ROZDZIAŁ PIĄTY

Piątek, 12 stycznia

Posterunek policji

Dwie godziny później Quentin zastukał do drzwi biura szefowej. Kapitan O’Shay, szczupła, bystra brunetka spojrzała na niego i Terry’ego. Wcale się nie ucieszyła, że widzi ich tak wcześnie rano. Terry przestąpił nerwowo z nogi na nogę. To spotkanie mogło się skończyć dla niego albo źle, albo fatalnie. Kapitan O’Shay nie lubiła, gdy jej ludzie wdawali się w awantury, i wolała, żeby nie podrywali kobiet, które ktoś później zabijał.

– Masz chwilę? – spytał Quentin, uśmiechając się do niej przymilnie.

Jeśli myślał, że ją w ten sposób udobrucha, mógł sobie darować. Patti O’Shay nie dawała się tak łatwo podejść. Zdobyła kapitańskie szlify nie tylko dlatego, że była świetnym policjantem, lecz również dzięki umiejętności radzenia sobie w typowo męskim i często szowinistycznym środowisku. Nie tak łatwo można ją było nabrać na słodkie miny. Prawdę mówiąc, w ich wydziale trudno było o kogoś twardszego od Patti.

– Sytuacja jest dosyć poważna – dodał zaraz, widząc wyraz jej twarzy.

Zmarszczyła brwi i skinęła głową. Spojrzała uważnie najpierw na Quentina, a potem na Terry’ego.

– Kiepsko wyglądacie.

Nie na takie powitanie liczyli.

– Byliśmy, hm… – Quentin chrząknął – „U Shannona“ prawie całą noc.

– Co za niespodzianka. – Założyła ręce na piersi. – To właśnie tam znaleziono tę dziewczynę?

– Mhm, w uliczce za tawerną.

– Dobrze, co o niej wiecie?

– Nazywała się Nancy Kent – zaczął słabym głosem Terry. – Miała dwadzieścia sześć lat. Niedawno rozwiedziona. Zdaje się, że lubiła się zabawić. Od męża dostała sporo forsy. Zresztą szastała nią wczoraj na prawo i lewo.

– Lekarz uważa, że zginęła między pierwszą trzydzieści a trzecią – podjął Quentin, widząc niepewną minę kumpla.

Kapitan O’Shay przez chwilę zastanawiała się nad tą informacją.

– To znaczy, że zabito ją albo tuż przed, albo tuż po zamknięciu knajpy – mruknęła. – O tej porze było tam pewnie mało ludzi.

– Nie powiedziałbym – zaoponował Terry. – Wszyscy w najlepsze bawili się jeszcze o wpół do drugiej. Shannon musiał parę razy mówić, że zamyka. Groził, że wezwie policję.

Nawet się nie uśmiechnęła, chociaż wiedziała, że wśród klientów było pełno gliniarzy.

– Rozmawialiście z Shannonem? – zwróciła się do Quentina.

– Tak – odparł. – Był naprawdę wstrząśnięty. Niestety, nic nie widział ani nie słyszał. Tak jak kelnerki, Sandie i Paula.

– Czy możliwe, że sam to zrobił?

– Nie, raczej nie. Zresztą ma alibi. Do zamknięcia cały czas stał za barem, a potem odprowadził do domów obie dziewczyny.

Terry postanowił włączyć się do rozmowy:

– Zwykle sam wynosi śmieci w czasie sprzątania, ale wczoraj to Sandie i Paula wzięły worki, a on zamknął lokal.

– O której to było? – zadała kolejne pytanie.

– Między trzecią a dziesięć po trzeciej.

– I z tej trójki nikt nic nie widział?

To wydawało się mało prawdopodobne, dlatego Quentin zaczął wyjaśniać:

– Ta uliczka jest słabo oświetlona, a Shannon i kelnerki byli zmęczeni po pracy. Poza tym Sandie i Paula kłóciły się o jakieś napiwki. No i ofiara była zasłonięta przez pojemnik na śmieci.

Kapitan O’Shay wahała się przez chwilę, a potem skinęła głową na znak, że rozumie.

– Co było bezpośrednią przyczyną śmierci?

– Lekarz określił to wstępnie jako uduszenie, ale czekamy na wyniki sekcji zwłok.

Szefowa zrobiła wielkie oczy.

– Uduszenie? Na ulicy?

– Dziwne, prawda? Ale wcześniej ktoś ją zgwałcił. Miała podarte majtki i siniaki na biodrach oraz wewnętrznej części ud.

– Czy ekipa techniczna znalazła coś ciekawego?

– Parę włosów i nitki pod jej paznokciami.

Terry poruszył się na swoim miejscu. Nie wyglądał najlepiej.

– A co z jej byłym mężem? – Szefowa spojrzała na jego pobladłą twarz.

– To starszy facet – odparł Terry drżącym głosem. – Rozpłakał się jak dziecko, kiedy mu powiedziałem. Mówił, że wciąż ją kochał i miał nadzieję, że do niego wróci.

– Więc miał motyw…

– Ale zero możliwości. – Quentin potrząsnął głową. – Terry powinien powiedzieć „stary“, a nie „starszy“. Jeździ na wózku i ma pielęgniarkę, która się nim bez przerwy opiekuje.

– I mnóstwo forsy – dorzucił Terry. – Posiadłość w Old Metairie. Członkostwo ekskluzywnego klubu. Te rzeczy. Pewnie do głowy jej nie przyszło, że pierwsza kopnie w kalendarz.

Kapitan O’Shay spojrzała na niego ostro.

– Miała jakichś… przyjaciół?

– Jeśli nawet, to były mąż nic o tym nie wie – odparł szybko. – Staramy się to ustalić.

– No dobrze, mamy gwałt i morderstwo. Czyli normalka. Dlaczego więc mówicie, że sytuacja jest poważna? O czym jeszcze nie wiem?

Spojrzała na Terry’ego, który skulił się, jakby chciał się schować do mysiej norki.

– Ee, jak mówiliśmy, byliśmy wtedy w knajpie Shannona… Ta kobieta tańczyła, ee, bardzo prowokacyjnie. Robiła z siebie widowisko, jeśli, ee, wiesz, o co mi chodzi…

Patti pokręciła głową.

– Nie, obawiam się, że nie wiem.

Quentin zerknął na kumpla. Miał nadzieję, że nie walnie teraz z grubej rury. To nie robiło wrażenia na szefowej, a w każdym razie nie takie, o jakie mu chodziło… Terry chyba to sobie uświadomił, ponieważ zaczął z innej beczki:

– Chodzi o to, że zacząłem ją podrywać. Mogłem być trochę natarczywy…

– A ona odrzuciła twoje zaloty.

– Taa – rzucił przeciągle Terry i trochę się zaczerwienił. – Za dużo wypiłem i… – urwał, nie bardzo wiedząc, jak zakończyć.

Patti tylko pokiwała głową.

– I za nic nie chciałeś przyjąć do wiadomości, że jej nie odpowiadasz?

– No właśnie, piłem praktycznie przez cały wieczór i mnie poniosło…

Kapitan O’Shay wstała i obeszła biurka. Teraz miała ich tuż przed sobą. Terry musiał unieść głowę do góry.

– I myślisz, że to cię usprawiedliwia?

Terry skurczył się jeszcze bardziej.

– Nie, ja tylko…

– Dobrze, że się zgadzamy w tym względzie. Co było dalej?

– Trochę za bardzo naciskałem. O mało nie pobiłem się z facetem, z którym tańczyła.

Patti skrzywiła się, słysząc te słowa.

– O mało?

– Tak, Malone mnie uratował.

Przeniosła wzrok na Quentina. Kiedy skinął głową, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Powoli robiło się jasno.

– Musicie mi opisać to zdarzenie. Obaj. – Odwróciła się do nich. – Wiem, że masz problemy osobiste, Terry – zwróciła się wprost do niego. – Jeśli chcesz, mogę ci dać urlop.

Landry wstał z miejsca.

– Nie, proszę, nie. Zwariuję, jeśli będę musiał siedzieć w domu.

Przez chwilę się wahała, ale potem skinęła głową.

– Dobrze. Ale mam nadzieję, że nic takiego już się nie powtórzy. Nie pozwolę, żebyś narażał na szwank dobre imię policji. Jasne?

– Tak jest!

– W porządku. I jeszcze jedno. Oddaję tę sprawę Johnsonowi i Waldenowi.

– Tym pieprzonym dyskdżokejom?!

– Przecież tak nie można!

Oficerowie Johnson i Walden wciąż mówili o tym, jak bardzo są podobni do znanych w całym Nowym Orleanie prezenterów radiowych Waltona i Johnsona. Niestety podobieństwo ograniczało się wyłącznie do zbieżności nazwisk, ponieważ nie byli ani zabawni, ani specjalnie twórczy i znani jedynie z nieudolności, i to nie tylko w gronie kolegów ze swojego wydziału.

– Możesz już iść, Landry. – Szefowa zignorowała ich protesty. – Malone, przekażesz sprawę?

– Ależ, Patti… Pani kapitan – poprawił się – z całym szacunkiem, nie możemy…

Szefowa tylko potrząsnęła głową.

– Musicie wsadzić do kieszeni swoje animozje – powiedziała rzeczowo. – Przyjrzyjmy się faktom. Nancy Kent nie żyje, a jeden z moich oficerów zalecał się do niej, jeśli dobrze zrozumiałam, dość obcesowo, na krótko przed jej śmiercią. Wszyscy to widzieli, więc od razu staje się podejrzanym. Jasne więc, że nie mogę pozwolić, aby w tej sytuacji prowadził śledztwo!

Popatrzyła z kolei na Quentina.

– Absolutnie też nie chcę, żeby zajmował się tym jego partner, a zarazem bliski kumpel. Przecież prasa natychmiast oskarży nas o stronniczość! – zakończyła z całą mocą.

– A jeśli uda się oczyścić Terry’ego?

– Wtedy już pewnie zakończy się całe śledztwo. Jeśli nie, to… pogadamy.

Ale nie róbcie sobie za dużych nadziei, dopowiedział za nią w duchu Quentin.

Kapitan O’Shay znowu stanęła za swoim biurkiem. Obaj zaczęli zbierać się do wyjścia.

– Quent, chciałabym jeszcze z tobą porozmawiać. – Terry zatrzymał się przy drzwiach. – W cztery oczy – dokończyła.

Po chwili zostali sami.

– Jak rozumiem, Terry podał mi dokładny opis zdarzeń. – To było raczej stwierdzenie niż pytanie.

– Jak najbardziej.

– A co było potem?

– Siedzieliśmy w knajpie. Odwiozłem go do domu trochę po drugiej.

– Nie mógł prowadzić?

– Miał nawet problemy z chodzeniem.

– I jesteś na sto procent pewny, że nie zabił tej kobiety?

– Tak, do licha! – Quentin uciekł jej wzrokiem. – Przecież nie mógł tego zrobić! Poza tym był tak pijany, że nie dałby jej rady.

Pani kapitan milczała przez chwilę, rozważając to, co usłyszała.

– Dobrze, przyjmuję te wyjaśnienia. Ale będę go obserwować. Nie mogę pozwolić, żeby chociaż cień podejrzenia padł na jednego z moich oficerów.

– Terry powoli dochodzi do siebie…

Pokręciła głową.

– Przecież widzę, że wcale nie dochodzi – powiedziała rzeczowo. – Zresztą sam wiesz o tym najlepiej. Tylko uważaj, bo jeszcze ciebie wciągnie w swoje sprawy.

Pochyliła głowę nad papierami na znak, że uważa spotkanie za skończone. Quentin podszedł do drzwi, a potem jeszcze obejrzał się za siebie.

– Patti. – Uniosła głowę. – Pozdrów ode mnie wuja Sammy’ego.

Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.

– Lepiej sam to zrób. I zajrzyj do mojej siostry. Słyszałam od Johna, że ją zaniedbujesz.

Malone zaśmiał się i przyłożył palce do czoła.

– Tak jest!

Czasami sam nie wiedział, czy jest w domu, czy w pracy.

Загрузка...