ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY

Sobota, 3 lutego, godz. 14.00

Przedmieścia

Ben otworzył drzwi do swego gabinetu, wszedł do środka i podszedł do biurka. Jednym ruchem umieścił bukiet w koszu i usiadł ciężko na krześle. Chciał zrobić Annie miłą niespodziankę. Chciał uczcić schwytanie Terry’ego i koniec jej koszmaru. Chciał zaproponować, żeby zapomnieli o tym, co się zdarzyło, i zaczęli wszystko od początku.

Zarówno furtka, jak i drzwi do jej kamienicy były otwarte. Wszedł na korytarz i wtedy zobaczył ich razem. Annę i Malone’a. Stali w przedpokoju i nie troszczyli się o otwarte drzwi. Od razu stało się dla niego jasne, co robili.

Ben zamknął oczy i natychmiast zobaczył Annę w białym szlafroku na nagim ciele. Włosy miała potargane, a jej oczy błyszczały dziwnym blaskiem. Wyglądała jak kobieta, która przed chwilą się kochała. Jak zakochana kobieta.

To go dobiło. Ben jęknął i otworzył oczy. Czuł się jak głupiec. Jak ostatni idiota. Już wcześniej podejrzewał, że Anna czuje coś do Malone’a, ale starał się tym nie przejmować. Chciał wierzyć, że ma jeszcze u niej szanse.

Nie, on po prostu w to wierzył. Ludzki umysł osiągnął chyba szczyt, jeśli idzie o samooszukiwanie! Wmówił sobie, że Anna jest tą jedną jedyną, i w ogóle nie zauważał, co się z nią dzieje. Głupiec!

Zaczął oddychać przez nos, starając się stłumić narastający w nim gniew. Jednocześnie pragnął wyprzeć czający się gdzieś blisko ból głowy. Zrobiło mu się zimno. Potwornie zimno. Zadrżał, czując, jak gabinet zaczął nagle od niego odpływać, a kiedy sprzęty wróciły na swoje miejsca, poczuł dziwne mrowienie w rękach i na karku.

Rozejrzał się szybko dookoła. W pomieszczeniu nic się nie zmieniło. Wciąż siedział przy biurku. Zegar wskazywał pół do trzeciej. Tyle, że naprawdę zaczęła go boleć głowa. Wstał, chcąc wziąć lekarstwo i w tym momencie jakiś kawałek papieru pofrunął wprost na podłogę.

Pochylił się i podniósł go. Kartka była zapełniona dużym, dziecięcym pismem.

Kochany Benie!

Musisz pomóc. Bardzo Cię proszę. Przeczytaj nasz pamiętnik, a będziesz wiedział, co zrobić. Proszę, ja nie chcę umrzeć.

Ben przeczytał ten list trzy razy. Podniósł lewą dłoń do skroni, czując narastający ból. Żadnego podpisu, ale wnosząc z kropek w kształcie serca nad „i“ oraz „j“, napisała go dziewczynka. Mogła mieć od dziesięciu do trzynastu lat, chociaż nigdy nie zajmował się grafologią i nie był w tej dziedzinie ekspertem. Ale kim jest to dziecko? I dlaczego zwróciło się do niego? Zmarszczył brwi i rozejrzał się uważnie dookoła. Nie zauważył niczego dziwnego. Jego biuro było zwykle zamknięte, więc jak ta mała zdołała się tu dostać?

Kiedy wpadł na rozwiązanie, włosy zjeżyły mu się na karku. Przypomniał sobie skradzione klucze. Wymienił wówczas zamki do mieszkania, ale nie do biura. Idiota. Włamano się do mieszkania, więc tylko je zabezpieczył. Zawsze widział jedynie koniec własnego nosa. Dupek!

Starał się nie zwracać uwagi na głos, który odzywał się w jego głowie. Miał teraz inny problem. Być może ten list pochodził od córki któregoś z pacjentów. Tego, który ukradł klucze. Ale to był przecież Terry Landry. Skoro trafił za kratki, nie stanowił już dla nikogo zagrożenia. Chyba że Terry Landry nie popełnił tych wszystkich zbrodni.

Ben poczuł mrowienie wokół kręgosłupa. Potrząsnął gwałtownie głową, jakby chciał wyrzucić z niej tę myśl, a potem skrzywił się z bólu. Przecież policja ma dowody. Śledczy Johnson mówił, że Terry się z tego nie wywinie.

Tak, ale wszystkie poszlaki dotyczyły jedynie Nancy Kent i nic nie wskazywało na to, że Landry terroryzował Annę lub porwał Jaye. Gra się jeszcze nie skończyła. Ben spojrzał na swoje ręce i ze zdziwieniem zauważył, że drżą. Anna wcale nie była bezpieczna. Ani on. W pierwszym odruchu chciał do niej zadzwonić i uprzedzić o tym. Pomyślał też o policji. Śledczy na pewno będą wiedzieli, co robić dalej.

I wszystko zacznie się od nowa. Znowu będą go nachodzić, wypytywać, żądać różnych rzeczy. Zaraz. Zasłonił oczy wierzchami dłoni. Być może to fałszywy alarm. Ktoś robi sobie głupie dowcipy. Po chwili musiał jednak przyznać, że sprawa jest poważna. Kto mógłby zrobić mu taki kawał? Tylko osoba doskonale znająca całą sprawę: któryś ze śledczych, sama Anna albo Bill i Dalton.

Znowu spojrzał na list. Dziewczęce pismo. Ma przeczytać jakiś pamiętnik i wtedy dowie się, co powinien robić. Pamiętnik. Ta dziewczynka musiała zostawić go gdzieś tu, w gabinecie. Zapewne w pobliżu listu, który jednak upadł na podłogę. Obok biurka, pomyślał. Oczywiście.

Nie znalazł go jednak na podłodze. Szuflady i szafki też były puste. Odniósł wrażenie, że dziewczynka chciała go z jakichś powodów ukryć.

Tylko dlaczego? – zastanawiał się, marszcząc brwi.

Musiał wczuć się w jej sposób myślenia. Gdzie takie dziecko mogło coś schować? Pod biurkiem, przyszło mu nagle do głowy. Bezpośrednio pod biurkiem.

Ben uklęknął i zajrzał pod drewniany blat. Dostrzegł tam plastikową torbę przytwierdzoną taśmą klejącą. Trafiony! Sprytny dzieciak.

Odlepił torbę i usiadł na swoim miejscu. Mógł się założyć, że list leżał na jego krześle i po prostu go nie zauważył, kiedy przyszedł tu załamany. A kiedy wstał, kartka spadła na podłogę. Wziął głęboki oddech i wyjął zeszyt z torby. Spodziewał się czegoś elegantszego, w rodzaju ozdobnych pamiętników dorastających panienek, ale miał przed sobą powycierany zeszyt, zapisany mniej więcej w trzech czwartych.

Ręce znowu zaczęły mu się trząść. Być może znajdzie tu odpowiedź na wszystkie dręczące go pytania. Dowie się, kto jest prześladowcą Anny. I dlaczego ten potwór wybrał właśnie jego. Nareszcie.

Ben pochylił się nad zeszytem i zaczął czytać.

Загрузка...