ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Piątek, 19 stycznia

Siódmy Wydział policji

Quentin zauważył Annę North, gdy tylko weszła do budynku. Stała w tłumie, przyciskając do piersi blaszane pudełko. Widział ją z profilu. Jej postawa i mina świadczyły o tym, że nie czuje się tu zbyt swobodnie, co nie było niczym dziwnym, zważywszy, że niewiele osób przychodziło na policję z dobrymi wiadomościami.

Uniósł głowę, przyglądając jej się uważnie. Co miała takiego w sobie, że przyciągała wzrok? To prawda, była ładna, może nawet bardzo ładna, ale przecież w tym lokalu było co najmniej kilka efektowniejszych kobiet, a on wcale nie zwracał na nie uwagi. Nie był to też strój, gdyż Anna włożyła tego dnia prosty niebieski sweter, dżinsy i skórzaną kurtkę. Ani nawet wspaniałe, lśniące włosy. Więc co takiego?

Quentin uśmiechnął się lekko do siebie. Sądząc po ostatnim spotkaniu, panna North nie była zachwycona jego metodami działania. Pewnie zmartwi się, jeśli znowu do niego trafi. Ale on lubił wyzwania, zwłaszcza gdy wiązały się z tak atrakcyjnymi kobietami. Wiedział, że to poważna wada, ale wcale się tym nie przejmował.

Podszedł do oficer dyżurnej.

– Cześć, Violet – rzekł, pochylając się nad jej biurkiem. – Pięknie dzisiaj wyglądasz.

Violet DuPré już dawno przekroczyła pięćdziesiątkę i bardzo sprawnie radziła sobie nawet z najbardziej wygadanymi policjantami z Siódemki.

– Przestań mi wciskać kit, Malone, i gadaj, o co chodzi – mruknęła, obrzuciwszy go wzrokiem.

– Cieszę się, że spodobał ci się mój komplement. – Pochylił się jeszcze bardziej w jej stronę i zniżył głos. – Czego chciała ta ruda? Czeka na kogoś?

– Tak jak my wszyscy, tylko że Pan Bóg nie zawsze chce przyjąć zamówienie. – Wyszczerzyła do niego zęby. – A ta ruda chciała rozmawiać z którymś ze śledczych.

– Nie podała mojego nazwiska?

– Przykro mi, Romeo, ale nie.

– Źle mnie zrozumiałaś. Spotkałem się z nią już w Ósemce. Opowiadała o tym, że ktoś uprowadził dziewczynkę, której nie widziała na oczy. Chciałbym zaoszczędzić kolegom tego rodzaju historii.

Violet skrzywiła się szyderczo.

– To bardzo miło z twojej strony.

– Już taki jestem. Zawsze myślę o innych.

Energicznie potrząsnęła głową, patrząc na niego z dużym niesmakiem.

– Wiesz co, Malone, miałam cichą nadzieję, że po tym ostatnim morderstwie będziesz miał trochę więcej pracy i odejdzie ci ochota na głupie żarty.

Quentin wyprostował się i posłał jej pewny siebie uśmiech.

– Nie doceniasz mnie. Zrobiłem już prawie wszystko, co mogłem.

Nie kłamał. Przesłuchał dziesięciu barmanów i wynotował te informacje, które mogły mieć znaczenie w sprawie Evelyn Parker. Miał rysopisy mężczyzn, z którymi tańczyła w swoje urodziny. Rozmawiał z całą jej rodziną, a także dentystą, u którego pracowała, oraz z koleżankami. Zaczął nawet rozpisywać jej ostatni wieczór, a przecież zajmował się tym zaledwie od ośmiu godzin.

Znowu spojrzał na Violet.

– To jak, kotku? Dasz mi ją?

Potrząsnęła głową i z przebiegłym uśmiechem sięgnęła po słuchawkę.

– Skoro ją znasz, to zaoszczędzimy w ten sposób trochę czasu.

– Jesteś słodka.

– Idź do diabła, a zanim to zrobisz, zapamiętaj sobie, że jestem poważnym pracownikiem policji, a nie jakimś „słodkim kotkiem“ – rzekła z obrzydzeniem. – To te twoje białe cizie mogą być słodkie.

Zaśmiał się i pocałował ją w pulchny, czekoladowy policzek.

– Dobrze, będę pamiętał.

Podszedł do Anny, świadomy tego, że Violet obserwuje go i zapewne kręci z dezaprobatą głową.

– Dzień dobry, panno North – zaczął oficjalnie. – Co panią znowu do mnie sprowadza?

Spojrzała na niego wyraźnie rozczarowana. Pewnie liczyła na to, że już nigdy go nie spotka.

– Chciałam rozmawiać z którymś ze śledczych…

– Czyli ze mną – wpadł jej w słowo.

– Ee, myślałam, że tym razem dostanę kogoś innego. Przecież to zupełnie inny posterunek…

Quentin zerknął na Violet i zobaczył, że śmieje się z nich, czy raczej z niego.

– To te komputery. Skoro już raz na kogoś pani trafi, trudno to zmienić…

– Jakbym się nadziała na haczyk, co?

Zrobił uprzejmą minę.

– Proszę za mną.

Przeprowadził ją przez całe biuro do swojego gabinetu i, nadal nadzwyczaj uprzejmy, szarmanckim gestem wskazał krzesło. Kiedy usiadła, przysiadł na biurku tuż przed nią.

– Jak pani idzie pisanie?

– Dziękuję, bardzo dobrze. Ma pan ładny krawat. Taki kolorowy.

Spojrzał w dół i uśmiechnął się.

– Dzięki.

– Nie każdy dorosły mężczyzna zdecydowałby się na wzorek w raki i strzelające szampanem butelki – dorzuciła.

– A zauważyła pani karnawałowe maski? – Pochylił się ku niej i nagle poczuł niepokojący zapach jej perfum. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Ta kobieta rzeczywiście miała w sobie coś… intrygującego.

– Jak mogłabym nie zauważyć? Są fioletowozłote. Czy wszyscy w wydziale zabójstw takie noszą? Jako odtrutkę na ponury zawód?

– Nie, cher – przeszedł na kajuński żargon. – To krawat od N’awlinsa. Laissez les bon temps rouler.

Przez moment milczała, a potem chrząknęła poirytowana.

– Czy w ogóle pana interesuje, po co tu przyszłam? A może woli pan pogadać o krawacie?

– Przecież nie ja zacząłem ten temat. – Wyjął notes i długopis z kieszeni na piersi. – Czym mogę służyć, panno North?

– Zaginęła moja przyjaciółka. To moja „młodsza siostra“.

– Młodsza siostra? – zdziwił się.

– Tak, ze Stowarzyszenia Starszych Sióstr i Braci Ameryki – odparła. – Opiekowałam się nią od ponad dwóch lat.

Quentin zanotował imię i nazwisko Jaye, a także jej wiek i adres. Następnie podniósł głowę.

– Kiedy zaginęła?

– W czwartek rano wyszła do szkoły. Miała torbę z podręcznikami i torebkę. Pożegnała się ze swoją zastępczą matką i nikt od tej pory jej nie widział. – Anna potarła gładką, blaszaną przykrywkę. – Już pierwszego wieczoru sprawdziłam miejsca, w których bywała, dzwoniłam też do jej przyjaciółek. Niestety bez rezultatu. Jak kamień w wodę. Nikt nic nie widział, po prostu Jaye wyszła z domu i się rozpłynęła.

– A dlaczego nie przyszli tu jej rodzice? Poza tym opieka społeczna powinna zgłosić…

– Oni są przekonani, że Jaye uciekła – przerwała mu Anna. – Na pewno znajdzie pan ich wcześniejsze zgłoszenie. Chodzi o to… – Znowu pogładziła pudełko – Jaye miała bardzo złe doświadczenia. Uciekała już wcześniej z rodzin zastępczych.

– Ile razy?

Nawet nie mrugnęła okiem.

– Sześć.

Coś sobie zapisał, a potem uważnie spojrzał na Annę i zapytał z naciskiem:

– Ale pani uważa, że tym razem było zupełnie inaczej, prawda?

Skinęła głową.

– Oczywiście! Niech pan zobaczy, co znalazłam pod jej materacem. – Podała mu otwarte pudełko. – Jaye miała trudne dzieciństwo. Straciła wszystko, poczynając od matki. Dlatego te rzeczy są dla niej tak niezwykle ważne. To jej jedyna więź z przeszłością. Jedyne rzeczy, o których chce pamiętać. Na pewno by tego nie zostawiła.

Zaczął przeglądać pamiątki i zdjęcia.

– To wszystko?

– Nie. Mniej więcej tydzień temu mówiła, że śledził ją jakiś mężczyzna.

– Zgłosiła to na policję?

– Nie – odrzekła z westchnieniem.

– Czy zdarzało się to wcześniej lub później?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Powiedziała mi tylko o tym jednym razie.

– To trochę mało – mruknął.

– Ale wyszła z torbą pełną książek! Gdyby planowała ucieczkę, zabrałaby ze sobą jakieś ubrania i jedzenie. I swoje ulubione kompakty. To przecież nie ma sensu!

– Czy jej przyjaciółki coś wiedzą? Może zostawiła ubrania u którejś z nich?

– Nie sądzę. Rozmawiałam z jej koleżankami. Nie kłamią, bo widać, że są wystraszone. Widziałam lęk w ich oczach. Poza tym to by nie wyjaśniało, dlaczego zostawiła swoje pamiątki.

Quentin raz jeszcze przejrzał zawartość pudełka. Nie mógł nic zarzucić logice Anny North. Ta dziewczyna musiała bardzo długo przechowywać niektóre z tych rzeczy. Poza tym, według słów Anny, trzymała je pod materacem, co znaczyło, że są dla niej szczególnie ważne.

– Znam Jaye – rzekła poważnie. – Wiem, że nie mogła uciec. Naprawdę.

Zamknął pudełko i zwrócił je Annie.

– Więc przypuszcza pani, że ktoś ją porwał? Że ją gdzieś zamknął?

Po jej policzkach pociekły łzy.

– Wolałabym, żeby uciekła. Mogłabym przynajmniej liczyć…

Nie dokończyła zdania i zaczęła wycierać łzy. Malone czekał cierpliwie, aż skończy i dojdzie do siebie.

– Naprawdę zrobiłam wszystko, co mogłam – podjęła słabym głosem. – Rozmawiałam z jej przyjaciółkami i sprawdziłam ulubione miejsca Jaye. Nie wiem, co dalej. Dlatego tu przyszłam.

Quentin wstał, obszedł biurko i usiadł na swoim miejscu. Swój notes rzucił na gładki blat.

– Chciałbym zastanowić się z panią nad pewną koncepcją. Tylko po to, żeby ją sprawdzić – zaczął. – Widziałem się z panią dwa dni temu. Dostała pani listy od wielbicielki, która, pani zdaniem, jest w niebezpieczeństwie.

– Nazywa się Minnie – wtrąciła.

– Mówiła pani, że nie tylko ona jest zagrożona, ale też jakaś inna dziewczyna, czy tak?

– Tak, ale nie wiem, do czego pan…

– Czy Minnie pisała, ile ma lat?

– Tak, jedenaście.

– A ile lat ma Jaye?

– Piętnaście.

– A ile lat miała pani, kiedy panią porwano?

Anna zerwała się na równe nogi, czując, jak płoną jej policzki.

– Już widzę, o co panu chodzi! To nie tak!

Malone siedział spokojnie na swoim miejscu.

– Może ma pani po prostu obsesję na temat zagrożonych dzieci?

– Nie, niech pan posłucha… – Zmęczonym gestem przeciągnęła dłonią po twarzy. – Jaye naprawdę zniknęła. Gdyby uciekła, nie zostawiłaby rzeczy, które są dla niej bardzo ważne, wręcz najważniejsze. Poza tym jej zastępczy rodzice zachowywali się dziwnie. Traktowali mnie nonszalancko albo złościli się, że się wtrącam. Odniosłam wrażenie, jakby coś przede mną ukrywali!

– Proszę! Chce pani powiedzieć, że mogą być zamieszani w tę sprawę?

Zastanawiała się przez chwilę. Po raz pierwszy musiała odpowiedzieć na tak bezpośrednie pytanie dotyczące Clausenów.

– Nie mam pojęcia. Wiem tylko jedno, a mianowicie, że ich reakcja była dziwna. Może mógłby pan z nimi porozmawiać?

Quentin nie odpowiedział. Wciąż myślał o tym, czego się od niej dowiedział. Z jednej strony Jaye miała za sobą już parę ucieczek z podobnych miejsc, ale z drugiej coś mu jednak w tym wszystkim nie pasowało. W końcu wstał.

– Zajmę się tym.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Naprawdę?!

– Sprawdzę papiery Jaye, porozmawiam z policjantem, który zajmuje się jej sprawą, z jej kuratorką i rodziną. Czy to wystarczy?

– Oczywiście. – Nie mogła powstrzymać westchnienia ulgi. – Dziękuję.

Odprowadził ją do wyjścia, a potem jeszcze długo za nią patrzył. Musiał przyznać, że naprawdę ta kobieta go zaintrygowała. Z powodu przeszłości i tego, co przeszła. Z powodu swego obecnego zawodu. Zmrużył oczy, wracając myślami do jej sprawy. Już dwukrotnie w ciągu tygodnia prezentowała mu niewyważone teorie i daleko idące podejrzenia. Czy powróciły zmory z przeszłości? Czy gnębią ją wytwory własnej fantazji? A może… zaczęło się wokół niej dziać coś niedobrego?

Terry przystanął obok i cmoknął ustami.

– Nie wiem, ale coś mnie zawsze pociągało w rudowłosych kobietach.

Quentin pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Na miłość boską! Gadasz co ci ślina na język przyniesie!

– No, co? – Terry zrobił niewinną minę. – Powiedziałem, że lubię rude.

– Tak, podobnie jak tamten facet. – Quentin wykonał ruch głową w kierunku centrum miasta.

Kumpel zrobił się biały jak kreda.

– O Boże, nie chciałem…

– Wiem. – Quentin zerknął mu przez ramię. – Ale powinieneś pamiętać, że niektórzy policjanci nie mają poczucia humoru.

– Na przykład szefowa – jęknął Terry. – Tak mi zmyła głowę dziś rano, że proszę siadać.

Weszli do pokoju Malone’a.

– Za co?

– Mam wrażenie, że po prostu chciała się na kimś wyżyć, a pod ręką byłem akurat ja.

Kochana ciotka Patti. Zawsze dbała o swoich ludzi i teraz nie chciała dopuścić, żeby jeden z jej oficerów zszedł na psy.

– A jak twoje przesłuchanie?

– W porządku, chociaż byłoby lepiej, gdybym był w domu z Penny. Te głąby nie chciały uznać towarzystwa Jacka Danielsa za wystarczające alibi.

Quentin usiadł za biurkiem.

– Szefowa wściekła się, kiedy się dowiedziała, że byłeś na miejscu zbrodni.

– Mhm. – Terry opadł bezwolnie na krzesło. – Mam trzymać się z daleka od sprawy Kent i Parker. Przecież ciągle jestem podejrzany.

Malone doskonale o tym wiedział.

– Dowody potwierdzą twoją niewinność.

– Guzik prawda. Sprawdziłem informacje na temat tej Parker. Miałeś rację, nie była zgwałcona. Te dżinsy zadziałały jak pas cnoty.

– Ale i tak ją zabił. – Zmarszczył brwi. – Dlaczego wybiera rude?

– Bo miał rudą matkę. Albo pogryzł go pies sąsiada Irlandczyka. Albo ma mentalność byka i źle reaguje na ten kolor. – Terry potarł szczękę. – Poza tym możesz się mylić. Evelyn Parker była znacznie jaśniejsza.

– Hej, Malone. – Johnson zajrzał do jego pokoju. – Pani kapitan chciałaby cię widzieć. Zabierz notatki dotyczące tych zabitych kobiet.

– Do diabła, jakie to dołujące – westchnął Terry. – Czuję się jak chłopak, którego nie wybrali do drużyny, albo jakbym był trędowaty.

Quentin wstał, wkładając notes z powrotem do kieszeni.

– To przejdzie.

– Tylko mów mi, co się dzieje.

– Nie przejmuj się. – Poklepał go po łopatce. – Mam przeczucie, że wrócisz do tej sprawy.

Quentin poszedł za Waldenem i Johnsonem do gabinetu szefowej i zamknął drzwi, świadomy tego, że Terry wciąż ich obserwuje. Zdusił przekleństwo, podszedł do ciotki i spojrzał jej poważnie w oczy.

– Chcę, żeby Terry z nami pracował. Jest dobrym gliną.

– Raczej był dobrym gliną – poprawiła go. – Zupełnie się załamał. A poza tym jest jednym z podejrzanych, więc to w ogóle nie wchodzi w grę.

– Ależ to bzdura! Doskonale o tym wiesz. Landry nie ma nic wspólnego…

Podniosła dłoń.

– Już podjęłam decyzję. Zamknij się i siadaj, jeśli nie chcesz dołączyć do Terry’ego. Jasne?

Zamilkł, ale wciąż stał, opierając się o framugę.

– Dobrze, więc co mamy w tej sprawie? – spytała rzeczowym tonem, natychmiast zapominając o wszelkich urazach.

– Zamordowana nazywała się Evelyn Parker – podjął Johnson. – Biała, dwudziestoczteroletnia, bardzo atrakcyjna. Pracowała poza centrum w gabinecie stomatologicznym, a mieszkała w Bywater.

– Lubiła się zabawić – dodał Walden. – Tak jak Kent. Często wypuszczała się na miasto i szukała łatwych okazji. Była w klubie bezpośrednio przed morderstwem.

– To wszystko już wiedzieliśmy – mruknęła szefowa. – Macie coś jeszcze? Poszlaki, teorie. – Zmierzyła ich wzrokiem. – Jakieś przypuszczenia.

Quentin skinął głową.

– Moim zdaniem łączy je to, że były rude. Musimy dojść do tego, dlaczego ten facet wybiera właśnie takie kobiety.

– Rude? Jedna była ciemna, a druga jasna marchewka. – Johnson zrobił zdziwioną minę.

– Ale obie były rude – upierał się Quentin.

Walden potrząsnął głową.

– A moim zdaniem łączy je tylko to, że często wychodziły z domu i lubiły zabawę.

Quentin spojrzał na niego.

– Więcej jest takich, i dlatego ktoś może sobie wybierać ofiary. Ale to jeszcze nie wyjaśnia, czemu to robi.

– Spokojnie, z kim rozmawialiście? – wtrąciła się kapitan O’Shay.

– Spytaj raczej, z kim nie rozmawialiśmy. – Johnson rozłożył ręce. – Mamy parę poważnych tropów, chociaż nie udało nam się połączyć obu morderstw. Ale to nie znaczy, że związki nie istnieją.

– Mam wrażenie, że morderca pokazywał się wcześniej z ofiarami, ale nie za często. – Quentin włączył się do rozmowy. – Jest ostrożny i nie chce zwracać na siebie uwagi. Może z nimi zatańczyć raz czy drugi, trochę poflirtować, postawić piwo… Ktoś powinien go zapamiętać.

– Te kobiety zostały zabite w pobliżu uczęszczanych lokali. – Kapitan obrzuciła wzrokiem całą trójkę… – Zastanawialiście się, czym je udusił? Chyba nie poduszką, na miłość boską!

– Może ręką? – bąknął Walden.

– Kogoś, kto walczył jak ta Parker? – Quentin pokręcił głową. – Chyba że ma ogromne łapska, ale wtedy ofiary miałyby więcej siniaków w okolicy ust. Przecież wszyscy umiemy czytać obrażenia.

– Wobec tego jakaś plastikowa torba albo worek, chociażby na śmieci. Łatwo go schować do kieszeni kurtki czy marynarki.

– Nie znaleźliśmy żadnych śladów plastiku w pobliżu denatek, a byłyby na pewno, bo uderzyły głową o asfalt. – Johnson spojrzał na Waldena. – Trzeba przeszukać pojemniki na śmieci wokół obu tych knajp. Może coś znajdziemy.

– Jeśli idzie o Kent, to już za późno, ale da się to zrobić z Parker. – Walden podrapał się w głowę. – Zwykle, jeśli ktoś używa torby, to zostawia ją przy ofierze. Czasami trudno ją zabrać i można w ten sposób zostawić więcej śladów.

– Myślę, że mamy do czynienia z kimś bardzo sprytnym – powiedziała szefowa. – Boi się zostawiać ślady i wie, jak je zacierać. Na przykład zabiera torby i wyrzuca je, kiedy czuje się już bezpieczny. W innej dzielnicy, albo w ogóle poza Nowym Orleanem.

– Prostota jest najlepsza. Musimy założyć, że ten facet wybiera najprostsze rozwiązania.

– Chcesz powiedzieć, że to nie Jaś Fasola zbrodni? – syknął złośliwie Johnson. – A to pech!

– Wobec tego może dusi je w rękawiczkach. Jest tak zimno, że nikt nie zwróci na to uwagi. Nawet ofiary mogły uznać to za zupełnie naturalne.

Quentin ściągnął brwi.

– Albo używa do tego celu kurtki. Wszyscy teraz chodzą w kurtkach.

– A co ze śladami? Przecież zostawiłby w ten sposób jakieś fragmenty materiału lub nitki. Ekipa techniczna nie znalazła niczego takiego.

Quentin opuścił swoje miejsce przy drzwiach i podszedł bliżej.

– A może nosi skórzaną kurtkę?

Na moment w pokoju zapanowała cisza. Policjanci wymienili spojrzenia.

– Nosi ją cały czas. Jest zimno, wiec nikogo to nie dziwi – ciągnął Quentin. – Jest miękka, ale nie przepuszcza powietrza. Łatwo ją umyć. A poza tym cały czas ma narzędzie zbrodni ze sobą, dlatego może działać, gdy tylko nadarzy się okazja.

– To dobra teoria – zgodził się Johnson. – Ale plastikowa torba też nie jest zła. Warto sprawdzić te pojemniki.

Walden skinął głową.

– W każdym razie ma to dużo więcej sensu niż poduszka.

Kapitan O’Shay rozsiadła się wygodnie w swoim krześle.

– Musicie jak najszybciej rozwiązać tę sprawę. Media zaczynają coś kombinować. Jeśli okaże się, że to seryjny zabójca, całe miasto wpadnie w panikę. Już miałam telefon z szefostwa, od Penningtona, i nie była to przyjemna rozmowa.

Johnson chrząknął. Walden zakaszlał. Quentin zmrużył oczy.

– Mamy sporo śladów. Jestem pewny, że szybko sobie poradzimy.

– Oby, oby – powtórzyła. – I dajcie znać, jakby pojawiło się coś nowego.

Johnson i Walden wstali, a Quentin znowu ruszył w stronę drzwi. Jednak kapitan pokazała mu gestem, żeby do niej podszedł. Po chwili zostali sami.

– Posłuchaj, pod żadnym pozorem nie wolno ci nic powiedzieć Landry’emu – zaczęła ciotka. – Jest wyłączony z tej sprawy, jasne?

Quentin zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to, co właśnie usłyszał. Może znaleźli coś na Terry’ego, ale nie chcą o tym mówić?

– Może chociaż powiesz mi, co się dzieje?

– Na razie nie mogę. – Spojrzała na niego przeciągle. – I jak, zgadzasz się, czy rezygnujesz z tego śledztwa? Wcale nie będę miała pretensji, jeśli…

– Nic mu nie powiem – mruknął niechętnie. – Ale już teraz oświadczam, że to nonsens. Terry jest czysty!

Загрузка...