ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMY

Wtorek, 6 lutego, godz. 9.15

Quentin czekał w pokoju wizyt w głównym więzieniu miejskim. Jego były partner chciał się z nim widzieć. Postanowił spotkać się z Terrym nie ze względu na ich dawną przyjaźń, ale na Annę. Miał nadzieję, że zdoła wyciągnąć z niego to, czego nie zdołali Johnson i inni.

Jaye Arcenaux zostało już mało czasu. Spojrzał na zegarek i znowu zaczął chodzić od ściany do ściany. W pomieszczeniu prawie nie było mebli, tylko przyśrubowane do podłogi stół i dwa krzesła. Drzwi wzmocniono stalowymi framugami. Jedyne źródło świata stanowiła jarzeniówka w stalowym kloszu, przymocowanym na stałe do sufitu. Niewielkie okno zrobiono z zamurowanych drzwi. Było tak wąskie, że nawet znakomity magik Houdini nie zdołałby się przez nie prześliznąć.

Malone zaczął wyłamywać sobie palce. Najchętniej już by zaczął. Świadomie poprosił o wyłączenie go z tej sprawy. Był zbyt zły na Terry’ego, żeby zachować obiektywizm. Co gorsza, ta złość wcale mu nie mijała, tylko stawała się coraz bardziej gwałtowna. Dosłownie wypalała mu wnętrze.

Usłyszał szczęknięcie klucza w zamku i obrócił się w tamtą stronę. W drzwiach stanął strażnik, a Terry wszedł za nim. Jego niegdyś tak śmiały, wręcz zuchwały kumpel wyglądał fatalnie. Był brudny i nieogolony. Ręce i nogi miał skute. Nie spojrzał na niego, tylko po prostu podszedł do jednego z krzeseł i usiadł.

– Jakby coś, to proszę krzyczeć, panie śledczy – rzucił strażnik od drzwi.

Quentin skinął głową i zajął wolne miejsce. Terry powoli podniósł głowę. Spojrzeli sobie w oczy. Przez chwilę milczeli: zdrajca i zdradzony, oskarżony i oskarżyciel. Malone odezwał się pierwszy:

– Kiepsko ci w pomarańczowym. – Chodziło mu o jego więzienny strój. – Fatalnie wyglądasz.

Kąciki ust Terry’ego lekko się uniosły. Wspomnienie po jego słynnym uśmiechu.

– Niestety, właśnie zabrakło im garniturów od Armaniego – mruknął.

Quentin zesztywniał. Chyba nie ściągnął go tutaj po to, żeby opowiadać dowcipy?

– O co ci chodzi, Terry?

Zmarszczył brwi i spojrzał w bok.

– Jak tam Penny?

– Naprawdę chcesz wiedzieć?

Jego nieogolone policzki zabarwiły się na ceglasty kolor.

– Tak, cholera! Co u niej?

Malone pochylił się w jego stronę.

– A jak sądzisz? Jeszcze nie może dojść do siebie. Jest upokorzona i martwi się, jak to wszystko przyjmą dzieci.

– Brakuje mi ich. – Terry chrząknął, jakby coś nagle zatarasowało mu gardło. – Bardzo.

– A czy żałujesz tego, co zrobiłeś?

– Tak, ale z innych powodów, niż myślisz. – Terry położył ręce na stole, dzwoniąc kajdankami. – Dlaczego poszedłeś od razu do O’Shay? Czemu nie powiedziałeś mi najpierw?

– Musiałem. To był mój obowiązek.

Terry skrzywił się z goryczą.

– A nasza przyjaźń to nic?!

– Skończyła się wraz z twoimi kłamstwami – rzekł chłodno Malone.

– Mogłem wszystko wyjaśnić.

Quentin pokręcił głową.

– Przykro mi, ale dowody świadczą przeciwko tobie. Nie wykręciłbyś się sianem.

– Nic nie świadczy. Tylko… potrzebuję twojej pomocy, Quen.

Aż go zatkało ze złości. To takie typowe dla Terry’ego. Uważa,że wszyscy mają mu pomagać. Sądzi, że po tych wszystkich kłamstwach Quentin rzuci mu się na ratunek.

– Nie – odparł zjadliwie. – To Jaye Arcenaux potrzebuje mojej pomocy. I Minnie! – Pochylił się w jego stronę. – Powiedz mi, gdzie są, a zacznę się zastanawiać, czy ci pomóc.

– Ty też uwierzyłeś w te brednie? – Terry zaklął. – Może dlatego, że nie miałem okazji wytłumaczyć się… wyjaśnić…

– Daruj sobie. – Quentin skrzywił się z niesmakiem. – Już mnie na to nie nabierzesz. Lepiej mi pomóż, a wtedy zobaczę, co da się zrobić.

– Nie mogę. – Zacisnął pięści. – Nie wiem, gdzie są te dzieci. Nikogo nie porwałem ani nie zabiłem.

Quentin wstał gwałtownie ze swego miejsca.

– Wezwij mnie wtedy, kiedy będziesz gotowy, żeby powiedzieć prawdę.

– Nie zrobiłem tego. – Terry też się podniósł. – To cała prawda. Przysięgam!

Quentin podszedł do drzwi, a potem jeszcze spojrzał na byłego współpracownika.

– Więc cała sprawa bardzo szybko się wyjaśni. Analiza DNA wykaże, że jesteś niewinny. Wtedy pogadamy.

Terry zaczął się dławić, jakby chciał coś powiedzieć. Jednocześnie w jego oczach pojawiły się łzy.

– Nie wykaże – powiedział ochrypłym głosem. – W tym cały problem.

Opadł na krzesło i ukrył twarz w dłoniach.

– Nie DNA – dodał jeszcze.

Quentin zamarł. Poczuł nagle zimny dreszcz, który przebiegł mu po całym ciele.

– Może jednak to wyjaśnisz – rzucił nieswoim głosem.

Terry uniósł głowę. Twarz miał wykrzywioną grymasem, a oczy pełne bólu.

– Miałem romans z Nancy Kent. To… to trwało ładnych parę miesięcy. To ona dawała mi forsę. Po rozwodzie miała jej jak lodu. – Terry zaśmiał się głucho. – Tak naprawdę, to nie był żaden romans – dodał cierpko. – Chodziło nam tylko o seks. Na początku było nawet fajnie, ale potem… – Terry spojrzał gdzieś w bok. – Wtedy, u Shannona, chciała się na mnie odegrać, bo nie przyszedłem do niej poprzedniej nocy. Traktowała mnie jak trędowatego. – Landry skrzywił się jeszcze bardziej i zacisnął pięści. – Byłem na nią wściekły za to, że się ze mną drażniła. Za to, że upokorzyła mnie przed innymi. – Terry zamrugał i jakby złagodniał. – Za dużo wypiłem, a ona to wykorzystała. I stało się to, co się stało…

Quentin uniósł brwi.

– Chodzi ci o tamtą kłótnię?

– Tak. – Terry zwilżył wargi. – Ale na tym się nie skończyło. Potem ją obserwowałem jak głodny pies, któremu pomachano przed nosem kością. Ona wiedziała o tym. Bardzo ją to podniecało. – Poprawił się na krześle, podzwaniając lekko kajdankami. – Nancy wyszła tylnym wejściem, a ja za nią. Zrobiliśmy to przy ścianie. Lubiła, żeby było trochę niebezpiecznie i inaczej.

Quentin pomyślał o Penny, a potem o dzieciach Terry’ego. Chciało mu się rzygać.

– I to wszystko? To już cała historia?

– Potem ktoś ją zabił. Wpadłem w panikę. Przecież publicznie się z nią pokłóciłem. Nie korzystałem z prezerwatywy, więc wiedziałem, że znajdą moje DNA, a poza tym może coś jeszcze. Dlatego postanowiłem milczeć. Do diabła, dobrze wiesz, co by się działo, gdybym choć o tym wspomniał.

Quentin przywołał się do porządku. Nie powinien się za bardzo angażować w tę sprawę. To wymaga zawodowego chłodu.

– Kto wiedział o twoim związku z Nancy Kent?

– Nikt. Musieliśmy bardzo uważać.

Quentin pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Nie dam się na to nabrać, przecież zawsze jest jakiś ktoś. Brat, siostra, kumpel, recepcjonistka z motelu, wścibski sąsiad, zdradzana żona… Sam wiesz, jak to pomaga w śledztwach. Poza tym dyskrecja nigdy nie była twoją najmocniejszą stroną. Dobrze pamiętam, jak wiele razy przechwalałeś się swoimi podbojami.

– Ale tym nie mogłem. – Kumpel rozłożył ręce. – To się zaczęło jeszcze w czasie jej małżeństwa. – W jego głosie pojawiły się nuty desperacji: – Gdyby ktoś to odkrył, Nancy nie zrobiłaby fortuny na rozwodzie.

– Więc nikt nic nie wiedział? Nawet Penny?

– Nie, na miłość boską, nie! Już wystarczająco ją skrzywdziłem. – Jego oczy zaszkliły się. – Wcale nie byłem z siebie dumny. Wręcz przeciwnie, zacząłem siebie za to nienawidzić.

Quentin zanotował to sobie w pamięci i przeszedł do kolejnego pytania:

– Gdzie poznałeś tę Kent?

– W jakimś klubie w Dzielnicy Francuskiej.

– W którym dokładnie?

– Chyba „Fritz the Cat“.

– Chyba? – Uniósł jedną brew. – Powinieneś pamiętać takie spotkanie.

– Byłem wtedy w paru klubach. Sporo piłem.

– Powtarzasz to jak katarynka. Mam już dość, Terror.

– Słowo honoru, że to prawda!

Quentin nie zwrócił na niego uwagi. Ileż to razy różni przestępcy przysięgali przed nim na honor, którego nie mieli.

– Byłeś wtedy sam? – bardziej stwierdził, niż spytał.

– Tak.

Quentin założył ręce na piersi, bo bał się, że za chwilę rzuci się na byłego kolegę. Robiło mu się niedobrze na widok Terry’ego. Miał już dość jego bezczelnych kłamstw.

– A co z doktorem Walkerem? Dlaczego nikomu nie powiedziałeś, że do niego chodzisz?

– Nie chciałem, żeby ktoś się o tym dowiedział. Nawet ty albo Penny. – Spojrzał mu szczerze w oczy. – Gdyby to się rozeszło po ludziach, zaczęto by mi wymyślać od świrów.

– Dlaczego jednak podałeś Walkerowi fałszywe nazwisko?

– Tak było bezpieczniej.

– A potem przerwałeś terapię. – Quentin strzelił palcami. – Ot, tak!

– Bo Penny mnie zostawiła. Stwierdziłem, że nie ma sensu tego ciągnąć.

– Masz odpowiedź na każde pytanie?

– To wszystko prawda!

– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. – Quentin podszedł do niego. – Ile czasu zajęło ci wymyślenie tej historyjki, co?

– Mówiłem prawdę! Nikt nie znajdzie niczego, co łączyłoby mnie z dwiema pozostałymi kobietami czy z Anną North. Żadnego DNA.

– Zabójca nie zgwałcił Evelyn Parker – przypomniał mu.

– Ale Jessikę Jackson zgwałcił. – Terry wstał i zaczął niezgrabnie chodzić, ciągnąc przy tym łańcuch po podłodze. – Po co miałbym straszyć Annę North? Nawet jej nie znam.

– Właśnie tego chciałbym się od ciebie dowiedzieć. – Spojrzał na Terry’ego z niekłamanym obrzydzeniem. – Twoja historia jest bardzo wygodna, ale dziurawa jak szwajcarski ser. Poszukaj sobie czegoś lepszego.

– Miałem nadzieję, że ty to zrobisz. – Wyciągnął w jego stronę ręce w kajdankach. – Jesteś świetnym gliniarzem. Popytaj, czy ktoś wcześniej nie widział mnie z Nancy.

– Po co miałbym tracić na to czas? Moim zdaniem łżesz jak z nut.

– Dlatego, że ci zależy na Annie North, a jako policjant wiesz, że jeśli nie ja zabiłem te kobiety, to morderca wciąż jest na wolności.

Загрузка...