ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI

Piątek, 2 lutego, godz. 16.00

Dwie godziny później Quentin usiadł na składanym metalowym krześle naprzeciwko Terry’ego. Jego partner zajmował takie samo krzesło, stojące tak, że niemal stykali się kolanami. Malone specjalnie je tak ustawił. Chodziło mu o to, żeby przesłuchiwany nie czuł się zbyt swobodnie i patrzył tylko na niego.

Terry wyglądał na zmęczonego i przybitego. Nie powinien więc mieć trudności z wydobyciem z niego prawdy.

– O co w tym wszystkim chodzi, Quen? – Terry spojrzał na Johnsona, który stał po lewej stronie Malone’a, opierając się o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na potężnej piersi. – Czy to oficjalne przesłuchanie?

– Sprawa jest bardzo poważna.

– No jasne, poważna. Pewnie znowu jakieś bzdury z sekcji wewnętrznej.

– Skąd to przypuszczenie?

– Inaczej byście mnie nie przesłuchiwali. – Z widoczną pogardą spojrzał prosto w stronę kamery wideo. – Czy mamy dziś publiczność?

– A jak sądzisz?

Terry zasalutował kamerze, a potem zwrócił się do Quentina:

– Może powinienem zażądać prawnika?

– Masz do tego prawo.

Terry rozparł się na krześle, demonstracyjnie pokazując, jak bardzo jest pewny siebie. Jedynie niewielki tik w prawym oku wskazywał, że musi być zdenerwowany.

– Szkoda czasu, dawajcie te swoje pytania. Nie mam nic do ukrycia.

– Terry, słyszałeś kiedyś o Beniaminie Walkerze? – Malone postanowił nie bawić się w subtelności i od razu przystąpił do rzeczy. – O doktorze Beniaminie Walkerze?

– Jasne. – Terry ostentacyjnie wzruszył ramionami. – To psycholog, przyjaciel tej pisarki Anny jakiejś tam. Co to ma wspólnego ze mną?

Quentin zignorował jego pytanie.

– I wiesz, że naszym zdaniem jest on powiązany z morderstwami w Dzielnicy Francuskiej?

– Nie wiem, co najwyżej się domyślam. Przecież zostałem wyłączony z tej sprawy. – Znowu prowokująco spojrzał prosto w kamerę wideo. – Docierają do mnie tylko strzępy informacji, jak to na posterunku bywa.

– Więc chcesz nam powiedzieć, że słyszałeś o doktorze Walkerze jedynie w związku z tą sprawą? Nie miałeś z nim żadnych osobistych kontaktów?

Quentin wstrzymał oddech. No, dalej, Terry. Nie bądź idiotą. Nie próbuj się z tego wyłgać.

– Właśnie to chcę powiedzieć.

Ta odpowiedź wstrząsnęła Malone’em. Czuł, że Terry pogrążył się na dobre. Jedno małe kłamstwo pociągało za sobą następne i w krótkim czasie lawina pochłaniała kłamcę. Jednak nie dał nic po sobie poznać, tylko dalej ciągnął przesłuchanie:

– Porozmawiajmy przez chwilę o szkłach kontaktowych – zaczął z innej beczki. – Takich z barwionymi soczewkami w dziwnych kolorach.

– Pomarańczowym albo czerwonym – dorzucił Johnson. – Nosi się je na balach maskowych.

Terry wzruszył ramionami.

– No i co z tego? Rzeczywiście mam takie szkła. Słyszałeś, co powiedziała tamta sprzedawczyni, robią się coraz bardziej popularne.

– Nie w tym rzecz. – Quentin pochylił się jeszcze bardziej w jego stronę. – Dlaczego o nich nie wspomniałeś, kiedy byliśmy w „Eyeware Showcase“? Dlaczego nie połączyłeś tych dwóch rzeczy?

Terry pokazał zęby w uśmiechu.

– Czy muszę wszystko robić za ciebie? Wydawało mi się, że sam powinieneś o tym pamiętać i dodać dwa do dwóch. To była twoja sprawa, nie moja.

Malone wziął głęboki oddech.

– Gdybyś powiedział mi o tych soczewkach, nie musiałbym jechać do New Orleans Center!

Terry zamarł na swoim miejscu.

– Ile razy mam wam jeszcze przypominać, że wyłączyliście mnie z tej sprawy?

– Nie gadaj bzdur, stary.

– Tak właśnie było, stary!

Quentin poczuł, że ma już dość kłamstw dawnego partnera, i spojrzał na niego ze złością.

– A czy słyszałeś może o Ricku Richardsonie?

Terry zbladł. Na jego górnej wardze pojawiły się kropelki potu.

– Może.

– Może? – powtórzył Johnson. – Co chcesz przez to powiedzieć?

– To co powiedziałem. Richardson to popularne nazwisko. Pewnie miałem do czynienia z przestępcą, który tak się nazywał.

Terry kłamał. Przekonująco, ale nie na tyle, żeby ich zwieść.

– A może mówi ci coś nazwisko Adam Furst?

Terry ściągnął brwi i przez chwilę mocno się zastanawiał.

– Nie, nic – odparł w końcu.

– Gdzie byłeś w nocy z jedenastego na dwunastego stycznia? Czyli z czwartku na piątek. Właśnie wtedy zginęła Nancy Kent.

– Przecież wiesz. Z tobą w tawernie Shannona.

– A po północy dziewiętnastego stycznia? To był piątek, kiedy zabito Evelyn Parker.

– W domu, z potężnym kacem. – Zrobił minę do kamery. – Pewnie już o tym wiecie, chłopaki.

– A w nocy cztery dni temu? Pamiętasz, wtedy zginęła Jessica Jackson i jednocześnie ktoś napadł na Annę North.

– Piłem z di Markiem i Tarantinem z Piątki.

– W barze „Fast Freddie“ przy Bourbon?

– Niewykluczone.

– Tak czy nie?

– Tak, właśnie tam. – Terry oparł się o tył krzesła. – O co znowu chodzi?

– Jessica Jackson też tam była. Właśnie tej nocy.

– To teraz bardzo popularne miejsce. Ktoś, kto tak jak ona lubił się bawić, na pewno często tam zaglądał.

– Jessica Jackson lubiła się bawić?

– Inaczej chyba by tam nie poszła, nie?

– Rozumiem. – Quentin zerknął na stojącego policjanta, a potem znowu na Terry’ego, przechodząc do ostatecznego natarcia. – Lubisz rude, Terry?

– Jasne. Czemu nie?

Quentin uniósł brwi.

– Czy nie powiedziałeś kiedyś: „Te rude naprawdę mnie kręcą“? Chyba zacytowałem w miarę dokładnie, co?

Terry poruszył się niespokojnie.

– Mogłem tak powiedzieć.

– Powiedziałeś tak. Wtedy „U Shannona“.

– Nie pamiętam.

– Chodziłeś kiedyś z rudą?

– Chodziłem z różnymi dziewczynami. Na pewno zdarzały się i rude. Nie pamiętam.

– Tak czy nie?

– Tak, raczej tak.

Quentin postanowił strzelać. Niewiele ryzykował, gdyby nie trafił, ale celny strzał mógł okazać się decydujący w tej sprawie. Na jego podstawie można było bowiem zbudować podstawy rysunku psychologicznego Terry’ego Landry’ego, seryjnego mordercy kobiet z Dzielnicy Francuskiej.

– A twoja matka, Terry? Czy nie farbowała się na rudo?

Były partner zerwał się na równe nogi.

– Ty skurwysynu! Ty bydlaku! Myślałem, że jesteś moim przyjacielem!

Jeszcze godzinę temu Quentin poczułby się fatalnie, słysząc te słowa, ale nie teraz, po tych wszystkich kłamstwach i nędznych wykrętach, które słyszał nie tylko on i Johnson, ale również całe szefostwo zgromadzone w pokoju obok.

– Czy uczestniczyłeś kiedyś w terapii, Terry? A może wolisz, żeby mówić ci Rick?

– Nie powiem już ani słowa. Chcę się widzieć z prawnikiem. – Obrócił się w stronę kamery. – No i macie, sukinsyny. Będę milczał jak grób.

Загрузка...