ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

Sobota, 20 stycznia

Noc

Jaye obudziła się, ponieważ ktoś w pobliżu zaczął płakać. Beznadziejne chlipanie wypełniało nocną ciszę. Był to płacz zrozpaczonego, zagubionego dziecka, takiego, jak ona sama. To na pewno ta dziewczynka, z którą rozmawiałam, pomyślała.

Wstała i na palcach podeszła do drzwi. Przycisnęła ucho do drewna, współczując koleżance w niedoli. Nikt nie rozumiał jej tak dobrze jak ona. Nikomu, tak jak jej, nie było żal tej małej. Była pewna, że dziewczynka też ma ograniczoną swobodę ruchów. Ciekawe, czy kiedykolwiek wychodzi na zewnątrz? Czy może pójść do parku lub kina? Jaye zastanawiała się też, czy została, podobnie jak ona, porwana prosto z ulicy.

Jak długo już tu siedzi? Miesiące? Lata?

Im dłużej o tym myślała, tym bardziej robiło jej się żal. I siebie, i tamtego nieszczęsnego dziecka. Przycisnęła dłonie do drzwi i zawołała, najpierw cicho, potem trochę głośniej:

– Hej! Hej! To ja! Przestań płakać i chodź tutaj porozmawiać!

Szlochanie ustało. Jaye przez chwilę wsłuchiwała się w ciszę.

– Chodź na górę! – krzyknęła jeszcze. – Pogadamy sobie! Zostaniemy przyjaciółkami.

Wciąż czekała. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Jaye zaczęła się modlić, czując, jak serce wali jej w piersi.

– Proszę! – w końcu nie wytrzymała. – Proszę, chodź ze mną porozmawiać!

Ktoś na dole głośno trzasnął drzwiami. Dźwięk był ostateczny i ogłuszający. Jaye oparła się bezsilnie o drzwi i zamknęła oczy. Nie przyjdzie, pomyślała. Aż jęknęła, kiedy ta prawda dotarła to do niej w całej pełni. Sama. Jest zupełnie sama.

Nagle głośny śmiech przeszył ciszę. To jej pomogło jakoś dojść do siebie. Nie, nie podda się jak tamto dziecko. Musi wzbudzić w sobie całą odwagę i zdecydowanie, i będzie walczyć z tym potworem aż do zwycięstwa!

Znowu usłyszała śmiech. Jakaś rozbawiona grupa przechodziła tuż pod jej oknem. Ci ludzie byli tak blisko. Gdyby tylko zdołała zwrócić na siebie ich uwagę. Jaye podbiegła do okna i rzuciła się na deski. Zaczęła je walić i szarpać, krzycząc przy tym wniebogłosy, aż w końcu otworzyły jej się stare rany i ręce znów zaczęły krwawić.

Gęsta krew zaczęła skapywać jej z palców. Jaye z płaczem zerwała płat odstającej tapety i wytarła w niego dłonie. Krew zmieszała się z łzami, tworząc nieregularny, widoczny nawet w mroku wzór na gładkiej tapecie. Wyglądało to jak pismo bardzo starej osoby. Pismo! No tak! Szybko wytarła oczy i wpatrzyła się w linie utworzone przez krew. Ręce zaczęły jej drżeć. W końcu znalazła odpowiedni kawałek tapety i zaczęła go ostrożnie odrywać.

Tapeta rozsypywała się ze starości. Nie zrażona tym Jaye chwyciła następny i następny, aż w końcu miała w dłoniach odpowiedni kawałek papieru, który wielkością przypominał kartkę z zeszytu.

Rany zaczęły już jej zasychać, musiała więc nacisnąć koniec prawego wskazującego palca, żeby wytoczyć z niego trochę krwi. Następnie zaczęła pisać pierwsze słowo. Co chwilę wyciskała następne krople krwi, a kiedy palec zaczął mocno boleć, użyła innego.

W końcu zdołała napisać: Pomocy! Jestem uwięziona. Jaye Arcenaux

Budynek był stary, a rama źle dopasowana. Może uda jej się wysunąć papier przez szczelinę? Jednak najpierw będzie musiała włożyć rękę między deski. Udało się, chociaż było to bardzo bolesne i nie wiedziała, jak długo zdoła tak wytrzymać. Nie za długo. Energicznie popychała papier palcami, aż wreszcie poczuła, że znalazł się za oknem.

Oderwała się od parapetu i dopiero teraz zauważyła, że cały czas płacze. Były to łzy nadziei, przez którą przebijało jednak gorzkie, obezwładniające poczucie zwątpienia.

Opadła na podłogę i zaczęła rozcierać bolącą dłoń. Cała była posiniaczona i pokryta licznymi rankami, na szczęście żadna z nich nie była głęboka. Byle tylko nie wdała się infekcja, pomyślała Jaye.

Następnie przyciągnęła kolana do siebie i oparła o nie głowę. Znowu zaczęła się modlić. Do Boga, Jezusa, Jego Matki i wszystkich świętych, by spowodowali, żeby ktoś znalazł kartkę i zaniósł ją na policję. By zaczęli tu szukać Jaye Arcenaux.

Musi się tak stać. Po prostu musi!

Загрузка...