potem na B i C. Żadne z nich nic jej nie mówiło. Przechodziła powoli dalej. Te na Q,R i S też były obce. Żadnego Kurta, Adama czy Petera. Nic, pustka. Obejrzała się za siebie i przeszła do ostatnich liter alfabetu. Była właśnie przy T i U, kiedy usłyszała za sobą kroki, a potem odgłos otwieranych drzwi. Za szybko! Zostało jej tak niewiele nazwisk.

Drzwi się otworzyły.

– Mam dobrą wiadomość. Członkowie grupy…

Zamknęła szufladę i skoczyła na równe nogi.

– Co robisz?! – spytał ze zgrozą.

Uśmiechnęła się, chociaż wcale nie było jej do śmiechu.

– To znaczy?

Zacisnął ze złością szczęki. Na jego policzkach pojawiły się ceglaste rumieńce.

– Przeglądałaś rejestr moich pacjentów!

– Nie wygłupiaj się, chciałam po prostu… po prostu… – Jej głos powoli zanikał.

Anna spojrzała na Bena, a potem na klucze, które zostawiła na podłodze przy szafkach. Najchętniej by w tej chwili zemdlała. Ten czarujący, roztargniony Ben wydawał jej się teraz groźny i potężny.

– Przepraszam, chciałam wyjaśnić…

Ben podszedł do szafek i podniósł klucze.

– Nie musisz się trudzić. Wiem, o co ci chodzi. – Zauważyła, że aż drży od tłumionej wściekłości. – Mała policyjna robota, co?! Chciałaś sprawdzić nazwiska moich pacjentów!

Zacisnęła dłonie.

– Przepraszam. Bardzo mi na nich zależało.

– Więc wykorzystałaś mnie i naszą przyjaźń!

– Postaraj się mnie zrozumieć. Miałam…

– Po co w ogóle mam cię słuchać?! Jesteś oszustką! Bez przerwy kłamałaś.

Oszustką! Sama o sobie też tak pomyślała.

– Myślałam, że jeśli zobaczę nazwiska twoich pacjentów, to kogoś sobie przypomnę. Że będzie tu Kurt albo…

– Czy nie przyszło ci do głowy, że natychmiast poinformowałbym policję, gdybym miał pacjenta o tym imieniu?

Uniosła dłoń w błagalnym geście.

– Naprawdę mi przykro, Ben. Zrobiłam źle, ale miałam swoje powody. Jaye jest w niebezpieczeństwie. Kobiety umierają. Chciałam pomóc.

– Wyjdź stąd. – Obrócił się na pięcie i podszedł do drzwi.

Pobiegła za nim.

– Zaczekaj. Spróbuj mnie zrozumieć. Uważałam, że muszę coś zrobić. Tak długo byłam tylko ofiarą…

Odwrócił się do niej. Jeden mięsień miarowo drgał w jego policzku.

– Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Myślałem, że ci na mnie zależy…

– Przecież jesteśmy. Bardzo mi na tobie zależy.

Przeciągnął dłonią po twarzy. Kiedy ją opuścił, wyglądał inaczej. Opuściła go cała złość. Był tylko nieszczęśliwy i zmęczony.

– Nie przyszło ci do głowy, żeby mnie poprosić? Tak właśnie postępują przyjaciele.

Miał rację. Zacisnęła usta, czując się jak ostatnia idiotka. Nie pozostawało jej nic innego, tylko powiedzieć prawdę.

– Byłam pewna, że odmówisz.

– I się myliłaś. – Westchnął, spojrzał na drzwi, a potem znowu na nią. – Idź już. Moja grupa czeka.

Загрузка...