Wtorek, 30 stycznia
Okolice centrum
Ben wolno dochodził do siebie. Bolała go nie tylko głowa, ale całe ciało. Chciał się przewrócić na drugi bok, ale ból przeszył go niczym prąd elektryczny. Jęknął i otworzył oczy.
Gdzie jestem? – pomyślał.
Przesunął wzrokiem po aseptycznie białych ścianach, zatrzymując się na chwilę na umocowanym przy suficie telewizorze, szafce i metalowej poręczy łóżka. Był w szpitalu.
Zupełnie zdezorientowany, uniósł dłoń do oczu.
Jak się tu dostałem? – zastanawiał się.
– Dzień dobry, panie doktorze. – Pielęgniarka, która pchała wózek z lekarstwami, pozdrowiła go od drzwi, a potem uśmiechnęła się szeroko. – Witamy w świecie żywych.
Podeszła do łóżka i włożyła plastikową osłonkę na końcówkę termometra. Ben otworzył usta. Pielęgniarka wetknęła mu go pod język.
– Jestem siostra Abrams. Jak się pan teraz czuje?
Nie mógł odpowiedzieć z powodu termometra, ale pielęgniarce wcale to nie przeszkadzało. Ben zdołał odczytać z plakietki, że ma na imię Beverly i pracuje w Baptist Mercy Hospital.
Sprawdziła jego tętno, a potem ciśnienie krwi. Wyjęła termometr z jego ust, następnie naniosła wszystkie wyniki na kartę.
– Temperatura normalna. Wszystko w granicach normy. Zaraz przyjdzie tu lekarz – poinformowała.
– Dlaczego tu jestem?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Skąd się tu wziąłem, skoro wszystko jest w porządku?
– Nie pamięta pan, co się stało?
– Nie, gdybym pamiętał…
Nagle jego głowa wypełniła się strzępami obrazów, które przedstawiały to, co wydarzyło się, zanim stracił przytomność.
Zakochałeś się w niej. A ona umrze jeszcze dziś wieczorem.
O Boże, Anna. Odrzucił kołdrę i usiadł na łóżku. Świat wokół niego zawirował i Ben omal nie spadł na podłogę. Pielęgniarka dopadła go w dwóch susach i złapała za ramię.
– Co pan robi?! Nie wolno panu!
– Muszę iść… Moja przyjaciółka… wypadek… – bełkotał.
– Właśnie – rzekła twardo, pomagając mu się położyć – miał pan wypadek. Parę złamanych żeber i wstrząs mózgu. Nigdzie pan nie pójdzie. Najpierw musi pana zbadać doktor Wells.
Ben zamknął oczy. Był zbyt słaby, żeby protestować. Przesunął dłonią po ciele, wyczuwając gips i bandaże. Wypadek, tak, miałem wypadek, pomyślał.
– Co się stało? – spytał. – Nic nie pamiętam.
– Zjechał pan z drogi. Trzeba było rozcinać samochód. Podobno mogło być gorzej, ale trafił pan na ostrokrzew.
Gorzej? A co z Anną?!
– Czy mogę prosić o dzisiejszą gazetę? – spytał nabrzmiałym z bólu głosem. – Najlepiej „Timesa Picayune“.
– Zobaczę, co da się zrobić.
– Nie! – Złapał jej rękę i ścisnął ją bezwiednie. – Czy… czy wczoraj wydarzyło się coś złego?
Pielęgniarka spojrzała na niego niepewnie.
– Przecież mówiłam, że miał pan wypadek.
– Nie chodzi o mnie. – Chciał pokręcić głową, ale poczuł ból w szyi. – O moją przyjaciółkę, Annę North. Czy nic się jej nie stało?
Siostra Abrams zmarszczyła brwi.
– Wydaje mi się, że był pan sam w aucie…
– Nie, Anny nie było ze mną w samochodzie – tłumaczył cierpliwie. – Jechałem do niej, żeby sprawdzić, czy nic jej nie grozi.
– Zadzwonię lepiej po lekarza.
– Nie, proszę! – Zacisnął jeszcze mocniej palce, w ogóle nie czując bólu. Żałował, że nie może dokładniej wyjaśnić, o co mu chodzi, ale myśli mu się mieszały, a język odmawiał posłuszeństwa. – Chcę po prostu znać najnowsze wiadomości. Niech mi pani powie, co… co się zdarzyło. W mieście. Co się zdarzyło, kiedy byłem nieprzytomny?
Widział po minie, że napędził jej stracha. Kobieta potrząsnęła głową.
– Nie wiem, czy o to panu chodzi, ale ktoś zabił jeszcze jedną kobietę. W Dzielnicy Francuskiej. Czy o to…?
Jęknął i wypuścił jej dłoń.
– Jak miała na imię? – spytał, walcząc ze słabością. – Czy przypadkiem nie Anna?
– Nie wiem. – Pielęgniarka cofnęła się do drzwi. – Mówili o niej w radiu, ale nie pamiętam, jak się nazywała.
W radiu? No jasne!
Ben wziął pilota ze stolika i włączył telewizor. Przez chwilę skakał po kanałach, aż w końcu trafił na lokalne wiadomości.
– Powtarzamy najświeższe wiadomości. Dziś w nocy została zamordowana Jessica Jackson z River Ridge. Jest to trzecia ofiara psychopatycznego mordercy i gwałciciela. Ta sprawa nie przestaje bulwersować całego Nowego Orleanu.
Na ekranie pojawiło się kolorowe zdjęcie ładnej, młodej dziewczyny w stroju uniwersyteckim. Ben odetchnął z ulgą. Na szczęście nie była to Anna.
– Dzień dobry.
Z wielkim trudem oderwał wzrok od telewizora i próbował się uspokoić. Do pokoju wszedł niewysoki, schludny mężczyzna w białym kitlu ze stetoskopem zawieszonym na szyi.
– Jestem doktor Wells – przedstawił się, wyciągając do niego rękę. – To ja pana wczoraj łatałem.
Ben uścisnął jego dłoń i syknął z bólu.
– Bardzo panu dziękuję. Szkoda, że nie mogę jeszcze wstać.
– Jestem lekarzem, a nie cudotwórcą. – Mężczyzna spojrzał na jego kartę. – Muszę powiedzieć, że całkiem nieźle się pan urządził. Cztery złamane żebra, wstrząs mózgu, nadwerężony mostek. I dużo rozcięć, które trzeba było zszyć.
Ben zmarszczył brwi.
– Chyba nie wyleciałem przez przednią szybę?
– Nie, na szczęście trafił pan w żywopłot z ostrokrzewu. Ale trzeba było ciąć samochód, żeby się do pana dostać.
Ben pomacał głowę.
– Mogło być gorzej, prawda? – Nie zwrócił uwagi na to, że lekarz skinął głową, tylko znów zerknął na ekran, ale prezenterka przeszła do następnych wiadomości.
Chciał się teraz spotkać z Anną. Zobaczyć na własne oczy, że nic jej się nie stało. Powiedziałby jej oczywiście o kartce, którą znalazł za wycieraczką, a potem zwróciłby się do policji.
Spojrzał na doktora Wellsa.
– Muszę stąd wyjść, panie doktorze. Czy może mnie pan wypisać?
Lekarz uśmiechnął się z pobłażaniem.
– Oczywiście, ale w odpowiednim czasie. To był bardzo niebezpieczny wypadek.
– Tak, słyszałem od siostry Abrams.
Doktor Wells spojrzał na niego uważniej.
– Nie pamięta go pan?
– Nie.
– Zupełnie nic?
– Nie. – Ben spojrzał na zegar, a potem na lekarza. – Jechałem do przyjaciółki. To była pilna sprawa, ale… no cóż, nie dojechałem.
– Był pan w kiepskim stanie, kiedy zjawiło się pogotowie. A potem też nie było najlepiej. – Doktor Wells zmrużył oczy. – Wstrząs mózgu to poważna sprawa.
Ben mruknął, że rozumie, i spokojnie poddawał się kolejnym badaniom. Następnie odpowiadał na pytania, czy nie ma mdłości, czy dobrze widzi i czy potrafi utrzymać równowagę.
Ben kłamał tylko wtedy, kiedy było to absolutnie konieczne.
– Nic mi nie jest, panie doktorze – powiedział w końcu ze sztucznym uśmiechem. – Naprawdę. Czy mógłbym dziś wyjść ze szpitala?
Lekarz westchnął.
– Tak, jeśli ma pan kogoś, kto się panem zajmie. Chodzi o to, żeby się pan nie forsował.
– Ja się nim zajmę, panie doktorze.
Spojrzeli w stronę drzwi. Stał w nich śledczy Malone, opierając się barkiem o framugę. Wyglądał naprawdę świetnie. Ben poczuł, jak jeżą mu się włosy na szyi.
– Cześć, Ben – zwrócił się do niego familiarnie.
– Co cię tu sprowadza, Quentin? – nie pozostał mu dłużny.
Nie było to zwykłe, przyjazne przejście na ty, ale wymuszone i… jakby wrogie.
– Oczywiście, ty.
– Dobre wieści rozchodzą się szybko – mruknął sarkastycznie Ben.
Malone wszedł do środka i zatrzymał się przy łóżku.
– Jestem śledczy Quentin Malone z Siódmego Wydziału Nowoorleańskiej Policji – zwrócił się do lekarza. – Czy mogę zadać pacjentowi parę pytań?
– Nie widzę przeciwwskazań. – Doktor Wells odwiesił kartę na swoje miejsce. – Ale pewne rzeczy mogą mu się mylić, bo uderzenie w głowę było naprawdę mocne. – Zwrócił się do Bena: – Niech pan na siebie uważa przez najbliższe dni i nie forsuje się. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Proszę natychmiast się zgłosić, gdyby miał pan mdłości albo inne niepokojące objawy.
– Z całą pewnością. – Ben uścisnął jego dłoń. – Dziękuję, panie doktorze.
Lekarz pożegnał się z Malone’em i wyszedł. Zostali sami. Śledczy spojrzał uważnie na Bena.
– Dzwonił pan do mnie wczoraj do pracy. Byłem ciekaw, dlaczego.
– Naprawdę to zrobiłem?
– Powiedział pan tylko, kto dzwoni. Naprawdę pan tego nie pamięta?
Ben pomacał obolałą głowę.
– Muszę pana zmartwić, ale nie pamiętam zbyt wiele z ostatniej…
Nie dokończył. Przed oczami miał ciemną drogę. Wpadł w panikę. Jechał szybko, zbyt szybko, a jednocześnie nerwowo wciskał numery na podświetlonym telefonie.
– Dzwoniłem do Anny – szepnął po chwili. – Nikt nie odbierał. Zacząłem się bać.
– Bać?
Ben zamrugał oczami.
– Tak, o nią. Dlatego do pana zadzwoniłem.
Malone wziął krzesło i usiadł na nim okrakiem. Wciąż patrzył na Bena, a ten poczuł, że znowu podnoszą mu się włosy na szyi.
– A dlaczego się pan o nią bał? – spytał.
– Czy Annie nic się nie stało?
– Fizycznie nic.
Ben poczuł, że serce zaczyna mu bić coraz szybciej.
– Co chce pan przez to powiedzieć?
– Porozmawiajmy najpierw o panu, doktorze. – Malone wyjął z kieszeni niewielki notes. – Co mi pan chciał powiedzieć?
Ben podniósł dłoń do skroni i zaczął ją masować, chcąc zniwelować ból. Jednocześnie zaczął mówić:
– Wczoraj wieczorem byłem u mamy. Znajduje się teraz w domu opieki Crestwood przy Metairie Road. Ma Alzheimera.
– Bardzo mi przykro.
Ben skinął głową i ciągnął swoją opowieść:
– Wyszedłem później niż zwykle, bo mama była bardzo niespokojna. Wydawało jej się, że ktoś przyszedł, żeby ją przestraszyć. Uspokojenie jej zajęło trochę czasu.
Quentin spojrzał na niego ostro.
– Wydawało jej się?
Ben zaprzestał masażu i spojrzał na swoje podrapane dłonie.
– Moja mama… myli osoby i zdarzenia. Ogląda telewizję, a potem wydaje jej się, że przeżyła to naprawdę.
– Dobrze. Proszę dalej.
– Kiedy podszedłem do samochodu, zauważyłem kartkę za wycieraczką mojego wozu. Przypuszczam, że pochodziła od tej samej osoby, która wysłała mi książkę i zostawiła kopertę ze zdjęciem.
– Co tam było napisane?
Ben odwrócił wzrok, czując, że zaczynają mu płonąć policzki.
– Że zakochałem się w Annie i że ona zginie jeszcze tego wieczoru. Właśnie to.
Malone wyprostował się.
– Że zginie poprzedniego wieczoru?
– Tak. Dlatego wpadłem w panikę. Dzwoniłem do niej, ale nie odbierała, więc postanowiłem dojechać do niej jak najszybciej…
– A nie wpadło panu do głowy, żeby zadzwonić na miejscowy posterunek?
– Nie. Byłem w za dużym stresie, żeby normalnie myśleć.
Malone spojrzał na notes, a potem podniósł wzrok.
– Czy naprawdę się pan w niej zakochał?
Ben zesztywniał.
– To nie ma nic wspólnego z tą sprawą. – Spojrzał mu odważnie w oczy. – Ale… rzeczywiście się zakochałem.
Lekki skurcz przebiegł po twarzy śledczego i Ben uświadomił sobie, że nie jest jedyną osobą, która czuje coś do Anny. Taki chłystek, pomyślał z zazdrością. Nie może go wybrać!
– Jestem wytrwały, panie Malone. Nie poddaję się tak łatwo.
– Jak każdy trudny przeciwnik. – Cień uśmiechu pojawił się na ustach policjanta. – Ma pan jeszcze tamtą kartkę?
– Była w samochodzie. Pewnie wciąż tam jest. – Zaśmiał się ponuro. – Może ją pan spróbować odszukać.
– Nie domyśla się pan, kto ją zostawił?
– Ta sama osoba, która zostawiła poprzednie rzeczy. Prawdopodobnie któryś z moich pacjentów.
– Czy słyszał pan nazwisko Adam Furst?
– Nie, nigdy.
– Jest pan pewien? Nie leczył go pan kiedyś?
– Z całą pewnością. Kto to taki?
Malone nie odpowiedział na to pytanie.
– Wspominał pan, że próbuje zawęzić jakoś krąg podejrzanych pacjentów. Jak rozumiem, albo pan tego nie zrobił, albo się nie udało.
Ben znowu zesztywniał.
– Potrzebuję trochę czasu. Zacząłem to robić, ale nie mogę, ot, tak sobie, kogoś oskarżyć. Udało mi się tylko wyeliminować obecnych pacjentów, co znaczy, że będę musiał pogrzebać w przeszłości. Poddać testowi innych pacjentów…
– Testowi? – powtórzył Quentin. – Może mi pan powiedzieć, na czym on polega?
Psycholog wyjaśnił mu wszystko. Opowiedział o sprawdzianie z książką i jego wynikach.
– Jeśli zabiorę się szybko do pracy, to powinienem w ciągu tygodnia znaleźć tę osobę – zakończył.
– Do tego czasu może zginąć następna kobieta. Nie mógłby pan tego przyspieszyć? Albo dać nam tę listę?
– Wie pan, że nie mogę tego zrobić. To nieetyczne i nieprofesjonalne.
– A czy uważa pan, że ukrywanie mordercy jest etyczne?
– Mordercy? Chyba za daleko się pan posunął. Ten człowiek tylko straszy…
– Ten człowiek napadł wczoraj na Annę! – przerwał mu Quentin. – Włamał się do jej mieszkania!
Te słowa podziałały jak uderzenie. Ben opadł bezsilnie na poduszkę. Przez moment nie mógł z siebie wydusić niczego.
– Ale… ale mówił pan, że nic jej nie jest?
– Wystraszyła go, zanim zdążył ją zgwałcić. Anna jest w szoku.
Ben odwrócił się, nie chcąc pokazywać, co się z nim dzieje. Przez moment walczył ze swoją słabością, czując, że to wszystko jego wina. Gdyby dotarł na czas, Annie nic by się nie stało.
– Jest coś jeszcze – ciągnął Malone. – Wczoraj w nocy zgwałcono i zamordowano kolejną kobietę.
– Wiem, we Francuskiej Dzielnicy. Widziałem w telewizji. – Ben chrząknął. – Nie sądzi pan chyba, że miało to jakikolwiek związek z…
– Ta kobieta była ruda, doktorze. Jeszcze jedna marchewkowa piękność. Morderca odciął jej mały palec. – Śledczy zrobił przerwę, jakby chciał, żeby do Bena w pełni dotarło znaczenie tych słów. – Czy ciągle odmawia pan udostępnienia listy swoich pacjentów?