ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY

Wtorek, 30 stycznia

Okolice centrum

Ben wolno dochodził do siebie. Bolała go nie tylko głowa, ale całe ciało. Chciał się przewrócić na drugi bok, ale ból przeszył go niczym prąd elektryczny. Jęknął i otworzył oczy.

Gdzie jestem? – pomyślał.

Przesunął wzrokiem po aseptycznie białych ścianach, zatrzymując się na chwilę na umocowanym przy suficie telewizorze, szafce i metalowej poręczy łóżka. Był w szpitalu.

Zupełnie zdezorientowany, uniósł dłoń do oczu.

Jak się tu dostałem? – zastanawiał się.

– Dzień dobry, panie doktorze. – Pielęgniarka, która pchała wózek z lekarstwami, pozdrowiła go od drzwi, a potem uśmiechnęła się szeroko. – Witamy w świecie żywych.

Podeszła do łóżka i włożyła plastikową osłonkę na końcówkę termometra. Ben otworzył usta. Pielęgniarka wetknęła mu go pod język.

– Jestem siostra Abrams. Jak się pan teraz czuje?

Nie mógł odpowiedzieć z powodu termometra, ale pielęgniarce wcale to nie przeszkadzało. Ben zdołał odczytać z plakietki, że ma na imię Beverly i pracuje w Baptist Mercy Hospital.

Sprawdziła jego tętno, a potem ciśnienie krwi. Wyjęła termometr z jego ust, następnie naniosła wszystkie wyniki na kartę.

– Temperatura normalna. Wszystko w granicach normy. Zaraz przyjdzie tu lekarz – poinformowała.

– Dlaczego tu jestem?

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Skąd się tu wziąłem, skoro wszystko jest w porządku?

– Nie pamięta pan, co się stało?

– Nie, gdybym pamiętał…

Nagle jego głowa wypełniła się strzępami obrazów, które przedstawiały to, co wydarzyło się, zanim stracił przytomność.

Zakochałeś się w niej. A ona umrze jeszcze dziś wieczorem.

O Boże, Anna. Odrzucił kołdrę i usiadł na łóżku. Świat wokół niego zawirował i Ben omal nie spadł na podłogę. Pielęgniarka dopadła go w dwóch susach i złapała za ramię.

– Co pan robi?! Nie wolno panu!

– Muszę iść… Moja przyjaciółka… wypadek… – bełkotał.

– Właśnie – rzekła twardo, pomagając mu się położyć – miał pan wypadek. Parę złamanych żeber i wstrząs mózgu. Nigdzie pan nie pójdzie. Najpierw musi pana zbadać doktor Wells.

Ben zamknął oczy. Był zbyt słaby, żeby protestować. Przesunął dłonią po ciele, wyczuwając gips i bandaże. Wypadek, tak, miałem wypadek, pomyślał.

– Co się stało? – spytał. – Nic nie pamiętam.

– Zjechał pan z drogi. Trzeba było rozcinać samochód. Podobno mogło być gorzej, ale trafił pan na ostrokrzew.

Gorzej? A co z Anną?!

– Czy mogę prosić o dzisiejszą gazetę? – spytał nabrzmiałym z bólu głosem. – Najlepiej „Timesa Picayune“.

– Zobaczę, co da się zrobić.

– Nie! – Złapał jej rękę i ścisnął ją bezwiednie. – Czy… czy wczoraj wydarzyło się coś złego?

Pielęgniarka spojrzała na niego niepewnie.

– Przecież mówiłam, że miał pan wypadek.

– Nie chodzi o mnie. – Chciał pokręcić głową, ale poczuł ból w szyi. – O moją przyjaciółkę, Annę North. Czy nic się jej nie stało?

Siostra Abrams zmarszczyła brwi.

– Wydaje mi się, że był pan sam w aucie…

– Nie, Anny nie było ze mną w samochodzie – tłumaczył cierpliwie. – Jechałem do niej, żeby sprawdzić, czy nic jej nie grozi.

– Zadzwonię lepiej po lekarza.

– Nie, proszę! – Zacisnął jeszcze mocniej palce, w ogóle nie czując bólu. Żałował, że nie może dokładniej wyjaśnić, o co mu chodzi, ale myśli mu się mieszały, a język odmawiał posłuszeństwa. – Chcę po prostu znać najnowsze wiadomości. Niech mi pani powie, co… co się zdarzyło. W mieście. Co się zdarzyło, kiedy byłem nieprzytomny?

Widział po minie, że napędził jej stracha. Kobieta potrząsnęła głową.

– Nie wiem, czy o to panu chodzi, ale ktoś zabił jeszcze jedną kobietę. W Dzielnicy Francuskiej. Czy o to…?

Jęknął i wypuścił jej dłoń.

– Jak miała na imię? – spytał, walcząc ze słabością. – Czy przypadkiem nie Anna?

– Nie wiem. – Pielęgniarka cofnęła się do drzwi. – Mówili o niej w radiu, ale nie pamiętam, jak się nazywała.

W radiu? No jasne!

Ben wziął pilota ze stolika i włączył telewizor. Przez chwilę skakał po kanałach, aż w końcu trafił na lokalne wiadomości.

– Powtarzamy najświeższe wiadomości. Dziś w nocy została zamordowana Jessica Jackson z River Ridge. Jest to trzecia ofiara psychopatycznego mordercy i gwałciciela. Ta sprawa nie przestaje bulwersować całego Nowego Orleanu.

Na ekranie pojawiło się kolorowe zdjęcie ładnej, młodej dziewczyny w stroju uniwersyteckim. Ben odetchnął z ulgą. Na szczęście nie była to Anna.

– Dzień dobry.

Z wielkim trudem oderwał wzrok od telewizora i próbował się uspokoić. Do pokoju wszedł niewysoki, schludny mężczyzna w białym kitlu ze stetoskopem zawieszonym na szyi.

– Jestem doktor Wells – przedstawił się, wyciągając do niego rękę. – To ja pana wczoraj łatałem.

Ben uścisnął jego dłoń i syknął z bólu.

– Bardzo panu dziękuję. Szkoda, że nie mogę jeszcze wstać.

– Jestem lekarzem, a nie cudotwórcą. – Mężczyzna spojrzał na jego kartę. – Muszę powiedzieć, że całkiem nieźle się pan urządził. Cztery złamane żebra, wstrząs mózgu, nadwerężony mostek. I dużo rozcięć, które trzeba było zszyć.

Ben zmarszczył brwi.

– Chyba nie wyleciałem przez przednią szybę?

– Nie, na szczęście trafił pan w żywopłot z ostrokrzewu. Ale trzeba było ciąć samochód, żeby się do pana dostać.

Ben pomacał głowę.

– Mogło być gorzej, prawda? – Nie zwrócił uwagi na to, że lekarz skinął głową, tylko znów zerknął na ekran, ale prezenterka przeszła do następnych wiadomości.

Chciał się teraz spotkać z Anną. Zobaczyć na własne oczy, że nic jej się nie stało. Powiedziałby jej oczywiście o kartce, którą znalazł za wycieraczką, a potem zwróciłby się do policji.

Spojrzał na doktora Wellsa.

– Muszę stąd wyjść, panie doktorze. Czy może mnie pan wypisać?

Lekarz uśmiechnął się z pobłażaniem.

– Oczywiście, ale w odpowiednim czasie. To był bardzo niebezpieczny wypadek.

– Tak, słyszałem od siostry Abrams.

Doktor Wells spojrzał na niego uważniej.

– Nie pamięta go pan?

– Nie.

– Zupełnie nic?

– Nie. – Ben spojrzał na zegar, a potem na lekarza. – Jechałem do przyjaciółki. To była pilna sprawa, ale… no cóż, nie dojechałem.

– Był pan w kiepskim stanie, kiedy zjawiło się pogotowie. A potem też nie było najlepiej. – Doktor Wells zmrużył oczy. – Wstrząs mózgu to poważna sprawa.

Ben mruknął, że rozumie, i spokojnie poddawał się kolejnym badaniom. Następnie odpowiadał na pytania, czy nie ma mdłości, czy dobrze widzi i czy potrafi utrzymać równowagę.

Ben kłamał tylko wtedy, kiedy było to absolutnie konieczne.

– Nic mi nie jest, panie doktorze – powiedział w końcu ze sztucznym uśmiechem. – Naprawdę. Czy mógłbym dziś wyjść ze szpitala?

Lekarz westchnął.

– Tak, jeśli ma pan kogoś, kto się panem zajmie. Chodzi o to, żeby się pan nie forsował.

– Ja się nim zajmę, panie doktorze.

Spojrzeli w stronę drzwi. Stał w nich śledczy Malone, opierając się barkiem o framugę. Wyglądał naprawdę świetnie. Ben poczuł, jak jeżą mu się włosy na szyi.

– Cześć, Ben – zwrócił się do niego familiarnie.

– Co cię tu sprowadza, Quentin? – nie pozostał mu dłużny.

Nie było to zwykłe, przyjazne przejście na ty, ale wymuszone i… jakby wrogie.

– Oczywiście, ty.

– Dobre wieści rozchodzą się szybko – mruknął sarkastycznie Ben.

Malone wszedł do środka i zatrzymał się przy łóżku.

– Jestem śledczy Quentin Malone z Siódmego Wydziału Nowoorleańskiej Policji – zwrócił się do lekarza. – Czy mogę zadać pacjentowi parę pytań?

– Nie widzę przeciwwskazań. – Doktor Wells odwiesił kartę na swoje miejsce. – Ale pewne rzeczy mogą mu się mylić, bo uderzenie w głowę było naprawdę mocne. – Zwrócił się do Bena: – Niech pan na siebie uważa przez najbliższe dni i nie forsuje się. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Proszę natychmiast się zgłosić, gdyby miał pan mdłości albo inne niepokojące objawy.

– Z całą pewnością. – Ben uścisnął jego dłoń. – Dziękuję, panie doktorze.

Lekarz pożegnał się z Malone’em i wyszedł. Zostali sami. Śledczy spojrzał uważnie na Bena.

– Dzwonił pan do mnie wczoraj do pracy. Byłem ciekaw, dlaczego.

– Naprawdę to zrobiłem?

– Powiedział pan tylko, kto dzwoni. Naprawdę pan tego nie pamięta?

Ben pomacał obolałą głowę.

– Muszę pana zmartwić, ale nie pamiętam zbyt wiele z ostatniej…

Nie dokończył. Przed oczami miał ciemną drogę. Wpadł w panikę. Jechał szybko, zbyt szybko, a jednocześnie nerwowo wciskał numery na podświetlonym telefonie.

– Dzwoniłem do Anny – szepnął po chwili. – Nikt nie odbierał. Zacząłem się bać.

– Bać?

Ben zamrugał oczami.

– Tak, o nią. Dlatego do pana zadzwoniłem.

Malone wziął krzesło i usiadł na nim okrakiem. Wciąż patrzył na Bena, a ten poczuł, że znowu podnoszą mu się włosy na szyi.

– A dlaczego się pan o nią bał? – spytał.

– Czy Annie nic się nie stało?

– Fizycznie nic.

Ben poczuł, że serce zaczyna mu bić coraz szybciej.

– Co chce pan przez to powiedzieć?

– Porozmawiajmy najpierw o panu, doktorze. – Malone wyjął z kieszeni niewielki notes. – Co mi pan chciał powiedzieć?

Ben podniósł dłoń do skroni i zaczął ją masować, chcąc zniwelować ból. Jednocześnie zaczął mówić:

– Wczoraj wieczorem byłem u mamy. Znajduje się teraz w domu opieki Crestwood przy Metairie Road. Ma Alzheimera.

– Bardzo mi przykro.

Ben skinął głową i ciągnął swoją opowieść:

– Wyszedłem później niż zwykle, bo mama była bardzo niespokojna. Wydawało jej się, że ktoś przyszedł, żeby ją przestraszyć. Uspokojenie jej zajęło trochę czasu.

Quentin spojrzał na niego ostro.

– Wydawało jej się?

Ben zaprzestał masażu i spojrzał na swoje podrapane dłonie.

– Moja mama… myli osoby i zdarzenia. Ogląda telewizję, a potem wydaje jej się, że przeżyła to naprawdę.

– Dobrze. Proszę dalej.

– Kiedy podszedłem do samochodu, zauważyłem kartkę za wycieraczką mojego wozu. Przypuszczam, że pochodziła od tej samej osoby, która wysłała mi książkę i zostawiła kopertę ze zdjęciem.

– Co tam było napisane?

Ben odwrócił wzrok, czując, że zaczynają mu płonąć policzki.

– Że zakochałem się w Annie i że ona zginie jeszcze tego wieczoru. Właśnie to.

Malone wyprostował się.

– Że zginie poprzedniego wieczoru?

– Tak. Dlatego wpadłem w panikę. Dzwoniłem do niej, ale nie odbierała, więc postanowiłem dojechać do niej jak najszybciej…

– A nie wpadło panu do głowy, żeby zadzwonić na miejscowy posterunek?

– Nie. Byłem w za dużym stresie, żeby normalnie myśleć.

Malone spojrzał na notes, a potem podniósł wzrok.

– Czy naprawdę się pan w niej zakochał?

Ben zesztywniał.

– To nie ma nic wspólnego z tą sprawą. – Spojrzał mu odważnie w oczy. – Ale… rzeczywiście się zakochałem.

Lekki skurcz przebiegł po twarzy śledczego i Ben uświadomił sobie, że nie jest jedyną osobą, która czuje coś do Anny. Taki chłystek, pomyślał z zazdrością. Nie może go wybrać!

– Jestem wytrwały, panie Malone. Nie poddaję się tak łatwo.

– Jak każdy trudny przeciwnik. – Cień uśmiechu pojawił się na ustach policjanta. – Ma pan jeszcze tamtą kartkę?

– Była w samochodzie. Pewnie wciąż tam jest. – Zaśmiał się ponuro. – Może ją pan spróbować odszukać.

– Nie domyśla się pan, kto ją zostawił?

– Ta sama osoba, która zostawiła poprzednie rzeczy. Prawdopodobnie któryś z moich pacjentów.

– Czy słyszał pan nazwisko Adam Furst?

– Nie, nigdy.

– Jest pan pewien? Nie leczył go pan kiedyś?

– Z całą pewnością. Kto to taki?

Malone nie odpowiedział na to pytanie.

– Wspominał pan, że próbuje zawęzić jakoś krąg podejrzanych pacjentów. Jak rozumiem, albo pan tego nie zrobił, albo się nie udało.

Ben znowu zesztywniał.

– Potrzebuję trochę czasu. Zacząłem to robić, ale nie mogę, ot, tak sobie, kogoś oskarżyć. Udało mi się tylko wyeliminować obecnych pacjentów, co znaczy, że będę musiał pogrzebać w przeszłości. Poddać testowi innych pacjentów…

– Testowi? – powtórzył Quentin. – Może mi pan powiedzieć, na czym on polega?

Psycholog wyjaśnił mu wszystko. Opowiedział o sprawdzianie z książką i jego wynikach.

– Jeśli zabiorę się szybko do pracy, to powinienem w ciągu tygodnia znaleźć tę osobę – zakończył.

– Do tego czasu może zginąć następna kobieta. Nie mógłby pan tego przyspieszyć? Albo dać nam tę listę?

– Wie pan, że nie mogę tego zrobić. To nieetyczne i nieprofesjonalne.

– A czy uważa pan, że ukrywanie mordercy jest etyczne?

– Mordercy? Chyba za daleko się pan posunął. Ten człowiek tylko straszy…

– Ten człowiek napadł wczoraj na Annę! – przerwał mu Quentin. – Włamał się do jej mieszkania!

Te słowa podziałały jak uderzenie. Ben opadł bezsilnie na poduszkę. Przez moment nie mógł z siebie wydusić niczego.

– Ale… ale mówił pan, że nic jej nie jest?

– Wystraszyła go, zanim zdążył ją zgwałcić. Anna jest w szoku.

Ben odwrócił się, nie chcąc pokazywać, co się z nim dzieje. Przez moment walczył ze swoją słabością, czując, że to wszystko jego wina. Gdyby dotarł na czas, Annie nic by się nie stało.

– Jest coś jeszcze – ciągnął Malone. – Wczoraj w nocy zgwałcono i zamordowano kolejną kobietę.

– Wiem, we Francuskiej Dzielnicy. Widziałem w telewizji. – Ben chrząknął. – Nie sądzi pan chyba, że miało to jakikolwiek związek z…

– Ta kobieta była ruda, doktorze. Jeszcze jedna marchewkowa piękność. Morderca odciął jej mały palec. – Śledczy zrobił przerwę, jakby chciał, żeby do Bena w pełni dotarło znaczenie tych słów. – Czy ciągle odmawia pan udostępnienia listy swoich pacjentów?

Загрузка...