ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIĄTY

Środa, 7 lutego, godz. 15.45

Minnie dzwoniła z przystani położonej koło warsztatu Smileya, tuż za starym mostem w Manchac. Od tego miejsca dzieliło go zaledwie parę kilometrów i Quentin zacisnął palce na kierownicy.

Udało mu się tutaj dotrzeć w niecałe trzydzieści minut. Jednak jemu się wydawało, że trwało to całą wieczność. Kapitan dzwoniła do niego w czasie jazdy, udzielając dalszych wskazówek. Skontaktowała się już z miejscową policją i ktoś miał czekać na niego przy przystani.

Odezwał się też Johnson, który oddał zdjęcie Anny i Bena do laboratorium. Fotografia okazała się sprytnym fotomontażem z wykorzystaniem techniki komputerowej. Quentin zaklął. Ben specjalnie ją zrobił, żeby odwrócić od siebie podejrzenia. Dlaczego wcześniej nie przyszło mu do głowy, żeby sprawdzić autentyczność tej fotografii?!

Minął warsztat Smileya. Tuż przed nim znajdowała się przystań. Zgodnie z obietnicą, czekało tu na niego kilku policjantów.

Quentin wyskoczył z wozu i podszedł do najstarszego rangą oficera.

– Śledczy Quentin Malone – przedstawił się.

– Davy Pierce, zastępca szeryfa. – Uścisnęli sobie dłonie. – Wiemy wszystko od pańskiej szefowej. Pomożemy, jak tylko będziemy mogli.

– Dziękuję panu, szeryfie.

Mężczyzna uśmiechnął się do niego.

– Mów mi Davy. Wszyscy tutaj w policji mówimy sobie po imieniu.

Malone skinął głową.

– Jasne. Jestem Quentin. Co macie?

– Niewiele. Znaleźliśmy samochód Anny North półtora kilometra stąd. Kluczyki były w środku. Nikogo nie było w pobliżu.

– Cholera! – zaklął Quentin i spojrzał w stronę przystani. – Czy stróż ją…

– Nie, nikt jej nie widział – wpadł mu w słowo zastępca szeryfa. – Stróż nie zauważył nawet jej samochodu.

– Gdzie on jest?

– Chodź, przedstawię cię. – Ruszyli po żwirze i połamanych muszlach w kierunku niewielkiego drewnianego budynku. – Nazywa się Sal St Augustine. Mieszka tu od dziecka i zna to miejsce jak własną kieszeń.

Sal był pomarszczonym staruszkiem o skórze przypominającej grzbiet aligatora. Jego głęboko osadzone, niebieskie oczy patrzyły bacznie. Quentin był pewny, że nic nie umknęłoby jego uwagi.

– Czym mogę służyć? – spytał.

– Szukamy rudej kobiety. Bardzo ładnej. Przyjechała tu białą toyotą.

– Tą, którą znalazł Davy? Nie widziałem jej. Musiałem robić coś na łódce. – Wskazał nieco oddaloną szopę. – To jedyny warsztat w okolicy. Mam masę roboty.

Quentin nie potrafił ukryć rozczarowania.

– To może widział pan małą dziewczynkę, która dzwoniła z telefonu przy warsztacie? To było jakąś godzinę temu…

Sal zdjął czapkę bejsbolową i podrapał się w łysą głowę.

– Nie, nie było tu żadnej dziewczynki, tylko jakiś facet korzystał z telefonu. Dziwny jakiś. Skradał się tu na paluszkach.

Quentin wbił w niego wzrok.

– Jak wyglądał?

– Miał ciemne, trochę kręcone włosy. – Sal włożył czapkę, nasuwając daszek na oczy. – Dość szczupły i taki jakiś blady…

– Blady? – powtórzył Quentin. – Nie miał na głowie kapelusza?

Sal potarł czoło.

– Nie.

Ten opis pasował zarówno do Bena, jak i do portretu sporządzonego na podstawie opisu Louise Walker. Quentin zerknął na Davy’ego.

– Czy któryś z twoich chłopaków mógłby zadzwonić do mojej szefowej? Niech prześle nam faksem portrety Bena Walkera i Adama Fursta.

– Jasne.

Kiedy zastępca szeryfa się oddalił, Quentin powrócił do rozmowy.

– Widział pan tu wcześniej tego faceta?

– Nawet sporo razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Nigdy przedtem. Ale teraz go tutaj nie ma.

– Wyjechał? – podchwycił Quentin.

– Tak, popłynął łódką. Sam dolewałem mu paliwa.

Pogrążony w myślach Quentin obrócił się w stronę wody. Rybacy byli zwykle opaleni, tak jak Sal i Davy. Wiedzieli też, co znaczy tutejsze słońce, nawet w czasie zimowych miesięcy. Co więc mógł tutaj robić blady facet bez kapelusza?

– To ten! Nie ma sensu sprawdzać! – krzyknął Quentin do zastępcy szeryfa.

– W pobliżu jest obóz rybacko-myśliwski – odezwał się Sal. – Właściciele go wynajmują.

– Gdzie?

Staruszek machnął ręką w stronę grobli.

– Można tam dojechać drogą, ale lepiej od strony wody. Dlatego, że droga kończy się ślepo po jakichś dwóch kilometrach – wyjaśnił.

Ale woda się nie kończy, pomyślał Malone. Jest to olbrzymia przestrzeń z rozlewiskami i ukrytymi zatokami. Wiele z nich znajduje się w miejscach zupełnie niedostępnych od strony lądu. Ten sukinsyn chciał uciec tą drogą!

Quentin spojrzał na Davy’ego.

– Będziemy potrzebować łodzi.

– Są w drodze. Na wszelki wypadek urządzimy blokadę na grobli. Wyślę też paru mundurowych, żeby przeszukali obozowisko.

– Tylko powiedz im, żeby bardzo uważali – mruknął, znowu spoglądając na jezioro Maurepas. – Ten facet to zabójca.

Po pięciu minutach mieli do dyspozycji trzy motorówki, a także uzbrojonych ludzi, gotowych przeszukać obozowisko. Quentin wolał łódkę. Miał nadzieję, że w ten sposób szybciej złapie Adama i ocali Annę.

Malone wsiadł do swojej motorówki wraz z policjantami z Manchac. Była to mała łódź z podnoszonym motorem yamahy. Miała płaskie dno i nie była zbyt szeroka. Zaprojektowano ją tak, by mogła pływać po płytkich wodach i mokradłach, a także w miejscach porośniętych trzcinami i niedostępnych dla innych łódek.

Quentin ściągnął brwi. Gdyby planował to, co Ben Walker, wybrałby do tego celu odleglejsze wody. Trzymałby się z daleka od terenów łowisk i w ogóle ludzi. Starałby się zostawić ciała tam, gdzie nikt nie mógłby ich znaleźć, oczywiście poza aligatorami. A potem by odpłynął.

– Panie St Augustine! – Staruszek uniósł głowę, a Quentin wskazał ich motorówkę. – Czy tamten mężczyzna wynajął właśnie coś takiego?!

Sal skinął głową. Malone wyskoczył z łódki. Jego stopy zadudniły po pomoście.

– Quentin, co robisz?! – krzyknął za nim Davy.

– Zmieniłem plany. Mam inny środek transportu.

Загрузка...