ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY TRZECI

Środa, 7 lutego, godz. 12.50

Quentin patrzył na twarz Louise Walker zastygłą w śmiertelnym grymasie. Sądząc z posinienia i stężenia pośmiertnego, została uduszona jakieś sześć do ośmiu godzin temu, czyli w środę wczesnym świtem. Dyżurna pielęgniarka niczego nie zauważyła aż do śniadania, bo pacjenci czasami spali dłużej, a personel im w tym nie przeszkadzał, natomiast później, kiedy już odkryto, że nie żyje, uznano, że była to naturalna śmierć podczas snu. Jednak krew i szczątki skóry pod jej paznokciami wskazywały na coś innego.

– Pewnie użył poduszki – powiedział Quentin. – Próbowała się wyrwać. Sądząc z tego, co jej zostało pod paznokciami, morderca musi być nieźle podrapany. – Obrócił się do jednego z oficerów. – Dopilnuj, żeby ekipa techniczna zebrała wszystko, co może nas interesować. Chcę mieć wyniki jak najszybciej.

Quentin spojrzał na dwie pielęgniarki, stojące tuż przy drzwiach, jakby chciały stąd uciec. Pierwsza miała dyżur w nocy, a druga odkryła ciało Louise Walker.

– Czy powiadomiłyście, panie, jej syna?

Pierwsza odezwała się pielęgniarka z dziennej zmiany:

– Próbowałam… Zostawiłam mu wiadomości na sekretarce w pracy i w domu.

Quentin skinął głową. Nie sądził, by te informacje dotarły do Bena. Nic o tym jednak nie powiedział. Ekipa techniczna właśnie badała mieszkanie doktora, próbując znaleźć tam coś ciekawego.

– Kto to mógł zrobić? I jak tu się dostał? – zaczęła biadolić siostra z nocnej zmiany. – Nigdy… nigdy nic takiego się tu nie zdarzyło. To była taka miła staruszka! Dlaczego ona?

No cóż, zabójca najwyraźniej po sobie sprząta, pomyślał Quentin. Starał się zatrzeć wszelkie ślady, a Louise Walker była jednym z nich.

– Właśnie to chcemy ustalić. Czy pani Walker miała wczoraj jakichś niespodziewanych gości?

Pielęgniarka potrząsnęła głową.

– Nie.

– Czy w zakładzie pojawił się ktoś obcy? Ktoś, kogo pani nie znała?

Kobieta jeszcze raz zaprzeczyła.

– Nie, to była wyjątkowo spokojna noc.

– To znaczy, że w ogóle nie było u niej żadnych gości?

– Nie, nikogo. – Pielęgniarka zawahała się. – Oczywiście poza doktorem Walkerem.

Quentin poczuł mrowienie na karku.

– Doktor Walker tu był? O której godzinie?

– Późno, już po godzinach wizyt, ale go wpuściłam. Siedział parę godzin i wyszedł po zaśnięciu matki.

Znaczyło to, że Ben jako ostatni widział ją żywą. A to sukinsyn! Poczuł pulsowanie w skroniach. Jednocześnie przypomniał sobie zdjęcie Anny i Bena w „Café du Monde“.

– Jest pani pewna, że to był doktor Walker?

Pielęgniarka oblała się rumieńcem.

– No tak. Na pewno, chociaż… chociaż był jakiś dziwny. Tak jakby nie był sobą. Ale założyłam, że po prostu miał zły dzień.

Quentin zmarszczył czoło, zaskoczony tą odpowiedzią. Zadając pytanie, spodziewał się, że kobieta będzie twardo obstawać przy swoim. Wahała się, co znaczyło, że Adam Furst jest bardzo podobny do Bena Walkera albo że są tą samą osobą. Starał się poskładać wszystkie fragmenty zagadki, by wreszcie zaczęły do siebie pasować. Co powiedziała Louise Walker? Że Adam zawsze był zły. Nazwała go „diabłem wcielonym“.

– Mogę zobaczyć rejestr gości?

Jedna z kobiet wyszła po zeszyt, a Quentin w dalszym ciągu wypytywał drugą:

– Czy słyszała pani, jakoby Louise Walker miała jeszcze jednego syna?

– Nic o tym nie wiem. – Pielęgniarka pokręciła głową. – Na wszystkich zdjęciach, które widziałam, jest tylko ona z doktorem.

Druga z kobiet wróciła z dyżurki i podała mu otwarty na odpowiedniej stronie rejestr gości. Quentin spojrzał na ostatni podpis Bena, a potem poszukał poprzedniego. Podpisy wyglądały inaczej. Do diabła, wreszcie znalazł!

Quentin natychmiast podszedł do jednego ze swoich podwładnych.

– Zadzwoń do kapitan O’Shay i poinformuj o wszystkim – zwrócił się do niego. – Będę potrzebował śledczych Johnsona i Waldena najszybciej, jak to tylko możliwe. Możecie mnie łapać przez komórkę.

Policjant zmarszczył brwi.

– Gdzie teraz jedziesz?

– Do mieszkania Anny North. Mam wrażenie, że po pani Walker przyszła kolej na nią.

Sześć minut później Quentin zatrzymał się z piskiem opon przed kamienicą Anny. Dzwonił do niej bez przerwy, ale włączała się automatyczna sekretarka. Nie chciał nawet myśleć, co to może znaczyć. Gdyby zaczął spekulować, mógłby się załamać, A przecież teraz chodziło o to, żeby działać jak najszybciej i najsprawniej.

Wyskoczył z wozu z bronią w dłoni i pospieszył w kierunku furtki.

– Panie Malone!

Quentin odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos. Alphonse Badeaux spieszył do niego, wymachując szaleńczo rękami. Tuż obok, równie niezdarnie, biegł Pan Bingle.

Quentin schował pistolet i pomachał obu.

– Przepraszam, nie mam czasu.

– Chodzi o A… Annę. – Alphonse z trudem łapał powietrze. – Te… ten człowiek był tu dzisiaj rano. – Mężczyzna zwiesił głowę. – Powinienem jej był powiedzieć. Ostrzec ją…

– Jaki człowiek? Kto tutaj był?

Alphonse wziął głęboki oddech.

– Ten, co wygląda jak doktor Walker.

Quentin spojrzał na niego ostro.

– Co to znaczy: „wygląda jak doktor Walker“? – spytał.

– On był tu już wcześniej. Na początku myślałem, że to doktor, ale dzisiaj mu się lepiej przyjrzałem. Wszedł do środka, więc czekałem, żeby z nim pogadać. Powiedzieć, że Anna wyszła na targ po zakupy. – Alphonse wziął głębszy oddech. – Spotkałem go tu, na schodach. Wystarczyło, że na mnie spojrzał, a od razu zrobiło mi się zimno. Aż do szpiku kości. Wie pan, o co mi chodzi?

Quentin z trudem przełknął ślinę. Tak, wiedział. Nie chciałby, żeby Anna trafiła w jego łapy. Quentin spojrzał w stronę mieszkania Anny, a potem znowu na staruszka.

– I co jeszcze?

– No, ten człowiek miał rozorane całe ręce, jakby go ktoś…

– Mocno podrapał?

Alphonse przytaknął żarliwie.

– Tak. I w ogóle był jakiś dziwny. Oczy miał zupełnie bez wyrazu…

– Ale jest pan pewny, że to nie był Ben Walker?

Staruszek zachmurzył się i ściągnął brwi.

– Trudno powiedzieć, chociaż… to nie mógł być doktor. Bingle bardzo go przecież lubił, a do tego nie chciał nawet podejść. Tylko warczał i wciąż się cofał. Nawet nie próbował atakować. Jakby miał do czynienia z diabłem czy sam nie wiem, z czym.

Quentin poradził Alphonse’owi, żeby wrócił do domu i nie wychodził, sam natomiast pospiesznie wszedł do budynku Anny. Ponownie wyciągnął broń, będąc przygotowanym na wszelkie ewentualności. Zamarł, kiedy zobaczył, że drzwi do mieszkania są uchylone.

– Anno! – krzyknął, popychając drzwi lufą. – Jesteś tu, Anno?

Usłyszał jakieś stłumione hałasy w kuchni i podskoczył w tamtym kierunku.

– Wychodzić z rękami do góry – krzyknął. – Szybciej, już!

W drzwiach kuchennych ukazali się Dalton i Bill z rękami uniesionymi wysoko nad głową.

– Niech pan nie strzela! – krzyknęli jednocześnie. – To my!

– Gdzie jest Anna?

– Próbowaliśmy dzwonić…

– Powiedzieli, że pana nie ma. Nie wiedzieliśmy, co robić.

– Widziałem się z nią dzisiaj rano, ale byłem trochę nie w humorze. Pokłóciliśmy się z Billem… A potem jej już nie było. Bill próbował ją zatrzymać, ale mu się nie udało.

– Tak, pojechała – potwierdził Bill.

– Pojechała – powtórzył Malone. – Gdzie pojechała?! No, gdzie?!

– Nie mam pojęcia – jęknął Bill żałośnie. – Powtarzała tylko, że Jaye jej potrzebuje. Że on ją zabije. Musiałem jej obiecać, że nie zadzwonię na policję.

– Ale zadzwonił – wtrącił Dalton. – Ja go przekonałem. Za późno… Niestety, za późno!

– Nie zamknęła mieszkania. – Bill był najwyraźniej wstrząśnięty tym faktem. – Nie powinniśmy byli wchodzić, ale…

– Ale chcieliśmy coś zrobić – podjął Dalton. – Musimy panu coś pokazać. W lodówce był drugi palec, ale… ale ten wygląda na prawdziwy. Rzeczywiście!

Quentin przyglądał się ludzkiemu szczątkowi, czując, że zaschło mu w ustach, a serce bije coraz szybciej. Palec należał do kobiety, zapewne Jessiki Jackson. Zaczął się już rozkładać.

Quentin na moment zakrył oczy wierzchem dłoni. Bill twierdził, że Anna była bardzo zdenerwowana. Miała robić dokładnie to, co nakazywał morderca, w przeciwnym wypadku groził zabiciem Jaye. Drań wykorzystał dziewczynę jako przynętę, chcąc zwabić Annę w pułapkę. Musiał wiedzieć, że Anna zrobi wszystko, żeby ocalić Jaye. Prowadził z nią swoją grę.

Quentin opuścił ręce w poczuciu bezsilności. Co dalej? Nie ma przecież pojęcia, jak znaleźć Annę. Rozmawiał już z kapitan O’Shay. Ekipa techniczna zbierała ślady w domu i gabinecie Walkera, a potem miała pojechać do szpitala. Zadzwonił, żeby sprawdzić, spod jakiego numeru telefonowano do Anny po raz ostatni. To było wszystko. Mógł tylko czekać.

Zacisnął dłonie. Nie będzie tu tkwił bezczynnie. Anna z każdą chwilą przybliżała się do tego psychopaty. Zadzwonił telefon. Quentin natychmiast go odebrał. To był Johnson.

– Masz coś? – spytał.

– Telefon zarejestrowany na niejakiego Adama Fursta.

– Adres?

Gdy Johnson go podał, Quentin tylko westchnął. Mieszkanie w Madisonville, które widzieli razem z Anną.

– Nie musicie go sprawdzać – mruknął Quentin. – Furst już dawno się stamtąd wyprowadził.

– Znalazłem coś jeszcze. Rozmawiałem z policją z Atlanty. W zeszłym roku mieli tam dwa morderstwa. Kobiety zgwałcono, a potem uduszono. Nie udało się znaleźć sprawcy, czy raczej sprawców, bo szukali dwóch różnych osób.

– Czy obie ofiary były rude?

– Właśnie. A zgadnij, kto w tym czasie mieszkał w Atlancie?

– Doktor Beniamin Walker.

– Trafiony!

Quentin zmarszczył brwi. Z kim mają do czynienia? Z jedną osobą czy z bliźniakami?

– Posłuchaj, mógłbyś jeszcze coś sprawdzić? Chodzi o zdjęcie Walkera z Anną North. Czy ktoś mógłby je zbadać?

– Jasne. Ale o co ci chodzi?

– Przecież Walker sam nie mógł go zrobić. Może to jest ktoś bardzo do niego podobny…

– Myślisz o sobowtórze?

– Tak, warto to sprawdzić.

– Zaraz zajmę się tym zdjęciem. Kapitan O’Shay chciałaby zamienić z tobą jeszcze parę słów.

Po chwili usłyszał pełen podniecenia głos ciotki:

– Miałeś przed chwilą telefon. Jakaś płacząca dziewczynka. Powiedziała, że „on“ chce skrzywdzić Jaye i Annę i że musisz pomóc. Bardzo nalegała, żebym wszystko ci przekazała.

Quentin zacisnął palce na słuchawce, czując dławienie w gardle.

– Powiedziała, jak się nazywa?

– Podała tylko imię. Minnie.

– Skąd dzwoniła?

– Z warsztatu koło przystani z jachtami. Więcej nie umiała powiedzieć, ale na szczęście podała nam numer telefonu budki, z której dzwoniła. Ta mała jest w Manchac, Quen.

– W Manchac? Tej małej wiosce rybackiej koło Hammond?

– Tak.

Spojrzał na zegarek, próbując zgadnąć, kiedy Anna tam dotrze. Zmełł w ustach przekleństwo i ruszył do drzwi.

– Wiesz może, ile wynosi rekord prędkości na drodze między Nowym Orleanem a Manchac?

– Nie, ale musisz go pobić!

Загрузка...