ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Czwartek, 18 stycznia, godz. 8.45

Anna miała wrażenie, że następne dwadzieścia cztery godziny trwały całą wieczność, a ona jest o sto lat starsza. Wciąż rozglądała się z niepokojem dookoła, starając się wyśledzić przyczajonego napastnika. Słyszała każdy szelest i skrzypnięcie w starym budynku, niespokojnie wsłuchiwała się w odgłosy kroków na korytarzu.

Spała źle albo wcale. Przewracała się na łóżku, wspominając wydarzenia sprzed lat. Sen mieszał jej się z jawą. A kiedy w końcu zasnęła, obudziła się z imieniem Timmy’ego na ustach. To, że krzyczała właśnie: „Timmy!“, a nie „Kurt!“, wydało jej się jeszcze straszniejsze. I jednocześnie dziwne.

Sama nie wiedziała, kogo bardziej winić za swoje samopoczucie: czy Bena Walkera, który odnalazł ją bez żadnego trudu po obejrzeniu programu, czy też śledczego Malone’a za to, że posiał w niej ziarno wątpliwości dotyczące listów od Minnie.

Uznała w końcu, że obaj ponoszą za to odpowiedzialność, ale szczególnie ten przemądrzały policjant, a to dlatego, że wcześniej bez zastrzeżeń ufała Minnie, a on odebrał jej tę ufność.

Anna wymamrotała pod nosem jakieś przekleństwo i wyszła spod prysznica. Cholerny Malone spowodował, że stała się jeszcze ostrożniejsza niż zwykle. Wystraszył ją, a potem nie kiwnął nawet palcem, żeby pomóc. Anna potrząsnęła głową. Nie, Minnie nie jest żadnym pokręconym wielbicielem, który bawi się z nią w swoje psychopatyczne gry, tylko zwykłym dzieckiem. Przecież myśli jak dziecko i pisze jak dziecko. I potrzebuje pomocy.

Anna zdecydowała, że pomoże Minnie, niezależnie od tego, co powie policja.

Spojrzała na zegarek, a następnie wysuszyła włosy i ubrała się. W kwiaciarni powinna być o dwunastej, miała więc jeszcze całe trzy godziny na prywatne śledztwo.

Znalazła buty, włożyła je i zawiązała sznurówki. Poprzedniego wieczoru zadzwoniła pod numer, który Minnie podała w liście. Odebrał jakiś mężczyzna. Szkoda. Anna liczyła, że uda jej się skontaktować bezpośrednio z dziewczynką. Zaczerpnęła tchu i spytała, czy może mówić z Minnie.

Mężczyzna milczał przez piętnaście sekund, a następnie bez słowa odłożył słuchawkę. Właśnie wtedy Anna doszła do wniosku, że Minnie rzeczywiście jej potrzebuje.

Licząc na to, że w końcu to ona odbierze telefon, dzwoniła co najmniej sześć razy, ale bez powodzenia. Teraz zamierzała pojechać do Mandeville, niewielkiego miasteczka na północnym brzegu jeziora Pontchartrain, żeby sprawdzić adres Minnie. Kiedy już to zrobi, zdecyduje, co dalej.

Mniej więcej godzinę później stwierdziła, że adres niewiele jej pomoże, mieścił się tam bowiem prywatny punkt pocztowy i ksero. Anna raz jeszcze sprawdziła adres, a następnie weszła do środka. Uśmiechnęła się do mężczyzny za ladą i powiedziała, jak się nazywa.

– Jestem pisarką – zaczęła wyjaśnienia – i dostaję listy od wielbicielki. Mam kierować odpowiedzi na ten adres. – Podała mu kopertę. – Pisałam już do niej i wiem, że dostała moje listy, tylko nie mam pojęcia, jak to możliwe.

Mężczyzna, który powiedział, że jest właścicielem punktu, zwrócił z uśmiechem kopertę.

– Tak, wynajmujemy skrzynki pocztowe, podobnie jak urzędy pocztowe – wyjaśnił. – Nasze są lepsze, bo z prawdziwym adresem.

– Chce pan powiedzieć, że ta osoba wynajmuje tu skrzynkę?

– Właśnie. – Uśmiechnął się raz jeszcze. – Stały adres robi lepsze wrażenie na przyszłym pracodawcy i pomaga dostać kredyt. Są też inne udogodnienia. Niektórzy spedytorzy, na przykład Federal Express, nie dostarczają przesyłek do skrzynek pocztowych, a my bierzemy wszystko.

Ten facet niewątpliwie wierzył w to, co robił. Anna z trudem skrywała rozczarowanie.

– Świetny pomysł – bąknęła.

– Oczywiście. – Spojrzał na nią jak na przyszłą klientkę. – Zaraz znajdę naszą broszurę.

Zanim zdążyła zaprotestować, wyjął spod lady złożoną na pół kartkę.

– Może się przyda – dodał.

Podziękowała, włożyła kartkę do torebki i wróciła do interesującego ją tematu:

– Bardzo chciałabym skontaktować się z dziewczynką, która napisała ten list. Czy mogłabym dostać od pana jej prawdziwy adres?

– Przykro mi – powiedział właściciel i spojrzał na nowo przybyłego klienta, a potem znowu na nią. – Niestety, nie mogę go dać.

– Nawet jeśli sprawa jest poważna?

– Gwarantujemy naszym klientom pełną anonimowość. Muszę mieć nakaz prokuratorski, żeby ujawnić ten adres.

– Niech pan posłucha – zniżyła głos i spojrzała mu błagalnie w oczy – to naprawdę ważne. Muszę wiedzieć, kto wynajął tę skrzynkę.

– Przykro mi, ale nic z tego.

– Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale dziecko, które do mnie napisało, jest w niebezpieczeństwie – mówiła niemal szeptem. – Czy nie mógłby pan z tego powodu zrobić wyjątku?

Mężczyzna najwyraźniej jej nie uwierzył. Przestał się uśmiechać, już nie był miły i patrzył na nią jak na natrętną muchę.

– Bardzo proszę. Być może to sprawa życia i śmierci. Jedenastoletnia dziewczynka…

– Nie – przerwał ostro. – Nie robię żadnych wyjątków. Przepraszam panią, ale mam klienta.

Zrozpaczona Anna wyszła na ulicę i zacisnęła pięści, jeszcze bardziej zła na Malone’a. Gdyby to on tutaj przyjechał, na pewno zdobyłby adres Minnie. Nie musiałby nawet prosić. Właściciel punktu nie wyglądał na takiego, który chciałby zadzierać z policją.

Co dalej? – pomyślała.

Nazwisko! Minnie nosi nazwisko Swell, mało typowe dla tych okolic. Musi skontaktować się z Jo i Dianą z „Green Briar Shoppe“. Jo Burris i Diana Cimo znały prawie wszystkich na północnym brzegu jeziora i być może przypadkiem usłyszały to nazwisko od któregoś z klientów butiku.

Anna wsiadła do samochodu i przejechała drogę przelotową Mandeville. Poznała obie panie w czasie swojej pierwszej wizyty na północnym brzegu jeziora. Właścicielki butiku wydały jej się miłe i otwarte. Sama nie wiedziała, kiedy zaczęła je traktować jak przyjaciółki. Po półtorej godzinie wyszła ze sklepu z kostiumem, na który nie mogła sobie pozwolić, i świadomością, że zyskała coś najcenniejszego na świecie.

Butik znajdował się w starej części handlowej Mandeville, niedaleko kwartału, który stał się centrum miasta. Anna zaparkowała bezpośrednio przed sklepem i weszła do środka. Zadźwięczał dzwonek nad drzwiami i Jo, piękna kobieta o trudnym do określenia wieku, spojrzała na nią znad pudełka, które właśnie rozpakowywała.

Na jej ustach natychmiast pojawił się ciepły uśmiech.

– Anna! Właśnie o tobie myślałam – powiedziała niskim głosem, który musiał budzić westchnienia mężczyzn. – Mamy śliczne rzeczy. – Wyjęła z pudełka fioletowy sweterek. – Przy twoich włosach żaden mężczyzna ci się w tym nie oprze.

Anna zaśmiała się, wzięła sweter i przycisnęła do siebie, przeglądając się w lustrze. Spojrzała z żalem na swoje odbicie i zwróciła go Jo.

– No, tak. Gdybym tylko mogła sobie na niego pozwolić…

– Mogłabyś płacić ratami. Co tydzień niewielką sumę. – Zaczęła go składać, potrząsając licznymi bransoletami. – Wyglądasz w nim naprawdę świetnie. Uroczo i seksownie.

Anna nie dała się złamać, chociaż miała wielką ochotę przymierzyć fioletowe cudo, i od razu przeszła do rzeczy, wyjawiając powód swej wizyty.

– Swell? – powtórzyła Jo, ściągnąwszy brwi. Po chwili potrząsnęła głową. – Przykro mi, Anno, ale nie słyszałam.

Anna przypuszczała, że miała niewielkie szanse, aby się czegoś dowiedzieć, ale mimo to była bardzo rozczarowana.

– A może chociaż słyszałaś coś o Minnie? Minnie Swell. Ma jedenaście lat.

Jo od razu pokręciła głową.

– Nie, ale może Diana coś wie. Albo któryś z naszych klientów. Możemy popytać, jeśli to takie ważne.

– Tak, bardzo ważne. Dzięki.

Rozmawiały jeszcze przez chwilę, przy czym Anna starała się zbyć pytania Jo dotyczące powodów poszukiwania dziewczynki. Potem przejrzała jeszcze nowe stroje i w końcu wyszła po kilku „ochach“ i „achach“ oraz obietnicy, że wróci tu, kiedy znajdzie trochę więcej czasu. Niestety nadal nie wiedziała, jak pomóc Minnie.

Kiedy w końcu dotarła do pracy, spóźniona prawie całą godzinę, czekało tam na nią parę wiadomości. Dwie od jej agenta i jedna od doktora Beniamina Walkera. Zadzwoniła do Willa.

– Cześć – przywitała się. – Co słychać?

– Anna? Posłuchaj, wydawnictwo zdecydowało się więcej ci zapłacić.

Poczuła gwałtowny skurcz żołądka.

– Co powiedziałeś?

– Chcą ci więcej zapłacić. Dziś rano dzwoniła do mnie Madeline z Cheshire House.

– Ale dlaczego? – spytała zdziwiona. – Przecież im jeszcze nie odmówiłam, a oni już podnoszą stawkę?

– Wiesz, rozmawiałem z nimi wcześniej. Mówiłem, że to dla ciebie wielkie poświęcenie, trauma, no, takie rzeczy. – Wydał z siebie pełne satysfakcji chrząknięcie. – To był mój pomysł.

Anna z trudem się opanowała, czując, jak gwałtownie wali jej serce.

– Przecież wiesz, że nie chodziło mi o pieniądze – mruknęła ze złością.

– Proponują pięćdziesiąt kawałków.

Rany boskie! Pięćdziesiąt tysięcy dolarów!

– Możesz powtórzyć? – jęknęła.

Kiedy Will raz jeszcze podał kwotę zaliczki, Anna wsparła się na ramieniu Daltona. Wiedziała, że jest to nic w porównaniu z najlepszymi autorami, ale dla niej był to wyraźny skok w porównaniu z dwunastoma tysiącami, które wcześniej dostawała.

– Ile? Ile? – szeptał Dalton, niemal tańcząc z podniecenia.

Przycisnęła telefon do ramienia i pięć razy otworzyła obie dłonie. Dalton przymknął oczy, udając, że mdleje.

– Przy zachowaniu innych warunków umowy – dodał Will. – Chodzi głównie o nieograniczoną możliwość reklamy. Również z twoim udziałem.

Jej radość skończyła się tak nagle, jak zaczęła.

– Nie chcą pójść na ustępstwa?

– Nie, niestety. – Gdy nie odpowiedziała, agent natychmiast dodał: – Tylko pomyśl, nareszcie trafisz na listy bestsellerów. Staniesz się znana. A jeśli ta książka sprzeda się tak, jak sądzi wydawnictwo, to i bogata. Zastanów się, co tracisz. Przy twoich obecnych wynikach trudno ci będzie znaleźć inne wydawnictwo. Uznają, że się nie sprawdziłaś.

Te słowa bolały, a jeszcze bardziej bolał bezosobowy, pozbawiony jakichkolwiek uczuć ton, jakim je wypowiedział.

– Myślałam, że wierzysz w to, co robię.

– Tak, wierzę, ale chodzi jeszcze o to, żeby uwierzyli w ciebie czytelnicy. Na tym rynku nie wystarczy być dobrym pisarzem. Trzeba mieć coś jeszcze. I ty to masz, Anno. Skorzystaj z tego. Nie odrzucaj tej szansy.

– Tak, rozumiem, ale… ale nie mogę. – Potrząsnęła głową dla wzmocnienia swoich słów. – Naprawdę nie mogę!

– Dlaczego tak bardzo siebie krzywdzisz? – spytał już mniej uprzejmie. – Czy nie rozumiesz, że trafiła ci się niepowtarzalna, dosłownie niepowtarzalna szansa? Musisz ją wykorzystać.

– Chciałabym, ale…

– Dobrze, mogę jeszcze negocjować. Dostaniesz więcej pieniędzy. Dostaniesz gwarantowany budżet. Sama podejmiesz decyzję dotyczącą tytułu i okładki. Wydawnictwo uważa, że masz swoje pięć minut i w tej chwili jesteś potencjalną żyłą złota, musisz tylko zgodzić się na warunki, jakie…

– Will, posłuchaj mnie choć przez chwilę. Chciałabym… chciałabym to zrobić, ale nie mogę. Naprawdę nie mogę!

Jej agent milczał bardzo, bardzo długo. Kiedy w końcu się odezwał, miał pełen goryczy, przepełniony rezygnacją głos:

– Czy to ostateczna decyzja?

– Tak – odparła, niemal dławiąc się tym słowem. – Ostateczna.

– Dobrze, to ty jesteś szefem. – Zrobił pauzę. – Ale na twoim miejscu poradziłbym się psychiatry. Bo jest z tobą naprawdę źle, chociaż pewnie sama tego nie widzisz.

Odłożył słuchawkę, a Anna jeszcze przez chwilę wsłuchiwała się w sygnał. Starała się panować nad sobą. Nie była głupia. Wiedziała, że teraz będzie musiała poszukać nie tylko nowego wydawnictwa, ale i nowego agenta.

Nowy początek. Tak długo walczyła o to, żeby w końcu zaczęli ją wydawać! Teraz znowu będzie musiała do tego wrócić.

– Nawet się nie pożegnał? – zapytał Dalton, chociaż znał już odpowiedź. – Nigdy go nie lubiłem, Anno. Ani ja, ani Bill. Aroganckie chamidło.

Próbowała się uśmiechnąć, ale jej się to nie udało.

– Nigdy ci o tym nie mówiłem, ale parę razy potraktował mnie niegrzecznie przez telefon – ciągnął Dalton. – Jest nie tylko nadęty i głupi – dodał, zniżając głos – ale również, moim zdaniem, nienawidzi homoseksualistów. Jestem tego pewny.

Szkoda tylko, że jest tak dobrym agentem, pomyślała. Szanowanym przez wydawców. Takim, który wie, jak sprzedawać książki.

Zobaczyli wchodzącą do kwiaciarni kobietę. Dalton zerknął na Annę.

– Zajmę się nią, a ty się pozbieraj.

Skinęła głową, natomiast on uścisnął ją krzepiąco i podszedł do lady. Jednocześnie odezwał się dzwonek. Podniosła słuchawkę z nadzieją, że to Will z przeprosinami.

– „Perfect Rose“, słucham?

– Anna? Tu Ben Walker. Zaczekaj! Proszę cię, nie odkładaj słuchawki, dopóki nie usłyszysz, co mam do powiedzenia.

Kurczowo zacisnęła dłoń wokół przenośnego telefonu. Miała ochotę rozłączyć się w taki sposób, jak przed chwilą zrobił to jej agent. Ale ponieważ właśnie sama przeszła przez to upokarzające doświadczenie, nie chciała odgrywać się na innych. Nie przeszkadzało jej, że Walker zaczął mówić jej na „ty“, ale sama postanowiła nie zostawać w tyle.

– Dobrze – powiedziała. – Ale zrób to szybko, bo jestem w pracy.

– Przepraszam, że wlazłem z buciorami w twoje prywatne życie. Wiem, że było to niegrzeczne i mało delikatne. Za bardzo zależało mi na twojej relacji. Bardzo przepraszam.

Poczuła się usatysfakcjonowana tymi przeprosinami, chociaż nie do końca.

– Tak się składa, że nie lubię mówić o przeszłości. Mam to już za sobą.

– Niestety, mijasz się z prawdą. Nie rozumiesz? Jeśli boisz się przeszłości i ukrywasz się przed nią, to znaczy, że stanowi ona część twojej teraźniejszości.

Jaye wytknęła jej prawie to samo, użyła tylko innych słów. Zresztą Willowi chodziło w gruncie rzeczy o coś podobnego. „Na twoim miejscu poradziłbym się psychiatry. Jest z tobą naprawdę źle“. Słowa agenta jeszcze dźwięczały jej w uszach. Kto bardziej może jej pomóc niż lekarz z taką specjalizacją?! Z pewnością wie dużo więcej o podobnych przypadkach niż ona, która była ofiarą, gdy zaś on – obserwatorem.

Spotkaj się z nim, nakłaniała samą siebie. Co ci zależy? Albo będzie niewypał, albo coś zyskasz.

– Powiedz raz jeszcze, o co ci konkretnie chodzi? – poprosiła już całkiem spokojnie.

– Chętnie spotkałbym się z tobą i opowiedział o wszystkim. Jeśli uznasz, że to ci nie odpowiada albo po prostu nie interesuje, nie będę cię do niczego nakłaniał.

Wyczuła jego podniecenie i stwierdziła, że ona też jest podekscytowana. Wciąż jednak się wahała. Czas wlókł się niemiłosiernie.

Co mi zależy? – pomyślała. Straciłam Jaye, anonimowość i możliwość wydawania książek. Może rzeczywiście powinnam porozmawiać z psychiatrą.

– Dobrze, możemy się spotkać – zgodziła się w końcu. – Czy może być „Café du Monde“, dziś o piątej? Kto przyjdzie pierwszy, zajmuje stolik.

Загрузка...