ROZDZIAŁ PIERWSZY

Środa, 10 stycznia 2001 roku

Nowy Orlean, Luizjana


– Timmy! Nie!

Anna poderwała się z łóżka i dopiero wtedy się obudziła. Jej czoło pokrywał zimny pot. Krzyk niczym mgła wisiał w powietrzu. Miała wrażenie, że wciąż rozbrzmiewa we wszystkich kątach sypialni.

Pisnęła z przerażenia i naciągnęła kołdrę po samą brodę. Rozejrzała się nieprzytomnie dookoła. Kiedy zasypiała, lampka się paliła. Zawsze spała przy świetle. Jednak teraz pokój był ciemny, a złowrogie cienie tańczyły na ścianach. Co to miało znaczyć? Kogo kryły?

Kurta! Przyszedł po nią, żeby skończyć to, co zaczął dwadzieścia trzy lata temu. Żeby ukarać ją za to, ze zdołała uciec i pokrzyżowała mu plany.

„Uwaga, raz, dwa, trzy, zaczynamy!“.

Anna krzyknęła i wyskoczyła z łóżka. Pobiegła do łazienki, która znajdowała się w korytarzu, padła na kolana i zdążyła jeszcze podnieść deskę od sedesu, a potem wszystko zwymiotowała. Tak, jakby można było zwymiotować złe wspomnienia…

Poczuła ból prawej ręki. Był tak palący, jakby Kurt zrobił to dosłownie przed chwilą. Spojrzała w stronę umywalki, żeby sprawdzić, czy nie ma w niej małego palca, który jej oprawca odciął, a potem posłał rodzicom.

Przeszłość pomieszała się z teraźniejszością.

Nie, muszę być racjonalna, powiedziała sobie. To przecież zdarzyło się wieki temu. Nazywała się wówczas Harlow Anastazja Grail i była małą księżniczką z Hollywood. Całe życie temu. Całą inną tożsamość temu.

Przemyła twarz zimną wodą, starając się zapomnieć o koszmarze. Pomyślała, że jest przecież bezpieczna. Znajdowała się w przyjaznych ścianach swego mieszkania, wśród znajomych sprzętów. Jedynie rodzice stanowili delikatną więź z tym, co się kiedyś zdarzyło, bo nie utrzymywała kontaktów z nikim ze starych znajomych z Kalifornii. Nikt z obecnych przyjaciół i współpracowników nie znał jej przeszłości, nawet wydawca i agent. Od dwunastu lat nazywała się Anna North. To wszystko. Gdyby Kurt chciał ją znaleźć, w żaden sposób nie mógłby jej wytropić.

Anna wymamrotała pod nosem jakieś przekleństwo i wytarła twarz. Kurt na pewno nie będzie jej szukał. Minęły przecież dwadzieścia trzy lata! Agenci FBI uważali, że człowiek, którego znała pod tym imieniem, nie stanowi już dla niej zagrożenia. Najpewniej uciekł do Meksyku, co stawało się tym bardziej prawdopodobne, że sześć dni po ucieczce Harlow w przygranicznym miasteczku Baja odnaleziono zwłoki Moniki.

Zdegustowana własnym zachowaniem, ze złością rzuciła ręcznik na toaletkę. Kiedy wreszcie zapanuje nad strachem? Ilu lat trzeba, żeby mogła zasnąć bez światła? Kiedy w końcu przestaną ją dręczyć senne koszmary?

Gdyby tylko udało się złapać Kurta! Wtedy mogłaby zapomnieć. Mogłaby żyć, nie zastanawiając się, czy o niej myśli i czy chce się zemścić. Z powodu jej ucieczki nie dostał ani centa. Czy wciąż był na nią za to wściekły? Czy nadal chciał się mścić, bo pokrzyżowała jego plany?

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Twarz miała zaciętą. Tylko jedna rzecz wymykała się jej spod kontroli – nocne koszmary. Poza tym panowała nad wszystkim. Musi więc uczynić jeszcze jeden wysiłek i przestać bać się cieni przeszłości.

Anna wróciła do sypialni i z komody wyjęła szorty. Włożyła je pod koszulę nocną. Jeśli nie może spać, to będzie przynajmniej pisać. Od jakiegoś czasu męczyła ją pewna historia i stwierdziła, że właśnie teraz może zacząć nad nią pracować. Najpierw musi się tylko napić kawy.

Ruszyła do kuchni, zatrzymując się w swoim „gabinecie“, na który składało się biurko stojące w kącie salonu. Włączyła komputer. Już chciała iść dalej, ale podeszła jeszcze do drzwi wejściowych i, jak to miała w zwyczaju, sprawdziła zamek.

W tym momencie usłyszała głośne walenie do drzwi i odskoczyła od nich z krzykiem.

– Anno, to ja, Bill!

– I Dalton.

– Nic ci nie jest?

To Bill Friends i Dalton Ramsey, jej sąsiedzi i najlepsi przyjaciele. Dzięki Bogu!

Trzęsącymi się rękami otworzyła zamek i uchyliła drzwi. Stojący na korytarzu mężczyźni spojrzeli na nią z niepokojem. Z dołu dobiegało ujadanie Judy i Boo, małych i sympatycznych kundelków należących do jej sąsiadów.

– Co, do licha…? Naprawdę nas wystraszyłaś.

– Słyszeliśmy, jak krzy…

– To ja usłyszałem ten krzyk – poprawił przyjaciela Bill. – Wracałem właśnie…

– Ale zawołałeś mnie – wtrącił Dalton, potrząsając marmurową figurką, miniaturą Dawida Michała Anioła. – Wziąłem to na wszelki wypadek.

Anna z uśmiechem pokręciła głową. Wyobraziła sobie ponad pięćdziesięcioletniego, łagodnego jak baranek Daltona, który rzuca się z figurką na jakiegoś przestępcę.

– Na jaki wypadek? Sądzisz, że potrzebuję przycisku na biurko do moich notatek?

Bill zachichotał. Dalton spojrzał na niego z urazą i pociągnął nosem.

– Nie kpij ze mnie. Naprawdę się bałem, że zjawił się tu jakiś złoczyńca.

Który zdążyłby zwiać, zanim jej przyjaciele zorientowaliby się, co się w ogóle dzieje, dodała w myśli. To dobrze, że do tej pory nie potrzebowała żadnej ochrony.

Uśmiechnęła się do nich.

– Dziękuję za troskę. – Zrobiła zapraszający gest w stronę mieszkania. – Proszę, wejdźcie. Zrobię kawę do waszych beignetów.

– Beignety? – powtórzył z niewinną miną Dalton. – Doprawdy nie wiem, o czym mówisz…

Anna pogroziła mu palcem.

– Pachną jak nie wiem co. Nie uda się ich ukryć – stwierdziła. – Skoro już przyszliście mnie ratować, to musicie się nimi podzielić.

W Nowym Orleanie „beignetami“ nazywano kwadratowe pączki, posypane obficie cukrem pudrem. Jak wszystko w tym mieście, były one dekadenckie i niebezpiecznie nęcące, a już na pewno nie służyły dobrze osobom takim jak Dalton, który stale przysięgał, że właśnie się odchudza.

– To on mnie zmusił, żebym je kupił. – Dalton wskazał z wyrzutem na przyjaciela. – Sama wiesz, że nie pozwoliłbym sobie na taką rozpustę o drugiej nad ranem.

Bill przewrócił oczami.

– Tak, tak. A czyja figura wskazuje na większe umiłowanie… rozpusty?

Dalton spojrzał na Annę, oczekując wsparcia. Młodszy od niego o dziesięć lat Bill wciąż był szczupły i świetnie zbudowany.

– To niesprawiedliwe! On je dwa razy więcej, a wcale nie tyje. A ja jem jak ptaszek, a i tak dorzuciłem ostatnio trzy kilogramy.

– Ptaszek? Chyba kondor! Zapytaj go o barbecue u Newtonsa – zwrócił się do Anny.

– Miałem fatalny dzień i musiałem to jakoś odreagować.

Anna zamknęła drzwi i ruszyła do kuchni, czując, jak wyparowują z niej resztki sennego koszmaru. Bill i Dalton w duecie zawsze ją śmieszyli. Nie przestawało jej też zadziwiać, że zgodnie żyją razem od wielu lat. Przypominali jej pawia i pingwina. Bill miał ostry język i stać go było na różne wyskoki, natomiast Dalton był spokojnym biznesmenem, z wyraźną tendencją do zrzędzenia i czepiania się najdrobniejszych szczegółów. Mimo to świętowali dziesiątą rocznicę swego związku.

– Nie obchodzi mnie, kto wpadł na ten pomysł – stwierdziła Anna, kiedy dotarli do kuchni. – Chcę tylko powiedzieć, że jestem głęboko wdzięczna. Druga w nocy to najlepsza pora na małe co nieco.

Tak naprawdę była im wdzięczna za przyjaźń, za to, że chcieli do niej przyjść. Poznała ich niedługo po przyjeździe do Nowego Orleanu. Ubiegała się wtedy o pracę w kwiaciarni w Dzielnicy Francuskiej. Nie miała żadnego doświadczenia zawodowego, tylko własny smak i styl. Poza tym potrzebowała pracy, która nie pożerałaby całego wolnego czasu. Chciała przecież zostać pisarką.

Dalton był właścicielem kwiaciarni. Natychmiast się dogadali. Doskonale rozumiał jej potrzeby i pochwalał to, że ma swoje zainteresowania. Nie obrażał się, że traktuje „Perfect Rose“ jak zwykłe miejsce pracy, a nie przedsionek wielkiej kariery.

Dalton przedstawił jej z kolei swojego partnera, Billa. Co więcej, poinformował o tym, że zwalnia się mieszkanie w domu, w którym nie tylko sam mieszkał, ale którego był również właścicielem. Obaj mężczyźni wzięli ją pod swoje skrzydła. Mówili jej, w jakich restauracjach warto jadać i do której pralni oddawać ubrania. Ba, znaleźli jej nawet świetną fryzjerkę. A kiedy poznała ich lepiej, pozwoliła im czytać swoje teksty. To właśnie Bill i Dalton pocieszali ją po odmowach z kolejnych wydawnictw i to oni cieszyli się z jej pierwszych sukcesów.

Uwielbiała ich i zrobiłaby wszystko, żeby byli szczęśliwi. I wiedziała, że to samo czują do niej. Pewnie broniliby jej nawet przed samym diabłem wcielonym, czyli Kurtem.

Dalton, który odgadł nagłą zmianę nastroju Anny, obrócił się w jej stronę.

– O Boże! Przecież nie zapytaliśmy nawet, czy nic ci nie jest.

– Wszystko w porządku – powiedziała, stawiając mleko w garnuszku do podgrzania. Wyjęła z szafki trzy kubki i kostki mrożonej kawy z zamrażalnika. – Miałam po prostu zły sen.

Bill pomógł jej, wrzucając po kostce do przygotowanych kubków.

– Znowu? – Przytulił ją czule. – Biedna Anna.

– To te twoje chore książki – mruknął Dalton, precyzyjnie układając kwadratowe pączki na talerzu. – To przez nie masz koszmary.

– Chore? Bardzo ci dziękuję.

– No dobrze… mroczne – poprawił się Dalton. – Straszne, przerażające… Tak lepiej?

– Znacznie. – Wlała mleko do kubków i podała café au lait obu mężczyznom.

Przenieśli ciastka i kawę na niewielki stolik i usiedli. Dalton miał rację. Krytycy tak właśnie określali jej książki, klasyfikując je między horrorami a powieściami sensacyjnymi. Niektórzy twierdzili też, że nie można się od nich oderwać. Żeby jeszcze zarabiała tyle, aby móc się utrzymać z pisania tych książek! Jej agent powiedział kiedyś, że czegoś w nich brakuje. A raczej w niej. I sama musi znaleźć sposób, by to przezwyciężyć.

– A przecież wyglądasz na zupełnie normalną, miłą kobietę. – Bill zniżył głos do pełnego napięcia szeptu. – Skąd więc biorą się te historie? Z doświadczenia? Nocnych eskapad? Cóż za potworności kłębią się w głębi tych niewinnych, zielonych oczu?

Anna zaśmiała się, głównie ze zwrotu „kłębią się w głębi“, ale tak naprawdę wcale nie było jej do śmiechu. Bill nawet nie mógł przypuszczać, jak bliskie prawdy są jego żarty. Sama doświadczyła tego, jak źli mogą być ludzie. Na własne oczy widziała wcielenie bestii i miała wrażenie, że ten obraz trwale odcisnął się w jej pamięci. Ta wiedza naruszała jej wewnętrzny spokój, a czasami, tak jak dzisiaj, również i sen. A z drugiej strony żywiła się nią jej nieokiełznana wyobraźnia, która podsuwała pomysły do książek.

– Nie wiedzieliście, że muszę wszystkiego spróbować? – powiedziała, starając się zachować lekki ton. – Dlatego lepiej, żebyście nie zaglądali do bagażnika mojego samochodu i pamiętali o tym, żeby zamykać drzwi na noc.

Mężczyźni spojrzeli na siebie z konsternacją i dopiero po chwili wybuchnęli śmiechem.

– Bardzo zabawne, nie ma co mówić. Zwłaszcza że w twojej ostatniej książce ginie para gejów – westchnął Dalton.

– A skoro już o tym mowa… – Bill starł palcem drobinę cukru pudru ze stolika. – Czy miałaś jakieś nowe propozycje?

– Nie, jeszcze nie. Ale to zaledwie parę tygodni. Nawet nie macie pojęcia, jak wolno pracują wydawnictwa.

Bill pokręcił z dezaprobatą głową. Pracował w reklamie i public relations, gdzie tempo było podstawową sprawą.

– W mojej branży nie przetrwałyby nawet miesiąca. U nas trzeba być szybkim. Wóz albo przewóz.

Anna skinęła głową, a potem ziewnęła. Uniosła dłoń, nie mogąc powstrzymać kolejnego ziewnięcia. Dalton zerknął na zegarek.

– Ojej, nie wiedziałem, że już tak późno! – Nagle uderzył się dłonią w czoło. – Och, Anno! Zapomniałem ci powiedzieć, że przyszedł kolejny list od twojej wielbicielki. Tej, która mieszka w Mandeville, po drugiej stronie jeziora. Przysłała go do kwiaciarni.

Przez moment nie wiedziała, o kogo mu chodzi, ale potem sobie przypomniała. Parę tygodni temu dostała list od jedenastoletniej dziewczynki, która podpisała się Minnie. Dotarł do jej wydawnictwa wraz z paroma innymi.

Ten list oczarował ją, chociaż Anna wcale nie była zadowolona, że tak małe dziecko czytało jej książki. Wciąż pamiętała, że sama kiedyś też była ufną dziewczynką, która traktowała świat jako miejsce dobre, przyjazne i piękne. Kiedyś, to znaczy przed porwaniem.

Minnie obiecała, że jeśli Anna jej odpisze, to stanie się jej największą wielbicielką. Na kopercie narysowała stokrotki i serca, oraz napisała jedno słowo: „Czekam“. Anna była tak bardzo poruszona, że nie zwlekając, odpisała jej osobiście.

Dalton wyjął nieco pogniecioną, jasnożółtą kopertę z kieszeni dresu i podał Annie. Przyjęła ją, marszcząc brwi.

– Zabrałeś ten list ze sobą?

Bill przewrócił oczami.

– Wziął go zaraz po tym, jak chwycił Dawida. Dobrze, że przy okazji nie postanowił zwrócić ci wszystkich książek, które od ciebie pożyczyliśmy.

Dalton spojrzał na niego z urazą.

– Byłem szybki jak błyskawica.

– Nie zwracaj uwagi na Billa – poprosiła Anna, rzucając ostrzegawcze spojrzenie drugiemu mężczyźnie. – Wiesz, jaki jest. Naprawdę jestem ci wdzięczna, że o mnie pamiętałeś.

Bill wskazał kopertę. Tak jak poprzednia była ozdobiona kwiatkami i sercami, i widniało na niej jedno słowo: „Czekam“.

– Ten list przyszedł do „Perfect Rose“, a nie do twojego agenta – zauważył.

– Od razu do kwiaciarni…? – powtórzyła, czując gwałtowne ukłucie w sercu. No tak, właśnie w tym przypadku zapomniała o ostrożności i żeby szybciej odpowiedzieć dziecku, skorzystała z firmowej papeterii „Perfect Rose“. Jak mogła być tak głupia i nieostrożna?

– Otwórz go – poprosił Bill. – Pewnie jest tam coś interesującego.

Sama była ciekawa. Miała wielką frajdę, kiedy czytelnicy chwalili jej książki. Jednak z drugiej strony przerażały ją tak bliskie kontakty z zupełnie obcymi ludźmi, a zwłaszcza to, że poprzez książki poznawali jej myśli i uczucia. Nie potrafiła pisać tak, żeby się nie odsłaniać.

Otworzyła niezgrabnie kopertę, wyjęła list i zaczęła go czytać. Bill i Dalton nie potrafili powstrzymać ciekawości i zerkali jej przez ramię.

Droga Pani North!

Tak bardzo się ucieszyłam, kiedy przyszedł Pani list. Jest Pani najlepszą powieściopisarką na świecie – przysięgam! Moja kotka też tak myśli. Jest rudobiała i ma niebieskie oczy. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Obie najbardziej lubimy pizzę i cheetosy, ale on nie pozwala, żebyśmy je często jadły. Kiedyś ściągnęłam ich całą paczkę, którą zjadłyśmy razem z Tabithą. Lubię słuchać Backstreet Boys i kiedy mnie wypuszcza, oglądam „Dawson’s Creek“. Tak się cieszę, że będzie Pani moją przyjaciółką. Czasami czuję się taka samotna. Szkoda tylko, że nie chce Pani, żebym czytała te wszystkie książki. Może i racja. Jak Pani chce, to nie będę. On nie wie, że je czytam, i byłby zły, gdyby się o tym dowiedział. Czasami mnie przeraża.

Pani przyjaciółka Minnie

Anna przeczytała raz jeszcze ostatnie linijki, czując dreszcz, który przebiegł jej ciało. On ją przeraża. Nie pozwala jej jeść pizzy i cheetosów.

– Co to znowu za „on“? – spytał Dalton. – Jak myślisz, czy to jej ojciec?

– Sama nie wiem – odparła, marszcząc brwi. – To może być też dziadek albo wujek. Wygląda na to, że z nim mieszka.

– Wcale mi się to nie podoba. – Bill skrzywił się. – Co to znaczy: „kiedy mnie wypuszcza“? Skąd ją wypuszcza? Chyba nie trzyma jej w więzieniu?!

Trójka przyjaciół spojrzała na siebie niepewnie. Chwile ciągnęły się w nieskończoność. W końcu Anna chrząknęła i zaśmiała się sztucznie.

– Dajcie spokój, przecież to ja zajmuję się wymyślaniem niesamowitych historii, a wy tylko uważajcie, żebym za bardzo nie fantazjowała.

– To prawda. – Dalton uśmiechnął się blado. – Dzieciaki myślą, że dorośli im wszystkiego zabraniają. Pamiętam, że kiedy miałem trzynaście lat, czułem się bardzo ograniczany przez rodziców.

– Dalton ma rację – przytaknął Billy. – Poza tym gdyby ten facet był naprawdę taki zły, na pewno nie pozwoliłby Minnie, żeby do ciebie pisała. Musi jakoś wysyłać te listy.

– Jasne. – Anna odetchnęła z ulgą i włożyła list z powrotem do koperty. – Jest trzecia w nocy i pewnie dlatego wszystko wyolbrzymiamy. Myślę, że powinniśmy iść spać.

– Zgadzam się. – Bill ruszył do drzwi, lecz zaraz się zatrzymał. – Chociaż z drugiej strony stało się niedobrze, że podałaś jej adres naszej kwiaciarni. Wiesz, jacy ludzie czytają te twoje horrory, i w końcu jakiś wariat cię tu odnajdzie.

– Na przyszłość będę uważać – zapewniła go, rozcierając gęsią skórkę, która pojawiła się na jej ramionach. – A na razie nie mamy się czym przejmować. Jedenastoletnia dziewczynka nie zrobi mi chyba nic złego.

Загрузка...