ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY

Środa, 31 stycznia

SWNP


– Hej, stary, masz chwilę?

Quentin uniósł głowę. Terry ze skruszoną miną stał w drzwiach męskiej przebieralni. Od czasu ich kłótni minęły dwadzieścia cztery godziny i kumpel najwyraźniej zdołał się opamiętać. Niewzruszony, zamknął swoją szafkę i usiadł na ławce tyłem do Terry’ego.

– Jestem trochę zajęty – mruknął.

Jednak Terry wszedł do środka i zatrzymał się tuż przed nim.

– Nie dziwię się, że jesteś wściekły.

Quentin znowu go zignorował. Zawiązał adidasy, a potem wstał.

– Idę biegać. Przepraszam.

– Zachowałem się jak głupek.

– Mówiłem już, że mam ćwiczenia. – Przeskoczył przez ławkę i ruszył do drzwi. – Chciałem cię przeprosić. – Quentin zatrzymał się, słysząc te słowa, ale się nie odwrócił. – Nie myślałem, kiedy mówiłem to wszystko.

Malone odwrócił się do partnera.

– To było wielkie świństwo. Ani ja, ani Penny nie zasługujemy na takie traktowanie.

– Wiem, ja tylko… – Terry wbił wzrok w ziemię. – Sam nie wiem, co się ze mną dzieje. Wszystko zaczyna mi się rozpadać, a ja nie wiem, co robić.

Quentin poczuł, że powoli mija mu cała złość.

– Potrzebujesz pomocy – stwierdził. – Sam sobie nie poradzisz.

– Chodzi ci o terapeutę?

– Tak, przecież mamy w policji…

– Nic z tego. – Terry opadł na ławkę. – Zaraz wszyscy się dowiedzą. Nie chcę, żeby mnie wytykali palcami.

– Sądzisz, że teraz nikt nic nie wie? – Podszedł do siedzącego kolegi. – Że o tobie nie gadają? Myślałem, że jesteś mądrzejszy.

Terry ukrył twarz w dłoniach.

– Nie chcę już się tak zachowywać. Nie chcę nikogo obrażać.

– Wobec tego idź do psychologa. Na miłość boską, znajdź sobie jakiegoś terapeutę.

Terry uniósł głowę i spojrzał na niego z nadzieją.

– A pomożesz mi? Czy pogadasz jeszcze raz z Penny?

Quentin wątpił, czy to cokolwiek da, ale skinął głową.

– Dobra, pogadam.

– Dzięki. – Terry zdjął okulary i potarł oczy.

Quentin zmarszczył brwi. Po raz pierwszy widział swego partnera w okularach.

– Co się stało? – spytał, wskazując szkła.

– Dostałem zapalenia spojówek, bo nie zmieniałem szkieł kontaktowych – wyjaśnił. – Mój okulista mówi, że powinienem je zmieniać przynajmniej raz na miesiąc. Jeszcze jedna rzecz, którą zawaliłem.

Quentin przypomniał sobie słowa Anny: „Widziałam jego oczy. Były pomarańczowe“. No jasne, ten sukinsyn użył zabarwionych szkieł kontaktowych! Quentin zaklął i zupełnie zapomniał o bieganiu. Podszedł do szafki i otworzył ją na oścież.

Terry spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Co się stało?

– Muszę coś sprawdzić w związku z tymi morderstwami – mruknął. – Jak chcesz, możesz iść ze mną.

Terry zerwał się na równe nogi.

– No jasne!

Dwadzieścia minut później weszli do sklepu optycznego „Eyeware Showcase“ w New Orleans Center. Przeszli przez wysłaną dywanem część wystawową i podeszli do lady. Quentin pokazał młodemu sprzedawcy odznakę i poprosił, by skontaktował go z szefem.

– O co ci chodzi? – spytał Terry, kiedy młodzieniec wyszedł na zaplecze, żeby zawołać menedżera.

– O pewien trop – odparł Malone. – Zresztą sam zobaczysz.

Po chwili podeszła do nich elegancka kobieta w średnim wieku.

– Panowie są z policji? Nazywam się Pamela Bell. Czym mogę służyć?

– Śledczy Malone, a to mój kolega Landry – przedstawił ich Quentin i raz jeszcze pokazał odznakę. – Chciałem panią spytać o pewną sprawę związaną z prowadzonym przez nas śledztwem.

– Proszę bardzo.

– Interesują mnie barwione szkła kontaktowe. Czy są tylko w tradycyjnych kolorach, czy można też kupić na przykład czerwone lub pomarańczowe?

– W najrozmaitszych kolorach – odparła, sięgając pod ladę.

Po chwili wyjęła stamtąd folder reklamowy wielkości sporej gazety. Były tam soczewki zarówno niebieskie i zielone, ale też fioletowe, żółte i pomarańczowe. Zwłaszcza osoby, które prezentowały czerwone, wyglądały szczególnie diabelsko.

– Niesamowite – mruknął Quentin. – I trochę przerażające, prawda?

Kobieta skinęła głową.

– Najwięcej niezwykłych szkieł sprzedajemy przed Halloween i Mardi Gras. Poza tym kupują je różni ekscentrycy, wie pan, o kogo mi chodzi.

Quentin zmarszczył brwi.

– Niestety, nie.

Spojrzała w przestrzeń, a potem znowu na niego.

– No, jakieś subkultury. Młodzież, która sama siebie określa mianem Gotów, różni muzycy i performerzy z undergroundu.

Malone skinął głową, a Terry wciąż milczał.

– Czy każdy może je nosić?

– Tak, chociaż najlepszy efekt osiągają ludzie o jasnych oczach.

– A czy łatwo je można kupić? Czy są ogólnie dostępne?

– Tak. I jak większość nowości cieszą się sporym zainteresowaniem. Zwłaszcza że ceny są dosyć umiarkowane.

Quentin podziękował szefowej stoiska. Wyszli z salonu, a następnie opuścili centrum handlowe.

– Cały czas milczałeś – zauważył Malone.

– A co miałem mówić? – Terry wzruszył ramionami. – Zupełnie się na tym nie znam. Czy to miało jakiś związek z zabójstwami Kent, Parker i Jackson?

– Być może.

– Masz podejrzanego?

– Bez komentarza.

– Słyszałem, że podobno ta twoja pisarka widziała tego faceta. I że miał jakieś dziwne oczy.

Malone otworzył wóz i spojrzał na partnera.

– Ciekawych rzeczy można się nasłuchać u nas w pracy. Masz jakieś podejrzenia w związku z tą sprawą?

Wsiedli do terenówki i zapięli pasy. Terry spojrzał w kierunku centrum handlowego i pokiwał głową.

– Myślę, że znalazłeś dobry trop. Chyba że ofierze coś się pomieszało…

– Nie sądzę – rzekł krótko Quentin i spojrzał za siebie, wyprowadzając samochód z miejsca parkingowego. – A jak sądzisz, dlaczego zabójca zdecydował się zmienić kolor oczu?

– Żeby groźniej wyglądać? Żeby ją zastraszyć? Sam nie wiem. – Wzruszył ramionami. – A może czuje się przez to silniejszy, potężniejszy? Nie z tego świata?

– Bardzo możliwe – zgodził się Terry.

Dalszą część drogi do posterunku pokonali w milczeniu i rozstali się zaraz po wejściu do budynku. Terry miał jakiś wyjazd, a Malone postanowił trochę podzwonić.

Nagle, w czasie drugiej czy trzeciej rozmowy, coś sobie przypomniał. W zeszłym roku, podczas hucznie obchodzonego milenijnego sylwestra, Terry przebrał się za Władcę Czasu. Tyle, że zamiast białej brody i powłóczystej szaty miał na sobie strój kolarski, a postawione na sztorc włosy spryskał lakierem. Efekty przeszły najśmielsze oczekiwania. Wyglądał jak postać z filmu fantasy. Szalony Maks czy ktoś w tym rodzaju. I jeszcze oczy. Oczy miał zupełnie czerwone. Kolorowe szkła kontaktowe.

Cholera, Terry! – zaklął w duchu. Dlaczego nie pisnąłeś o tym choć słówkiem?!

Quentin szybko skończył rozmowę i odłożył słuchawkę. To nic nie znaczy, powtarzał sobie w duchu. Szefowa salonu okulistycznego powiedziała, że kolorowe soczewki są teraz bardzo popularne. Więc dlaczego Terry wciąż milczał? Chyba nie zapomniał o swoim przebraniu?

– Cześć, stary.

Malone, zdziwiony, spojrzał w stronę drzwi.

– Terry? Już wróciłeś?

– Tak, sprawa okazała się nadzwyczaj prosta. Zaplanowane włamanie. Żadnych śladów ani świadków. Nigdy nie złapiemy złodzieja.

Malone starał się zachowywać swobodnie. Uśmiechnął się i rozparł wygodnie na krześle.

– Założę się, że niezbyt się to spodobało tym biednym okradzionym ludziom.

Terry machnął ręką.

– Mogli się tego spodziewać, jeśli zdecydowali się mieszkać w takiej okolicy. Zresztą i tak są bogaci. Nawet nie zauważą straty. – Przeciągnął się i ziewnął. – Co się z tobą dzieje? Kiedy wszedłem, zrobiłeś taką minę, jakbyś zobaczył ducha. Masz może coś nowego?

– Nie. Jestem po prostu zmęczony. To był ciężki dzień.

Malone spojrzał na zegarek. Chciał znaleźć sposób, żeby wypytać Terry’ego, co robił w czasie, gdy zamordowano Jessikę Jackson, ale tak, żeby nie domyślił się, o co mu chodzi. Chrząknął, czując, że nie ma prawa podejrzewać kumpla i zadawać mu podchwytliwych pytań.

– Co robisz dziś wieczorem? Wybierasz się do Shannona?

Terry skrzywił się.

– Jakoś nie mam ochoty.

– Niemożliwe. – Malone uśmiechnął się. – Każdy, tylko nie ty.

– Chcę zacząć nowy rozdział w moim życiu. – Wyciągnął do góry dwa palce. – Słowo honoru.

– Więc dlaczego jesteś taki złachany? Dobrze się ostatnio bawiłeś?

Na czole Terry’ego pojawiły się dwie pionowe zmarszczki.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Po prostu zastanawiam się, ile straciłem. Czemu się tak najeżyłeś? – zaśmiał się.

– Wczoraj byłem z dziećmi na jakimś idiotycznym filmie – odparł, krzywiąc się. – A poprzedni wieczór spędziłem z di Markiem i Tarantinem z Piątki. – Przeciągnął dłonią po zmęczonej twarzy i spojrzał na niego nieśmiało. – Boże, jak oni piją. Nie mogłem za nimi nadążyć.

– Ty nie mogłeś nadążyć? – zaśmiał się z ulgą Quentin. – Więc jest dla ciebie jeszcze jakaś szansa.

Terry zbierał się już do wyjścia, ale pokazał mu na odchodnym, gdzie może się pocałować.

– Lepiej się prześpij! – krzyknął jeszcze za nim. – Kiepsko ostatnio wyglądasz.

Terry zniknął za drzwiami. Quentin policzył do stu, a potem złapał kurtkę i podbił swoją kartę zegarową. Jeśli natychmiast wyjdzie i złamie parę przepisów drogowych, z pewnością złapie jeszcze di Marca i Tarantina.

Dopadł obu oficerów, gdy właśnie wychodzili z pracy. Parę minut później już by ich nie zastał.

– Cześć, Malone! Co cię tu sprowadza?

– Chcę sprawdzić, jak sprawuje się mój młodszy brat. Czy jest grzeczny i nikomu nie dokucza?

Obaj mężczyźni wybuchnęli śmiechem.

– Na szczęście. Ale pamiętaj, że twój braciszek to jeszcze większy rozrabiaka niż ty!

– Dobrze, przekażę mu to. – Udawał, że chce przejść do budynku, ale zatrzymał się jeszcze. – Terry mówił, że pił z wami dwa dni temu.

– To za mocno powiedziane – zaśmiał się Tarantino. – Większą część wieczoru spędził pod stołem. Nie sądziłem, że taki wielki kajuński chłopak może mieć taką słabą głowę!

– Musieliśmy go wynosić – dodał di Marco.

– A w jakim to było barze? – spytał Quentin z nadzieją, że nie wygląda na szczególnie zainteresowanego tą sprawą.

– „Fast Freddie“ przy Bourbon.

Bourbon Street. Dzielnica Francuska.

– To nowa knajpa – mruknął. – Nie byłem tam jeszcze.

– Przyjdź kiedyś, chociaż jest trochę ciasno. Za to mają świetną muzykę i dużo dziewczyn.

– Zobaczysz, upijemy cię do nieprzytomności – odgrażał się Tarantino.

Quentin posłał mu krzywy uśmiech.

– Marne szanse.

– No, miło się gada, ale musimy lecieć.

Ruszyli w stronę parkingu, ale di Marco zatrzymał się nagle i obejrzał przez ramię.

– Spytaj Terry’ego, jak zdołał się tak upić, skoro prawie nie dotykał kieliszka – rzucił na odchodnym.

Загрузка...