Środa, 7 lutego, godz. 12.45
Anna odłożyła telefon, chwyciła torebkę i podbiegła do drzwi. Była gotowa do działania. Nawet jej do głowy nie przyszło, żeby zrobić coś wbrew woli Kurta, chociaż wiedziała, że będzie musiała zginąć. Chciała jednak, żeby żyła Jaye. Życie za życie. To była sensowna wymiana. To przecież jej koszmar, a nie Jaye. Zrobiła pełne koło.
Spojrzała na zegarek. Zostało jej mało czasu. Kurt dał jej tylko dwadzieścia minut na dotarcie do pierwszego punktu. Była to budka telefoniczna na stacji Shella, niedaleko autostrady I10 koło Metairie Road. Ostrzegł ją, że jeśli się spóźni, Jaye za to zapłaci. Najpierw palec, powiedział. Mały palec u prawej ręki. Kurt przygotował jej dziesięć punktów za dziesięć palców Jaye Arcenaux.
Anna obiecała sobie, że na pewno się nie spóźni.
Wyszła i wyjęła klucze z torebki, by zamknąć mieszkanie, a potem zaśmiała się histerycznie. Jaki to ma sens? I tak za parę godzin będzie jej wszystko jedno.
Wrzuciła klucze do torebki i pobiegła w dół. Na parterze omal nie wpadła na Billa. Przyjaciel złapał ją za ramię, żeby uchronić od upadku.
– Cześć, Anno. Gdzie się pali?
– Puść! – Wyrwała mu się. – Muszę lecieć.
– Zaczekaj. – Znowu ją złapał i spojrzał na nią z niepokojem. – Co się sta…?
– Przepraszam. Muszę się spieszyć. Jaye mnie potrzebuje! Zabije ją, jeśli nie zdążę!
Krew odpłynęła mu z twarzy.
– Dzwonię po policję.
Tym razem to ona złapała go za rękę.
– Nie! Nie możesz! On ją zabije, jeśli to zrobisz. Obiecaj, że nie…
– Nie mogę.
– Nic mi nie będzie. Ratuję Jaye.
Wyglądał na przerażonego.
– Dobrze, Anno. Obiecuję, ale…
– Dzięki. – Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. – Pożegnaj ode mnie Daltona.