ROZDZIAŁ TRZECI

Czwartek, 11 stycznia

Irish Channel

Oficer śledczy Quentin Malone wszedł do tawerny „U Shannona“, pozdrawiając paru znajomych policjantów. Dla wielu nowoorleańczyków czwartek stanowił już początek weekendu i różnych, związanych z nim zabaw. Korzystały na tym przede wszystkim różne kluby, bary i restauracje z Crescent City, jak czasami nazywano Nowy Orlean. Tawerna „U Shannona“ nie była tu wyjątkiem.

Znajdowała się w części miasta zwanej na cześć irlandzkich osadników i Irish Channel, czyli Kanałem Irlandzkim. Bywali tu robotnicy i policjanci. Siódmy Wydział Nowoorleańskiej Policji, w skrócie SWNP, uznał knajpę „U Shannona“ za swoją.

Shannon McDougall, właściciel tawerny i były murarz z łapskami wielkości bochenków chleba, nie miał nic przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Dzięki temu nie miał tu żadnych rozrób. Gangsterzy, handlarze narkotyków i prostytutki unikali jego lokalu i w ogóle tej ulicy. Żeby się za to odwdzięczyć, nie chciał żadnych pieniędzy od stałych bywalców w mundurach. Inaczej traktował rekrutów. Nowi chłopcy musieli sobie zasłużyć nie tylko na oficerskie szlify, ale i darmowe drinki. Te zasady nie dotyczyły jednak napiwków, które dawali zarówno nowi, jak i starzy policjanci, mundurowi, jak i tajniacy w rodzaju Malone’a.

Oczywiście należał on do stałych bywalców knajpy. Mimo że miał zaledwie trzydzieści siedem lat, służył w policji już szesnasty rok i był śledczym pierwszej kategorii. Wiele osób z jego rodziny pracowało w SWNP: dziadek, ojciec, trzech wujów i jedna ciotka. Z sześciorga rodzeństwa Quentina tylko dwoje zdecydowało się na inny zawód. Patrick został programistą, a najmłodsza, Shauna, studiowała w college’u sztuki piękne.

Quentin ruszył w stronę baru, żeby zamówić piwo. Zaraz przechwyciła go pewna siebie barmanka, dwudziestotrzyletnia dziewczyna z króciutkimi, najeżonymi blond włosami. Od dawna nie kryła tego, że chętnie by się z nim umówiła, ale Quentin nie miał zamiaru chodzić na randki z osobami w wieku swojej siostry. Zawsze wydawało mu się, że Shauna jest od niego dużo młodsza i czułby się głupio z kimś równie mało dojrzałym.

– Cześć, Malone. – Barmanka uśmiechnęła się do niego. – Dawno cię tu nie było.

– Miałem trochę pracy. – Pocałował ją w policzek. – A co u ciebie, Sandie?

– Wszystko w porządku. Nawet napiwki się ostatnio poprawiły. – Zerknęła w stronę zasiadających w jednej z lóż gości. – Muszę iść. Zaczekasz?

– Jasne, Sandie.

Ruszyła do stolika, ale jeszcze obejrzała się przez ramię.

– Był tutaj John. Prosił, żebyś zadzwonił do mamy.

Quentin roześmiał się i skinął głową. John był najstarszym z rodzeństwa i sam siebie mianował strażnikiem klanu Malone’ów. Gdy tylko któreś z nich miało problem, mogło walić do niego jak w dym. On też rozsądzał wszelkie spory wewnątrz rodziny i łagodził kryzysy. Teraz zapewne uznał, że Quentin ostatnio stanowczo zbyt często unikał niedzielnych rodzinnych obiadków.

– Dzięki, Sandie. Na pewno to zrobię.

Podszedł do baru. Shannon już napełnił kufel pieniącym się, bursztynowym płynem.

– Na koszt firmy.

– Dzięki, Shannon. Widziałeś może Terry’ego?

Pytał o swego partnera, Terry’ego Landry’ego.

– Jest tutaj. – Barman wskazał salę z bilardem. – Zaczynał właśnie nową grę. Zdaje się, że ma jakieś problemy, prawda?

Quentin skinął głową. Shannon miał rację. Jego współpracownik nie mógł jeszcze dojść do siebie po tym, jak żona wyrzuciła go z domu, twierdząc, że nie może już znieść takiego życia. I to po dwunastu latach małżeństwa!

Jednak Quentin nie wątpił, że miała rację. Trudno wytrzymać z policjantem, zwłaszcza że Terry był porywczy i zmienny. Ale dbał też o dzieci i kochał swoją żonę, a to wcale nie było mało. Terry przyjął fatalnie ten cios. Czuł się skrzywdzony i tęsknił za dziećmi. Zaczął pić, mało spał i zachowywał się nieobliczalnie. Współpraca z nim stawała się coraz trudniejsza.

Jednak Quentin doskonale pamiętał sytuacje, w których Terry mu pomógł, i teraz przyszła jego kolej. Partnerzy zawsze muszą trzymać się razem, powtarzał sobie. Teraz skinął w stronę sali obok.

– Dobra, pójdę z nim pogadać – mruknął. – Musi przecież zarobić na alimenty.

Shannon zaśmiał się, pokiwał głową i zaczął obsługiwać kolejnego klienta.

Policjant przeszedł do wciąż jeszcze prawie pustej sali. Za godzinę zabraknie tu miejsc siedzących, a muzyka będzie wylewać się z szafy grającej niczym potężne wody Missisipi. Zrobi się ciemno i duszno od papierosowego dymu, a kilka par będzie się kręcić w tańcu na zaimprowizowanej estradzie. Ale na razie panował tu jeszcze spokój.

Przynajmniej do czasu, dopóki nie stanęła przed nim Louanne Price. Kobieta o twarzy anioła i ciele króliczka z „Playboya“. Wielu mężczyzn podarowało jej swoje serca, ale problem polegał na tym, że bawiło ją to, iż może je łamać. Taka właśnie była Louanne. Quentin unikał jej, ponieważ dbał o zdrowie i uważał, że nawet najwspanialsza przygoda nie wynagrodzi mu problemów z sercem czy wątrobą.

Podeszła do niego i zatrzymała się dopiero w momencie, kiedy ich ciała niemal się zetknęły. Wspięła się na palce i teatralnym gestem zarzuciła mu ręce na ramiona.

– Malone, kochanie, co mam zrobić, żeby namówić cię na małe sam na sam?

Posłał jej przepraszający uśmiech.

– Przykro mi, Louanne, ale Dickey mnie zniszczy, jeśli tylko zauważy, że patrzę tęsknie w twoją stronę. – Mówił o jej ojcu, który również pracował w SWNP. – Dlatego mogę cię tylko podziwiać z daleka…

– To byłaby prawdziwa zbrodnia, a przecież powinieneś z tym walczyć. – Przeciągnęła palcami przez jego włosy. – Zresztą wcale nie musi o tym wiedzieć. To będzie nasz sekret.

– Przykro mi, ale w policji nie ma żadnych sekretów. Czasami nawet żałuję, że nie pracuję w biurze lub na poczcie. To na razie.

Ruszył dalej, nie oglądając się za siebie. Tak jak mówił Shannon, Terry zmagał się z bilardem, trzymając niemal dopalonego papierosa w kąciku ust. Kiedy się zbliżył, partner uniósł mało przytomne od alkoholu oczy. Zdaje się, że spędził tu sporo czasu.

– Dobrze, że już jesteś. Zaraz zacznie się najlepsza zabawa.

– Tyle że ty z niej nie skorzystasz, bo będziesz już sztywny. – Quentin wziął krzesło, stojące przy jednym ze stolików, i postawił na nim nogę. – Wyłgałem cię przed szefową.

Terry znowu pochylił się nad stołem i chwilę celował. O dziwo, uderzona bila trafiła do łuzy.

– I co? Powiedziałeś, że wyszedłem do kibla?

– Nie, do Penny. Żeby pogadać.

– Do tej suki?! Niedoczekanie!

Quentin poruszył się niespokojnie na swoim miejscu. Znał Penny Landry dość dobrze. Wiele można było o niej powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest suką. Dobrze rozumiał rozgoryczenie Terry’ego, lecz mimo to nie mógł pozwolić, by tak o niej mówił.

Pociągnął jeszcze łyk piwa, starając się nie okazywać zdenerwowania.

– Penny chyba uznała, że tak będzie najlepiej. Dla dzieci i dla niej.

Terry chybił i zaklął pod nosem. Jego przeciwnik, człowiek, którego Quentin często widywał w tym miejscu, uśmiechnął się pod nosem i pochylił nad stołem.

– Po czyjej jesteś stronie, co? – warknął Terry.

– Nie wiedziałem, że muszę być po czyjejś.

– Musisz!

– Penny od wielu lat jest moją przyjaciółką. – Quentin spojrzał kumplowi prosto w oczy. – Nie pozwolę ci jej oczerniać.

Terry zrobił się cały czerwony.

– Taki już mój pieprzony los. Mój najlepszy kumpel mówi mi, że…

– Ósemka i koniec.

Na chwilę umilkli, patrząc, jak mężczyzna uderza ostatnią bilę. Potem spytał Terry’ego:

– Zagrasz jeszcze raz?

– Nie, dzięki. – Zerknął na Quentina. – Muszę się napić.

Tylko tego mu było trzeba! I tak ledwo stał na nogach. Ale Quentin nie mógł mu tego powiedzieć, przeszli więc do baru. Wciągu dwudziestu minut pojawiło się tu mnóstwo nowych osób. Quentin dostrzegł paru znajomych z pracy, a także dwóch swoich braci: Percy’ego i Spencera. Wtedy wpadł na pewien pomysł i ruszył w ich kierunku.

– Wiesz co, może pójdziemy gdzieś na kolację. Zaproszę też braci…

– Nie, do licha! – mruknął Terry. – Wieczór dopiero się zaczął. Tyle tu moż… – urwał nagle.

Quentin powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem i zobaczył płomiennorudą kobietę w minispódniczce, obracającą pupą na wszystkie strony. Unosiła przy tym ręce, potrząsając złotymi bransoletami. Nie było jasne, czy tańczy z jednym mężczyzną, ze wszystkimi, czy tylko się przed nimi popisuje. A miała czym. Coraz więcej facetów przesuwało się w jej stronę, wśród nich Quentin i Terry. Po chwili Quentin zerknął na kobietę.

– Wiesz, Terry, ona wygląda…

– Świetnie. Naprawdę świetnie.

Quentin chciał powiedzieć, że kobieta nie wygląda na osobę, która umawia się na randki z gliniarzami, chyba że ma w tym jakiś interes. Nie była bogata, ale z pewnością chciała być. Ceniła sobie pieniądze, prestiż i kostiumy od Armaniego. I na pewno nie będzie chodzić z facetami, którzy jej tego nie zapewnią. Czyli, między innymi, z policjantami. Ale dzisiaj, może z nudów, pozwoliła sobie na mały wyskok.

Znaleźli się tuż koło jego braci. Percy pozdrowił ich pierwszy:

– Co słychać, braciszku? Cześć, Terry.

Quentin spojrzał na chłopaków. Byli podobni zarówno do siebie nawzajem, jak i do całej rodziny Malone’ów. Obaj mieli intensywnie niebieskie oczy i czarne kręcone włosy. Jednak Percy był znacznie szczuplejszy i wyższy, bo mierzył ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów, natomiast Spencer wyglądał na boksera wagi półciężkiej, który niejedno już miał za sobą.

– Co słychać? – mruknął Quentin. – Właśnie próbuję go odwieść od zrobienia głupstwa. – Wskazał kumpla.

Bracia zerknęli na Terry’ego, a potem na tancerkę. Percy uśmiechnął się szeroko.

– Tak, niezła sztuka. Ale uważaj, Terror, bo się sparzysz – rzucił, używając przydomka, który Terry zyskał w czasie pierwszych lat pracy w policji. – Jak Spencer parę minut temu.

– Bez komentarza. – Spencer wściekłym wzrokiem spojrzał na brata.

Terry przygładził włosy.

– To popatrzcie na zawodowca, chłopaki.

Malone’owie gwizdnęli z podziwem, jedynie Quentin pokręcił z powątpiewaniem głową.

– Sam nie wiem. Miałeś ostatnio mało okazji, żeby trenować…

Terry spojrzał na niego z pewnym siebie, buńczucznym uśmieszkiem.

– Prawdziwy podrywacz nie rdzewieje do śmierci – rzekł bez wahania.

Wysoki i szczupły, z ciemnymi oczami i zabójczym uśmiechem, nawet w tym stanie rzeczywiście wyglądał na podrywacza. Żeby było bardziej romantycznie, potrafił na żądanie wtrącać francuskie zwroty, które wciąż funkcjonowały w jego kajuńskiej rodzinie. Terry naprawdę miał styl i Quentin dawał mu pięćdziesiąt procent szans.

Kumpel przecisnął się do rudej i zaczął tańczyć w rytm muzyki, a ona, kręcąc biodrami, odwróciła się do niego tyłem. Terry obejrzał się za siebie. Quentin pokręcił głową, a jego dwaj bracia zachichotali z uciechy. Jednak Terry się nie poddawał. Spróbował raz jeszcze, ale i tym razem kobieta wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie jest zainteresowana bliższą znajomością. Za trzecim razem już nie bawiła się w żadne subtelności. Zatrzymała się, zmierzyła go zimnym wzrokiem i powiedziała, żeby się odwalił. A potem odwróciła się, tak przy tym zarzucając biodrami, jakby chciała pokazać Terry’emu, co stracił.

Ten zrozumiał to po swojemu i wrócił do kolegów z pewną siebie miną.

– Spodobałem się jej – stwierdził. – Dlatego tak się drażni. Te rude naprawdę mnie kręcą.

– Jeden zero dla niej – zaśmiał się Spencer.

Quentin raz jeszcze pokręcił głową.

– Lepiej daj spokój – powiedział do Terry’ego.

Ale kumpel nie tracił dobrego humoru.

– Zgrywa niedostępną. Zobaczycie, że zaraz tutaj przyjdzie.

– Chyba tylko po to, żeby dać ci w pysk. – Percy spojrzał na starszego brata. – A może ty spróbujesz, Quentin? Jesteś w tym dobry. Uśmiechnij się do niej, jak tylko ty potrafisz.

– Nie, dzięki. – Quentin napił się jeszcze trochę piwa. – Nie lubię dostawać kosza.

– To prawda. – Spencer spojrzał na Terry’ego. – Słyszałeś kiedyś historię o pannie Davis? Uczyła angielskiego w naszej szkole.

– Nie, tylko nie to – jęknął Quentin. – Opowiadałeś to już tyle razy.

Terry usiadł na stołku przy barze i na widok Shannona uniósł dłoń w górę.

– Ale nie przymnie. Chętnie posłucham – zapewnił.

– No cóż – zaczął Spencer – zdaje się, że nasz braciszek nie spędzał zbyt dużo czasu nad książkami i pod koniec roku szykowała mu się z angielskiego wielka pała. Wyglądało to fatalnie. Musiałby uczyć się w czasie wakacji, a poza tym dostałby lanie od ojca. Wiesz, jak to jest.

– I to z doświadczenia – mruknął Terry. – Ale ta historia robi się coraz nudniejsza. I co? Dostał pałę?

Młodsi bracia uśmiechnęli się tajemniczo.

– Nie. Podobno Quentin wypróbował na niej swój diabelski uśmiech.

– Diabelski uśmiech? – Quentin wywrócił oczami. – A kto musiał…?

– Jestem pewny, że chodziło nie tylko o uśmiech – przerwał mu Spencer. – Ale Quentin uparcie nie chce się do tego przyznać.

– To prawda? – Terry spojrzał na niego z ogromnym zdziwieniem. – Uwiodłeś nauczycielkę, żeby dostać promocję?

Quentin popatrzył spode łba na całą trójkę. Miał pretensję do braci o to, że wyciągnęli tę starą historię, ale i do siebie za to, że zgrywał kiedyś casanovę. Teraz było mu po prostu głupio.

– Dajcie spokój, chłopaki. To dawne dzieje i pora wreszcie dorosnąć.

Cała trójka wybuchnęła śmiechem. Quentin pomyślał, że dzięki temu przynajmniej udało się opanować sytuację, lecz zauważył, iż Terry co jakiś czas tęsknie spogląda w stronę rudej. Jednocześnie wydawało mu się, że kobieta traktuje jego zaloty z coraz większą oschłością. Miał wrażenie, jakby specjalnie drażniła Terry’ego. Tańczyła z tymi, którzy chcieli z nią tańczyć. Czasami z dwoma naraz, ale od Terry’ego ostentacyjnie się odwracała. Czyżby chciała sprawdzić, ile jeszcze wytrzyma?

Widząc zaciętą minę kumpla, Quentin uznał, że niewiele. Terry cały się gotował i za chwilę naprawdę mógł wybuchnąć. A to oznaczało kłopoty.

Które przyszły wcześniej, niż się spodziewał.

Terry podszedł do tańczących. Ruda zatrzymała się przed nim i spojrzała mu prosto w oczy.

– Coś nie w porządku? – spytała. – Czemu bez przerwy się na mnie gapisz?

– Tak, ślicznotko. Nie w porządku – warknął. – Facet, z którym tańczysz, to mięczak. Chodź tutaj, żeby poznać prawdziwego mężczyznę.

Quentin zesztywniał, kiedy zobaczył zaciśnięte pięści rudej. Kobieta przytuliła się do mężczyzny, z którym przed chwilą tańczyła, a potem spojrzała wyzywająco na Terry’ego.

– Spadaj, dupku – rzuciła tylko.

Terry skrzywił się, jakby uderzyła go w policzek. Quentin zaklął pod nosem i pociągnął za rękaw Spencera, który akurat rozmawiał z barmanem.

– Weź Percy’ego. Mogą być kłopoty – szepnął, ruszając w kierunku estradki.

– Słyszałeś, co powiedziała? – Partner rudej postanowił działać. – Odwal się i tyle.

Terry nawet na niego nie spojrzał, tylko całą uwagę i wściekłość skierował na kobietę.

– Co powiedziałaś?! – spytał tak głośno, że prawie wszyscy go usłyszeli.

Fala podniecenia przebiegła przez barowy tłum.

– Sam słyszałeś, gliniarzu. Jesteś dupkiem, i to przez duże „D“! – Skierowała kciuk w dół.

Terry wpadł w amok. Chciał się rzucić na kobietę, ale zawahał się. Zgodnie z prastarym kodeksem honorowym mógł pobić tylko jej partnera. Zanim jednak do tego doszło, Quentin zasłonił mężczyznę własną piersią. Zaślepiony Terry próbował uderzyć, ale Quentin uchylił się, natomiast Percy i Spencer chwycili agresywnego kumpla pod ramiona. Wyrywał im się, przeklinając, ale trzymali go mocno. Nie byli jednak wstanie go wyprowadzić. Dopiero z pomocą Quentina zdołali go wywlec przed tawernę.

Chłodne powietrze trochę go otrzeźwiło. Terry ciężko oparł się o ścianę, patrząc na nich ze zdziwieniem. Quentin pokazał braciom wzrokiem, żeby sobie poszli. Kiedy zostali sami, spojrzał na przyjaciela.

– Weź się w garść, Terry. Przecież jesteś policjantem. Co myślałeś, kiedy…?

– Chyba w ogóle przestałem myśleć – westchnął Terry i przeciągnął dłonią po twarzy. – Przez tę dziewczynę. Naprawdę mi dopiekła.

– To żadne usprawiedliwienie. Powinieneś nad sobą panować. Ta ruda nie jest ciebie warta.

Oczy Terry’ego nagle się zaszkliły, ale szybko spojrzał w bok.

– To nie ona. Powiedziała… Użyła tego samego słowa, co… co Penny.

Kumpel pochylił się, jakby przygniótł go wielki ciężar. Quentin poklepał go po plecach.

– Wiem, że ci ciężko – mruknął. – Chodźmy już, nie ma sensu tam wracać.

– A co mam robić? – żachnął się. – Pójść do domu? Przecież nie mam już domu. Penny zabrała mój dom i moje dzieci!

– Penny nie jest twoim wrogiem. Pamiętaj jedno, na pewno nie odzyskasz jej w ten sposób. Oczywiście jeśli chcesz ją odzyskać.

Kumpel spojrzał na niego z urazą.

– Jasne, że chcę! Przecież ją kocham!

– Wobec tego musisz jej to okazać. Daj jej kwiaty. Zaproś na łzawy film i udawaj, że ci się podoba. Zrób to dla niej.

– Proszę, proszę. – Terry wykrzywił wargi w szyderczym uśmiechu. – Wielki Malone wie wszystko o kobietach. Nawet o mojej Penny.

Quentin postanowił zignorować to jawne szyderstwo. Terry za dużo wypił i wciąż nie mógł do siebie dojść po rozstaniu z żoną.

– Nie wygłupiaj się. Przecież nie odkryłem prochu. Wszyscy wiedzą, że tak trzeba robić. Na pewno nie odzyskasz jej, szarżując niczym ranny byk. Pamiętasz tamtą piosenkę? Trzeba trochę czułości.

Terry spojrzał na niego z goryczą.

– Co tu się dzieje? Dlaczego…? Skąd…? – Zmarszczył czoło, jakby się nad czymś zastanawiał. – Dlaczego Penny tak często zapraszała cię na obiad? Czyżby było w tym coś więcej…

Quentin zacisnął pięści. Coraz trudniej było mu panować nad sobą.

– Jak wytrzeźwiejesz, będziesz żałował tego, co powiedziałeś – warknął. – Wybaczam ci ze względu na twój stan. Ale na tym koniec. Jeszcze jedna taka uwaga, a cię zostawię. Jasne?

Terry skurczył się żałośnie.

– Boże święty, co się ze mną dzieje? Ta ruda miała rację. Jestem dupkiem! Tak jak mówiła Penny. Totalne zero.

– Sam wiesz, że to nieprawda. Za dużo wypiłeś i teraz się nad sobą użalasz. Pamiętaj tylko, że chcę ci pomóc.

Kumpel skinął głową i zrobił krok w stronę wejścia do knajpy.

– Wracajmy tam – powiedział. – Nie chcę, żeby tej flirciarze wydawało się, że ze mną wygrała.

Dalsza część wieczoru minęła spokojnie. Przyszło jeszcze więcej ludzi, a ruda chyba się w końcu znudziła i postanowiła przenieść swoje wdzięki w jakieś bardziej eksponowane miejsce. Wszyscy zapomnieli o tym, co przytrafiło się Terry’emu. Quentin przestał więc zajmować się kumplem, uznawszy, że nie narobi więcej głupstw. Zobaczył go ponownie koło drugiej w nocy, kiedy zdecydował się wyjść z tawerny.

Terry rozmawiał z właścicielem.

– Przykro mi, Shannon – mówił. – Wiem, że nie powinienem… – Wstał ze stołka i Quentin złapał jego ramię, żeby go podtrzymać. – Nie powinienem się tak rzucać.

– W porządku, Ter, nic się nie stało. – Barman machnął wielką łapą. – Rozumiem, co czujesz. Musiałeś się jakoś wyładować.

Terry potrząsnął głową.

– Nigdy sobie tego nie wybaczę. – Wyswobodził ramię, zachwiał się i sięgnął do kieszeni, z której wyjął banknot. – Przyjmij to wraz z moimi przeprosinami.

Quentin spojrzał na nominał, a potem na kumpla. Pięćdziesiątka? Skąd, do diabła, wziął tyle forsy?! Shannon pewnie pomyślał to samo, ponieważ przez chwilę się wahał, ale w końcu włożył banknot do kieszeni fartucha.

Quentin obrócił się do swoich braci, którzy czekali, żeby mu pomóc z Terrym.

– No, chłopaki, gdzie zabierzemy tego prawie śpiącego księcia?

Terry słaniał się i nie bardzo mógł iść. Wreszcie bracia Malone’owie wsadzili go do auta Quentina. Kluczyki Terry’ego powędrowały do kieszeni Spencera.

– Odprowadzisz wóz pod jego dom?

– Dobra. Quen?

Spojrzał bratu w oczy.

– Mm?

– To była pięćdziesiątka, widziałeś?

– Tak. – Quentin zmarszczył brwi. – Kupa forsy.

Zwłaszcza dla policjanta, który musi płacić alimenty i wynajmować mieszkanie. Chyba że wziął od kogoś łapówkę.

– To prawda – odparł.

Mógł dać głowę za to, że jego kumpel jest uczciwy. Przecież przepracował z nim tyle lat i nigdy… Spojrzał na zaciekawionych braci, a potem na siedzącego w wozie Terry’ego.

– Zapomnijcie o tym – mruknął. – Jestem padnięty. Skończmy to szybko.

Z głębokiego snu wyrwał go natarczywy dzwonek telefonu. Quentin półprzytomnie podniósł słuchawkę.

– Malone, słucham? – Ziewnął.

– Pora wstawać, stary – usłyszał głos dyżurnej funkcjonariuszki. – Robota.

Quentin zaklął pod nosem. Wezwanie o tej porze mogło oznaczać tylko jedno.

– Gdzie? – spytał zaspanym głosem.

– W uliczce za tawerną „U Shannona“.

Ta informacja podziałała na niego jak kubeł zimnej wody. Quentin odrzucił kołdrę i gwałtownie usiadł na łóżku.

– Powiedziałaś „U Shannona“?

– Tak. Biała kobieta. Nie żyje.

– Cholera!

– Mogłabyś przynajmniej udawać, jak bardzo jest ci przykro.

– Przecież to tylko praca. Każdej nocy mam przynajmniej kilku nieboszczyków.

Quentin spojrzał na zegarek, zastanawiając się, ile czasu zajmie mu dotarcie na miejsce zbrodni.

– Dzwoniłaś do Landry’ego?

– Nie. Ty jesteś pierwszy.

– Dobrze, sam go poinformuję.

– W porządku. Powodzenia.

Kobieta odłożyła słuchawkę, a Quentin tylko przycisnął widełki i wybrał numer Terry’ego.

Загрузка...